Mag Heroldów 02 - Obietnica Magii - Lackey Mercedes.pdf

(1474 KB) Pobierz
26193553 UNPDF
Kolekcja Fantastyki
Blau Dark'a
Mercedes Lackey
OBIETNICA MAGII
Drugi tom trylogi :
MAG HEROLDÓW
Tłumaczył a - Magdalena Polaszewska-Nicke
Opracował do Wersji PDF – Blau Dark 21.11.2007
Kolekcja Fantastyki Blau Darka 2 FANTASY
Mercedes Lackey - Mag Heroldów 02 - Obietnica Magii
Dedykowane
Elizabeth (Betsy) Wollheim,
która powiedziała: “Zrób to"
Kolekcja Fantastyki Blau Darka 3 FANTASY
Mercedes Lackey - Mag Heroldów 02 - Obietnica Magii
Rozdział Pierwszy
N iebieskie skórzane juki i parciany tłumok, wypchane brudnymi ubraniami i najróżniejszymi rzeczami
osobistymi, z głuchym odgłosem wylądowały w kącie pokoju. Lutnia, nie rozpakowana jeszcze z połatanego
skórzanego pokrowca, ześlizgnęła się po oparciu jednego z wyściełanych krzeseł i z łagodniejszym nieco
dźwiękiem spoczęła w zagłębieniu wytartej czerwonej poduszki siedzenia. Znalazłszy tam oparcie, przechyliła się
na bok i wyglądała teraz niczym grube, pijane dziecko. Na matowej powierzchni ciemnego skórzanego futerału
połyskiwało blado przedpołudniowe słońce wciąż jeszcze widoczne za jedynym wychodzącym na wschód oknem.
Wprawdzie pokrowiec poprzecierał się już tu i tam, ale dwa lata poniewierki nie przyćmiły zanadto jego blasku, a
rozdarcie wzdłuż części chroniącej pudło instrumentu zszyte było drobniutkim, misternym ściegiem.
Vanyel skrzywił się na widok aż nazbyt widocznego szwu. Przedarcie? Nie, przedarcie nie byłoby tak równe.
Nazwałbym to raczej przecięciem, albo raczej rozpłataniem i dopiero wtedy byłbym bliższy prawdy. Oby tylko
nikt tego nie zauważył.
Lepiej, że to pokrowiec lutni, a nie ja sam... ostrze było tak blisko, że wolałbym nawet o tym nie myśleć. Mam
tylko nadzieję, że Savil nie będzie się temu przyglądać zbyt dokładnie. Już ona dobrze by wiedziała, skąd się to
wzięło, i byłaby wściekła.
Mag heroldów Vanyel osunął się niezgrabnie na krzesło, całym ciężarem ciała rzucając się prosto w objęcia
miękkich, obciągniętych tkaniną oparć.
Nareszcie w domu. O nieba, życia we mnie nie więcej niż w tamtych jukach, które wylądowały w kącie.
- O-o-och. - Vanyel oparł się wygodnie i poczuł nagle, jak gdyby wszystkie mięśnie jego ciała podniosły naraz
jeden wielki krzyk, dopominając się zadośćuczynienia za wszelkie długo ignorowane bóle i przeciążenia. Myśli z
trudem torowały sobie drogę do jego świadomości, przebijając się przez mgłę całkowitego wyczerpania.
Największym pragnieniem Vanyela w tej chwili było zamknąć zmęczone oczy. Ale na jego spełnienie Vanyel nie
miał odwagi, bo z chwilą gdyby zamknął powieki, natychmiast zmorzyłby go sen.
Kiedyś wreszcie będę musiał sobie przypomnieć, że nie mam już szesnastu lat, i wbić sobie do głowy, że nie
mogę kłaść się nad ranem, wstawać o brzasku i nie płacić za to żadnej ceny.
Kilka chwil temu, gdy Vanyel czyścił w stajni swego Towarzysza, Yfandes, ta zasnęła na stojąco. Tego ranka
na długo przed świtem wyruszyli na ostatni etap swej podróży, a potem przez cały czas gnali co tchu, wyczerpując
do cna rezerwy sił, aby tylko jak najprędzej osiągnąć spokojny azyl domu.
Bogowie. Obym nigdy więcej nie musiał oglądać granicy karsyckiej.
Niestety, o tym mogę sobie tylko pomarzyć. O Panie i Pani, jeśli mnie miłujecie, dajcie mi tylko troszkę czasu,
abym mógł odetchnąć. Tylko o to proszę. O odrobinę czasu, abym znów poczuł się jak człowiek, a nie maszyna
do zabijania.
W pokoju unosił się intensywny zapach mydła i wosku pszczelego używanego do polerowania mebli i boazerii.
Vanyel przeciągnął się, wsłuchując się w trzeszczenie swych stawów i ze zdziwieniem powiódł wzrokiem
dookoła.
Dziwne. Dlaczego nie czuję się tutaj jak w domu? Zamyślił się na moment, bo zdało mu się nagle, że jego
skromna kwatera o ścianach wyłożonych boazerią ze złotego dębu wyglądała na jakiś anonimowy, nazbyt
nieskazitelnie czysty pokój nie zamieszkany przez nikogo. Przypuszczam, że to dość logiczne - pomyślał od
niechcenia. - Nikt tutaj nie pomieszkiwał zbyt długo. Przez ostatni rok cały czas byłem w drodze, a przedtem
przyjeżdżałem tu zwykle zaledwie na kilka tygodni. Och, bogowie.
Był to wygodny, przytulny - i dość przeciętny - pokój. Podobny do całego tuzina izb, które Vanyel zajmował
ostatnimi czasy, jeśli już spotkał go luksus otrzymania pokoju gościnnego w tym czy innym zamku. Umeblowanie
było tutaj dość skromne: dwa krzesła, stół, biurko, a przy nim taboret, szafa na ubrania oraz łóżko z baldachimem
w rogu pokoju. Łóżko było ogromne - jedyny wyraz słabości Vanyela, który miał w zwyczaju rzucać się
niespokojnie podczas snu.
Vanyel uśmiechnął się kwaśno, przypomniawszy sobie, jak wiele osób kwitowało to przypuszczeniem, że na
tak wielkim łóżku musiało mu zależeć ze zgoła innych powodów. Nigdy by mi nie uwierzyli, że Savil ćwiczy się
w sztuce miłosnej znacznie częściej niż ja. No tak. Może to i dobrze, że nie mam kochanka. Po nocy ze mną
budziłby się cały w sińcach. I zawsze pierwszą jego myślą byłoby uświadomienie sobie, że znów udało mu się
uniknąć uduszenia podczas któregoś z moich koszmarów.
Pomijając jednak łóżko, pokój był raczej pospolity. Miał tylko jedno okno, a i przez nie niewiele było widać. Z
pewnością nie był to apartament, jakiego mógłby sobie zażyczyć, gdyby tylko chciał...
Ale po co mi apartament, skoro tak rzadko bywam w Przystani, a w swym pokoju jeszcze rzadziej?
Na przekór wszelkim zasadom etykiety położył nogi na niskim, porysanym stoliku pomiędzy krzesłami. Mógł
wprawdzie zażądać, aby dostarczono mu podnóżek...
Kolekcja Fantastyki Blau Darka 4 FANTASY
Mercedes Lackey - Mag Heroldów 02 - Obietnica Magii
Ale jakoś nigdy mi to nie przychodzi do głowy, dopóki nie znajdę się kilka mil od domu. wyruszając w kolejną
podróż. Nigdy nie ma czasu na... na cokolwiek. W każdym razie odkąd zmarła Elspeth. Bogowie, sprawcie tylko,
abym się mylił co do Randala.
Oczy zaszły mu mgłą. Potrząsnął głową dla odzyskania klarowności widzenia. Dopiero wówczas ujrzał stosik
listów leżący u jego stóp i aż jęknął na widok nader znajomej pieczęci widniejącej na samym wierzchołku kupki,
pieczęci lorda Withena, pana na Forst Reach i ojca Vanyela,
Mam dwadzieścia osiem lat, a myśl o nim wciąż sprawia, że zaczynam się czuć jak piętnastolatek, i to
piętnastolatek w niełasce. Dlaczego właśnie ja? - zapytał bogów, którzy jednakże nie zdecydowali się udzielić mu
odpowiedzi. Westchnął ponownie i z goryczą popatrzył na odstraszająco gruby list.
Na ognie piekielne. Ten list - zresztą tak samo jak każda inna sprawa - może sobie poczekać, aż wezmę kąpiel.
Aż wezmę kąpiel i przegryzę coś, co nie będzie zapleśniałe, i napiję się czegoś, co nie będzie gotowanym błotem.
A teraz zastanówmy się, czy podczas mojego ostatniego pobytu tutaj miałem jakieś ubrania, które nadawałyby się
do noszenia?
Dźwignął się z fotela i przetrząsnął szafę stojącą przy łóżku, znajdując tam w końcu koszulę i stare, wyblakłe
niebieskie bryczesy, które w czasach swej świetności miały barwę głębokiego szafiru. O, dzięki wam, bogowie, że
to nie Biel. Gdy zajadę do domu, też nie będę nosił Bieli. Jakże miło będzie założyć coś, co nie brudzi się w
oczach. (To niesprawiedliwe, odezwał się raptem pełen wyrzutu głos jego sumienia. W rzeczywistości właściwie
traktowany Biały uniform heroldów był tak odporny na brud i plamy, że nie-Heroldowie dopatrywali się w tym
jakiejś magii. Ale Vanyel zignorował ten cichy głos.) Ale z drugiej strony zupełnie nie wiem, co będę teraz nosił
jako uniform. Drogi ojciec z ledwością poznałby swego syna, widząc go umazanego w błocie, nie ogolonego, z
popiołem we włosach.
Wytrząsnął na podłogę zawartość parcianego tłumoka i zadzwonił po pazia, aby zabrał sponiewierane uniformy
i oddał komuś, kto zajmie się nimi jak należy. Były w nadzwyczajnie złym stanie: poplamione od trawy, błota i
krwi - miejscami nawet jego własnej - niektóre pocięte i podarte, a większość zniszczona niemal do szczętu.
Zmierzyłby mnie wzrokiem i doszedł do wniosku, że muszę być opętany. No, Karsyci i tego nie omieszkali
spróbować. Ale przynajmniej to, że ktoś przez moment stanie na skraju opętania, nie odbija się plamami na jego
ubraniu... w każdym razie nie na uniformach. A co teraz będzie moim uniformem? Och, o to będę się martwił po
kąpieli.
Łazienka znajdowała się na drugim końcu długiego, wyłożonego drewnianą boazerią i kamienną posadzką
korytarza. Tego przedpołudnia nie było tam nikogo, żadnych chętnych do rywalizacji o balie i gorącą wodę.
Człapiąc ociężale korytarzem, na wpół zamroczony Vanyel myślał sobie, jak dobrze mu będzie w gorącej wodzie.
Ostatnio - wyjąwszy pospieszne ochlapanie się w zajeździe - kąpał się w zimnym strumieniu. Bardzo zimnym
strumieniu. I mył się piaskiem, nie mydłem.
Dotarłszy wreszcie do łazienki, zrzucił ubranie i zostawił je na kupce na podłodze, wodą z miedzianego kotła
napełnił największą z trzech drewnianych balii i z westchnieniem zanurzył się w gorącej kąpieli...
...i obudził się z niemal zupełnie zdrętwiałymi ramionami zwisającymi bezwładnie po bokach balii, z głową
opadającą na piersi, w wodzie ledwie letniej i coraz bardziej stygnącej.
Wtem jego ramienia łagodnie dotknęła jakaś dłoń.
Nie oglądając się nawet, zorientował się, że musi to być jeden z kolegów, heroldów. Gdyby było inaczej, gdyby
nawet był to ktoś tak niewinny jak jakiś nieznajomy paź, napięte nerwy Vanyela i wyostrzony na polach bitew
refleks wykonałyby rzecz niewybaczalną. Vanyel wyrzuciłby takiego intruza za ścianę, zanim sam zdążyłby się
wyrwać z głębokiego snu. Zrobiłby to, najprawdopodobniej nie używając nawet magii. Zresztą nieważne, czy z
magią, czy bez, nagle zdał sobie sprawę, że jeśli nie będzie ostrożny, może wyrządzić komuś krzywdę.
Przeszył go delikatny dreszcz. Byle co potrafi mnie wyprowadzić z równowagi. A to niedobrze.
- Jeśli nie chcesz się zamienić w człowieka-rybę - dobiegł go szczerze zatroskany głos herolda Tantrasa
wykukującego zza parawanu oddzielającego miejsce, gdzie stała balia, od reszty pomieszczenia - lepiej już wyjdź
z tej balii. Dziwię się, że jeszcze się nie utopiłeś.
- Ja też. - Vanyel przetarł oczy, popróbował oczyścić głowę z pajęczyn i obejrzał się przez ramię. - Skąd się tu
wziąłeś?
- Słyszałem, że wróciłeś kilka miarek świecy temu i domyśliłem się, że pewnie tutaj skierujesz swoje pierwsze
kroki. - Tantras zachichotał. - Już ja dobrze znam i ciebie, i to twoje zamiłowanie do kąpieli. Ale muszę przyznać,
że nie spodziewałem się, że dane mi będzie oglądać, jak zamieniasz się w rodzynka.
Ciemnowłosy, smagły herold wyłonił się zza drewnianego przepierzenia z naręczem ręczników. Vanyel
przyglądał mu się z półuśmiechem wyrażającym coś znacznie więcej aniżeli podziw znawcy dla dzieła sztuki.
Tantras był mężczyzną pełnym wdzięku, okazałym niczym ogier król stada u szczytu swych możliwości. Tantras
nie był shay'a'chern, ale był dobrym przyjacielem, a przecież niełatwo o kogoś takiego.
I coraz trudniej - pomyślał Vanyel trzeźwo. - Chociaż, o niebiosa, sam dawno nie miałem okazji doświadczyć,
Kolekcja Fantastyki Blau Darka 5 FANTASY
Mercedes Lackey - Mag Heroldów 02 - Obietnica Magii
czym jest romantyczne sam na sam z kochankiem... no cóż, celibat przecież mnie nie zabije. Nawet gdybym
bardzo wytężył wyobraźnię. Bogowie, powinienem chyba zostać księdzem.
Przepaściste, łagodne oczy starszego herolda były pełne troski.
- Nie wyglądasz najlepiej, Vanyelu. Przypuszczałem, że będziesz zmęczony... ale sądząc po tym, jak tu
przysnąłeś... musiało ci tam być gorzej niż myślałem.
- Było źle - odparł krótko Vanyel, niechętny rozmowie o tym, co działo się podczas ostatniego roku. Nawet dla
niego, najpotężniejszego w całym Kręgu maga heroldów, który potrafił zastąpić na ich porcjach pięciu
pozostałych magów heroldów w czasie ich rekonwalescencji po magicznym ataku, skrajnym wyczerpaniu i szoku,
była to misja, o której nie chciał myśleć jeszcze przez długi czas, a tym bardziej przeżywać jej po raz wtóry.
Namydlił sobie włosy, a potem zanurzył głowę pod wodę, aby spłukać pianę.
- Tak właśnie słyszałem. Gdy zobaczyłem cię w tej balii odgrywającego truposza, wysłałem do twego pokoju
pazia zjedzeniem i winem, a drugiego po kilka moich uniformów. Jesteśmy przecież niemal takiej samej budowy,
- Powiedz tylko, ile za nie chcesz, a zapłacę każdą cenę -odparł z wdzięcznością Vanyel, unosząc się z jękiem z
balii i odbierając ręcznik, który już trzymał dla niego Tantras. - Nie mam nic, co by się nadawało do noszenia
zamiast uniformu.
-O Panie i Pani... - wycedził Tantras, wstrząśnięty widokiem ciała Vanyela. - Coś ty ze sobą zrobił?
Vanyel przerwał na chwilę energiczne ruchy wykonywane w trakcie owijania się ręcznikiem i popatrzył na swe
ciało. Oznaki poniesionych szkód nawet jego wprawiły w zdziwienie. Zawsze był szczupły, ale teraz została zeń
ledwie skóra i kości, nic więcej. Całe jego ciało pokrywały blizny po smagnięciach noży i mieczy, a piersi - w
miejscu, gdzie pewien demon chciał wyrwać mu serce - przecinało kilka równolegle biegnących śladów po
zadrapaniach pazurów. Nie zabrakło też blizn po oparzeniach - od szyi aż do kolana biegły trzy cienkie, białe
linie, znaczące miejsce, gdzie, przedarłszy się przez osłony, dosięgła go magiczna błyskawica. Było też parę
innych znamion, pamiątek po pojedynku z mistrzem magicznych ogni.
- To moja praca. Życie na krawędzi. Usiłowałem przekonać Karsytów, że jestem pięcioma magami heroldów
naraz. Odgrywałem rolę celu. - Wzruszył ramionami, jakby chciał odsunąć od siebie myśli o tamtym czasie. - To
wszystko. Nic ponad to, co zrobiłby każdy z was, jeśli tylko by mógł.
- Bogowie, Van - odparł Tantras z cieniem poczucia winy w głosie. - Przy tobie czuję się jak tchórz. Do diabła,
mam nadzieję, że warto było przez to wszystko przechodzić.
Usta Vanyela ściągnęły się w cieniutką linię,
- Dostałem tego drania, który zabił Mardika i Donni. Możesz to rozgłosić jako wiadomość oficjalną.
Tantras na moment przymknął oczy i pochylił głowę.
- Warto było - powiedział cicho. Vanyel skinął głową.
- Warto było wycierpieć każdą z tych ran. Może nawet osiągnąłem coś więcej. Ten czarnoksiężnik miał całe
stado demonów. Gdy go zabiłem, posłałem je wszystkie do Karsytów. Uśmiechnął się, a raczej lekko wykrzywił
usta. - Mam nadzieję, że tym sposobem Karsyci dostali niezłą nauczkę. Liczę na to, że w ogóle zabronią
posługiwania się magią po ich stronie granicy. Jeśli wierzyć pogłoskom przenikającym tu z Karsu, to już to robią.
Tantras uniósł głowę.
- Ciężko będzie tym, którzy posiadają dar... - rzekł. Vanyel nie odpowiedział. W tej chwili trudno mu było
współczuć komukolwiek po karsyckiej stronie granicy. Nie była to postawa nazbyt miłosierna, nie przystawała
heroldowi, ale Vanyel wiedział, że dopóty, dopóki nie zagoją się pewne rany - i to bynajmniej nie te na ciele - nie
będzie skłonny odczuwać litości.
- Przybyło ci też więcej siwych włosów - zauważył Tantras, przechyliwszy głowę na bok.
Vanyel skrzywił się, ale był rad ze zmiany tematu.
- To przez energię magiczną z ogniska. Za każdym razem, kiedy czerpię z niego siły, pojawia się na mojej
głowie więcej białych włosów. Tańczący Księżyc k'Treva był zupełnie siwy, zanim jeszcze osiągnął mój wiek.
Zdaje się, że jestem bardziej, odporny. - Uśmiechnął się. Był to blady, lecz tym razem prawdziwy uśmiech. -
Niesie to z sobą coś bardzo miłego. Dzięki tym siwym włosom ludzie darzą mnie szacunkiem, którego inaczej
może wcale bym nie doświadczył!
Wytarł się i owinął sobie ręcznik wokół bioder. Tantras znów się skrzywił - spostrzegł pewnie szramę po cięciu
nożem na plecach Vanyela - i podał mu następny ręcznik do wytarcia włosów.
- A tak nawiasem mówiąc, ten dług już spłaciłeś - powiedział, próbując skierować rozmowę na nieco lżejszy
temat. Vanyel przerwał wycieranie włosów, unosząc brwi.
- Wypełniłeś za mnie moje obowiązki podczas ostatniej nocy Sovan.
Vanyel zdusił nagły skurcz w sercu i wzruszył ramionami. Wiesz, że wpadasz w depresję, gdy jesteś zmęczony,
głupcze. Nie pozwól, żeby cię to gnębiło.
- Och, o to chodzi. Zawsze do twoich usług. Wiesz, że nie lubię uroczystości związanych z nocą Sovan. Nie
mogę poradzić sobie z tymi nabożeństwami za zmarłych i nie lubię być sam. Pełnienie za ciebie warty honorowej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin