Józef Lipiec- Teoria rozmowy z chorym. Prolegomena filozoficzne.pdf

(137 KB) Pobierz
28318381 UNPDF
Józef Lipiec
Teoria rozmowy z chorym. Prolegomena
filozoficzne *
Instrumentalna i autoteliczna wartość rozmowy
Rozważania wokół rozmowy z chorym wyłaniają się przede wszystkim z praktyki medycznej. W
tym znaczeniu stanowią one jeden ze słabiej znanych, co prawda, ale prawdopodobnie ważnych
składników wiedzy o leczeniu w ogóle. Tkwi w niej bowiem ukryte bądź czasem ujawniane
założenie, iż właściwie prowadzony dialog z pacjentem jest istotnym, wysoce pozytywnym
czynnikiem procesu terapii. Przypuszcza się zarazem, że brak rozmowy względnie rozmowa źle lub
niedbale prowadzona może negatywnie wpływać na ozdrowienie. Niekiedy padają nawet ostrzejsze
sformułowania w rodzaju: „złe słowo zabija”, „cisza niszczy życie”, „dobre słowo czyni cuda”. Czy
istnieje teoria potwierdzająca i sankcjonująca te lub tamte przeświadczenia i postawy praktyczne?
Nie wydaje się, aby rozmaite, skądinąd interesujące i głęboko refleksyjne zbiory poglądów mogły
pretendować do rangi uporządkowanych zasad naukowych. Brak odpowiedniej teorii zastępuje się
na ogół mądrością intuicyjną oraz doświadczeniem potocznym, najczęściej odwołującym się do
uogólnień jednostkowych przypadków (nie wiadomo, czy częstych i czy należycie
zinterpretowanych), oraz ekstrapolacją zasad etycznych lub przeświadczeń metafizycznych. Tak
dzieje się przede wszystkim w obrębie kwestii, którą nazwę dylematem prawdy, jak wiadomo,
najbardziej kontrowersyjnym w pragmatyce lekarskiej problemem. Mówić prawdę i całą prawdę,
czy też ją zatajać, zwłaszcza w punktach nieprzyjemnych dla pacjenta? Wcale nierzadkie jest wszak
przekonanie, że budzące nadzieję fałsze lepiej mobilizują organizm niż świadomość nikłości lub
braku szans na sukces.
Istnieje jednak druga płaszczyzna, rzekłbym, pozamedyczna w celach, choć z reguły przebiegająca
przez ogół sytuacji związanych z chorobą i być może najczęściej wprost wywoływana aktami
leczenia i towarzyszenia cierpieniu. Rozmowa z chorym występuje tutaj jako rozmowa człowieka z
człowiekiem jako człowiekiem, tyle że pozostającym w stanie choroby, a więc z uprawnieniami z
natury takimi samymi jak w stanie pełnego zdrowia. Rozmowa z chorym musi być zapewne
specyficzna w tematyce i nastroju, ale przecież w gruncie rzeczy tylko formalnie doskonalsza od
postulowanej dowolnej innej rozmowy, również z zaleceniem delikatności, wrażliwości, uwagi dla
cudzych słów, a w ogóle miłości i szacunku dla bliźniego. Czy te dwa rodzaje ujęcia rozmowy z
chorym nie są aby dwoma aspektami tego samego fenomenu? Zapewne oba podejścia łączą się ze
sobą na wyższym piętrze tworzenia relacji z chorym, ale istnieje między nimi subtelna odmienność.
W pierwszym przypadku pytamy o sens rozmowy z chorym jako składniku procesu leczenia. W
drugim o sens rozmowy jako czynniku wspólnoty międzyludzkiej w trudnej sytuacji choroby (co
więcej, podkreślmy, niezależnie od przydatności dialogu w obiektywnym przebiegu walki o
zdrowie, sprawność i życie). Dzięki temu rozróżnieniu możemy mówić o instrumentalnej wartości
rozmowy (dialogujemy po to, by wyleczyć, ulżyć cierpieniom, mobilizować wolę do walki o
przetrwanie) oraz o jej wartości autotelicznej. Autoteliczność sama wyznacza siebie jako cel
ostateczny, co oznacza, że rozmawiamy dla samej rozmowy, pamiętając, iż rozmowa jest
najszlachetniejszą forma ekspresji więzi ja–ty. Rozmowa z chorym, rzecz jasna, jest nie tylko
przywilejem lekarza, ale i pielęgniarki /i całego personelu pomocniczego/ oraz rodziny, przyjaciół,
znajomych, psychologów, kapelanów i wolontariuszy, słowem, wszystkich, o których człowiek
ociera się w chorobie. Z natury rzeczy, lekarz i – pochodnie – pielęgniarka większy ciężar
gatunkowy przypisują walorom instrumentalnym, traktując werbalny kontakt z pacjentem jako
element własnej, z intencji skutecznej akcji profesjonalnej, której celem jest maksymalne
wykorzystanie wiedzy i techniki medycznej do ulepszenia stanu chorego. Ale i lekarz nie musi być
wolny od powinności przeniesienia się na teren rozmowy dla niej samej. Z drugiej strony, trzeba
pamiętać o niezwykle istotnym, często świadomie przyjmowanym obowiązku instrumentalizacji
słów, gestów i zachowań właśnie przez „amatorów”, zwykle z kręgu osób bliskich. Nie tylko
lekarze i inni fachowo przygotowani praco¬wnicy służby zdrowia, ale i rodziny usilnie pracują nad
wytworzeniem korzystnej, przyjaznej i mobilizacyjnej atmosfery psychicznej, rozmawiając „po
coś” konkretnie, mianowicie po to, by – w ich subiektywnym przekonaniu zainicjować i
przyspieszyć proces leczenia jako efektywnej autoterapii. W przypadku długotrwałego,
przewlekłego leczenia szpitalnego pojawia się także specjalna sieć odniesień pomiędzy chorymi
(zwłaszcza z tej samej sali), o niedostatecznie zbadanych, acz funkcjonalnie wielce skutkonośnych
oddziaływaniach wzajemnych (być może tyleż pozytywnych, co i negatywnych).
Sytuacja dialogu
Podstawowy układ dialogiczny powstaje w kontakcie lekarz–chory. Można potraktować go jako
modelowy, gdyż w nim skupiają się cechy w zasadzie wszystkich innych stosunków wobec
chorego. Niesie on jednak zarazem określone specyficzne własności, wynikające z pozycji samego
lekarza oraz oczekiwań pacjenta wobec niego, zasadniczo odmiennych jakościowo od wszelkich
pozostałych odniesień w chorobie. Rozmowę lekarz–chory można rozumieć dwojako. Po pierwsze
jako serię wielu rozmów poszczególnych, tworzącą długi wieloodcinkowy cykl rozmów dwóch,
zawsze tych samych, partnerów. Niezależnie od zawartości treściowej pojedynczych spotkań cykl
dialogowy ma swoją wewnętrzną logikę i dramaturgię, a także swoisty język i nastrój. Jeśli lekarz
jest głównym protagonistą takiej rozmowy z danym chorym, musi pamiętać, iż w jego umyśle
powstaje zazwyczaj obraz wieloaktowej i przerywanej, ale wyraźnej, jednoznacznej ciągłości
zarówno interpersonalnej, jak i tematycznej.
Zmęczony, przepracowany albo bezduszny, lekkomyślny lekarz, nie zawsze pamiętający
„poprzedni odcinek” danego dialogu, musi uważać na reakcję swego cierpiącego rozmówcy,
niezwykle wyczulonego na jedność treści i formy, zwłaszcza że rozmowa dotyczy jego osobistego
zdrowia. Najbardziej karygodne są radykalne zmiany ocen i języka porozumienia, co sprawia
wrażenie, jakby za każdym razem spotykało się po raz pierwszy dwóch nieznanych sobie wcześniej
ludzi. Po wtóre, rozmowę można potraktować jako każdy, jednorazowy akt bezpośredniej wymiany
słów, z zachowaniem jedności obsady, miejsca i czasu, rzecz jasna, z odpowiednim wymaganiem,
by takiej pojedynczej rozmowie zapewnić właściwy klimat /rozmowy a nie monologu, na przykład/,
a przede wszystkim obiektywnie wystarczający czas trwania. Rozmowa jest z konieczności
procesem trwającym w czasie, toteż niech nikt się nie łudzi pozorami. Chory odczuwa, że do
rozmowy wcale nie doszło, kiedy lekarz na tradycyjnym obchodzie porannym rzuca zdawkowe
pytanie o samopoczucie, a potem nawet nie jest ciekaw równie pośpiesznej odpowiedzi, iż chyba
„lepiej niż wczoraj”.
Co jest przedmiotem rozmowy lekarz–chory? Może być wiele różnych spraw do poruszenia /w
dobrym dialogu nie stroni się nawet od licznych, zwłaszcza żartobliwych, dygresji/, atoli
fundamentalnym, wręcz jedynym ważnym problemem jest osoba chorego, jego obiektywny stan i
subiektywne samopoczucie, na tle porównania aktualnej sytuacji wobec zachodzących zmian i
rokowań na przyszłość. Przyznać trzeba, że jest to autentycznie swoista, niepowtarzalna gdzie
indziej właściwość tej rozmowy, kiedy to dwóch ludzi koncentruje się niemal wyłącznie na jednym
z nich.
28318381.001.png
Rozmowa stanowi bezwzględny punkt wyjścia kontaktu lekarz–chory /z wyjątkiem nagłych
przypadków, gdy pacjent wchodzi w relację z danym lekarzem w stanie nieprzytomności/. Początek
relacji to wstępna informacja o zauważonych niedomaganiach, zazwyczaj o przeżywanym bólu.
Od tego momentu rozpoczyna się rozmowa pierwsza lub pierwsza z wielu następnych, jeśli relacja
lekarz–chory wkroczy w proces leczenia długotrwałego. Istotą pierwszej, a chyba też każdej
kolejnej rozmowy jest na pewno zbudowanie możliwie najpełniejszego obrazu dolegliwości
pacjenta poprzez przetworzenie subiektywnych, impresyjnych informacji w fachowy, obiektywny
opis wstępnej diagnozy i ustalenie strategii szczegółowych badań oraz środków zaradczych.
Rozmowy wstępne muszą być oparte na fundamencie solidnej współpracy wzajemnej, zaufania do
słów obu stron oraz – na ogół – w oparciu o zasadę ostrożności w konkluzjach (chyba że
okoliczności wymagają błyskawicznej interwencji).
Od samego zarania rozmowy ustala się podział ról, który rzutuje na przebieg tego i każdego
kontaktu werbalnego. Jedna strona to lekarz, który nie tylko występuje w charakterze eksperta od
określenia stanu chorobowego, ale nade wszystko fachowca od pożądanej, oczekiwanej i skutecznej
terapii. Druga strona dialogu to chory, osoba dotknięta daną chorobą. Jaką choroba? – to właśnie
staje się podstawowym problemem tej oto, pierwszej i każdej rozmowy. Rzeczą lekarza jest
rozpoznać chorobę, odkryć jej stadium i indywidualne cechy danego przypadku, poziom zagrożenia
dla życia i sprawności organizmu oraz wskazać, czy i jakie są dostępne środki zaradcze, wreszcie
odpowiedzieć na pytanie, jaki może być jego – tego oto lekarza – osobisty udział w leczeniu. Potem
przychodzi już tylko kolej na działanie, oczywiście, zwykle z towarzyszeniem nowych rozmów na
temat poszczególnych faz terapii.
Odkrycie głównego tematu rozmowy, czyli istoty danej choroby, wpływa decydująco na klimat,
stopień szczegółowości oraz na etyczny wymiar dialogu. Chodzi o to, że choroby różnią się między
sobą nie tylko intensywnością odczuć bólowych i rozległością rozmaitych zewnętrznych objawów,
ale groźbą niebezpieczeństwa dla określonych części ciała (i psychiki), wreszcie stopniem i tempem
ostatecznego zagrożenia egzystencjalnego.
Kiedy mówimy o założeniach postulowanej teorii rozmowy lekarza z chorym, musimy uwzględnić
wszystkie możliwości. Chorym jest ten, kto ma katar, migrenę lub lekkie ćmienie zęba, a przecież
rozmowa z takim pacjentem również wymaga spełnienia odpowiednich standardów. Chorym jest
ktoś, kto po szczęśliwym zabiegu lekarskim w najlepszym razie osiągnie stan poważnego kalectwa.
Problematyka rozmowy ulega wówczas niewątpliwej ewolucji w stronę wartości poważnych i
nadzwyczajnej mobilizacji sił. Chorym jest ten wreszcie, kto wchodzi w okres terminalny, lekarz
może go zaś poprowadzić jedynie ku godnej śmierci. Tematem sensownej rozmowy mogłoby być
tylko umieranie i zgon /jeśli przyjąć, o czym później, że z chorymi o tym w ogóle należy
rozprawiać/. Niewykluczone, iż teoretycznym postulatem mogłoby być opracowanie drabiny
różnych strategii dialogowania, zrezygnować natomiast z mało przydatnej jakiejś jednej, wspólnej
koncepcji.
Rozmowa o chorobie przed i w trakcie leczenia przekształca się w dyskurs o medycynie i jej
możliwościach, czyli o zastosowanych przez lekarza środkach. Jest to drugi ważny aspekt dialogu
lekarza z chorym, przy czym, jak łatwo zauważyć, następuje tutaj przeniesienie centrum
zainteresowania z pacjenta na lekarza i jego wyposażenie przedmiotowe. Dysputa o chorobie,
zlokalizowanej w chorym, zatacza szerszy krąg i poprzez osobę lekarza sięga do innych ludzi,
pośrednio umieszczonych w strukturze dialogu. Lekarz wprowadza na teren rozmowy swoją wiedzę
i pośrednio dzieje jej powstawania i przekazu, historię prób i błędów w trudzie tworzenia środków
zaradczych, pamięć o innych ludziach /zarówno chorych, jak i uczonycheksperymentatorach/,
którzy przechodząc przez podobne doświadczenia, przyczynili się do ugruntowania medycznej
wiedzy oraz umiejętności radzenia sobie z daną chorobą i jej skutkami. Tym razem to chory
przenosi swą uwagę na osobę swego partnera-lekarza, a zważywszy, iż ten ostatni występuje w roli
reprezentanta wiedzy medycznej w najszerszym zakresie, dokonuje się niepostrzeżenie akt
przeistoczenia relacji „ja–ty” /ja–pacjent, ty–lekarz i odwrotnie/ w relację „ja–my” /ja–pacjent, my–
wy–lekarze oraz cierpiący wraz ze mną i przede mną chorzy/.
Trzecia grupa zagadnień rozmów lekarz–chory dotyczy samego procesu starcia mocy medycyny z
daną, konkretną, tą oto chorobą. Kolejne fazy dialogu – na pewno zaś w długotrwałym i
skomplikowanym leczeniu – obejmują kwestię efektów leczenia. Trzeba też od razu jasno rzec, iż
dotyczy to zarówno pozytywnych, jak i negatywnych wyników terapii. Wolno przypuszczać, że
wspólne świętowanie sukcesów nie stanowi żadnego kłopotu teoretycznego (nikt nie zada porady
„jak lekarz z pacjentem mają cieszyć się z wyzdrowienia”). Problem pojawia się natomiast wtedy,
kiedy leczenie nie daje żadnych lub odpowiednich rezultatów.
Treść, język i klimat
Najtrudniej przychodzi zdefiniować samą rozmowę. Czy każda wymiana słów jest już rozmową? A
czy możliwa jest rozmowa bez słów? Rozmowa zakłada partnerstwo co najmniej dwóch osób, z
których każda musi zająć – symetrycznie – stanowisko podmiotowe. Nie chodzi o arytmetyczną
równość /tyle mówisz ty, ile ja, tyle wolno ci użyć decybeli, ile mnie/, ale o współpodmiotowość w
przekazywaniu własnych myśli i wsłuchiwaniu się w myśli drugiej osoby. Rozmowa jest krążeniem
myśli ode mnie do ciebie i z powrotem. Nie jest więc rozmową jednostronny przekaz od jednego
człowieka do drugiego – bez zamiany ról. Zamiast dialogu mamy monolog, niechby i ogromnie
interesujący, użyteczny i nawet konieczny dla danego słuchacza /niczym dobry wykład/. Nie wolno
jednak mylić gatunków, rozmową żaden monolog – z potakującym słuchaczem – na pewno nie jest.
Niejeden lekarz powiada: „długo i wnikliwie rozmawiałem z chorym”, podczas gdy faktycznie snuł
on jedynie sam określoną opowieść /np. o optymistycznych widokach na wyleczenie pacjenta/.
Bywa zdziwiony, jeśli mu uświadomić, że do tej rozmowy – jak i zapewne do wielu innych – wcale
nie doszło.
Rozmowa jest tyleż mówieniem, ile słuchaniem, wykonywanym na prze-mian przez obu partnerów.
Jest to czasami trudność nie do pokonania dla natur apodyktycznych, egotycznych i zamkniętych
szczelnie na drugiego człowieka. Zdolność do prowadzenia rozmowy nie jest prawdopodobnie
wrodzona, choć istnieją poglądy, posługujące się kategorią „sztuki rozmowy”, które wskazują na
jakieś ukryte talenty do ciepłego, towarzyskiego dialogowania /pocieszając nieutalentowanych, że
„sztukę” można też wyćwiczyć/.
Rozmowa wymaga wspólnego języka. Komunikowanie drugiemu swego stanowiska, poglądów,
radości, obaw i wszelkich innych przeżyć, wymaga zrozumienia. W sensie najprostszym, chodzi o
to, by poprzez użyty kod językowy dotarły treści podstawowe. W bardziej złożonym przekazie
mamy nadzieję, iż partner rozmowy potrafi dotrzeć do znaczeń ukrytych, do tego, co jest pomiędzy
wierszami, do stylizacji, do niedomówień, do gestu, mimiki, do wszelkich indywidualnych
swoistości wypowiedzi. W spotkaniu pacjenta z lekarzem wspólny język jest koniecznym
warunkiem nie tylko standardowego porozumienia, ale i stworzenia płaszczyzny współpracy w
terapii. Główny obowiązek spoczywa na lekarzu, który winien przełożyć swe myśli, formułowane
najchętniej w fachowej terminologii medycznej, na słowa dostępne pojmowaniu amatora, bywa, że
pozbawionego podstawowych pojęć z zakresu wiedzy profesjonalnej. W rozmowie nie wolno
stosować manipulacji komunikacyjnej, kiedy to jedna strona /lub nawet obydwie wzajemnie/
zasłania się przed drugą jakimś tajemnym szyfrem ezoterycznych, ekskluzywnych zaklęć. Taki
ekskluzywizm przedstawicieli medycyny może, co prawda, wzbudzać irracjonalną ufność w
niezrozumiałą, a przez to szczególnie potężną siłę oddziaływania na pacjenta, zarazem jednak rodzi
28318381.002.png
niebezpieczeństwo nieporozumienia, w każdym razie szkodzi racjonalnemu partnerstwu w dialogu.
Nauki medyczne z pewnością nie należą do magii, choć, przyznajmy, choremu i jego rodzinie
niekiedy taka jej rola mogłaby odpowiadać.
Lekarz-czarodziej nie musi być zrozumiały, wystarczy, że dokonałby z niczego cudu wyleczenia.
Wymiana zdań wymaga w rozmowie jasności tematycznej oraz współdziałania rozmówców w
tworzeniu konstrukcji dialogu, zwłaszcza jego finału. Zadaniem rozmowy jest bowiem nie tylko
przeprowadzenie jej przez etap problemowego napięcia, czyli przez pytania i odpowiedzi
cząstkowe, ale osiągnięcie esencjalnego celu. Jest nim dojście do zwieńczenia procesu
komunikacyjnego w postaci wspólnego syntetycznego rozstrzygnięcia, przyjętego przez obie
rozmawiające osoby. Rozmowa jest wtedy z istoty poszukiwaniem prawdy, rzecz jasna, zakreślonej
przez daną, niechby i błahą treść, ale zawsze żądającej dla siebie wyjścia powyżej początkowych,
subiektywnych tez poszczególnych rozmówców /oznajmionych sobie w za¬raniu dialogu/.
Jest ona współpracą nad znalezieniem nowej pozycji dla obu stron. Nie było naprawdę rozmowy,
jeśli każdy wygłosił swój monolog, a nie została podjęta próba uwzględnienia myśli partnera.
Rozmowę można rozpoznać po tym, iż każdy wychodzi z niej nieco odmieniony – właśnie dzięki
zaczerpnięciu nowych argumentów z przekazanych mu przeżyć partnera dialogu. Gdyby zbudować
model idealny, to pełna i szczęśliwie dokończona rozmowa powinna zamknąć się wydaniem
wspólnego komunikatu, bez żadnych „zdań odrębnych” /rzeczywiste rozmowy, niestety, mają
raczej strukturę „Niedokończonej symfonii” lub „Aktu przerywanego”/. Rozmowa wymaga
otwarcia się partnerów na siebie. Jest to wymóg trywialny, choć niedoceniany w praktyce. Istnieją
quasi-rozmowy, kiedy słowa co prawda padają, lecz nie dochodzi do właściwego spotkania,
ponieważ przynajmniej jedna ze stron – a mogą i obydwie – pozostaje w izolacji psychicznej wobec
drugiej osoby. Nie ma rozmowy, bo nie ma ani przekazu myśli, ani nie dochodzi do ujawnienia
uczuć. Prawda zostaje zatajona. Wymiana słów-dźwięków może być jak w dyplomacji, gładka,
uprzejma i jak najbardziej poprawna stylistycznie, lecz nie wyraża ona tego, o czym mowa. Gesty
są semantycznie puste, a przynajmniej odmienne od literalnego sensu wypowiedzi.
Quasi-rozmowa trwa, wiadomo jednak, że stanowi ona wymuszony obyczajem sposób pokrycia
pustki niechętnego, chłodnego milczenia. Z takim udawanym stosunkiem może się spotkać chory,
odczuwający, że lekarz wchodzi w niby-dialog, ale sam pozostaje na zewnątrz tej relacji, z rutyny
obojętnego zawodowca prowadząc zdawkową wymianę uprzejmości /wydaje się niekiedy, iż lepiej
byłoby ujawnić gorzką prawdę tego dystansu, niż trwać w nieprawdzie pozorów/. Z drugiej strony,
może dojść do zamknięcia się chorego, który nie ufa lekarzowi, nie chce – z jakichś powodów –
wtajemniczać go w swe doznania lękowe, cierpienia i prognozy, otula się więc szczelnie w kostium
przybranej roli, np. pacjenta bezproblemowego. Proces cyklicznych rozmów w ramach leczenia
długotrwałego wyznacza zarazem różne fazy wzajemnego otwierania się na siebie. Są takie układy
lekarz–chory, w ramach których początkowy dystans, nieufność i obojętność stopniowo ustępują
przełamywaniu barier, zbliżaniu się do siebie, a nawet powstawaniu autentycznych duchowych
przyjaźni /obu- bądź jednostronnych/. Są takie, kiedy zmienność obiektywnych kolei choroby
wpływa na fluktuacje nastrojów /od otwarcia po nieufność/. Bywają też, niestety, przypadki regresu
kontaktów, zwłaszcza po dramatycznych, nieudanych zwrotach w przebiegu samej choroby albo w
emocjonalnej otoczce wzajemnych odniesień. Człowiek chory jest zresztą szczególnie podatny na
zmiany nastrojów. Kapryszenie, utyskiwanie, przypływy złych myśli tworzą trudne do sforsowania
zapory. Wiedzą o tym lekarze, pielęgniarki, a także odwiedzające w szpitalach rodziny.
Każda rozmowa zależy poniekąd po równi od obu rozmówców. Tak powiada wszelka abstrakcyjna
teoria, głosząc, że odpowiedzialność za powodzenie rozmowy spoczywa na wszystkich
uczestnikach spotkania. W praktyce bywa z tym rozmaicie, toteż należy przyjąć, iż istnieją dwa
typy rozmów, wyróżnialne ze względu na rozkład sił prowadzących. Jedne to demokratycznie i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin