Ród Coltonów 09 - Hughes Karen - Wizjonerka.pdf
(
780 KB
)
Pobierz
10915026 UNPDF
KAREN HUGHES
Wizjonerka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jackson Colton świetnie znał metody działania po
licji. Chociaż specjalizował się w prawie handlowym,
podczas studiów dwukrotnie odbywał staż w biurze
prokuratora okręgu Los Angeles. Wiedział, że kiedy
gliniarze podejrzewają kogoś o popełnienie zbrodni,
wolą przesłuchiwać go na własnym terenie. Człowiek
wezwany na komisariat zazwyczaj traci pewność sie
bie, co sprawia, że staje się bardziej prawdomówny.
Dostawszy wezwanie, Jackson domyślił się, że de
tektyw Thaddeus Law zamierza zarzucić sieci. Ale sie
dząc naprzeciwko niego przy porysowanym stole
w małym pokoju przesłuchań cuchnącym od dymu
papierosowego i potu, nie potrafił odgadnąć, dlaczego
to on jest zwierzyną, na którą Law postanowił zapo
lować.
Owszem, rok temu był obecny na przyjęciu uro
dzinowym Joego, kiedy ktoś usiłował zabić patriarchę
rodu. Ale przecież tamtego dnia po świątecznie ude
korowanym patio i ogrodzie, popijając szampana i po
dziwiając egzotyczne kwiaty, krążyły setki gości. Czte
ry miesiące temu, kiedy ktoś ponownie próbował zabić
Joego, Jackson również przebywał na ranczu. Sam fakt
obecności jeszcze nie świadczy o winie. Jednakże z ja-
6
KAREN HUGHES
kiegoś niezrozumiałego powodu detektyw właśnie na
nim skupił swoje podejrzenia.
- A więc nikt... - Thaddeus Law podniósł głowę
- nikt z rodziny, nikt ze służby, nikt z gości nie potrafi
powiedzieć, gdzie pan był w chwili, kiedy rok temu
na przyjęciu wydanym z okazji sześćdziesiątych uro
dzin Joego Coltona padł strzał.
Jackson przyjrzał się uważnie swemu rozmówcy.
Był to potężnie zbudowany facet, któremu lepiej nie
wchodzić w drogę; groźny i niebezpieczny, z niewiel
ką szramą na lewym policzku i złamanym nosem.
I najwyraźniej musiał mieć jakieś podstawy, aby jego,
Jacksona, wezwać na komisariat, bo inaczej nie sie
dzieliby w tym cuchnącym pokoiku oświetlonym po
jedynczą jarzeniówką, tocząc walkę słowną.
- Nie przyszło mi do głowy, że będę potrzebował
alibi na każdą minutę wieczoru. - Jackson wzruszył
ramionami.
- Rozmawiałem niedawno z uczestnikami przyję
cia. I, jak wspomniałem, nikt nie kojarzy, gdzie pan
przebywał w momencie, gdy rozległ się strzał.
Jackson zmrużył oczy.
- Od tamtej pory minął prawie rok. Dlaczego nagle
zaczął się pan interesować moją osobą?
- Muszę wszystko dokładnie ustalić, na tym polega
moja praca. - Detektyw zerknął do notesu. - Twierdzi
pan, że przeszedł przez patio i wszedł do holu, aby
z barku w gabinecie stryja przynieść coś do picia.
Przeanalizowawszy kąt, pod jakim kula trafiła w ko
lumnę, ekspert od balistyki uważa, że strzelec stał metr
WIZJONERKA
7
od drzwi prowadzących do holu. Dziwny zbieg oko
liczności, nie sądzi pan?
- Jeszcze nigdy nie spotkałem gliniarza, który by
wierzył w zbiegi okoliczności.
Thaddeus Law uśmiechnął się nieznacznie.
- Ja też nie - rzekł. - Czy idąc przez patio... ni
kogo pan nie widział?
- Owszem, widziałem. Tłumy ludzi.
- A kiedy pan wszedł do holu? Z nikim się pan
nie minął?
Na stole stał włączony magnetofon. Pracując przed
laty w biurze prokuratora, Jackson przekonał się, że
nie wolno nie doceniać gliniarzy. Detektyw zadawał
z pozoru niewinne pytania, ale chciał osiągnąć kon
kretny cel: mieć nagraną na taśmę wypowiedź potwier
dzającą, że w chwili strzału Jackson znajdował się nie
mal w tym samym miejscu co człowiek, który strzelał.
A niewątpliwie w takim miejscu się znajdował.
W dodatku mogłaby to potwierdzić pewna piękna, se
ksowna kobieta, którą zachwycił się na przyjęciu.
Wrócił do niej myślami. Kruczoczarne włosy i śnia
da cera Cheyenne James świadczyły o tym, że w jej
żyłach płynie indiańska krew. Nie umiał się oprzeć;
coś go do niej ciągnęło. Kiedy podszedł bliżej, zoba
czył, że jest prawie tego samego wzrostu co on. Miała
na sobie obcisłą czarną sukienkę, która podkreślała jej
piersi oraz ponętnie zaokrąglone biodra.
Przedstawił się. Uśmiechnęła się przyjaźnie. Ze zdu
mieniem odkrył, że Cheyenne jest siostrą Rivera Ja
mesa, który od lat pracował na ranczu, zajmując się
8
KAREN HUGHES
głównie końmi. Przez resztę wieczoru to rozmawiali
ze sobą, to odchodzili, aby porozmawiać z innymi, to
znów do siebie wracali. Stali w czwórkę, z Riverem
i córką Joego, Sophie, kiedy Cheyenne spytała go, czy
mógłby jej przynieść coś do picia. Po chwili przeprosiła
towarzystwo, bo chciała zamienić słowo z dawno nie
widzianą przyjaciółką.
W tym momencie orkiestra ucichła, a Graham Col-
ton, wysunąwszy się na środek parkietu, oznajmił, że
najwyższy czas wznieść toast za zdrowie jubilata.
Jackson rozejrzał się wkoło; ponieważ nie dostrzegł
kelnera, a goście ruszyli tłumnie do kilku rozstawio
nych wokół barów, postanowił udać się do barku w ga
binecie stryja. Z kieliszkami w ręku, wciąż oszołomio
ny nęcącym zapachem perfum Cheyenne, przeciął pa
tio i skierował się do holu.
Zanim zniknął w domu, obejrzał się przez ramię
i napotkał wzrok Cheyenne. To, że go śledziła, ozna
czało, że nie był jej obojętny. Ucieszył się; zamierzał
ją lepiej poznać, zgłębić tajniki jej duszy i - jeśli
szczęście dopisze - może również odkryć, czy skórę
na biodrach i brzuchu ma tak jedwabistą, jak mu się
wydaje.
Nie odkrył, chwilę później bowiem rozległ się huk
wystrzału. Z walącym sercem Jackson wybiegł z po
wrotem na patio. Odszukał wzrokiem Cheyenne, po
czym przepychając się przez spanikowany tłum, dotarł
do prowizorycznej sceny, przy której wcześniej stali
członkowie rodziny. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył,
że kula roztrzaskała kieliszek z szampanem, który Joe
Plik z chomika:
lid7op.pl
Inne pliki z tego folderu:
Ród Coltonów 06 - Langan Ruth - Zaklad z hazardzista.pdf
(709 KB)
Ród Coltonów 04 - Christenberry Judy - Duet z solistka.pdf
(741 KB)
Ród Coltonów 02 - Turner Linda - Prezent dla Rebeki.pdf
(747 KB)
Ród Coltonów 01 - Michaels Kasey - Samotny wilk.pdf
(808 KB)
Ród Coltonów 00 - Szafiry dla narzeczonej 03 - Zane Carolyn - Elizabeth.pdf
(361 KB)
Inne foldery tego chomika:
17 Dawno, dawno temu
Ach,co to byl za slub
Ach,co to byl za slub(1)
Agenci SPEAR
Akademia Guwernantek
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin