Debbie Macomber - Pewnego dnia, wkrętce.rtf

(1140 KB) Pobierz

Prolog

Wrzask ucichł. Minęły krzyki, strzały i przerażenie. Teraz pozostawała mu tylko ucieczka, a każdy szczegół powrotu oddziału do zadań specjal¬nych został pieczołowicie zaplanowany.

Cain McClellan cały czas niepokoił się o to zlecenie, chociaż było po¬dobne do dziesiątków innych, z którymi on i jego ludzie poradzili sobie w ostat¬nich latach. Właściwie nie wiedział dlaczego, po prostu miał przeczucie, któ¬re sprawiało, że włos jeżył mu się na głowie. Mieli szczęście, cholerne szczęście. W ciągu dwunastu lat nie stracił ani jednego człowieka.

Oddział do zadań specjalnych był dobry. Ludzie Caina rekrutowali się spośród najlepiej wyszkolonych komandosów na całym świecie. Dlatego tak świetnie ich opłacano.

Ale działo się coś niedobrego i Cain to wiedział. Należał do ludzi, którzy polegają na własnym instynkcie, chociaż Tim Mallory i pozostali najemnicy udowodnili mu, że się mylił. Przynajmniej dotychczas.

Specjalizowali się w odbijaniu zakładników. I tym razem akcja przebie¬gła sprawnie jak w zegarku. Oddział w ułamku sekundy znalazł się w dżun¬gli i umknął z niej. Oddziały nikaraguańskich wojsk rządowych nie zdążyły zareagować. Tak właśnie sobie to zaplanowali. Kiedy sandiniści zrozumieją, co zaszło, Cain i jego oddział będąjuż daleko.

Mężczyzna, którego uratowali, ważniak ze spółki przemysłowej, znalazł się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu i dostał się we wro¬gie ręce. Możliwości rządu Stanów Zjednoczonych były niewielkie, ograni¬czone polityczną biurokracją. Szybko zwrócono się do Caina. Tego rodzaju misje stanowiły jego specjalność.

Helikopter powinien nadlecieć lada minuta. Zgodnie z planem, żołnierze oddziału do zadań specjalnych rozdzielili się i mieli się spotkać w wyznaczo¬nym miejscu punktualnie o piętnastej. Niejasne przeczucie, wrażenie, że coś jest nie w porządku, powróciło. Instynkt nie raz już go uratował, więc Cain go nie lekceważył. Zatrzymał się nagle i rozejrzał dookoła.

- Chodź - ponaglał go Mallory. - Nie mamy czasu do stracenia. Gwałtowny wstrząs wybuchu powalił Caina na ziemię. Upadł ciężko na twarz i poczuł w ustach smak krwi. Obolały i ogłuszony dźwignął się na nogi. Dyszał chrapliwie.

Dopiero wtedy zrozumiał, co się stało. Mallory nastąpił na minę, która się rozerwała, rozpruwają~ mu prawą nogę i biodro. W miejscu, gdzie przed chwilą stał cały i zdrowy mężczyzna, leżało postrzępione ciało i zdruzgotane kości. W powietrzu zawisł kwaśny odór po wybuchu, zmieszany z wonią krwi i potu. Zanim dym się rozproszył, spowił ich, podobny do zimowej mgły, zapach śmierci.

W oddali rozlegały się złowieszcze huki •wystrzałów.

- Zostaw mnie - wykrztusił Mallory przez zaciśnięte zęby. Ściskając nogę oburącz, spoglądał za siebie. C~in dobrze wiedział, że sandiniści szyb¬ko się zbliżają.

- Bez ciebie nigdzie nie idę - zbliżył się do leżącego mężczyzny, zasko¬czony, że tak trudno mu zachować pozycję pionową. Zataczał się to w prawo, to w lewo.

- Nie mamy ani chwili do stracenia. - Nie musiał dodawać, że jeśli nie stawią się na czas, helikopter odleci bez nich.

- Dla mnie za późno - wybełkotał Mallory resztkami sił.

Cain dopadł do niego i jeden rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że obra¬żenia są poważne. Nie tracił czasu na dalsze oględziny. Nachylił się nad Mal¬lorym, przygotowując się, by go dźwignąć.

- Straciłem zbyt wiele krwi. Nie przeżyję. - Głos Mallory'ego zamierał coraz bardziej. - Nie ryzykuj.

Kiedy Cain wziął na ramiona przyjaciela ważącego ponad sto kilogra¬mów, nad jego głową przeleciał ze świstem pocisk. r,J-ew rannego przemo¬czyła Cainowi koszulę i spływała mu po ramionach. Natężył siły i potykając się, ruszył ze swym ciężarem w kierunku wyznaczonego miejsca.

- Pozwól mi umrzeć - błagał Mallory, starająć się równo oddychać, by

nie stracić przytomności. - Już po nodze, człowieku, i po mnie też. - Jeszcze nie! - wrzasnął Cain. - Przeżyjesz.

- Wolałbym umrzeć.

- Dopóki jestem przy tobie, nie umrzesz.

Cain poczuł palący ból, jakby go ktoś przyżegał rozpalonym do białości żelazem. Pocisk trafił go w ramię, nie naruszył jednak kości.

Helikopter pojawił się w polu widzenia, jego masywne śmigło wirowa¬ło, wzniecając obłok kurzu. Hałas był ogłuszający, ale Cain mógłby przysiąc, że nigdy w życiu nie słyszał piękniejszego dźwięku.

 

Rozdział 1

Po pierwsze popełniła błąd godząc się na udział w przyjięciu gwiazdkowym. Po drugie, wypiła do dna kieliszek szampana, a potem jeszcze jeden, dla odwagi.              

Trzecim błędem była według niej pamięć o Michaelu.

Linette Collins zgodziła się przyjść na to przyjęcie tylko dlatego, że wo¬lała ulec Nancy i Robowi niż się z nimi spierać.

Argumentowali, że już najwyższy czas, by zaczęła pojawiać się wśród ludzi. Żałoba dawno minęła. Tylko nikt jej nie umiał poradzić, skąd ma wziąć drugie serce. Nikt jej nie powiedział, że na opłakiwanie męża ma zaledwie dwa krótkie lata.

Kiedy białaczka zażądała życia jej młodego męża, serce Linette pękło.

Po śmierci Michaela dni zlały się ze sobą w jedną zamazaną całość, a potem rozciągnęły w tygodnie i miesiące, pełne zadumy i rozczarowania.

Linette żyła, a wszyscy mówili, że tak właśnie powinna robić. Codzien¬nie chodziła do pracy. Jadła. Spała. Udawało jej się wypełniać wszystko, czego inni od niej żądali, ale nic ponad to, ponieważ po prostu nie miała energii. Ani chęci.

A potem, kiedy się tego najmniej spodziewała, odnalazła spokój. Pewien rodzaj chwiejnej równowagi, która z czasem się utrwaliła.

Pogoda ducha nadeszłajak pod wpływem czarów. Pewnego ranka Linet¬te obudziła się i zdała sobie sprawę, że ból, który stale w sobie nosiła, nie jest już taki dotkliwy. Zbladły wszystkie wątpliwości, strachy i nie kończąca się litania pytań. Nie wiedziała, jak do tego doszło, ale przyjęła z wdzięcznością tę odrobinę spokoju i niespodziewaną ulgę•

Nowe odczucie z każdym dniem stawało się silniejsze i, po raz pierwszy od wielu miesięcy, Linette miała wrażenie, że jest zdrowa. Prawie zdrowa, poprawiała samą siebie.

Kiedy jednak znalazła się na przyjęciu gwiazdkowym, zdała sobie sprawę, że nie jest przygotowana, że radosne święto tak ją przybije. Śmiechy i śpiewy przypomniały jej, że od chwili śmierci Michaela minęły już prawie dwa lata.

- Tak się cieszę, że przyszłaś - powiedziała Nancy, przeciskając się obok Linette. Szwagierka pachniała cynamonem i owocami drzewa laurowego. Wyglądała prześlicznie w sukni bez rękawów uszytej z ak¬samitu o barwie wrzosów. Linette miała na sobie białą wełnianą sukien¬kę, która pomimo przepasania złotym paskiem, wydawała się zbyt ob¬szerna.

- Ja także się cies.zę - skłamała Linette, ale było to niewinne i niezbędne kłamstewko. Upiła łyk szampana i zmusiła się do uśmiechu.

- Próbowałaś przystawkę? _. spytała Nancy. - Spróbuj koniecznie! Spę¬dziłam nad nimi wiele godzin. Zacznij od tych z kurczakiem. Są przepyszne. - Nancy przytknęła palce do ust i głośno cmoknęła.

- Spróbuję - obiecała Linette.

Nancy bez ostrzeżenia rozwarła ramiona i przytuliła mocno Linette. Kie¬dy ją wypuściła z objęć, Linette zauważyła łzy lśniące w oczach szwagier¬ki. Dolna warga Nancy drżała, kiedy młoda kobieta usiłowała powściągnąć emocje.

- Tak bardzo mi go brakuje - powiedziała łkając. - Wciąż o nim myślę.

Nie mogę uwierzyć, że to już dwa lata.

- Wiem. - Ona z kolei czuła się tak, jakby upłynęło kilkadziesiąt lat. Uścisnęła tylko dłoń Nancy. Jak na ironię, wciąż się zdarzało, że to wła¬śnie ona pocieszała innych.

- Do licha, nie powinnam się tak rozklejać - mruknęła Nancy, przyciska¬jąc palce do oczu i mrugając powiekami, aby powstrzymać łzy.

- Nic dziwnego, że brak ci Micheala - szepnęła Linette i objęła szwa¬gierkę w pasie.

- Nagle dotarło do mnie, że odszedł na zawsze. Przepraszam, Linette, nie powinnam ci przypominać o Michaelu. Zwłaszcza dzisiejszego wieczoru. Jesteśmy na przyjęciu, mamy się dobrze bawić. - Nancy dolała szampana do kieliszka Linette. Napiła się i głośno roześmiała. - Michael chciałby, żeby¬śmy się dobrze bawiły.

To prawda. Michael zawsze był szczodry i kochający.

- O Boże - Nancy rozejrzała się niespokojnie. Spojrzała wystraszonym wzrokiem na Linette. - Powiedz mi, jak wyglądam? - spytała, wygładzając nerwowo suknię.

Linette popatrzyła, zdziwiona brakiem pewności Nancy. - Wyglądasz doskonale.

-Na pewno?

- Z całą pewnością. Dlaczego pytasz?

- Przyszedł szef Roba z żoną.

- Nie ma powodu do niepokoju - zapewniła ją Linette.

- Makijaż w porządku? - Nancy poklepała się po policzkach.

- Pozazdrościłaby ci nawet miss piękności.

Nancy się roześmiała.

- Rob stara się o awans, sama wiesz.

Linette nie wiedziała, ale ta nowina jej nie zaskoczyła. Często podziwia¬ła inteligencję i ambicję szwagra.

Nancy odeszła uśmiechnięta, a Linette po raz kolejny spojrzała na zegarek.

Jeszcze dziesięć minut, postanowiła, a potem znajdęjakiś pretekst i wyjdę. Nie chciała powracać do życia zbyt gwałtownie.

 

Cain zauważył ją od razu, kiedy tylko zjawił się na przyjęciu. Takjak on, była sama. Skrępowana. Skora do ucieczki. Ładniutkie stworzenie. Drobna i krucha.

Stwierdził, że przygląda sięjej wbrew sobie. Nie była olśniewająco piękna.

"Ujmująca", przyszło mu na myśl, chociaż to takie staroświeckie słowo, które w obecnych czasach wyszło z użycia. Sprawiała wrażenie niezwykłej kobiety.

Wyglądała tak, jakby zstąpiła tu z innego świata. Może wyczułjej zagu¬bienie samotność i strach, niepokój, że znajduje się nie na miejscu.

Nie, nie strach. Im dłużej sięjej przyglądał, tym bardziej był pewien, że ta kobieta ma za sobą drogę przez głęboki mrok. Nie wiedział, dlacze¬go tak sądzi, po prostu wierzył swojej intuicji. Sączyła szampana i przy¬gryzała kącik warg. Patrząc na nią, zastanawiał się, czy kobieta całkowi¬cie już wynurzyła się z mroku. Może powinien się o tym przekonać. Nie. Postanowił się w nic nie angażować.

Wziął drinka i powoli przepychał się przez tłum do odosobnionego rogu pokoju. Z głośnika płynęło jękliwe zawodzenie Andy Williamsa, nucącego kolędy.

Nie miał ochoty brać udziału w tym spędzie. Ustąpił przez ciekawość.

Chciał zobaczyć, jak sobie radzi Rob Lewis. Przyjaźnili się w liceum i Cain zastanawiał się, co wyrosło z jego kumpla, po tym jak obydwaj opuścili kwit¬nącą metropolię Valentine w stanie Nebraska.

Przed laty, Cain i Rob byli miejscowymi bohaterami footballu. Szczerze mówiąc, Cain cieszył się ze swej krótkotrwałej chwały.

Po maturze Cain poszedł do wojska, a Rob na uczelnię. W następnych latach spotkali się kilkakrotnie oraz pisywali do siebie okolicznościowe kart¬ki, ale nic poza tym.

Ponieważ Cain akurat był w San Francisco - przyjechał umieścić Mai lory' ego na kuracji rehabilitacyjnej biodra i kolana - nadarzała się dosko¬nała okazja, aby odwiedzić dawnego przyjaciela. W przypływie życzli¬wości i - przyznajmy to - słabości, Cain zgodził się wpaść na przyjęcie gwiazdkowe.

Nie znosił tłumów. Nigdy nie należał do ludzi, którzy umieli się zna¬leźć w towarzystwie. Tutaj także czuł się nie na miejscu. Sącząc jacka danielsa, spojrzał na kobietę, która poprzednio zwróciła jego uwagę.

Dlaczego nie, pomyślał obchodząc sofę. To przecież Boże Narodzenie, a poza tym dawno nie czuł tak silnego pociągu do kobiety. Utorował sobie drogę pomiędzy dwi~ma parami, które usiłowały śpiewać ulubioną kolędę po niemiecku. Nie szło im, ale sprawiali wrażenie zadowolonych z siebie i Cain uznał, że są zabawni.

- Pół godziny - powiedział, podchodząc do kobiety. Stała blisko komin¬ka, trzymając w obu dłoniach wysoki kieliszek z szampanem.

- Pół godziny? - powtórzyła, spoglądając na niego wielkimi brązowymi oczami sarny, ufnymi i szczerymi.

- Tak długo zdecydowała się pani zostać na przyjęciu. - Jej oczy stały się

jeszcze większe.

- Skąd pan wie?

Whisky paliła go w gardle.

- Ponieważ ja postanowiłem zostać właśnie tak długo.

Uśmiechnęła się i Cain zdumiał się, widząc jak bardzo uśmiech zmienił jej delikatne rysy. Jakby spoza grubej warstwy ciemnych chmur nagle wyj¬rzało słońce. Jej oczy pojaśniały, a usta lekko zadrżały.

- Nazywam się Cain McClellan - powiedział, wyciągając do niej rękę.

- Linette Collins.

- Witaj, Linette. - Imię wydało mu się jakieś znane i Cain zmarszczył brwi, starając się sobie przypomnieć, gdzie je słyszał. Możliwe, że od Roba, który usiłował znaleźć mu partnerkę na ten wieczór.

- Nie pracujesz z Robem, prawda? - Spojrzała na włosy Caina, a on do¬myślił się, że widząc, jak krótko są obcięte, uznała go za wojskowego, a nie za maklera giełdowego.

- Rob i ja jesteśmy przyjaciółmi z czasów młodości - wyjaśnił. - A ty?

- Nancy jest moją szwagierką.

- Jesteś mężatką? - Spojrzał na lewą dłoń Linette. Nie miała obrączki na serdecznym palcu, ale widoczny był ślad po pierścionku. I wtedy Cain przypomniał sobie, w jakich okolicznościach słyszał jej imię. Rob wspom¬niał, że brat N ancy odszedł przed kilkoma laty i sugerował, by Cain spot¬kał się z wdową. Ale on odmówił.

- Mój mąż nie żyje - wyjaśniła niepotrzebnie.

Cain gwałtownie zapragnął następnego drinka. Potrząsnął lodem w szklance i spojrzał na topniejące kostki.

- Przynieść ci coś do picia? - zapytał, wskazując barek. Linette odstawiła swój pusty kieliszek.

- Nie, dziękuję.

Cain zostawił ją i ruszył przez pokój. Miał ochotę skopać samego siebie za to, że zachował się tak głupio. Było oczywiste, że Linette czuła się zakło¬potana; może miała ochotę opowiedzieć o swoim zmarłym mężu i szukała odpowiedniego słuchacza.

A on, kiedy tylko usłyszał, że jest wdową, poczuł się tak niezręcznie, że natychmiast znalazł wymówkę, aby odejść. Po prostu nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Że mu jest przykro? To by zabrzmiało fałszywie. Do diabła, przecież wcale nie znał tego faceta.

Wobec takich okoliczności zaczął żałować, że przy pierwszej okazji nie wyjechał do Montany. Kręcił się po San Francisco i odwiedzając dawnych przyjaciół, robił z siebie idiotę•

Nalał sobie nowego drinka i spostrzegł, że Linette jeszcze nie wyszła.

Ucieszył się, że została. Nie chciał, by ich rozmowa skończyła się tak nagle, ale jednocześnie nie wiedział, co mógłby jej jeszcze powiedzieć.

Przyjrzał się jaskrawoczerwonym skarpetom wiszącym na gzymsie ponad kominkiem i niedbale podszedł do Linette. Powitała go łagodnym uśmiechem.

- Co cię rozbawiło?

_ Nancy - odparła, co właściwie niczego nie wyjaśniało.

Rozejrzał się, na próżno szukając wzrokiem żony Roba.

_ Wspomniała o tobie - rozwinęła myśl Linette. - Właśnie zdałam sobie sprawę, że chciała, abym cię poznała.

- A Rob usiłował spiknąć mnie z tobą.

_ Nancy zorganizowała te tańce i śpiewy ponieważ minęły dwa lata od-kąd Michael... i dlatego, że w mieście zatrzymał się stary kumpel Roba.

Cain uśmiechnął się, myśląc o tym, że od dawna nie miał powodu do radości.

- Wygląda na to, że ich zdemaskowaliśmy.

_ Na to wygląda. - Linette roześmiała się cicho i pomachała dłonią przed twarzą. - Gorąco tu, czy mi się tylko wydaje?

Fakt, że stała tuż obok lekko migocących płomieni, mógł mieć z tym coś wspólnego, ale Cain nie powiedział na ten temat ani słowa. Ująłjąza łokieć i wyszli na mały balkon, z którego roztaczał się widok na zatokę San Francisco. Światła na moście Golden Gate podkreślały dobrze znaną sylwetkę, odcinającą się na tle nieba wyraźnie jak na widokówce.

Od strony wody wiał chłodny podmuch, a niebo lśniło gwiazdarni, które jakby uparły się, by ich oczarować swoim blaskiem.

Linette oparła dłonie na barierce balkonu, zamknęła oczy i pochyliła twarz do przodu. Westchnęła, a jej ramiona wyraźnie obwisły.

_ Nancy wspominała coś o tym, że większość czasu spędzasz poza krajem. To musi być trudne.

- Taką mam pracę.

- Nie tęsknisz za domem?

W ciągu ostatniego roku nie myślał o rancho i nie zdążył za nim zatęsk¬nić. Nie pojechał do Monatany nawet wtedy, gdy miał okazję. Był wolnym człowiekiem, bezjakichkolwiek więzów i korzeni. I tak miało pozostać.

- Jestem zbyt zajęty, by o tym myśleć - odparł po chwili i spojrzał na Linette, chcąc zmienić temat. - Pracujesz?

Skinęła głową.

- Mam sklep z wyrobami z dzianiny. Nazywa się "Dziki i Wełniany", pod numerem trzydziestym dziewiątym na Molo.

Sklep z wyrobami z dzianiny. To do niej pasowało. Z łatwością wy_ obraził ją sobie, jak siedzi przy kominku w fotelu na biegunach, długie druty cicho dźwięczą, podczas gdy Linette zręcznie dzierga. Uznał, że to zachęcający obraz, jakby Linette zapraszała go, by przysiadł wygodnie obok niej.

Cain zastanawiał się, co sprawiało, że młoda kobieta budziła w nim fan¬tazje na temat błogości domowego ogniska. Kury domowe zazwycząj go nie pociągały.

Doszedł do wniosku, że była to kwestia pory roku, w której ludzie okazu¬ją sobie życzliwość, a myśli mężczyzn kierują się ku domowi i rodzinie. Boże Narodzenie zdawało się budzić w ludziach to, co nąjlepsze. W nim także, rozumował, chcąc uwierzyć w takie wytłumaczenie.

- Chciałbyś zatańczyć? - spytała Linette.

- Tańczyć? Ja? - Jej propozycja bardzo podnieciła go. Przyłożył dłoń do piersi i myślał, co powiedzieć. - Nie jestem w tym dobry - wykrztusił wreszcie.

- Ja także. Ale tutaj nie musimy się obawiać, że wystawimy się na po¬śmiewisko. - Uniosła ramiona i, zanim zdążył zaprotestować, już była w je¬go objęciach.

Zesztywniał, ale ona zdawała się tego nie dostrzegać. Wsunęła gło¬wę pod jego podbródek i zaczęła cicho nucić do wtóru muzyki, a Cain się odprężał.

Po chwili złapali jakiś rytm. Cain rozluźnił się zupełnie, przycisnął brodę do jej skroni. Pachniała polnymi kwiatami i słońcem. Nigdy dotąd nie trzymał w ramionach kogoś równie miękkiego. Ale ta miękkość prze¬rażała go.

Chłonął jej łagodność, jak gąbka chłonie wodę. Przy niej mógł zamk¬nąć oczy i nie oglądać poszarpanych ciał mężczyzn, którzy zginęli z jego ręki. Przy niej słyszał ciche dźwięki muzyki, zamiast wrzasków konają¬cych przeciwników, którzy obrzucali go przekleństwami podczas drogi do piekła.

Wzmocnił uścisk, a ona zadrżała. Przyciągnął ją do siebie i poczuł jej oddech na szyi. Biust Linette wspierał się o jego pierś i Cain zamknął oczy, smakował bliskość kobiety trzymanej w ramionach. Linette także do niego 19nęła. Z wdzięcznością zdał sobie sprawę, że obejmuje go równie mocno, jak onją.

Wiedział, co się dzieje. Mógł spędzić kilka godzin z tą kobietą, która wydawała mu się piękna i czysta. Mógł zapomnieĆ kim i czym jest. Mógł upajać sięjej łagodnością i nie myśleć o goryczy i prawdzie twardego życia, jakie sobie wybrał.

Linette zaś mogła go tulić nie wspominąjąc ukochanego mężczyzny, któ¬rego utraciła. Cain był dla niej rajem, tak samo jak ona dla niego.

Starał się sobie wmówić, że nie potrzebuje dotyku tej kobiety. A jednak rozpaczliwie pragnął jej delikatności. Jego serce, a może i dusza, potrzebo¬wały takiej chwili z Linette.

Muzyka ucichła, a oni wciąż tańczyli. Zbyt dobrze było trzymać ją w ramionach. Linette zatrzymała się, a Cain przez chwilę nie wypuszczał jej z objęć. Wzmocnił uścisk, aż nagle zdał sobie sprawę z tego, co robi.

Zły na siebie opuścił ręce i zrobił krok do tyłu. Linette Collins sprawiła, że poczuł się słaby, a na to nie mógł pozwolić.

- Dziękuję - powiedziała cicho. Nie musiała dodawać, że minęło wiele czasu, odkąd ktoś trzymał ją w ramionach. Cain dobrze o tym wiedział. Li¬nette nie była kobietą, która wskakuje mężczyznom do łóżka. Szczerze opła¬kiwała utraconego męża, żałobę przeżywała samotnie, nie szukając pociechy u kochanka.

Pod pewnym względem Cain zazdrościłjej mężowi. Jego nikt nie będzie opłakiwał. Nikt nie stanie nadjego grobem, by uronić łzę. Ponieważ wybrał sobie życie, w którym nie było miejsca na czułość. Ani teraz, ani potem. Nigdy. Jeżeli ma zamiar przeżyć. A on miał taki zamiar.

Ale po co?

To pytanie poruszyło go do głębi. W pierwszej chwili nie miał pojęcia, dlaczego sprawę przeżycia uznał za tak cholemie ważną. Nie miał bliskiej rodziny. Ani dziedziców.

Jeśli chodziło o pieniądze, to mógłby już teraz odejść na emeryturę i nie starczyłoby mu jednego życia, by wydać wszystko, co zarobił w oddziale do zadań specjalnych.

Kiedy w milczącym porozumieniu wrócili z balkonu, przyjęcie osiągnꬳo punkt szczytowy. Bez słowa rozstali się i ruszyli swoimi drogami. Takjest lepiej, myślał Cain. Linette to słodkie stworzenie, zasługujące na szczęście. Mało prawdopodobne, by je znalazła u jego boku. Tłamsząc ów pociąg w za¬rodku, wyświadczał jej przysługę.

Cain spostrzegł Nancy i Roba, tańczących w przeciwległej części poko¬ju. Małe grupki gości zajęte były plotkowaniem, czego Cain nie znosił. Nie oglądając się za siebie, wziął płaszcz i wyszedł. Za jakiś czas wyśle do Nancy i Roba kartkę z życzeniami świątecznymi i podziękuje im za przyjęcie. Miał zamiar wspomnieć o. tym, że poznał Linette, ale potem postanowił nie poru¬szać tego tematu Czekając na windę, wyczuł, że ktoś się zbliża. Zdziwił się na widok wy_ łaniającej się zza rogu Linette. Ona także wydawała się zaskoczona.

- Znowu się spotykamy - powiedział.

Nadjechała winda. Wsiedli i Cain wcisnął guzik parteru. Cofuął się i przyj_ rzał stojącej przed nim kobiecie. Za kilka sekund ich drogi się rozejdą.

Cain odczuwał zupełnie nieznaną mu rozpacz. Co gorsza czuł się jak kompletny idiota. Gdyby Mallory wiedział, co on teraz myśli, albo Mwphy, Bailey czy Jack, zamknęliby go, do czasu kiedy jego szaleństwo minie. M꿬czyźni tacy jak Cain po prostu nie zadają się z kobietami podobnymi do Linette Collins.               .              

Zjechali na dół i Cain przyglądał się, jak Linette szybko przechodzi przez jezdnię i wsiada do swego samochodu. Stałjakby wrósł w ziemię, niezdolny do żadnego ruchu. W tym czasie jej toyota skręciła za róg i zniknęła z pola widzenia.

Po chwili westchnął głęboko, a potem ruszył do wynajętego samochodu, który kilka dni temu wypożyczył na lotnisku.

Miał na imię Cain i właśnie wtedy poczuł, że ochrzczono go właściwie.

Jego imiennik był synem Adama i Ewy. Pierwszym dzieckiem zrodzonym poza bramami raju.

 

Rozdział 2

W sobotę rano, kiedy Linette pracowała w sklepie, zadzwonił telefon. Pomimo, że nie była to jeszcze godzina otwarcia, Linette sięgnęła po słuchawkę i umieściwszy ją sobie pomiędzy uchem i ramieniem, wypako¬wywała motki jaskrawej kaszmirowej włóczki.

- "Dzjki i Wełniany" - powiedziała automatycznie.

- Szkoda, że tak wcześnie wyszłaś - wymamrotała Nancy z przeciągłym ziewnięciem. Najwyraźniej dopiero wstała z łóżka.

- Musiałam być wcześnie rano w sklepie - wyjaśniła Linette. Nie spała dobrze, ponieważ wciąż myślała o Cainie McLellanie i o spędzonych z nim chwilach. Zastanowiła się, czy nie poprosić Nancy, by jej coś o nim opowie¬działa. Jednak przyznanie się do zainteresowania mężczyzną mogłoby się okazać kłopotliwe. Szwagierka na pewno wyciągnęłaby z tego pochopne wnioski.

Gdyby Linette była trochę bardziej doświadczona i obeznana z płcią przeciwną, znalazłaby subtelny sposób, by dowiedzieć się czegoś o Ca¬inie wprost od niego. Nie zrobiła tego, ponieważ sprawiał wrażenie nie¬chętnego do zwierzeń. Na jej pytania odpowiadał niejasno i wymijają¬co. Zauważyła z jakim pośpiechem zmieniał temat rozmowy na mniej osobisty.

Wiedziała, że jest wojskowym. Nancy powiedziała jej to, kiedy pierwszy raz o nim wspomniała. Linette wywnioskowała, że jego praca wiąże się ~ wy¬wiadem. Prawdopodobnie ściśle poufuy charakter jego zadań nie pozwalał Cainowi, by o nich rozprawiać. Dziwne, spędziła z nim tak niewiele czasu, a czuła, że tak dobrze go rozumie.

Tak jak ona, był samotny. Tak jak ona, potrzebował kogoś, z kim mógłby porozmawiać.

Od czasu odejścia męża, nigdy nie czuła 'się równie opuszczona. Na po¬czątku sądziła, że dzieje się tak z powodu zbliżającej się rocznicy śmierci Michaela, ale potem stopniowo doszła do wniosku, iż w ten sposób działał na nią nastrój Bożego Narodzenia.

- Dobrze się bawiłaś? - zapytała Nancy, przerywając myśli Linette.

- Bardzo dobrze. - Dzięki Cainowi. - Jak poszło z szefem i szefową Roba?

- Doskonale. To bardzo mili ludzie - odparła Nancy, a potem poruszyła temat, z powodu którego zatelefonowała: - Czy nie rozmawiałaś czasem z przyjacielem Roba?

- Tak, odnaleźliśmy się pomimo waszych usilnych starań, żeby nas utrzy¬mać z dala od siebie - powiedziała Linette z uśmiechem .

- Spostrzegłam was razem, a zaraz potem oboje zniknęliście. - Linette widziała oczyma wyobraźni, jak Nancy unosi brwi.

- Wyszliśmy. Cain także nie przepada za przyjęciami.

- A więe wymknęliście się razem - powiedziała Nancy domyślnym tonem.

- To wspaniale.

Zanim Linette zdążyła sprostować błędne wrażenie szwagierki, Nancy ciągnęła:

- Może poszłybyśmy razem na lunch? Opowiedziałabyś mi o Cainie, a ja powierzyłabym ci moją małą tajemnicę.

- Nie mam nic do opowiadania - zaprotestowała Linette. - A poza tym nie wiem, czy będę się mogła wyrwać. W sklepie mam wielki ruch, a nie wydaje mi się, bym mogła zostawić Bonnie samą, zwłaszcza w sobotę. ¬Zabrzmiało to tak, jakby się wykręcała, ale mówiła prawdę. W czasie

tygodnia poprzedzającego Boże Narodzenie panował nąjwiększy ruch. Na lunch szybko przegryzie jakąś kanapkę.

- Kupię coś do jedzenia i wpadnę do sklepu - postawiła na swoim Nancy.

- Umieram z ciekawości, co zaszło pomiędzy tobą a Cainem McClellanem.

- Ależ, Nancy.

- Nie zaprz,eczaj. Muszę przyznać, że to kawał chłopa.

- Ale ... - Zanim Linette zdążyła powiedzieć, że to będzie stracony czas,

Nancy przerwała połączenie.

Linette odłożyła słuchawkę i opadła na krzesło przy automacie kasowym.

Kochała Nancy i bardzo sobie ceniła jej sympatię i wsparcie, ale nie chciała z nią rozmawiać o Cainie McClellanie.

Wkroczył w jej życie niespodziewanie i nie wyglądało na to, by mieli sięjeszcze kiedyś spotkać. To tylko przelotna znajomość. Cain należał do mężczyzn, którzy nigdzie na długo nie zakotwiczą, a ona była przystanią. Pewną przystanią. Stałą i długoletnią. Nawet gdyby nawiązali stosunki, cóż znaczy znajomość na odległość. Sam jej powiedział, że spędzi tu za¬ledwie kilka dni.

Przekonanie Linette, że będzie to najruchliwszy dzień w roku, okazało się słuszne. Od chwili otwarcia, sklep zalała fala kupujących. Wiele ręko¬dzielniczych towarów, które wykonała w ciągu jesiennych miesięcy, sprze¬dała już wcześniej, a ograniczona liczba wełnianych szali i kocyków dla dzieci, została rozchwytana jeszcze przed dziesiątą rano.

~ Czy tak bywa przed każdym Bożym Narodzeniem? - spytała Bonnie, opadając na krzesło i zdejmując but z lewej nogi. Rozmasowała sobie palce i mamrocząc coś o tym, że zasłużyła na parę nowych butów.

- Nie pamiętam - odparła Linette.

- Linette - powiedziała Bonnie z westchnieniem. - Przepraszam. Zapomniałam. Twój mąż umarł właśnie w czasie Bożego Narodzenia, prawda?

- Nie przejmuj się tym - szybko odpowiedziała Linette, nie chcąc roz¬trząsać tego tematu. Lubiła Bonnie, która miała pięćdziesiąt kilka lat i z si¬wymi krótko o...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin