Piotr Lipiński - Ofiary Niejasnego.docx

(403 KB) Pobierz

Ofiary Niejasnego

Tego samego autora polecamy:

Bolesław Niejasny Towarzysze Niejasnego

Piotr Lipiński

Ofiary Niejasnego

Kontynuacja cyklu stalinowskiego — historia ofiar „Bolesława Niejasnego"

i jego „Towarzyszy"

Copyright © Piotr Lipiński 2004

Projekt okładki: Zbigniew Nagalski

Zdjęcie na okładce: ADM

Redakcja: Jan Koźbiel

Redakcja techniczna: Małgorzata Kozub

Korekta:

Grażyna Nawrocka

Łamanie: Małgorzata Wnuk

ISBN 83-7337-632-1

Wydawca:

Prószyński i S-ka SA

02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7

Druk i oprawa:

0P0LGRAF Spółka Akcyjna

45-085 Opole, ul. Niedziałkowskiego 8-12


Mamie


To książka o ludziach, którym nigdy nie potrafiłbym dorównać. O ludziach, którzy opowiedzieli się przeciw komunizmowi i niekiedy zapłacili za to życiem. Kto z naszych znajomych gotów byłby dziś ponieść taką ofiarę w obronie wolności?

„Ofiary Niejasnego" zamykają tryptyk poświęcony polskiemu stalinizmowi. Pierwsza książka z tego cyklu, „Bolesław Niejasny", opisywała Bolesława Bieruta, Forresta Gumpa polskiego komunizmu, człowieka, którego po części przypadek wywindował na pierwsze miejsce wśród polskich powojennych komunistów. Przypadek nie może jednak usprawiedliwiać szkodliwej roli, jaką odegrał w historii Polski. Druga, „Towarzysze Niejasnego", to historia ludzi, bez których ten system nie mógłby funkcjonować. Tych, którzy byli jego wiecznymi trybami - premiera Cyrankiewicza, marszałka „Rolę"-Zymierskiego, generała Świerczewskiego - ale też postaci na niższym szczeblu: prokuratorów, sędziów, oficerów śledczych. Wszyscy oni zazębiali się, tworząc machinę stalinizmu.

Opisując świat, reporter czasami zadaje sobie pytanie: jak ja zachowałbym się, gdyby los postawił mnie w roli opisywanej postaci? Nie jest to pytanie absurdalne. Można przyjąć, że świat dzieli się na tych, którzy tworzą, i na tych, którzy opisują. Można się z tym zgodzić, ale wówczas reporter znaczy nie więcej niż taśma magnetofonowa. Potrzeba przynajmniej namysłu, jak zachowałby się, będąc na miejscu opisywanych postaci. To zresztą pomaga zrozumieć ich wybory, a tym samym zbliżyć się do prawdy o bohaterze tekstu.

Tak więc bez kokieterii żadnej się przyznaję, że brak mi przekonania, abym potrafił żyć tak jak Kazimierz Pużak czy Jan Rodowicz „Anoda". Dramat lat wojny i wczesnych lat komunizmu wydaje mi się bowiem całkowicie niezrozumiały w początkach XXI wieku. Przeniesieni


8   Wstęp

 

w świat SMS-ów i Internetu nie potrafimy zrozumieć hierarchii wartości ludzi, którzy wówczas żyli. Kto dziś podziela ich przekonanie, że za wolność Polski należy oddać życie?

Ludzie lat wojny i pierwszych lat reżimu komunistycznego żyli w świecie zbyt odmiennym, abyśmy się mogli z nimi porównywać. To nie byt świat, w którym heroizmem było sprzeciwienie się prezesowi, dyrektorowi, szefowi firmy. Powtórzę: wówczas płaciło się życiem.

Ludzie głęboko doświadczeni przez komunizm, ci, którzy swoją młodość przeżyli w latach wojny, różnią się od późniejszych pokoleń. Zbierając materiały do tej książki, zauważyłem, że czasami bardzo trudno rozmawia się z ówczesnymi ofiarami. Bywają to ludzie bardzo zamknięci. To zrozumiała postawa wśród katów - dziś mają zbyt dużo do stracenia, aby być równie wylewnymi, jak w czasach, kiedy hołubiono „bohaterów walki o umacnianie władzy ludowej". Dlaczego jednak milczą ofiary? Prawdopodobnie dlatego, że ostatnie lata wolnej Polski to zaledwie epizod w ich życiu. Krótki okres, kiedy wolno mówić.

Podziemie miało swoje czarne strony. Oprócz bohaterów tamtych lat pojawiają się w tej książce osoby, które nie przysporzyły chwały powojennemu podziemiu - jak sprawcy mordu na Ukraińcach w Wierzchowinach czy Żydach w Kańczudze na przykład. Opisuję też największego prawdopodobnie - prowokatora tamtych lat: Stefana Sieńkę, który współpracując z funkcjonariuszami Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, przez pięć lat donosił na podziemie.


ROTMISTRZ I PROKURATOR

 

W czasie wojny poszedł dobrowolnie do Auschwitz. Miał sporządzić raport z obozu śmierci. Po wojnie trafił przed oblicze komunistycznego wymiaru sprawiedliwości. Ta próba okazała się trudniejsza.

Rotmistrz Witold Pilecki (urodzony w 1901 r.) napisał poemat o rodowym majątku Sukurcze pod Lidą. Wspominał dzieciństwo:

Budowałem zamki na konarach drzewa. W alejach ogrodu miałem swe kryjówki. Wyznaczałem kwiatom ich przydział we wojsku: To byli ułani, a tamto   dragoni, Husarzy, semeni, piechota łanowa. Pokrzywa to Niemcy, kwiat żółty - Tatarzy. Szablą z drzewa ciąłem wrogie mi szeregi, Szczędząc od zgniecenia - własne wojsko w trawie.

Dwór w Sukurczach, który według rodzinnej tradycji pamiętał jagiellońskie sejmiki szlacheckie, już nie istnieje. Po wojnie rozebrano go na budulec na chłopskie domy i chlewy.

Andrzej Pilecki, syn Witolda, opowiada o dzieciństwie:

- Rano zawsze z ojcem wychodziliśmy na obchód pól. Wracając, zachodziliśmy do krynicy. Nie mieliśmy garnuszka, czerpaliśmy czapką. A potem śniadanie. Nie cierpiałem kaszy, upychałem w mysiej dziurze. Dostałem za to od ojca takie cięgi, że do dziś pamiętam.

Zofia Optułowicz, córka Witolda Pileckiego, wspomina:

- Ubóstwiałam ojca. Dla niego uczyłam się akrobacji sportowych: mostek, szpagat. Uczył nas dyscypliny. Wychodząc, pokazywał w pokoju miejsce, w którym ma pojawić się słońce, dopiero wtedy mogliśmy wyjść z domu.


Ofiary Niejasnego   11

 

Obaj byli żołnierzami Armii Krajowej. Po wojnie spotkali się na sali sądowej - jeden oskarżał, drugi był oskarżonym. Oskarżony dziś nie żyje - wykonano na nim wówczas wyrok śmierci. Oskarżyciel żyje - czeka na swój proces. Zarzut: udział w mordzie sądowym.

Kilka lat czekałem na rozmowę z Czesławem Ł. To on w 1947 r. oskarżał rotmistrza Witolda Pileckiego, bohatera Armii Krajowej, którego angielski historyk, profesor Michael Foot, w książce „Six Faces of Courage" zaliczył do sześciu najwybitniejszych ludzi ruchu oporu w czasie II wojny światowej. Rozprawa zakończyła się wyrokiem śmierci. Dziś spośród prokuratorów i sędziów, którzy brali w niej udział, żyje tylko Czesław Ł.

Odnalazłem go, kiedy pisałem o aferze mięsnej - sprawie z epoki Gomułki, w której na karę śmierci skazano człowieka za malwersacje gospodarcze. O tym procesie Czesław Ł. zgodził się mówić. Bo wówczas występował już jako obrońca, a nie prokurator.

O procesie Pileckiego jednak nie chciał rozmawiać. Prosił o czas do namysłu. Dzwoniłem co kilka miesięcy. Po jakimś czasie dał mi maszynopis swoich wspomnień. Zastrzegł jednak, że mogę je opublikować dopiero za kilka lat. Napisał w nich na początku: „Niewielu spośród tych rzeczywistych kreatorów stalinowskiej represji żyje w kraju, znaczna część znalazła schronienie za granicą, głównie w Izraelu".

Kiedy Instytut Pamięci Narodowej wysłał do sądu akt oskarżenia przeciwko Ł., zarzucając mu przyczynienie się do mordu sądowego na Pileckim, znowu zadzwoniłem. Zapytałem, czy nie uważa, że to już ostatni moment, aby opowiedzieć reporterowi, dlaczego wówczas oskarżał.

Czesław Ł. zgodził się natychmiast.

Ma 91 lat i kłopoty ze zdrowiem. Mało sypia; kiedy rozmawiamy po kilka godzin, jest wyraźnie zmęczony: gubi wątek, długo się namyśla, nie pamięta wielu nazwisk. Mówi:

- Uważam całe postępowanie przeciwko mnie za bezzasadne, bo niestety, ci patrioci, wśród nich Pilecki, naruszyli obowiązujące wówczas prawo.

- Podtrzymuje pan, że Pilecki był szpiegiem?

- Tak. Czuję się moralnie dwuznacznie, bo muszę drugi raz udowadniać winę skazanych wówczas osób. Istnieją jednak dowody ich winy. Wyrażam przy tym swoje ubolewanie nad ich losem.


12   Rotmistrz i prokurator

 

Podczas rozmowy Czesław Ł. prawi mi mnóstwo komplementów, zachowuje się dystyngowanie, można o nim powiedzieć: człowiek starej daty. Siedzi obok swojego biurka. Sylwetka ciemno odcina się od świata za oknem.

Jego matka Antonina zmarła, kiedy miała 24 lata, a on był dwulatkiem. Ojciec Julian był lekarzem. W 1930 r. Czesław wstąpił na medycynę w Krakowie, ale miał zbyt rozrywkowy charakter. Trafił do studenckiej korporacji, bo dobrze pił piwo; został nawet jej prezesem. Zawalił egzaminy.

O tym, co zdarzyło się potem, do dziś opowiada z werwą: trafił do słynnej Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim.

- Wtedy połknąłem bakcyla wojska wspomina. - Ten kult zaszczepił mi ojciec, kiedy po powrocie z Rosji malowniczo opowiadał, jak oglądał zgromadzone u rodziny świętej pamięci mojej mamy pamiątki: odznaczenia i dystynkcje po Chłopickim, moim prapradziadku. A jeszcze wcześniej, jako trzylatek, zapamiętałem w Dąbrowie Górniczej - i do dziś mam przed oczyma - szarże Kozaków z szablami i ostrzeliwujących się Niemców w pikielhaubach osłoniętych wojłokiem. Kozacy cięli szablami i nahajkami, a Niemcy, oddając nieliczne strzały, usiłowali bronić się bagnetami na lufach karabinów. W roku dwudziestym byłem pod wrażeniem mojego starszego kuzyna, który wrócił z frontu z archaicznym, wielkim karabinem; potem mi go w drodze wyjątku pozwalał dotykać. Kiedy więc trafiłem do podchorążówki, wszystkie te moje tęsknoty nagle się spełniły. Ochoczo poddawałem się rygorom, mianowano mnie starszym klasy. W tysiąc dziewięćset trzydziestym po raz pierwszy wystawialiśmy historyczną wartę w Dniu Podchorążego. We wspaniałych mundurach z epoki, w białych ladywerkach, do których z tyłu mocuje się ładownice. Nasze wojsko we Włodzimierzu Wołyńskim miało szczególną oprawę. My jedyni w Polsce nosiliśmy kozackie szable, szaszki -w czarnej skórzanej pochwie, mosiężna garda, takie okucia. Jak na święta przyjechałem do domu z tą szablą, to było wielkie wydarzenie.

Witold Pilecki o przedwojennym wojsku opowiadałby zapewne z nie mniejszym zapałem niż Czesław Ł. Gdyby żył.

Opowiadałby zapewne nie tylko o szablach i hełmach, ale też o prawdziwych bitwach. Walczył od wczesnej młodości. Zgłosił się do


Ofiary Niejasnego   13

 

wojska w grudniu 1918 r., miał wówczas 17 lat. Kiedy garnizon niemiecki zaczął opuszczać Wilno, Pilecki w noc sylwestrową został dowódcą placówki w Ostrej Bramie.

W czasie wojny polsko-bolszewickiej zgłosił się do I Wileńskiej Kompanii Harcerskiej. Jego dowódca, kpt. Tadeusz Kawalec, wystawił mu po walkach opinię: „Pilecki wykazał na froncie bardzo dobrą postawę bojową, jako żołnierz śmiały, energiczny i orientujący się w sytuacji".

Po podchorążówce Czesław Ł. zrezygnował ostatecznie z medycyny. Zaczął studiować prawo. Odezwała się ambicja, aby nie pozostawać już na utrzymaniu ojca. Zatrudnił się w inspekcji pracy. Dorabiał, pisząc felietony, które sąsiadowały z felietonami biskupa Choromańskiego. Czytał w radiu. Po kursie lektorów dostał poważne zlecenie: na antenie czytał fragmenty książki o wojnie domowej w Hiszpanii, opisujące bohaterstwo żołnierzy generała Franco.

- A studiowałem w ten sposób, że na dwa tygodnie przed egzaminami obkładałem się pudełkami papierosów, kupowałem mnóstwo kawy i przez dwa tygodnie wkuwałem to, co studenci robili przez cały rok -wspomina Czesław Ł. - Idąc na egzamin, pytałem woźnego, jak wygląda profesor, bo przez pracę nie miałem czasu chodzić na zajęcia.

Tak dobrnął do 1939 r., w którym oblał ostatni na studiach egzamin z procedury cywilnej. W sierpniu został zmobilizowany, trafił do dywizjonu artylerii lekkiej w Rembertowie.

- Byłem rezerwistą tego dywizjonu - opowiada. - Już po ukończeniu podchorążówki utrzymywałem przyjazne kontakty. Jeździłem tam na Bieg Huberta, wypijaliśmy hektolitry wódki, nawet na 3 maja 1937 roku jeden z zawodowych oficerów pożyczył mi szablę, z którą, prowadząc u boku moją kuzynkę, udałem się obserwować defiladę. Żyłem życiem tego szczególnego dywizjonu. Jak do Warszawy przyjeżdżał ktoś z dowództwa zachodnich armii, to zawsze wieziono go do Rembertowa. Pamiętam generała Ironside'a, szefa sztabu brytyjskiego, który siedząc w loży z naszymi sztabowcami, był olśniony, jak kładziemy ogień.

Przygotowania do wojny zaczął na warszawskim stadionie Skry, gdzie przewodniczył komisji odbierającej na potrzeby wojska, za asygnaty, konie od cywilów. Czesław Ł. znowu się ożywia:

- Zasiadam na trybunie, obok mnie lekarze weterynarii, inni oficerowie artylerii. Słoneczny dzień i w tej kurzawie podprowadzają setki


14   Rotmistrz i prokurator

 

koni. Na dole stoją podoficerowie i jeden felczer, przeprowadzają wstępne badania, każą szybkim kłusem konia przeprowadzić. Niezapomniane chwile. Podjeżdża warszawski dorożkarz z piękną klaczą, choć w dorożce chodziła. Mówię ogniomistrzowi, żeby wypisał asygnatę na trzysta złotych. A dorożkarz ciska czapkę w piach i desperuje: „Czio, pan porucznik mnie czysta złotych daje? Ona derby warszawskie wygrywała!". Z drugiej strony żydowskie towarzystwo Ostatnia Posługa przyprowadziło osiem wspaniałych czarnych koni, wypucowanych, wyglansowanych, kopyta oczyszczone: bez mrugnięcia okiem, bez żadnych targów te wszystkie konie oddali. Wzruszająca scena: w tej kurzawie, w tym wrzasku, w tym rżeniu koni wtacza się wielki wózek warszawska stara firma Karpiński przysłała komisji ogromne zbiorniki wody mineralnej. A potem oddała konie.

Ł. mianowano oficerem ogniowym i skierowano na granicę z Prusami, pod Ostrołękę. Do bagażu, który podróżował w taborach, spakował eleganckie skórzane rękawiczki, bo szykował się na zwycięską defiladę w Berlinie. Kiedy oddziały musiały się cofać, okazało się, że mają mapy Niemiec - ale nie Polski. Trzy tygodnie walk zakończyły się rozkazem o demobilizacji, który zastał go pod Tomaszowem Mazowieckim.

Kiedy już rozwiązano oddział, powracający żołnierze natknęli się na Rosjan.

- Widzę w pewnej chwili takiego cudaka w brązowym szynelu prawie do ziemi i z wielkim bagnetem na karabinie  opowiada Czesław Ł.

Stoi przed lasem, widać czegoś pilnuje. Podchodzimy. Zobaczył na moich butach ostrogi. Żąda: „Daj mienia szpary". Ja patrzę, że on ma normalne, niskie, piechocińskie buty, do których już przyczepił jedną ostrogę. Mówię: „U tiebia jest szpory". A on, z języka sądząc, Ukrainiec, upiera się: „Tylki odna".

W lesie, na wielkiej polanie, stały trzy, cztery radzieckie czołgi. A wokół tłum polskich jeńców. Z jednego z czołgów zaczął przemawiać jakiś komandir w czarnym mundurze. Mówił, że całej wojnie winni są pamieszcziki i aficery, posiadacze i oficerowie. Winni są nieszczęściu żołnierzy. Niech więc oni wskażą swoich oficerów, bo trzeba ich ochronić przed Niemcami. Ja w tym momencie uświadomiłem sobie, że mam na nogach oficerskie buty. Mój plutonowy też; szepcze do mnie: „Panie poruczniku, buty, buty". A to były buty niezwykle eleganckie, szyte u jednego z najlepszych warszawskich szewców za sto dwadzieścia złotych. Cały front w nich przechodziłem, państwowych nie wziąłem. Udało


Ofiary Niejasnego 15

 

nam się jakoś wycofać z tej polany. U chłopa zamieniłem te buty na polskie kamaszki i przykrótkie spodnie. Ruszyliśmy do Warszawy.

W 1939 roku Witold Pilecki znowu - jak w 1920 - ruszyl na wojnę. Matka z dziećmi uciekała od Rosjan.

- Tata nazywał mnie swoją Generalką - mówi córka. - Z mamą szliśmy przez zieloną granicę, Rosjanie nas złapali. Mamę zamknęli w chlewiku, dzieci trzymali na schodach. Jak któryś przechodził, to nas kopał. Wiedziałam, że nie mogę płakać, byłam przecież Generałką Mojego Ojca.

Eleonora Ostrowska, szwagierka Pileckiego, wspomina:

- Witold był mrukliwy, małomówny, rzadko się śmiał. Miał głęboko osadzone oczy pod krzaczastymi brwiami. Tymi oczami prześwidrowywał rozmówcę.

Miał ułańską fantazję. Kiedy skończyła się kampania wrześniowa, wrócił do żony w mundurze, na koniu. Przez most na Broku we wsi Topory przegalopował, niemieckie warty ani się obejrzały.

Zofia Optułowicz:

- W czasie okupacji ćwiczył ze mną konspirację. Wychodziliśmy na ulicę, puszczał mnie przodem. Gdybym spostrzegła niemiecką wartę, miałam podejść do wystawy, żeby on wiedział, że coś jest nie w porządku.

We wrześniu 1939 r. Pilecki był dowódcą plutonu kawalerii. Kiedy dywizja została rozformowana, żołnierze, m.in. Pilecki i major Jan Włodarkiewicz, przysięgli sobie, że będą walczyć nadal, w konspiracji. Umówili się na spotkanie w Warszawie.

Pilecki zatrzymał się tu w mieszkaniu swojej kuzynki, Eleonory Ostrowskiej. W kamienicy na Żoliborzu odbywały się konspiracyjne spotkania, w kotłowni pod pieczą dozorcy Jana Kiliańskiego urządzono skład broni. W tym mieszkaniu,


16 Rotmistrz i prokurator

 

prawdopodobnie na początku listopada 1939 r., zawiązała się Tajna Armia Polska. Początkowo TAP skłócona była z głównym nurtem polskiego podziemia. Generał Rowecki „Grot" w listopadzie 1940 r. meldował do Londynu o TAP: „Ideologią tej grupy jest faszyzm katolicki". Rok później jednak TAP podporządkowała się Związkowi Walki Zbrojnej.

Witold Pilecki formalnie był ajentem w hurtowni kosmetycznej. Używał legitymacji ubezpieczeniowej na nazwisko Tomasz Serafiński (jak się później okazało, prawdziwy Tomasz Serafiński żył, ale posługiwał się dokumentami na inne nazwisko).

Pod koniec 1939 r. Czesław Ł. spotkał swoich znajomych oficerów i podchorążych.

- Poczułem taki impuls, żeby sobie strzelić w łeb - wspomina. - Klęska wrześniowa była dla mnie czymś potwornym. Spotkałem znajomego porucznika zawodowego. Mówi: „Słuchaj, wchodzimy jako instruktorzy wojskowi do konspiracji". To była Polska Ludowa Armia Niepodległościowa.

Jednym z członków PLAN był Tadeusz Płużański - po wojnie Ł. oskarżał go w jednym procesie z Pileckim. W styczniu 1940 r. wielu działaczy PLAN aresztowało gestapo. Uwięziło m.in. Tadeusza Płużańskiego, trafił do obozu koncentracyjnego Stutthof.

Czesław Ł. konspirował nadal, już w Związku Walki Zbrojnej. Został dowódcą kompanii na Ochocie. Szacuje, że podlegało mu około stu żołnierzy. Z polecenia przełożonych zatrudnił się w kasynie. Zbierał materiały wywiadowcze o Polakach, którzy wydawali sporo pieniędzy, sporządził plan usytuowanego nieopodal gmachu gestapo, odkrył agenta, którego później prawdopodobnie zlikwidowano.

Kiedy Witold Pilecki uczył swoją córkę ulicznej konspiracji, powstawał siódmy niemiecki obóz koncentracyjny: Auschwitz. 20 maja 1940 przywieziono tam niemieckich kryminalistów, którzy wkrótce zostali więźniami funkcyjnymi. Zaczęły się masowe aresztowania wśród Polaków. Do obozu trafiło m.in. wielu członków TAP.

Dziś już nie wiadomo, czy Witold Pilecki sam postanowił, że dostanie się do Auschwitz, czy pomysł wyszedł od jego zwierzchników. Na pewno jednak konspiracja nie wysłałaby do obozu nikogo, kto sam nie chciałby tam pójść.


Ofiary Niejasnego 17

 

W swoich wspomnieniach rotmistrz Pilecki napisał: „Mjr Jan Włodarkiewicz, pseudonim «Jan», gdy spotkał mnie z początkiem sierpnia 1940 r., powiedział: «No, spotkał Ciebie zaszczyt, a Twoje nazwisko wymieniłem u „Grota" jako jedynego oficera, który tego dokona»".

Witold Pilecki rozpoczął drogę do Auschwitz 19 września 1940 r.

Eleonora Ostrowska wspomina:

- Siadaliśmy z Witoldem do śniadania, gdy wpadł dozorca z krzykiem, że Niemcy otoczyli domy, wyłapują mężczyzn. Powiedział Witoldowi, żeby natychmiast uciekał ogródkami. Nie chciał. Słychać już było dobijających się Niemców. Otworzyłam drzwi, Niemiec nawet nie wrzeszczał, zapytał, czy są mężczyźni. Zanim odpowiedziałam, Witold stanął przed Niemcem, a mnie szepnął: „Zamelduj, gdzie potrzeba, że rozkaz wykonałem".

Według późniejszej relacji Pileckiego Niemcy zgromadzili około tysiąca mężczyzn w ujeżdżalni pułku szwoleżerów. Kazali im położyć się twarzą do ziemi, deptali, kopali, tłukli bykowcami. Dwa dni później wywieźli wszystkich do Oświęcimia.

Witold Pilecki stał się numerem 4859.

Później w swoim raporcie napisał:

„Pędzono nas przed siebie. W drodze kazano jednemu z nas biec do słupa w bok od drogi i zaraz za nim puszczano serię z P-ma. Zabito. Wyciągnięto z szeregu dziesięciu przygodnych kolegów i zastrzelono w marszu z pistoletów na skutek odpowiedzialności solidarnej za «ucieczkę», którą zorganizowali sami SS-mani. Wszystkich jedenastu ciągnięto na rzemieniach uwiązanych do jednej nogi. Drażniono krwawymi trupami psy i szczuto je na nich. Robiono to przy akompaniamencie śmiechu i kpin. Zbliżaliśmy się do bramy umieszczonej w ogrodzeniu z drutów, na której widniał napis «Arbeit macht frei». Później dopiero nauczyliśmy się go dobrze rozumieć".

Maria Pilecka, żona Witolda, opowiada:

- Umarła moja mama. Siostrę wywieźli do Ravensbruck. Szwagra rozstrzelali. Kiedy Witold trafił do Oświęcimia, nie wiedziałam, że to żołnierskie zadanie. Byłam przerażona.

- Zaczęłam dostawać listy z Oświęcimia - wspomina Eleonora Ostrowska. - Korespondencja była cenzurowana, niewiele można było się dowiedzieć o jego losie. Jednak w którymś z listów napisał, że sadzi drzewka, które

 

2. Ofiary Niejasnego


18 Rotmistrz i prokurator

 

dobrze rosną. Domyśliłam się, że tworzy w obozie konspirację. Już wcześniej, na wolności, mówił o swojej pracy w TAP: „Sadzę drzewka".

Pilecki zaczął organizować w Auschwitz siatkę konspiracyjną, opartą na piątkach. Członkowie piątki nie znali się nawzajem, wiedzieli tylko, kto piątką kieruje.

Pierwszym konspiratorem zwerbowanym przez Pileckiego był pułkownik Władysław Surmacki. Znał się na miernictwie, dzięki temu trafił do Baubiura (biura budowlanego), jednego z lepszych miejsc w obozie, bo pracowano pod dachem.

Drugim był doktor Władysław Dering, który nie pracował jeszcze w obozowym szpitalu, ale nosił kamienie na drogę.

Trzecim był rotmistrz ułanów Jerzy de Virion, członek TAP.

Czwartym Alfred Stossel, podporucznik, blokowy w baraku chorych zakaźnie.

Nie wiadomo, kto był piątym.

W późniejszych raportach o Oświęcimiu Pilecki zaprzeczał temu, „żeśmy, jak myślała Warszawa, byli kościotrupy". Przez słowo „kościotrupy" rozumiał wycieńczenie moralne, bierność. Pisał: „Każda z «piątek» nie wiedziała nic o piątkach innych - i sądząc, że jest jedynym szczytem Organizacji, rozwijała się samodzielnie, rozgałęziając się tak daleko, jak ją suma energii i zdolności jej członków naprzód wypychały".

Wyliczał, że praca podziemnej organizacji polegała na zorganizowaniu dożywiania i dostaw bielizny, urządzaniu konspiratorów na lepszych posadach, kolportowaniu w obozie wiadomości z zewnątrz, przekazywaniu wiadomości z obozu na zewnątrz, skoordynowaniu akcji opanowania obozu, gdy nadejdzie rozkaz lub desant z zewnątrz.

Pilecki nazwał tę organizację Związkiem Organizacji Wojskowych. Wkrótce organizacja miała swoich ludzi w dwóch najważniejszych miejscach: w szpitalu i w biurze pracy.

Uruchomiono radiostację. Zmontowano ją w piwnicach baraku, w którym przebywali chorzy na tyfus; SS-mani omijali to miejsce.

Na początku 1941 r. Pilecki przeżył ciężki kryzys obozowy. W obozie ogłoszono odwszenie, nadzy więźniowie stali na mrozie. Dostał wysokiej gorączki. Kilka dni później zemdlał. „Przyjęto go na


Ofiary Niejasnego 19

blok 15 pisze Józef Garliński w „Oświęcimiu walczącym" i położono na podłodze, na resztce siennika, tuż pod otwartym oknem, dając do przykrycia jeden koc. Wszy zaatakowały go z taką siłą, że choć z gorączki stracił zmysły, resztką świadomości rozpoczął z nimi walkę. Strząsał je nieustannie z szyi, drewnianą listwą zagradzał drogę nowym kolumnom, które wdrapywały się na koc, wciągnął do pomocy sąsiada z prawej strony, który także nie chciał się poddać".

Dopiero po kilku dniach Pilecki zdecydował się przekazać dr. Deringowi, który już pracował w szpitalu, prośbę o pomoc.

Pilecki dążył do zjednoczenia organizacji podziemnych w Oświęcimiu. W obozie działał Związek Walki Zbrojnej, Bojowa Organizacja PPS, byli też przedstawiciele wielu przedwojennych ugrupowań politycznych: PPS, ONR, PSL.

W końcu 1941 r. udało się zorganizować wspólny dla całego obozu komitet polityczny nadzorujący podziemie wojskowe. „Dopiero w Oświęcimiu doczekałem się momentu, o którym mogło się kiedyś na wolności marzyć beznadziejnie. Oto dopiero w obliczu stosów trupów odrzucili nasi działacze wstrętne dla mnie zawsze marnowanie energii na partyjne zżeranie się wzajemnie" - zanotował Pilecki w swoim raporcie.

Józef Garliński, więzień Auschwitz, w książce „Oświęcim walczący" pisze: „W dzień wigilijny 1941 r., późnym wieczorem, gdy opustoszały obozowe ścieżki, a żołnierze opuścili obóz, na bloku nr 25, gdzie przebywał Pilecki, odbyła się niecodzienna uroczystość. Na izbie nr 7, mocno strzeżonej i pięknie udekorowanej, ustawiono choinkę z orłem polskim, wyciętym z brukwi. Nikt o tym nie mówił, ale małe kółko wtajemniczonych wiedziało, że przyjdą najwybitniejsi przedstawiciele podziemnej organizacji, politycy i wojskowi. Pileckiemu bardzo na tym zależało, chciał zobaczyć ich razem, chciał tym zewnętrznym aktem połączyć ich i scementować jak najmocniej. Był to krok ryzykowny, przeczący zasadom konspiracji, mogący wysłać do bunkra i na śmierć całą konspiracyjną górę.

Przemówili gospodarze, blokowy i jego zastępca, nawołując do solidarności i wyrażając tęsknotę za ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin