Morgan Raye - Rodzina Caine'ów 04 - Ślubu dzisiaj nie bedzie.pdf

(622 KB) Pobierz
6953035 UNPDF
RAYE MORGAN
Ślubu dzisiaj
Harlequin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg • Istambuł
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
nie będzie
6953035.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Włamania. Jeszcze jedna umiejętność na długiej liście
osiągnięć.
Ashley roześmiała się głośno i przestraszona zakryła
usta dłonią. W ciemnym pokoju nawet własny śmiech
wydawał się przerażający. Nikt nie mógł jej tu usłyszeć.
Najbliższy dom stał za ogromnymi bananowcami,
a w tym, do którego się włamała, zupełnie nikt nie
mieszkał. Aż tyle zdołała ustalić po tygodniu dokładnego
obserwowania tego miejsca. Wszystko to znakomicie
odpowiadało jej planom. Gdyby nie znalazła tego osamo­
tnionego domu na plaży, pozostałoby jej jedynie zamiesz­
kać na jakiś czas w jaskini, który to wariant nie całkiem
podobał się Ashley.
- Obawiam się, że w jaskini byłoby za zimno - powie­
działa sama do siebie - i trochę wilgotno.
Biegnąc przez mokrą od wieczornej rosy trawę,
przedzierając się przez zarośla, Ashley nie czuła chłodu.
Dopiero teraz zwróciła uwagę na przemoczoną do nitki
ślubną suknię, którą miała na sobie. Suknia kleiła się do
ciała jak wilgotna pajęczyna i nadawała się tylko do tego,
żeby ją czym prędzej z siebie zrzucić. Dziewczyna zrobiła
to z ogromną radością, po czym podeszła do szafy.
- Ja tylko pożyczę sobie coś do ubrania - szeptała do
nieobecnych właścicieli, przeglądając zawartość szafy.
- Wszystko zwrócę. Wyprane i wyprasowane. Słowo
honoru.
Gościnny gospodarz najwyraźniej był kawalerem, bo
dziewczynie nie udało się znaleźć niczego, co mogłoby
należeć do kobiety. Ashley jeszcze raz przejrzała wszyst­
kie rzeczy, w poszukiwaniu choćby dżinsów i zwykłej
bawełnianej koszulki.
- Przeklęty inteligencik - mruknęła, kiedy kolejna
próba zakończyła się fiaskiem.
Z braku czegoś lepszego wzięła sobie w końcu zwykłą,
sięgającą kolan koszulę, która z powodzeniem mogła
udawać sukienkę. Dopiero teraz spokojnie rozejrzała się
po domu, który wybrała sobie na kryjówkę.
Błyskawica na moment rozświetliła cały pokój. Ash-
ley zadrżała.
- To tylko burza - powiedziała głośno. - Cały dzień
wisiała w powietrzu i wreszcie się zaczyna. Dobrze, że nie
jestem przesądna, bo musiałabym to uznać za zły znak.
Tak jakby jeszcze jeden zły znak mógł cokolwiek
zmienić. Ashley miała ich tego dnia wyjątkowo dużo.
Dostała potężną szczepionkę uodparniającą na pecha
i żaden omen nie mógł jej przestraszyć.
Zwiedzanie domu nie zajęło dziewczynie zbyt wiele
czasu. Były tam dwie sypialnie i duży pokój dzienny
z tarasem wychodzącym na morze. Typowy, skromny
letni domek na plaży.
Jestem zupełnie bezpieczna, pomyślała z ulgą. Niko­
mu nie przyjdzie do głowy, żeby mnie tu szukać.
Kiedy zapadł zmrok, Ashley straciła trochę pewności
siebie. Bała się zapalić światło, żeby sąsiedzi nie zauwa­
żyli obecności intruza, ale nie mogła także siedzieć tu do
rana w zupełnych ciemnościach. Zdecydowała, że światło
w przedpokoju będzie zupełnie niewidoczne z zewnątrz,
a jej na pewno poprawi humor. Nie pomyliła się.
Przynajmniej co do swego humoru.
Szczęście trwało zaledwie parę sekund. Po niebie
przemknęła błyskawica, zagrzmiało i w tej samej chwili
zgasło światło, a zaraz potem za oknem znów zrobiło się
jasno. Tym razem jednak nie była to błyskawica, ale
światła podjeżdżającego pod dom samochodu.
- O, nie - jęknęła Ashley.
Nie mogła uwierzyć w ogrom prześladującego ją
pecha. Przez cały tydzień uważnie obserwowała ten dom.
Codziennie chodziła na spacery wzdłuż plaży tylko po to,
żeby sprawdzić, czy aby na pewno nikt tu nie mieszka.
Dom był pusty. I właśnie teraz, kiedy ona tak bardzo
potrzebowała kryjówki, właściciel postanowił wrócić.
Cóż za fatalny zbieg okoliczności.
Ashley nie miała zbyt wiele czasu na przeklinanie
losu. Usłyszała chrobot klucza w zamku i pobiegła do
sypialni. Tylko sekundę rozglądała się za jakimś schro­
nieniem, po czym zamknęła się w szafie z ubraniami.
Zostawiła sobie tylko maleriką szparkę, żeby móc wi­
dzieć, co się dzieje.
Do domu wszedł mężczyzna. Ashley poznała to po
ciężkich krokach i po przekleństwie, jakie wymruczał,
kiedy zorientował się, że nie ma prądu. Słyszała, jak
stawia na podłodze walizkę i idzie w stronę, gdzie
powinna się znajdować kuchnia.
Ashley zupełnie nie wiedziała, co robić. Należałoby
jak najszybaej ulotnić się z tego domu. Nie miała
ochoty spędzić w szafie nocy, którą zaplanowano jako
jej noc poślubną. Ale bieganie po deszczu w bieliźnie
i przydługiej męskiej koszuli również nie było zbyt
nęcące.
No i co ja teraz pocznę? myślała zdenerwowana.
Należało lepiej zaplanować sobie tę ucieczkę i przewi­
dzieć także taką ewentualność. Ze mną jest tak zawsze.
Żyję też bez żadnego planu i sensu. Wszyscy mówią, że
jestem bardzo lekkomyślna, i chyba naprawdę mają rację.
Po co ja się tak wygłupiam?
W tej chwili jednak nie był to największy problem,
z jakim Ashley musiała się uporać. Przede wszystkim
należało jakoś wydostać się z pułapki, w którą wpadła
z własnej woli. Ostrożnie uchyliła drzwi. W holu do­
strzegła słabe, migotliwe światełko. Gospodarz najwido­
czniej znalazł świecę i szedł z nią teraz do sypialni.
Ashley pomyślała, że może uda jej się przeczekać.
Kiedy ten mężczyzna zaśnie, ona wyjdzie przez okno, tak
jak tu weszła. Niestety, przypomniała sobie o pozo­
stawionej na środku pokoju ślubnej sukni. Nie było nawet
cienia szansy, żeby właściciel domu jej nie zauważył.
- Co, u diabła !
Aha, zauważył, pomyślała Ashley i schowała się
w głębi garderoby.
6953035.002.png
Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w leżącą na
podłodze suknię, a potem podniósł głowę i zobaczył
uchylone okno, to samo, przez które Ashley weszła do
jego domu. Zaklął cicho i z uniesioną wysoko świecą
ruszył przez pokój.
Ashley natychmiast skorzystała z okazji. Cichutko
otworzyła drzwi szafy i na paluszkach wyszła z sypialni.
Nie wahała się ani minuty. Pozostawiona na podłodze
ślubna suknia bez wątpienia rekompensowała gospoda­
rzowi koszt koszuli, którą dziewczyna wynosiła z jego
domu. W rekordowym tempie dopadła frontowych drzwi.
Niestety, były zamknięte na zamek. Przerażona przytuliła
się do chłodnego drewna. Wciąż jeszcze miała szansę na
wydostanie się z tego domu przez kuchnię. Bezszelestnie
jak cień przeszła przez hol.
Kam Caine miał za sobą bardzo ciężki dzień. Nie
tylko dzień. Cały miesiąc był trudny. Właściwie to
nawet cały rok i zanosiło się na to, że ten stan rzeczy
nie zmieni się już do końca jego życia. Był kompletnie
wykończony i tylko dlatego zdecydował się na spędze­
nie weekendu w swoim zacisznym domu nad brzegiem
oceanu. Miał nadzieję, że tych kilka dni pomoże mu
dojść do siebie i przywróci utraconą jakiś czas temu
równowagę.
Kam marzył tylko o dwóch rzeczach: przespać całe
czterdzieści osiem godzin, a potem pływać do utraty tchu.
Przed wyjazdem wypiłby na plaży drinka i odprężony
wróciłby do pracy. W jego planach nie było ani tropikal­
nej ulewy, ani żadnej obcej osoby w jego własnym domu.
Otwarte okno w sypialni niczego dobrego nie wróżyło.
Ten ktoś, kto zostawił na podłodze stertę szmat, na pewno
wciąż jeszcze ukrywał się w domu. Kamowi wydało się,
że usłyszał jakiś szmer. Szum deszczu zagłuszał prawie
wszystko, a on mimo to coś słyszał. Może raczej czuł...
Podszedł do leżącej na środku sypialni sterty i podniósł
świecę wysoko nad głową. W migocącym świetle do­
strzegł biały materiał z jakimiś falbankami i koronkami.
To wygląda jak ślubna suknia, pomyślał. Kto, u licha...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin