Wright Laura - Wielki ogień (Burza uczuć 03).pdf

(302 KB) Pobierz
Microsoft Word - 03[1]. Wright Laura - Burza uczuć - Wielki ogień.doc
Laura Wright
Wielki ogień
Nieobecność, choć miłość słabą pomniejszy,
wielką uczyni jeszcze bardziej gorącą.
Jak podmuch wiatru, co płomyk świecy ugasi,
ale nakarmi wielki ogień.
Francois de la Rochefoucauld
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer ( http://www.novapdf.com )
273584131.002.png
PROLOG
Dla niektórych skok prosto w słupy dymu, unoszące się nad
dwuhektarową płachtą ognia, mógł wydawać się misją samobójczą.
Dla Gabriela Londona był to po prostu jeszcze jeden wtorek.
Siedział w drzwiach cessny z nogami wystawionymi na zewnątrz i
patrzył w dół, na rozszalały ogień. Złowrogie płomienie, plując w
niebo dymem, trawiły hektar po hektarze kalifornijskie sosny w
Shasta Trinity National Forest (Lasy państwowe na terenie hrabstwa
Shasta w północnej Kalifornii).
Systematycznie, bezlitośnie. A skoczyć trzeba. Bo gdzieś tam, w
środku tego piekła, dwóch pracowników służby leśnej zostało złapa-
nych w pułapkę.
Ktoś klepnął go w plecy. Natychmiast, jak kula wystrzelona z
magazynku, wyprysnął w ciepłe przestworza pogrążone w absolutnej
ciszy. Przyjęły go i natychmiast nakazały powrót na matkę ziemię z
prędkością prawie stu czterdziestu kilometrów na godzinę.
Spadał. Świat dostojnie obracał się wokół niego, ręce i nogi majtały
się na wietrze. Czuł się jak bezbronny kulawy króliczek. Bezbronny
do chwili, w której szarpnął zieloną linkę i otworzyła się nad nim
czasza spadochronu.
Ostatnich kilkadziesiąt metrów wy pełniła modlitwa, czy raczej
żądanie: „Nie pozwól, Panie, żeby zmienił się wiatr".
Tylor Matheson wylądował pierwszy, Gabe kilka sekund po nim.
Torby ze sprzętem, zrzucone z samolotu, wylądowały wśród gałęzi
drzew. Odnalezienie ich zajęło chwilę, wtedy zarzucili je na ramię i
ruszyli w górę po zboczu. Wiedzieli, dokąd iść. Nad tą gajówką
przelatywali setki razy, najpierw jako stażyści, potem jako
spadochroniarze z jednostki specjalnej straży pożarnej, dlatego nie
potrzebowali mapy.
Od ognia dzieliło ich kilkaset metrów, momentami jednak żar był
prawie nie do wytrzymania. Niebo było różowe od blasku ognia,
powietrze szare od dymu, widoczność słaba, ale dla Gabe'a i Tylora
takie warunki nie były przecież nowością.
Obu pracowników leśnych, przerażonych i ledwie żywych, znaleźli
jakieś dwadzieścia minut później. Leżeli nad strumieniem, w
odległości około pięciuset metrów od gajówki. Opowiedzieli Tylorowi
i Gabe'owi, że gajówka stanęła w ogniu i musieli z niej uciekać.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer ( http://www.novapdf.com )
273584131.003.png
Jeden z nich był w bardzo złym stanie, bo opadające drzewo
przygniotło mu nogę. Tylor dał mu trochę wody do popicia,
unieruchomił pogruchotaną kość i przerzuciwszy go przez ramię,
zaczął oddalać się z niebezpiecznego miejsca, jako że w suchym,
sosnowym lesie ogień rozprzestrzenia się wyjątkowo szybko.
Gabe zajął się drugim gajowym, Melem, który nie radził sobie z
szokiem, dygotał, mówił bezładnie. Dał mu kilka minut, by doszedł do
siebie, aż wreszcie, gdy złapał z nim kontakt, chwycił go pod ramię i
zmusił do szybkiego marszu. Niestety nadzieja, że uda się dotrzeć do
bezpiecznego miejsca bez użycia sprzętu, okazała się płonna. Ostre
podmuchy wiatru pchały ścianę ognia w dół po zboczu, wprost na
nich. Gigantyczny, czerwony jęzor pożerał jodły i poszycie, żarłoczny
i nienasycony pochłaniał wszystko, co stanęło mu na drodze.
Nie było mowy o ucieczce, ogień był zbyt blisko i posuwał się za
szybko. Gabe zatrzymał się, wyjął z torby namiot ze specjalnej folii,
pchnął Mela pod srebrzystą kopułę, na koniec sam ukrył się pod nią.
Złowrogi żywioł nacierał, słychać było przerażające syki i trzaski.
Coraz bliżej, coraz głośniej. Bliski szaleństwa Mel jęczał i modlił się.
Błagał Pana Boga, żeby pozwolił im ujść cało z tego piekła na ziemi...
- To nieprawdopodobne! Jak udało się wam stamtąd wydostać?
Przywołany do rzeczywistości Gabe podniósł głowę znad nietkniętego
hamburgera i spojrzał w pełne ciekawości jasnoniebieskie oczy Nory
Wallace. Była dziennikarką z „EDGE", czasopisma poświęconego
wyprawom ekstremalnym dla facetów, którzy szukają mocnych
wrażeń, a ponadto najbardziej upierdliwą osobą, z jaką Gabe miał
kiedykolwiek do czynienia. Od trzech miesięcy bez przerwy
wydzwaniała, jęczała, błagała, podlizywała się, aż w końcu uległ i dał
się namówić na ten wywiad. Obiecała, że nie będzie żadnych pytań
osobistych, tylko opis zwykłego roboczego dnia.
- Schowaliście się do namiotu - powtórzyła podekscytowanym
głosem - Mel modlił się, żeby Bóg was ocalił, i...
Gabe nie odrywał od niej oczu. Przed tym spotkaniem miał już pewną
koncepcję na temat jej wyglądu. Nie da się ukryć, że ową koncepcję
można by potraktować jako przejaw seksizmu, wynikała ona jednak z
całkiem logicznego toku rozumowania: dziennikarka, która pracuje w
czasopiśmie dla mężczyzn zajmującym się podróżami ekstremalnymi,
musi, po prostu musi wyglądać jak bliźniacza siostra Paula Bunyana
(Drwal-gigant, bohater ludowy z pogranicza USA i Kanady).
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer ( http://www.novapdf.com )
273584131.004.png
A jednak pomylił się.
- Ogień przeszedł nad nami. - Łyknął piwa. - Kiedy już było
bezpiecznie, sprowadziłem Mela po zboczu. Wciąż się modlił, a jego
prośby do Boga zostały wysłuchane, skoro udało nam się przeżyć. Tuż
przed zachodem słońca nadleciał helikopter. Wiatr znów zmienił
kierunek, pożar znów się wzmógł. Przybyli nowi ludzie do walki z
ogniem. Muszę przyznać, że miałem ochotę z nimi zostać, ale
musiałem dokończyć swoje zadanie, czyli załadować Mela do
helikoptera i odstawić go do bazy w Redding. To wszystko.
- Ależ historia...
Skrobała w tym swoim żółtym brulionie, aż jej się kasztanowate loki
trzęsły. Nagle podniosła głowę. Oczywiście musiała zauważyć, że
gapi się na nią. Nie szkodzi. Taka ładna babka musi być
przyzwyczajona, że faceci wlepiają w nią gały. A było na co
popatrzeć. Piękne, kasztanowate włosy, nieskazitelna cera, plus nogi
po szyję i imponujący biust.
- Panie London - odezwała się znów tym swoim leciutko
zachrypniętym głosem - zanim został pan strażakiem, żył pan sobie w
Hollywood miło i wygodnie...
- Normalnie, proszę pani. Najpierw szkoła podstawowa i średnia,
potem college. Po zakończeniu edukacji wstąpiłem do jednostki
specjalnej straży pożarnej. Jest to oddział desantowy, czyli zostałem
jednym ze strażaków, którzy podczas najgroźniejszych, najszybciej
rozprzestrzeniających się pożarów odwalają najczarniejszą robotę.
- Rozumiem. - Nora szybko zanotowała to w swoim brulionie. -Ale...
pański ojciec liczył się w Hollywood.
- Owszem. Mój ojciec zajmował się produkcją nadzwyczaj ambitnych
filmów, na przykład takich jak „Złe krowy z Jersey". To był zresztą
jeden z moich ulubionych filmów... oczywiście w kategorii
„produkcje starego Londona".
Nora Wallace na moment zrezygnowała z profesjonalnego wyrazu
twarzy i roześmiała się. A ten śmiech... po prostu rarytas! Było tak,
jakby ktoś w sali zapalił dodatkowe światło. I te wargi, takie pełne,
takie różowiutkie...
- Muszę sobie wypożyczyć kasetę z tym filmem. - Wsadziła do
różowych usteczek frytkę. - To chyba już klasyka?
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer ( http://www.novapdf.com )
273584131.005.png
- Powiedzmy. Ojciec nie był głupcem, cenił zupełnie inną sztukę i
nienawidził takich filmów, ale przynosiły mu niezłą kasę. A z tego był
już dumny.
- Czy z pana też był dumny?
Zagięła go. Nigdy się przecież nad tym nie zastanawiał. Całą swoją
przeszłość traktował z przymrużeniem oka. Zero sentymentów, tylko
żarty z burżujskiego stylu życia i z tych sześciu kobiet, z którymi
ojciec żenił się kolejno po odejściu matki.
- Ojciec umarł, kiedy miałem dziewiętnaście lat. Nie było go już,
kiedy dojrzewałem, wchodziłem w dorosłe życie, dokonywałem
najważniejszych wyborów. Znał mnie tylko jako dzieciaka i
nastolatka, lecz też niezbyt dobrze. Nie miał pojęcia, w jakim
kierunku idą moje marzenia, co planuję zrobić ze swoją przyszłością,
ku czemu zmierza mój temperament, jaki zawód chciałbym wybrać.
Tego nie zanotowała.
- A jak pan sądzi, co teraz myślałby o panu? Teraz, kiedy obwołano
pana bohaterem?
- Nie jestem żadnym bohaterem, panno Wallace. Ja po prostu pracuję,
robię tylko to, co do mnie należy. Żaden porządny strażak spadochro-
niarz, któremu warto płacić, nie uważa się za bohatera. Ani za
bohaterkę.
- I właśnie dlatego jesteście jeszcze większymi bohaterami. I
bohaterkami.
Pewnie ma rację, pomyślał. Bystra z niej babka. A ciało ma wampa...
Spojrzał na jej talerz z nietkniętym jedzeniem.
- Nie będzie pani tego jadła?
- Nie. Bardzo proszę... - Z uśmiechem podsunęła mu talerz. - Proszę
opowiedzieć mi o pozostałych członkach rodziny. Jakie jest ich nasta-
wienie do pańskiej pracy?
- Chwileczkę... - Gabe włożył sobie do ust frytkę i powoli przeżuł. -
Nie miało być żadnych pytań osobistych, a pani wyraźnie zmierza w
tym kierunku.
- Zawsze może mi pan powiedzieć, żebym sobie poszła, panie
London.
- Nie byłoby to zbyt uprzejme, prawda?
- Nie. Absolutnie nie. - Znów ten uśmiech. Gabe westchnął, popił
piwa.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer ( http://www.novapdf.com )
273584131.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin