Sarn Amelie - Thorgal. Dziecko z gwiazd.pdf

(518 KB) Pobierz
Sarn Amelie
Thorgal-Dziecko z gwiazd
916731875.001.png
Prolog
Spienione fale kotłowały się nad nimi podobne do wygłodniałych
morskich potworów. Zostali tylko oni. Dziewięć innych drakkarów
roztrzaskało się pod uderzeniami potężnych fal twardszych niż skały i
zatonęło. Ze stu dwudziestu wikingów, którzy wyruszyli, żeby grabić,
mordować, zdobywać i powrócić zwycięsko z łupami, zostało tylko
kilkunastu. Przez trzy dni i trzy noce Leif Haraldson stał przy sterze.
Pozostali porzucili wiosła, i tak w większości strzaskane, i zawinięci,
w co kto miał, chronili się przed masami wody przelewającymi się
przez burtę. Zaniechali walki. Potężni wikingowie, władcy mórz i
prądów morskich, zostali pokonani. Bogowie przestali im sprzyjać.
Przed wyprawą Leif tak wiele im obiecywał: opowiadał o nieznanych
krainach, o wioskach, gdzie pasą się stada tłustych krów, gdzie pod
okiem dorodnych kobiet bawią się pyzate dzieci, a świątynie pełne są
bezcennych kosztowności. Przywoływał kuszące obrazy
niezliczonych skarbów, które zdobędą, uczt i pijatyk, a wszystko to
ukoronowane chwałą zdobytą mieczem. Teraz Leif przeklinał w duszy
tamte chwile. Poprowadził tych ludzi na zgubę, przez niego nie
dostąpią zaszczytu przebywania w Walhalli. Tylko wojownicy polegli
w boju mają do tego prawo, a jak tu walczyć z rozszalałym morzem?
Na dziobie drakkara chroniony przez wysoką burtę Gunnar, kapłan
czarownik, mamrotał niezrozumiałe słowa. Była to ostatnia próba
zwrócenia się do bogów z rozkoszą miotających tą łupinką, na której
nieustraszeni wojownicy gotowali się na śmierć. Leif też czuł potrzebę
zwrócenia się do Odyna, najważniejszego z bogów, ale nie po to, żeby
coś uzyskać czy prosić o litość. Odyn i tak był bezlitosny. Nie, Leif
chciał mu się przeciwstawić, domagał się prawa do walki jak równy z
równym... Niebo poczerniało, wściekłe podmuchy wiatru pędziły
chmury, ale nie pojawiła się ani jedna gwiazda, żeby im wskazać,
gdzie się znajdują. Ich drakkar otoczony przez najgroźniejszego wroga
musiał się przeciwstawić niekończącemu się i niedającemu nadziei
natarciu bałwanów. Leif, kurczowo trzymając ster, nie chciał się
jednak poddać.
- To twoja wina! - Jeden z ludzi o blond włosach i potężnym karku
odrzucił okrywający go koc i podniósł się, wskazując palcem Leifa.
Gandalf Szalony! Stanął na rozstawionych szeroko nogach, patrząc
hardo na Leifa. - To twoja wina, Leifie Haraldson - powtórzył głośno,
z trudem przekrzykując ryk nawałnicy. - Oszukałeś nas, opowiadając
bzdury o podbojach i przygodach! Poprowadziłeś nas na śmierć bez
walki i chwały! Gdzie są skarby, o których rozprawiałeś z takim
zapałem? Czy znajdziemy je w brzuchach ryb, które wkrótce pożywią
się naszymi ciałami?
W szarych oczach Gandalfa igrał błysk szaleństwa, któremu
zawdzięczał swój przydomek. W walce niejeden raz udowodnił, iż nie
ima się go żelazo. Jego odwaga i dzikość nie miały sobie równych, a
była to dzikość bezrozumna, podobna do furii berserków. Gandalf od
dawna podważał autorytet Leifa, chełpiąc się wielką liczbą zabitych
przez siebie ludzi, a także dokonanych najazdów i wypraw
wojennych. Na każdym zgromadzeniu przeciwstawiał mu się lub
próbował go ośmieszyć. Zarzucał mu, że to przez niego wspólnota
zaczęła się zajmować uprawą i hodowlą, że zmienił wojowników w
rolników. Częściowo z tego powodu Leif zorganizował tę wyprawę. I
nie przypadkiem zależało mu na tym, by Gandalf płynął na tym
samym drakkarze co on, bo dzięki temu mógł mieć go na oku. Teraz
jednak byli bliscy zguby i wkrótce staną przed bogiem morza
Aegirem.
- Ponad stu naszych nie żyje i błąkają się teraz gdzieś po drodze do
Helu! - wrzeszczał Gandalf. - Czy możesz doprowadzić nas do
Northlandu, czy tego też nie potrafisz?
Wikingowie skuleni na pokładzie statku, udręczeni głodem i
pragnieniem, zaczęli zrzucać okrycia. Gandalf ubrał w słowa ich
myśli. Śmierć nie była im straszna, ale lękali się sądu bogów nad
ludźmi, którzy nie umarli w heroicznej walce, i tego, że zostaną
skazani na wieczne błądzenie po zawiłych labiryntach Helu.
- No i co, Leifie! - grzmiał Gandalf. - Czy potrafisz doprowadzić nas z
powrotem do naszych domów?
Pięści Leifa mocniej zacisnęły się na sterze.
- Dlaczego pragniesz obciążyć mnie odpowiedzialnością za gniew
bogów? Lepiej byś zrobił, pomagając mi utrzymać ster! Nawałnica nie
będzie trwała wiecznie, jest nadzieja, że ujdziemy z niej z życiem!
- Słyszycie go?! - Gandalf zwrócił się do grupki piętnastu ludzi,
którzy wstawali jeden za drugim. - Posłuchajcie, co on gada! Ja jestem
Gandalf Szalony, a on jest Leif Zarozumiały, który uważa się za
mocniejszego od bogów. Nie widzisz, że nasz los jest przesądzony?
Nigdy nie powinniśmy byli ci zaufać, nigdy nie powinniśmy byli
powierzyć ci naszego życia! Czy pomyślałeś kiedykolwiek o naszych
rodzinach, o żonach i dzieciach, które zostawiliśmy bez obrony na
pastwę łupieżców z obcych klanów? Zginiemy tutaj, nawet jeżeli...
- Może jest jakiś ratunek.
Gunnar, stary kapłan czarownik, wsparł kościstą i trzęsącą się rękę na
krawędzi burty. Miał być ich przewodnikiem, pośrednikiem między
nimi a bogami, i doprowadzić ich szczęśliwie do celu podróży. On
także zawiódł, bogowie zadrwili sobie z niego.
Gandalf spiorunował go wzrokiem.
- Ratunek? Jaki?
- Doznajemy gniewu Aegira, ponieważ ofiary, które złożyliśmy mu
przed wyprawą, nie zadowoliły go. On żąda więcej ofiar i daje nam to
wyraźnie do zrozumienia.
- Co chcesz, żebyśmy mu dali, starcze?! - wykrzyknął Olaf, syn
Ingolfa. - Dzisiaj nawet my sami nie mamy nic do jedzenia! Czy
widzisz jakieś krowy na naszym drakkarze? Świnie? A może kury,
które moglibyśmy zarżnąć, żeby ułaskawić Aegira?
Gunnar zacisnął szczęki, silne porywy wiatru szarpały jego długą
brodę, a strumienie morskiej wody chłostały twarz.
- Mówię o ofierze z ludzi - oznajmił. - O złożeniu w ofierze
człowieka.
- Oszalałeś, Gunnarze?!
Leif wciąż nie wypuszczał steru z rąk. To była jego ostatnia nadzieja.
Ster był dla niego niczym Yggdrasil, święty jesion będący osią świata,
sięgający korzeniami aż do Asgardu, miejsca, w którym przebywają
bogowie. Trzymał się go kurczowo, jakby tylko on mógł go uratować.
Uratować przed nawałnicą, pogardą ludzi i szaleństwem, które ich
ogarnęło.
- Oszalałeś, Gunnarze - powtórzył. - Wikingowie dawno temu
zaprzestali składania ofiar z ludzi! Nie uważasz, że już wystarczająco
wielu naszych straciło życie?
- A ja myślę, że to przedni pomysł!
Gandalf zbliżył się do Leifa z twarzą wykrzywioną gniewem.
- Gunnar ma rację, nie możemy zrobić nic lepszego, żeby ułaskawić
bogów, niż złożyć im ofiarę z życia walecznego wojownika. Jednak
Aegir nie zadowoli się byle kim... - Gwałtowny podmuch uderzył go
w twarz, gdy odwrócił się do pozostałych i unosząc ręce, zawołał: -
Aegirze! Dzisiaj złożymy ci w darze naszego ukochanego wodza!
Leif nie miał czasu zareagować. A zresztą, co mógłby zrobić? Uciec?
Trzech z jego ludzi, w których słowa Gunnara wlały nową energię,
stanęło tuż przy nim.
- Akild! Folmer! - krzyczał Leif - Nie widzicie, że...
Jednak oni chwycili go i skrępowali. Frod, syn Gamotta, wyrwał mu z
ręki ster.
- Przywiążcie go do masztu! - rozkazał Gandalf, którego oczy
błyszczały jak nigdy dotąd.
- Co robicie, szaleni?!
Leif usiłował się uwolnić. Na próżno. Żaden z ludzi na tym statku nie
miał nic do stracenia. Byli sami pośród bezkresu rozszalałego żywiołu
i jeżeli śmierć człowieka, ich wodza, którego zawsze szanowali i
słuchali, może sprawić, że powrócą do domów, nie zawahają się ani
chwili. Lina owinęła się wokół piersi i ramion Leifa, wbiła w jego
ciało, przyciskając go do masztu i pozbawiając swobody ruchów.
Gandalf, wymachując nożem, wybuchnął obłąkańczym śmiechem,
który ginął w porywach wiatru.
- Do dzieła, kapłanie! - krzyknął Gandalf. - Jestem gotowy.
- Zaczekajcie! Zaczekajcie! - próbował powstrzymać ich Leif. -
Byłem waszym wodzem ponad dwadzieścia lat! Dajcie mi miecz i
pozwólcie stawić czoło Gandalfowi Szalonemu! Dzięki temu
dowiemy się, czyjej śmierci pragną bogowie!
- Racja! - odezwał się Akild. - Leif zasłużył na to, żeby umrzeć z
mieczem w ręku. Musimy mu dać szansę pójścia do Walhalli i
ucztowania w gronie bogów w Asgardzie.
Twarz Gandalfa wykrzywił grymas.
- Oczywiście - zasyczał. - Oczywiście. Podajcie mi miecz!
Gandalf obszedł Leifa dookoła i wsunął w jego wciąż skrępowane
dłonie rękojeść miecza.
- Proszę, Leifie! Teraz jesteś uzbrojony. Widzisz, myślałeś, że cię nie
lubię, a tymczasem jestem gotów spełnić każde twoje życzenie.
- Ty podła Świnio! - wrzasnął wódz.
Gandalf stanął naprzeciwko Leifa. Jego górna warga uniosła się,
odsłaniając pożółkłe kły.
Pozostali cofnęli się o krok. W ich oczach pojawiło się wahanie, ale
nawałnica nagle uderzyła ze zdwojoną siłą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin