Alastair MacNeill - Księżycowa krew.rtf

(674 KB) Pobierz

Alastair MacNeill

 

Księżycowa krew

 

Moonblood

 

Przełożył Andrzej Szulc


W kulturze Indian Yanomamo, zamieszkujących północną Brazylię, funkcjonuje wiele mitów przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Jeden z nich nosi nazwę legendy o księżycowej krwi i opowiada, że któryś z przodków plemienia Yanomamo postrzelił Księżyc w brzuch, a jego krew, spadając na ziemię, zmieniła się w ludzi. Tam, gdzie krew była gęsta, ludzie mieli okrutne serca i nawzajem się pozabijali, tam jednak, gdzie spadło tylko parę kropel albo gdzie krew rozpuściła się w wodzie, ludzie byli mniej wojowniczy i nie walczyli ze sobą. Ponieważ jednak przelana została krew Księżyca, Yanomamo uważają dziś wszystkich ludzi za porywczych i swarliwych.


1

 

Uciekając przez dżunglę, Donald Brennan przestał odczuwać fizyczne zmęczenie. Napędzał go wyłącznie przemożny strach. Pot zalewał mu oczy, a twarz i ręce miał podrapane przez nisko wiszące gałęzie. Dawno temu stracił wszelką orientację, To, gdzie się znajdował, nie miało w tej chwili większego znaczenia. Chodziło o to, żeby przeżyć.

Jego uwagę przyciągnął nagły ruch. Odwrócił się gwałtownie i widząc kryjącego się w krzakach, równie jak on zaskoczonego jelenia, stracił równowagę i przewrócił się. Maczeta wypadła mu z ręki i wylądowała w gęstym poszyciu. Słyszał podniecone ujadanie tropiących go psów teraz były już całkiem blisko. Pościg doganiał go. Musiał ruszać dalej.

A potem usłyszał szum wody. Gdzieś niedaleko płynęła rzeka. Jeśli uda mu się do niej dotrzeć, psy zgubią trop. Brennan dźwignął się na nogi i zaczął szukać maczety. Wiedział, że traci przez to kilka drogocennych sekund, ale bez niej był zgubiony.

Znalazł ją w końcu i pokuśtykał w kierunku wody. Kilka chwil później dotarł na niewielką polanę kończącą się stromym, czterdziestostopowym urwiskiem. Zerknął w dół; rzeka była wezbrana i wiedział, jak zdradzieckie potrafią być jej wiry nawet dla doświadczonego pływaka. Musiał jednak za ryzykować i skoczyć. Nie miał odwrotu; rzeka stanowiła jego jedyną szansę.

Cofnął się o kilka kroków i miał właśnie zamiar rozpędzić się i skoczyć, kiedy za jego plecami rozległ się złowieszczy szelest. Zanim zdążył się ruszyć, z krzaków wypadł owczarek alzacki. Przerażony Brennan zatoczył się do tyłu i machnął na oślep maczetą. Pies zawył z bólu ostrze wbiło mu się prosto w szyję. Jego rozpędzone ciało rąbnęło Brennana w pierś, strącając go ze skraju urwiska.

Nie zauważył nawet płynącej z prądem kłody. Wpadając do wody, poczuł ogłuszające uderzenie w głowę. Potężne wiry natychmiast wciągnęły go pod powierzchnię, lecz po chwili udało mu się wynurzyć. Próbował dotrzeć na drugi brzeg, ale prąd poniósł go w dół rzeki. Jego głowa ponownie zniknęła pod wodą. Wiedział, że umrze. Zobaczył nagle przed oczyma twarz syna, przypominającą celuloidową iluzję, a potem jego rysy zaczęły się powoli zacierać i zapadła ciemność…

 

Ci, którzy znali Kelly McBride, zawsze podejrzewali, że przybyła do Amazonii z rodzinnej Irlandii, aby uciec przed upiorami przeszłości. Przyjechała tutaj przed dziesięciu laty, od tego czasu nikt jednak nie dowiedział się od niej niczego więcej. Odpowiedzią na wszystkie dotyczące przeszłości pytania było milczenie. Wiedziała, że to denerwuje ludzi, ale trzymało ich to również na dystans dokładnie tak, jak chciała.

Wiedziano powszechnie, że pierwsze dwa lata spędziła w misji, niedaleko granicy z Wenezuelą, pracując w małych skupiskach Indian Yanomamo, którzy zamieszkiwali te rejony północnej Brazylii, i wówczas odkryła porzucony czterdziestoośmiostopowy parowiec stojący w zarośniętej zatoczce, kilka mil od misji. Przy pomocy Indian i handlujących wzdłuż rzeki kupców wyremontowała go i zaopatrzyła w silnik na ropę, co pochłonęło resztę jej skromnych oszczędności pozostawionych na koncie w Irlandii. Następnie nadała statkowi nową nazwę: „Koniczynka”.

W ciągu kilku kolejnych miesięcy naprzykrzała się kupcom, żeby nauczyli ją żeglować, potem zaś, kiedy nabrała pewności siebie, zaczęła samodzielnie zaopatrywać misję w pobliskich portach. Po zamknięciu misji postanowiła założyć własny interes.

Było to osiem lat temu. Teraz „Koniczynkę” widywano dość często na wodach Rio Branco, gdzie Kelly handlowała głównie z Indianami mieszkającymi wzdłuż rzeki. Ostatnio jednak w okolicy pojawiło się wielu garimpeiros, czyli górników poszukujących złóż złota, diamentów i rud cynku, które spoczywały pod należącą do Yanomamo ziemią. W ślad za tymi nieproszonymi gośćmi zaczęto kłaść drogi i budować pasy startowe. Podobnie jak innym kupcom Kelly coraz trudniej było konkurować z ciężarówkami i lekkim transportem lotniczym, prowadziła teraz interesy tylko tam, dokąd można było dotrzeć wyłącznie drogą wodną. Wiedziała, że dalsze wycinanie lasów oraz budowa nowych szos i pasów startowych jest tylko kwestią czasu. Wytyczanie szybkich i sprawnych dróg zaopatrzeniowych stanowi cenę, jaką płaci się za postęp, oznajmił jej jeden z polityków goszczących ostatnio w tych stronach. Kelly widziała w tym wyłącznie gwałt dokonywany z żądzy zysku na świętej ziemi Yanomamo, gwałt, który pogłębiał się w miarę napływania coraz większych sum od międzynarodowych korporacji.

Miała również własne problemy: była zadłużona po uszy u bezwzględnych hurtowników w Boa Vista, głównym mieście położonym nad Rio Branco, i przy coraz mniejszych zyskach jej przyszłość nie rysowała się zbyt różowo. Nigdy jednak nie dawała łatwo za wygraną i teraz też zamierzała walczyć aż do końca.

– Rasha!

Podekscytowany głos wyrwał ją z zamyślenia. Przyłożyła rękę do czoła, osłaniając oczy przed palącymi promieniami słońca, i zerknęła na Indianina stojącego na dziobie „Koniczynki”, jednego z dwóch członków plemienia Yanomamo, którzy pracowali u niej lojalnie od samego początku.

Niezbyt pochlebne imię „Rasha” Yanomamo nadali jej zaraz po przyjeździe do misji. Rasha jest owocem przypominającym z wyglądu nie dogotowanego ziemniaka i nazywając ją tak Indianie nawiązywali do bladego wówczas koloru jej cery. Jej skóra przybrała od tego czasu złocisty odcień opalenizny, ale imię przylgnęło do niej, wprawiając w zakłopotanie lub śmiesząc każdego napotkanego po raz pierwszy Yanomamo.

– O co chodzi? – zawołała Kelly ze sterówki stojącej pośrodku łodzi. Mówiła płynnie ich językiem.

– Rzeką płynie czyjeś ciało – brzmiała odpowiedź. – To naba.

Słowem naba Yanomamo określają wszystkich nie należących do ich plemienia i Kelly doszła w pierwszej chwili do wniosku, że to pewnie jakiś garimpeiro, który wypił za dużo taniej whisky i wpadł do rzeki. Zdarzało się to dość często, w tym rejonie bowiem nad rzeką przycupnęło kilka górniczych osiedli.

Skierowała „Koniczynkę” w stronę brzegu. Zwrócone twarzą w dół zwłoki kołysały się na płyciźnie, uwięzione w labiryncie splątanych korzeni. Spod pokładu wyszedł z długim kijem drugi Indianin i bezskutecznie próbował je uwolnić. W końcu wskoczył do wody i podpłynął do topielca.

Kelly zawołała do drugiego członka załogi, żeby zarzucił kotwicę, zgasił silnik i podszedł do burty. Kiedy ciało obróciło się w wodzie, zasłoniła w przerażeniu dłonią usta. Znała dobrze Donalda Brennana z jego antropologicznych wypraw, podczas których badał Yanomamo i ich kulturę. Chociaż nigdy nie pałała do niego zbytnią sympatią, wiedziała, że głównie dzięki jego pracom zewnętrzny świat zaczyna coraz bardziej interesować się losem plemienia.

Przyglądała się, jak Indianin wyswobadza ciało z korzeni. Jego towarzysz zrzucił w dół sznurową drabinkę i po chwili obaj wtaszczyli Brennana na pokład. Prócz sinej skóry jedyną oznaką wskazującą, że śmierć nastąpiła przez utonięcie, była składająca się z wody, śluzu i powietrza biała pianka wokół ust i nozdrzy. Kelly zauważyła również pomarszczoną skórę na wewnętrznej stronie dłoni, co sugerowało, że ciało znajdowało się już od dłuższego czasu w wodzie. Indianin przykrył je brezentową płachtą.

– Zabierzesz go z powrotem do Boa Vista? – zapytał.

Kelly nie odpowiedziała. Tego samego ranka załadowała na statek w większości świeże produkty, które miała dostarczyć do kilku wiosek w górze rzeki. Zanim władze przesłuchają ją w sprawie topielca, towar popsuje się, w związku z czym zaraz po powrocie będzie musiała sprzedać go ze bezcen konkurentom. Nie zdoła nawet pokryć kosztów własnych, zwiększając w ten sposób wiszący nad nią dług.

Yanomamo domyślił się, co chodzi jej po głowie.

– Możemy wyrzucić naba z powrotem do rzeki, Rasha – powiedział.

– To kuszące rozwiązanie – mruknęła przez zaciśnięte zęby, a potem westchnęła i wróciła niechętnie do sterówki. – Podnieś kotwicę! – zawołała. Wracamy do Boa Vista.


2

 

Ray Brennan zawsze chciał zostać gliniarzem. Wstąpił do policji zaraz po ukończeniu szkoły i w wieku dwudziestu sześciu lat zdobył odznakę detektywa. Było to przed dwunastu laty, a ostatnie dziesięć przepracował w czterdziestym komisariacie obsługującym znany z wysokiej przestępczości południowy Bronx.

Jego partnerem przez wszystkie te lata był Lou Monks. Odznaczali się zupełnie innymi cechami charakteru: Monks to przykładny ojciec rodziny, Brennan zaprzysięgły kawaler. Monks lubił spędzać czas z przyjaciółmi, Brennan usuwał się w cień i niechętnie udzielał się towarzysko. Monks nie interesował się prawie swoim zdrowiem, Brennan utrzymywał się w dobrej kondycji, ćwicząc co najmniej dwa razy w tygodniu w siłowni w Upper East Side.

Obaj preferowali również zupełnie inne metody pracy. Monks był metodyczny i posługiwał się połączeniem logiki i zdrowego rozsądku; Brennan opierał się przede wszystkim na przeczuciach, intuicji i luźnym rozumowaniu. Mimo to nieodmiennie dochodzili do takich samych wniosków.

– Tam stoi ten hotel – oświadczył Brennan, wskazując obracający się w ruinę budynek na rogu następnej przecznicy. – Mam nadzieję, że nie przyjechaliśmy za późno.

Monks zaparkował nie oznakowany policyjny samochód na jedynym wolnym miejscu, które udało mu się znaleźć po drugiej stronie ulicy, po czym zgasił silnik i wysiadł. Brennan mający sześć stóp wzrostu był o kilka cali wyższy od partnera.

Miał silne charyzmatyczne rysy, chłodne przenikliwe jasnobłękitne oczy i gęste czarne włosy, przedwcześnie posiwiałe na skroniach. Monks był od niego dwanaście lat starszy; przerzedzające się brązowe włosy czesał do góry, a w jego szorstkiej twarzy wyróżniał się bulwiasty nos, kilkakrotnie złamany w trakcie liczącej trzydzieści jeden lat służby w nowojorskiej policji.

Dwaj mężczyźni przyjrzeli się z...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin