05 - Kamień Łzy.pdf

(2147 KB) Pobierz
Jordan Robert-Kolo czasu 5-Kamien Lzy
Robert Jordan - Kamień łzy
Robert Jordan
KAMIEŃ ŁZY
(Przełożyła Katarzyna Karłowska)
ROZDZIAŁ 1
KOBIETA Z TANCHICO
W oświetlonej rzęsiście wspólnej sali gospody z powodu późnej pory zajęta była najwyżej jedna czwarta stołów.
Kilka służących w białych fartuchach uwijało się pomiędzy mężczyznami, roznosząc kufle z piwem i winem. Na tle
ożywionych rozmów rozbrzmiewały dźwięki trącanych strun harfy. Goście siedzieli przy stołach, niektórzy z fajkami w
zębach, dwóch pochylało się nad planszą do gry w kamienie. W dobrze skrojonych płaszczach ze znakomitej wełny,
pozbawionych jednak złota, srebra lub innych zdobień, charakterystycznych dla strojów prawdziwych bogaczy, wyglądali
jak oficerowie ze statków albo pomniejsi kupcy z mniej znacznych domów. Po raz pierwszy tego wieczoru Mat nie usłyszał
znajomego stukotu i grzechotania kości. Ogień płonął na długich rusztach w przeciwległym końcu sali, jednakże nawet bez
ogrzewania wnętrze zapewne tchnęłoby przytulnością.
Harfiarz stał na blacie stołu i akompaniując sobie, recytował Marę i trzech głupich królów. Jego instrument, cały
wykonany ze złota i srebra, stosowny był raczej do pałacowych komnat. Mat znał tego barda. Kiedyś uratował mu życie.
Harfiarz był szczupłym mężczyzną, można by go nawet nazwać wysokim, gdyby się nie garbił, nadto lekko
powłóczył nogą, co od razu zwracało uwagę, kiedy przesuwał stopy po blacie stołu. Mimo iż znajdował się pod dachem,
miał na sobie płaszcz, cały naszywany furkoczącymi łatami, które mieniły się setką kolorów. Zawsze chciał, aby od razu
rozpoznawano w nim barda. Długie wąsy i krzaczaste brwi były białe, podobnie jak gęste włosy na głowie. W jego
niebieskich oczach błyszczał smutek, nawet wtedy gdy recytował. To spojrzenie było równie zaskakujące jak widok samej
postaci. Mat nigdy nie podejrzewał Thoma Merrilina o to, że jest człowiekiem przepełnionym smutkiem.
Zajął miejsce przy stole, ułożył swe rzeczy na podłodze za stołkiem i zamówił dwa kufle wina. Ładna młoda
służąca aż zamrugała wielkimi brązowymi oczyma.
- Dwa, młody panie? Doprawdy nie wyglądasz na tak tęgiego pijaka. - W jej głosie lekko drżały psotne tony
śmiechu.
Poszperał chwilę po kieszeniach i wyciągnął dwa srebrne grosze. Wino kosztowało o połowę mniej, druga moneta
miała być wyrazem uznania dla urody jej oczu.
- Mój przyjaciel wkrótce dołączy do mnie.
Wiedział, że Thom go dostrzegł. Staremu bardowi głos niemalże zamarł na ustach, kiedy Mat wszedł do środka.
To również stanowiło swego rodzaju nowość. Niewiele rzeczy potrafiło Thoma zaskoczyć do tego stopnia, by cokolwiek
po sobie pokazał. Mat znał pieśniarza na tyle dobrze, by wiedzieć, że jedynie coś tak groźnego jak trolloki może przerwać
w połowie jego opowieści. Kiedy dziewczyna przyniosła wino i resztę w miedziakach, postawił przed sobą cynowe kufle i
wsłuchał się w zakończenie historii.
- "I było tak, jak powiedzieliśmy, że być powinno", rzekł król Madel, starając się wyplątać rybę ze swej długiej
brody - głos Thoma zdawał się rozbrzmiewać echem, jakby niósł się po wielkiej sali, nie zaś zwyczajnej izbie w gospodzie.
Szarpnięciami strun podkreślał ostateczną głupotę trzech królów. - "I było tak, jak powiedzieliśmy, że będzie", powiedział
Orander, i poślizgnąwszy się w glinie, usiadł z głośnym plaśnięciem. "I było tak, jak powiedzieliśmy, że musi być",
oznajmił Kadar, po pas zanurzony w rzece, szukając swej korony. "Ta kobieta nie ma pojęcia, o czym mówi. Jest głupia!"
Madel i Orander głośno wyrazili swój aplauz. A tego było już Marze za wiele. "Dałam im tyle szans, na ile zasłużyli, a
nawet więcej", wyszeptała do siebie. Wsunęła koronę Kadara do torby, gdzie już znajdowały się pozostałe dwie, wsiadła na
powrót do swego powozu, cmoknęła na klacz i pojechała prosto do rodzinnej wioski. A kiedy przybyła, opowiedziała jej
mieszkańcom o wszystkim, co się zdarzyło. Odtąd ludzie z Heape nie mieli już żadnego króla. - Dźwiękami instrumentu
bard podkreślił raz jeszcze temat głupoty królów, tym razem wznosząc się aż do crescendo, które zabrzmiało zupełnie jak
śmiech, po czym ukłonił się zamaszyście, prawie spadając przy tym ze stołu.
Mężczyźni śmiali się i tupali nogami, choć zapewne każdy z nich wielokrotnie już słyszał wcześniej tę pieśń, i
domagali się kolejnych historii. Opowieść o Marze miała zawsze dobrą publiczność, z wyjątkiem, być może, samych
królów.
Schodząc ze stołu, Thom znów niemalże upadł; szedł w stronę stołu Mata, krokiem nazbyt niepewnym, aby dawał
się wytłumaczyć tylko zesztywnieniem nogi. Ostrożnie położył harfę na stole, opadł na stołek przy drugim kuflu i wpatrzył
się w Mata spojrzeniem bez wyrazu. Jego wzrok, zwykle ostry i świdrujący, obecnie był rozbiegany.
- Potoczny - wymruczał. Głos Thona, chociaż wciąż głęboki, już nie niósł się echem jak dawniej. - Ta opowieść
jest sto razy lepsza, gdy wygłasza się ją prostym stylem, a tysiąc razy lepsza w stylu wzniosłym, ale oni chcieli potocznego.
Bez dalszych słów zajął się swoim winem.
Mat nie mógł przypomnieć sobie, by kiedykolwiek widział, żeby Thom, skończywszy grać na harfie, nie włożył
jej natychmiast do skórzanego futerału. Nigdy też nie spotkał go tak podchmielonego. Dlatego z ulgą przyjął skargi barda
na słuchaczy - Thom zawsze uważał ich gusta za znacznie bardziej pospolite od swoich. Przynajmniej to jedno nie uległo
zmianie.
Dziewczyna służebna pojawiła się znowu, tym razem już nie mrugała oczami.
- Och, Thom - powiedziała miękko, potem zwróciła się do Mata. - Gdybym wiedziała, że to jest przyjaciel, na
którego czekasz, nigdy nie przyniosłabym dla niego wina. Nawet gdybyś mi dawał sto srebrnych groszy.
- Nie wiedziałem, że jest pijany - zaprotestował Mat.
Ale ona znów patrzyła na Thoma, jej głos był znowu delikatny.
- Thom, potrzebujesz odpoczynku. Jeśli im pozwolisz, zmuszą cię, byś opowiadał swe historie przez całą noc i
cały dzień.
Z drugiej strony obok Thoma stanęła następna kobieta. Ściągnęła fartuch przez głowę. Starsza od pierwszej, lecz
równie piękna. Mogłyby być siostrami.
1 / 127
447466545.002.png
Robert Jordan - Kamień łzy
- Piękna pieśń, zawsze uważałam, Thom, że wykonujesz ją cudownie. Chodź, ogrzałam ci już łóżko, będziesz
mógł opowiedzieć mi o dworze w Caemlyn.
Tom wpatrywał się w kufel, jakby zaskoczony, że znajduje w nim tylko pustkę, potem, szarpiąc wąsa, przenosił
swe spojrzenie od jednej kobiety do drugiej.
- Piękna Mada. Piękna Saal. Czy kiedykolwiek mówiłem wam, że kochały mnie w życiu dwie piękne kobiety? To
więcej niż niejeden mężczyzna może o sobie powiedzieć.
- Wszystko to wiemy, wspominałeś nam o tym, Thom - ze smutkiem powiedziała starsza. Młodsza patrzyła na
Mata, jakby on wszystkiemu zawinił.
- Dwie - wymamrotał Thom. - Morgase była popędliwa, ale wydawało mi się, że nie muszę zwracać na to uwagi,
dopóki na koniec nie zapragnęła mnie zabić. Denę sam zabiłem. To bez znaczenia. Żadnej różnicy. Miałem dwie szanse, to
więcej niż pozostali, i obydwie zaprzepaściłem.
- Zaopiekuję się nim - odezwał się Mat. Mada i Saal równocześnie spojrzały na niego. Uśmiechnął się do nich
swym najbardziej sympatycznym uśmiechem, ale to nie wywarło na nich żadnego wrażenia. W żołądku zaburczało mu
głośno. - Czy to co czuję, to nie przypadkiem zapach pieczonego kurczęcia? Przynieście mi trzy lub cztery.
Dwie kobiety zamrugały oczami i wymieniły zaskoczone spojrzenia, kiedy dodał:
- Chcesz coś zjeść, Thom?
- Miałbym ochotę jeszcze na odrobinę tego znakomitego andorańskiego wina. - Bard z nadzieją uniósł swój kufel.
- Nie dostaniesz dziś już ani odrobiny wina, Thom. Starsza kobieta próbowała odebrać mu kufel.
Młodsza, przerywając prawie w pół słowa starszej, dodała tonem stanowczym i błagalnym zarazem:
- Dostaniesz kurczaka, Thom. Jest znakomity.
Żadna nie odeszła od stołu, dopóki bard nie zgodził się wreszcie zjeść czegoś, a kiedy poszły po zamówiony
posiłek, obdarzyły Mata taką kombinacją spojrzeń i westchnień, że mógł jedynie potrząsnąć głową.
"Niech sczeznę, jeśli zachęcałem go do picia! Kobiety! Ale obie mają tak śliczne oczy..."
- Rand powiedział mi, że żyjesz - zwrócił się do Thoma, gdy obie służące oddaliły się dostatecznie, by go nie
słyszeć. - Moiraine zawsze uważała, że tak jest. Ale słyszałem, iż byłeś w Cairhien, a teraz masz zamiar udać się do Łzy.
- Rand wciąż ma się dobrze, więc? - Spojrzenie Thoma nabrało ostrości, stając się niemal tak przenikliwe jak
dawniej. - Tego się raczej nie spodziewałem. Moiraine wciąż jest z nim, nieprawdaż? Piękna kobieta. W ogóle porządna,
gdyby nie to, że Aes Sedai. Kiedy zadajesz się z kimś takim, to może się to skończyć czymś o wiele gorszym niż zwykłe
poparzenie palców.
- Dlaczego sądziłeś, że Rand może być w niebezpieczeństwie? - zapytał ostrożnie Mat. - Czy wiesz o czymś, co
mogłoby mu grozić?
- Czy wiem? Ja niczego nie wiem, chłopcze. Podejrzewam więcej, niż jest to dla mnie bezpieczne, ale nie wiem
nic.
Mat postanowił porzucić ten temat.
"Żadnego pożytku z utwierdzania go w tych podejrzeniach. Upewnianie go, że wiem więcej, niż powinienem, nie
przyniesie mi nic dobrego."
Starsza kobieta - Thom mówił do niej: Mada - wróciła, niosąc trzy kurczaki ze spieczoną, brązową skórką.
Obdarzyła siwowłosego mężczyznę spojrzeniem pełnym zatroskania, Mata zaś wzrokiem, w którym zamigotało
ostrzeżenie, po czym ponownie oddaliła się. Mat oderwał udko i nie przerywając rozmowy, zaczął je obgryzać. Thom spod
zmarszczonych brwi wpatrywał się w swój kufel, nie poświęcając pieczonym ptakom ani odrobiny uwagi.
- Dlaczego przyjechałeś tutaj, do Tar Valon, Thom? To jest ostatnie miejsce, w którym spodziewałbym się ciebie
spotkać, biorąc pod uwagę uczucia, jakie żywisz do Aes Sedai. Słyszałem, że zarabiałeś grube pieniądze w Cairhien.
- Cairhien - wymruczał stary bard, jego oczy na powrót straciły ostry wyraz. - Zabicie człowieka przysparza wiele
kłopotów, nawet jeśli tamten sobie na to zasłużył.
Szybki ruch ręką i w dłoni błysnął nóż. Thom zawsze nosił noże poukrywane w zakamarkach odzieży. Mimo że
był już bardzo pijany, ostrze trzymał pewnie.
- Zabij człowieka, który sobie na to zasłużył, a może się zdarzyć, że zapłacą za to inni. Pytanie brzmi: co w ogóle
warto robić? Zawsze istnieje równowaga, sam wiesz. Dobro i zło. Światłość i Cień. Nie bylibyśmy ludźmi, gdyby nie ta
równowaga.
- Zostawmy to - wymamrotał Mat z pełnymi ustami. - Nie chcę rozmawiać o zabijaniu.
"Światłości, ten człowiek wciąż tam leży na ulicy. Niech sczeznę, powinienem już być na pokładzie statku."
- Zwyczajnie zapytałem, dlaczego przyjechałeś do Tar Valon. Jeżeli musiałeś opuścić Cairhien, ponieważ zabiłeś
kogoś, to nic nie chcę o tym wiedzieć. Krew i popioły, jeśli wino do tego stopnia zamroczyło ci umysł, że nie potrafisz
mówić sensownie, odchodzę.
Thom spojrzał ze smutkiem i zręcznym ruchem schował nóż.
- Dlaczego przyjechałem do Tar Valon? Dlatego, że jest to najgorsze ze wszystkich miejsc, w których mógłbym
się znaleźć, wyjąwszy może Caemlyn. A tego właśnie pragnę, chłopcze. Niektóre z Czerwonych Ajah wciąż o mnie
pamiętają. Któregoś dnia widziałem Elaidę na ulicy. Gdyby wiedziała, że tutaj jestem, pasami darłaby ze mnie skórę,
dopiero wówczas ukontentowana.
- Nigdy nie sądziłem, że jesteś zdolny do użalania się nad sobą - powiedział z niesmakiem Mat. - Masz zamiar
utopić się w kuflu wina?
- Co ty możesz o tym wiedzieć, chłopcze? - parsknął Thom. - Przeżyj parę lat więcej, zobacz trochę życia, kochaj
jakąś kobietę lub dwie, a wtedy zrozumiesz. Być może pojmiesz, jeśli starczy ci rozsądku na to, by się uczyć. Ach, chcesz
wiedzieć, dlaczego przyjechałem do Tar Valon? A dlaczego ty tutaj jesteś? Pamiętam, jak zadrżałeś, kiedy okazało się, że
Moiraine jest Aes Sedai. Niemalże czułeś dotknięcie Cienia, za każdym razem, gdy ktoś choćby wymienił w twoim
towarzystwie słowo "Jedyna Moc". Cóż więc robisz w Tar Valon, gdzie na każdym kroku spotkać można Aes Sedai?
- Wyjeżdżam z Tar Valon. Oto, co tutaj robię. Wyjeżdżam!
Mat skrzywił się. Bard uratował mu życie, być może nawet ocalił go przed losem gorszym niż śmierć, gdy napadł
ich Pomor. Dlatego właśnie prawa noga Thoma nie sprawowała się tak jak powinna.
"Na całym statku może nie być dość wina, aby mógł się tak upijać."
2 / 127
447466545.003.png
Robert Jordan - Kamień łzy
- Jadę do Caemlyn, Thom. Jeśli, z jakichkolwiek powodów, musisz ryzykować swoje głupie życie, możesz
pojechać ze mną.
- Caemlyn? - zapytał Thom głosem pełnym zadumy.
- Caemlyn, Thom. Elaida zapewne wróci tam wcześniej czy później, tak więc będziesz miał się czym przejmować.
A nietrudno się domyślić, że jeśli wpadniesz w ręce Morgase, będziesz jeszcze żałował, że to nie Elaida cię dostała.
- Caemlyn. Tak. Caemlyn pasuje do mojego obecnego nastroju jak rękawiczka do dłoni. - Bard spojrzał na talerz z
kurczakami i otwarł szeroko oczy ze zdziwienia. - Co ty z nimi robisz, chłopcze? Upychasz po kieszeniach?
Z trzech ptaków zostały tylko kosteczki z kilkoma kawałkami mięsa.
- Czasami bywam głodny - wymamrotał Mat. Dużo wysiłku kosztowało go, by nie oblizywać palców. - Jedziesz
ze mną czy nie?
- Och, jasne że pojadę, chłopcze. - Kiedy Thom podniósł się od stołu, jego postawa była o wiele bardziej stabilna
niż poprzednio. - Poczekaj tutaj i postaraj się nie zjeść stołu, a ja tymczasem wezmę swoje rzeczy i pożegnam się z kilkoma
osobami.
Odszedł, nie zachwiawszy się ani razu.
Mat wypił odrobinę wina, oskubał resztki mięsa, jakie zostały jeszcze na talerzu pełnym kości i zastanawiał się
właśnie, czy znajdzie czas, by zamówić kolejnego kurczaka, gdy Thom wrócił. Futerały z czarnej skóry, zawierające flet i
harfę, zwisały mu z pleców obok zwiniętego w rulon koca. Podpierał się prostym kosturem, równie wysokim jak on sam.
Dwie kobiety towarzyszyły mu z obu stron. Mat ostatecznie zdecydował, że muszą to być siostry. Identyczne brązowe oczy
patrzyły na barda z takim samym wyrazem. Thom najpierw pocałował Saal, potem Madę i pocierając policzki, skierował
się ku drzwiom, jednocześnie dając Matowi znak skinieniem głowy, by poszedł za nim. Był już na zewnątrz, zanim
chłopiec skończył zbierać swój dobytek i pałkę.
Młodsza z dwu kobiet, Saal, zatrzymała go już niemal w drzwiach.
- Nie wiem, o czym rozmawialiście, ale wybaczam ci to wino, tylko musisz wiedzieć, że alkohol go niszczy. Od
tygodni nie widziałam, żeby był taki ożywiony. - Wsunęła mu coś w dłoń, a kiedy spojrzał, nie dowierzał własnym oczom.
Dała mu srebrną markę Tar Valon. - To za to, co mu powiedziałeś, niezależnie od tego, co to było. Poza tym, karmienie
ciebie nie jest najlepszym interesem, ale masz bardzo piękne oczy.
Zaśmiała się, gdy ujrzała jego minę.
Mat również się roześmiał, niemalże wbrew sobie, i wyszedł na ulicę, przekładając srebrną monetę między
palcami.
"Tak więc, mam ładne oczy, czyż nie?"
Jego śmiech urwał się nagle niczym ostatni łyk wina z baryłki - na ulicy był Thom, nie było zaś ciała. Przez okna
tawern padało na zewnątrz wystarczająco dużo światła, aby mieć pewność. Straż miejska nie zabrałaby martwego
człowieka, nie zadając po okolicznych tawernach stosownych pytań, przyszliby więc również i do gospody "Pod Kobietą z
Tanchico".
- Na co tak patrzysz, chłopcze? - zapytał Thom. W tych cieniach nie kryją się żadne trolloki.
- Rabusie - wymruczał Mat. - Myślę o rabusiach.
- W Tar Valon nie znajdziesz ani ulicznych rabusiów, ani złodziei, chłopcze. Niezbyt wielu próbuje uprawiać tutaj
swój proceder, plotki bowiem rozchodzą się łatwo i strażnicy szybko złapią rabusia. Wówczas prowadzą go do Wieży i
następnego ranka opuszcza ją z oczyma szeroko otwartymi jak gęsiareczka. Słyszałem, że z kobietami złapanymi na
kradzieży postępują jeszcze ostrzej. Nie, jedyny sposób, by stracić tutaj swoje pieniądze, to zostać oszukanym na ich
wymianie, gdy ktoś wciśnie ci brąz za twoje złoto, albo wypłaci ci monetą ostruganą na krawędzi. Nie ma tutaj rabusiów.
Mat odwrócił się i mijając Thoma, ruszył w stronę doków.
Po drodze uderzał pałką o kamienie bruku, jakby w ten sposób mógł poruszać się szybciej.
- Mam zamiar odpłynąć pierwszym statkiem, który wyrusza z portu, nieważne jakim. Pierwszym, Thom.
Z tyłu, za nim kij Thoma stukał pospiesznie o bruk.
- Zwolnij, chłopcze. Po co się tak spieszyć? Odpływa stąd mnóstwo statków, bez względu na porę dnia czy nocy.
Zwolnij, nie ma tutaj żadnych rabusiów.
- Pierwszym przeklętym statkiem, Thom! Nawet jeżeli będzie tonął, my znajdziemy się na jego pokładzie!
"Jeśli to nie byli rabusie, to kto? To musieli być złodzieje. Nikt inny."
ROZDZIAŁ 2
PIERWSZY STATEK
Południową Przystań, wielki, okrągły basen, zbudowany jeszcze przez Ogirów, otaczały wysokie mury z tego
samego, na srebrno pręgowanego kamienia, co reszta Tar Valon. Długie nabrzeże, w większej części zadaszone, otaczało
cały port, wyjąwszy miejsca, w których szerokie bramy wodne otwierały się na rzekę. Przy nabrzeżu, przycumowane do
niego rufami, stały rzędem statki wszelkich rozmiarów, a pomimo późnej pory dokerzy w prostych koszulach bez rękawów
uwijali się przy wyładunku lub załadunku bali, skrzyń, paczek, baryłek, posługując się linami i przenośnymi dźwigami, czy
też po prostu przenosząc je na plecach. Umocowane na zadaszeniu lampy oświetlały nabrzeże, okalając Gzem wody
pośrodku zatoki kręgiem świateł. W ciemnościach przemykały małe, otwarte łodzie; kwadratowe latarnie, zawieszone na
wysokich stewach rufowych, sprawiały, że wyglądały jak świetliki muskające powierzchnię wody w zatoce. Jedynie w
porównaniu ze statkami mogły wydawać się małe, niektóre miały wszak po sześć par długich wioseł.
Kiedy Mat przeprowadził wciąż narzekającego Thoma pod łukiem z polerowanego czerwonego kamienia, a
później w dół szerokimi schodami na nabrzeże, spostrzegł, że w odległości nie większej niż dwadzieścia kroków od nich,
załoga luzuje właśnie liny cumownicze. Łódź była większa, niż wszystkie, które Mat mógł dostrzec z miejsca, gdzie stał;
od ostrego dzioba do kwadratowej rufy mierzyła jakieś piętnaście lub dwadzieścia piędzi, płaski pokład, otoczony
nadburciem znajdował się prawie na poziomie nabrzeża. Najważniejsze, że właśnie odcumowywała.
"Pierwszym statkiem, który będzie odpływał."
Na nabrzeżu pojawił się siwowłosy mężczyzna, trzy rzędy konopnego sznura naszyte na rękawach ciemnego
płaszcza czyniły z niego dokmistrza. Szerokie ramiona wskazywały, że karierę swą zaczynał raczej ciągnąc liny jako prosty
doker, niż nosząc je w formie szarży, jak obecnie. Dokładnie przyjrzał się postaci Mata i przystanął, na pomarszczonej
twarzy rozbłysło zaskoczenie.
3 / 127
447466545.004.png
Robert Jordan - Kamień łzy
- Twoje bagaże zdradzają, co sobie zaplanowałeś, chłopcze, ale równie dobrze możesz o tym zapomnieć. Siostra
pokazała mi twój portret. Nie wsiądziesz na pokład żadnego statku w Południowej Przystani. Wróć na górę po tych
schodach, żebym nie musiał wysyłać ludzi, by cię odprowadzili.
- Co, na Światłość...? - wymruczał Thom.
- Wszystko się zmieniło - odparł zdecydowanie Mat. Z pokładu statku zrzucano właśnie ostatnią cumę, zwinięte,
trójkątne żagle wciąż spoczywały w postaci grubych, bladych tłumoków na długich, pochyłych rejach, ale załoga już
przygotowywała wiosła. Wyciągnął z kieszeni dokument Amyrlin i podsunął dokmistrzowi pod sam nos.
- Jak to jest tutaj napisane, obecnie znajduję się w służbie Wieży, na rozkazach samego Tronu Amyrlin. I muszę
odpłynąć tym właśnie statkiem.
Dokmistrz uważnie przeczytał dokument, potem zaczął raz jeszcze.
- Jak żyję, nie widziałem jeszcze czegoś takiego. Dlaczego Wieża najpierw każe cię zatrzymać, a potem daje ci...
to?
- Jeśli chcesz, zapytaj samą Amyrlin - odrzekł mu Mat znudzonym głosem, chcąc w ten sposób zademonstrować,
iż nie wierzy, aby ktoś mógł być tak głupi, żeby rzeczywiście odważył się to zrobić - ale ona zedrze ze mnie skórę, z ciebie
zresztą również, jeśli nie odpłynę tym statkiem.
- Nigdy ci się nie uda - oznajmił dokmistrz, ale jednocześnie podnosił już dłonie do ust, by zawołać: - Hej tam na
pokładzie "Szarej Mewy"! Zatrzymać się! Niech was Światłość spali, stop!
Nagi do pasa człowiek przy rumplu spojrzał do tyłu, potem powiedział coś do wysokiego towarzysza w ciemnym
płaszczu z bufiastymi rękawami. Tamten jednak nie spuszczał wzroku z załogi, właśnie zanurzającej wiosła w wodzie.
- Razem ciągnąć - rozkazał i pióra wioseł zawirowały pianą w wodzie.
- Uda mi się - warknął Mat. "Powiedziałem pierwszy statek i pierwszy miałem na myśli." - Chodź, Thom!
Nie odwracając się, by zobaczyć, czy bard podąża za nim, pobiegł w dół nabrzeża, lawirując pomiędzy ludźmi i
noszami wypełnionymi ładunkiem. Szczelina pomiędzy rufą "Szarej Mewy" a nabrzeżem powiększała się w miarę jak
wiosła uderzały silniej. Zamachnął się ręką trzymającą pałkę i cisnął ją w kierunku statku jak włócznię, potem zrobił
jeszcze jeden krok i skoczył, odbijając się tak mocno, jak tylko potrafił.
Ciemna woda, która na mgnienie przemknęła mu pod stopami, wyglądała na lodowato zimną, ale już przeleciał
przez nadburcie i potoczył się po pokładzie. Kiedy wstawał niezgrabnie, usłyszał za sobą chrząknięcie i, chwilę później,
przekleństwo.
Thom Merrilin wspiął się na nadburcie, zaklął ponownie i przeszedł na pokład.
- Zgubiłem mój kij - wymamrotał. - Będę potrzebował następnego.
Masując prawą nogę, popatrzył w dół, na wciąż poszerzające się pasmo wody za łodzią, i zadrżał.
- Już raz się dzisiaj kąpałem.
Sternik bez koszuli wpatrywał się szeroko rozwartymi oczyma to w niego, to w Mata, i na powrót w niego,
ściskając w dłoni rumpel, jakby zastanawiał się, czy może użyć go w charakterze broni przeciwko szaleńcom.
Wysoki mężczyzna był w równym stopniu zaskoczony. Wytrzeszczył blade, błękitne oczy, a jego usta poruszały
się przez chwilę, nie wydając dźwięku. Ciemna broda, wystrzyżona w szpic, zdawała się drżeć z gniewu, wąska twarz
powoli robiła się purpurowa.
- Na Kamień! - zaryczał wreszcie. - Co to wszystko ma znaczyć? Na tym statku nie mam miejsca dla nikogo
więcej prócz pokładowego kota, a nawet gdybym miał, to i tak nie zabrałbym włóczęgów, którzy sami skaczą na pokład.
Sanor! Vasa! Wyrzućcie te śmieci za burtę!
Dwóch ogromnych mężczyzn, obnażonych do pasa i bosych, uniosło się znad zwojów lin i pospieszyło w
kierunku rufy. Ludzie przy wiosłach nie przerywali swego zajęcia, pochylali się, podnosząc ich pióra, przechodzili trzy
długie kroki po pokładzie, potem prostowali się i wracali, w ten sposób pchając łódź naprzód.
Mat jedną ręką zamachał dokumentem Amyrlin w kierunku brodatego mężczyzny - najpewniej kapitana, jak
osądził - podczas gdy drugą wyłowił z kieszeni złotą koronę, pomimo pośpiechu nie zapominając o tym, by dać do
zrozumienia, iż tam, skąd wyjął tę jedną, jest ich jeszcze więcej. Wciskając ciężką monetę mężczyźnie, równocześnie nie
przestawał szybko przemawiać i wymachiwać dokumentem.
- To za zamieszanie towarzyszące naszemu wejściu na pokład, kapitanie. Jeszcze więcej mogę zaoferować za
przewóz. Jesteśmy w służbie Białej Wieży. Pod osobistymi rozkazami Tronu Amyrlin. Musimy odpłynąć natychmiast. Do
Aringill, w Andorze. Bardzo się spieszymy. Błogosławieństwo Białej Wieży dla wszystkich, którzy nam pomogą, gniew
tym, którzy staną nam na drodze.
Z pewnością mężczyzna musiał, podczas tej przemowy, zobaczyć już pieczęć z Płomieniem Tar Valon - i niewiele
ponadto, jak Mat miał nadzieję - zwinął więc i schował dokument. Niespokojnie wpatrywał się w dwóch wielkich
mężczyzn, zajmujących swe pozycje po bokach kapitana - "Niech sczeznę, obaj mają ramiona równie grube jak Perrin!" -
żałował, że nie ma w dłoni swej pałki. Widział ją nawet, leżącą tam gdzie wylądowała, na dalszej części pokładu. Usiłował
przybrać wygląd pewny i budzący zaufanie, wygląd człowieka, z którym lepiej nie zadzierać, człowieka, za którym stoi
potęga Białej Wieży.
"Którą, mam nadzieję, zostawiłem właśnie daleko za sobą."
Kapitan spojrzał na Mata z powątpiewaniem, na Thoma zaś - na jego płaszcz barda i niezbyt pewną postawę
zerknął wzrokiem, w którym było jeszcze mniej zaufania, ale jednak gestem powstrzymał Sanora i Vasę.
- Nie chcę rozgniewać Białej Wieży. Niech sczeźnie ma dusza, przez cały czas, od kiedy zajmuję się handlem
rzecznym, pływam od Łzy do tego gniazda... Nazbyt często, żeby nie rozgniewać... właściwie wszystkich. - Na twarz
wypełzł mu zacięty uśmiech.
- Ale powiedziałem prawdę. Na Kamień, czystą prawdę! Mam sześć kabin pasażerskich i wszystkie są pełne.
Możecie spać na pokładzie i jeść wraz z załogą, za cenę... kolejnej złotej korony. Od głowy.
- To szaleństwo - żachnął się Thom. - Niezależnie od skutków, jakie wywołała wojna w dole rzeki, jest to
szaleństwo.
Dwóch wielkich żeglarzy zaczęło niespokojnie przestępować z nogi na nogę.
- Taka jest moja cena - twardo odparł kapitan. Nie mam ochoty z nikim zadzierać, ale nie będę was przecież
zmuszał do pozostawania na pokładzie mej łodzi. To tak, jakbyście chcieli człowiekowi zapłacić za to, by pozwolił
wytarzać się w gorącej smole. W taki właśnie sposób może się skończyć dla mnie cała ta historia z wami. Płacicie albo
4 / 127
447466545.005.png
Robert Jordan - Kamień łzy
wylatujecie przez burtę i niech was sama Zasiadająca na Tronie Amyrlin potem wysuszy. A to zatrzymam za kłopoty, jakie
mi sprawiliście, dziękuję.
Wsunął otrzymaną od Mata złotą koronę do kieszeni płaszcza z bufiastymi rękawami.
- Ile należałoby zapłacić za jedną z kabin? - dopytywał się Mat. - Wyłącznie dla naszego użytku. Możesz
przenieść tego, który ją zajmuje, i dokwaterować do kogoś innego.
Nie miał ochoty spać na wolnym powietrzu w zimne noce, jakie teraz nastały.
"Jeśli ugniesz się choć raz przed takim człowiekiem, to niedługo ukradnie twe spodnie i jeszcze da do
zrozumienia, że wyświadcza ci przysługę."
- Będziemy jedli razem z tobą, a nie z załogą. Ja potrzebuję dużo jedzenia.
- Mat - mitygował go Thom. - To raczej ja mógłbym mówić jak pijany.
Odwrócił się w stronę kapitana, prezentując naszywany łatkami płaszcz oraz zwinięty koc i instrumenty
muzyczne.
- Jak pan zapewne zauważył, kapitanie, jestem bardem. - Nawet na otwartej przestrzeni jego głos nagle zdawał się
rozbrzmiewać echem. - Za cenę przejazdu, z przyjemnością będę zabawiał twych pasażerów i załogę...
- Moja załoga ma na pokładzie pracować, a nie bawić się, bardzie. - Kapitan szarpnął szpic brody, jego blade oczy
z dokładnością do jednego miedziaka szacowały prosty płaszcz Mata.
- A więc, chcesz kabinę, czy tak? - zaniósł się urywanym, szczekliwym śmiechem. - I jeść przy moim stole? Cóż,
powinienem ci chyba zaoferować moją kabinę i moje posiłki. Pięć złotych koron od każdego z was! Andorańskiego
systemu!
Andorańskie były najcięższe. Zaczął się śmiać tak gwałtownie, że przez chwilę słowa wydobywały się z jego ust
w postaci rwanego posapywania. Po obu stronach Sanor i Vasa wykrzywili twarze w szerokie grymasy.
- Za dziesięć koron możesz sobie zabrać moją kabinę i moje posiłki, a ja przeprowadzę się do kajuty pasażerskiej i
będę jadł z załogą. Niech sczeźnie ma dusza, jeśli tak nie zrobię! Na Kamień, przysięgam! Za dziesięć złotych koron...
Śmiech stłumił całkowicie dalsze słowa.
Wciąż śmiał się jeszcze, z trudem łapiąc oddech i ocierając z policzków łzy, gdy Mat wyjął jedną ze swych dwu
sakiewek, lecz rechot zamarł nagle, kiedy odliczył pięć koron i podał kapitanowi.
- Powiedziałeś, systemu andorańskiego? - padło pytanie. Trudno było jednoznacznie określić wagę pieniędzy, nie
posiadając szalek, ale Mat położył na stosie monet kolejne siedem. Dwie w istocie były z Andoru, spodziewał się, że
pozostałe uzupełnią ciężar.
"Wystarczająco dużo, jak na tego człowieka."
Po chwili dodał jeszcze dwie złote korony z Tairen.
- To dla tego, którego będziesz musiał usunąć z kabiny. - Nie przypuszczał, by pechowy pasażer zobaczył choćby
miedziaka, czasami jednak opłacało się okazywać szczodrość. - Nie zechcesz chyba pozbawić ich należnej rekompensaty.
Nie, z pewnością nie. Coś im się wszak należy za to, że będą się musieli tłoczyć z innymi. Nie ma również potrzeby, abyś
jadł z załogą, kapitanie. Zapraszamy cię do naszego stołu w twojej kabinie.
Thom wpatrywał się weń z podobnym napięciem jak pozostali obecni.
- Czy nie jesteś... - głos brodacza zmienił się w ochrypły szept. - Czy aby nie jesteś, panie... przypadkiem...
młodym lordem w przebraniu?
- Nie jestem żadnym lordem - zaśmiał się Mat.
Miał powody do wesołości. "Szara Mewa" powoli roztapiała się w ciemnościach zalegających nad zatoką, szereg
świateł nabrzeża obramowywał czarną szczelinę w niewielkiej już odległości przed dziobem, szczelina oznaczała miejsce,
gdzie bramy wodne otwierały się na rzekę. Wiosła szybko pchały łódź w kierunku mroczniejącego przejścia. Załoga już
brasowała długie, pochyłe reje, przygotowując się do postawienia żagli. Z dłonią obciążoną złotem, kapitan nie miał już
ochoty wyrzucać kogokolwiek za burtę.
- Jeśli pan pozwoli, kapitanie, chcielibyśmy zobaczyć naszą kajutę. To znaczy, pańską kajutę. Jest już późno i
przede wszystkim potrzebuję paru godzin snu. - W tej samej chwili jego żołądek przypomniał o sobie. - Poproszę też o
kolację!
Podczas gdy łódź wytrwale cięła dziobem ciemność, brodacz sam sprowadził Mata i Thoma po drabinie pod
pokład, do krótkiego, wąskiego korytarza ograniczonego po obu stronach rzędami ciasno obok siebie położonych drzwi.
Kapitan przeniósł rzeczy ze swojej kabiny - pomieszczenia, zajmującego całą szerokość rufy, z łóżkiem i resztą
umeblowania wbudowanymi w ściany (oprócz dwu krzeseł i kilku skrzynek) - i dopilnował, by Mat i Thom ulokowali się
w niej. Podczas tych operacji Mat wiele się dowiedział o tym człowieku, poczynając od faktu, iż nie miał najmniejszego
zamiaru pozbawiać któregokolwiek z pasażerów przysługującej mu kabiny. Zbyt wielkim bowiem darzył szacunkiem, jeśli
nawet nie ich samych, to przynajmniej monetę, którą opłacili przejazd, aby zdecydować się na takie postępowanie. W
rzeczy samej, kapitan po prostu zajął kajutę pierwszego oficera, ten z kolei łóżko drugiego, i tak dalej aż do bosmana, który
przeniósł się do kabiny załogi na dziobie.
Mat nie sądził, by takie informacje mogły się okazać użyteczne, ale uważnie wsłuchiwał się we wszystko, co
tamten mówił. Zawsze lepiej wiedzieć, nie tylko dokąd się udajesz, lecz również z kim, w przeciwnym razie bowiem twój
kompan może zabrać ci płaszcz oraz buty i zostawić cię bosego na deszczu.
Kapitan był Tairenianinem, nazywał się Huan Mallia; wywiązując się z opłaconych obowiązków, a jednocześnie
dla własnej przyjemności, przemawiał ze swadą do Mata i Thoma. Nie był szlachetnie urodzony, powiadał, oczywiście, że
nie, ale nie pozwoli nikomu myśleć o sobie jako o głupcu. Młody człowiek, z większą ilością złota, niźli mógłby
którykolwiek młodzieniec uczciwie posiadać, może być złodziejem, jeśli nie wiedziałoby się z całą pewnością, że
złodziejom nigdy nie udaje się uciec z Tar Valon ze swoim łupem. Młody człowiek, odziany jak wieśniak, pewny siebie i
zachowujący się zuchwale niczym lord, którym wszakże, jak twierdzi, nie jest...
- Na Kamień, nie twierdzę, że nim jesteś, skoro mówisz, iż jest przeciwnie.
Mallia zamrugał, odkaszlnął i szarpnął szpic swej brody. Młody człowiek, legitymujący się dokumentem z
pieczęcią samej Zasiadającej na Tronie Amyrlin i zmierzający do Andoru. Nie było tajemnicą, że królowa Morgase
odwiedziła Tar Valon, choć oczywiście powód tej wizyty nie był znany. Dla Mallii nie ulegało wątpliwości, że zanosi się na
coś między Caemlyn i Tar Valon. A Mat i Thom byli posłańcami wysłanymi przez Morgase, jak to osądził po akcencie
5 / 127
447466545.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin