NOL - Nieznane Obiekty... Lodowe.pdf

(209 KB) Pobierz
67162908 UNPDF
NOL – Nieznane Obiekty... Lodowe?
W dniu 10 czerwca 2004 roku, o godzinie czwartej po południu we wsi Nikolskoje w
Tosnieńskim Rejonie stał się cud – z nieba spadła lodowa cegła, która przebiła eternitowy dach
domu. Pogoda nie była w stanie wyciąć takiego numeru – z niskich chmur mżył drobny deszczyk.
Traktuje o tym mój artykuł zamieszczony w rosyjskim czasopiśmie „NLO” nr 42/2004.
Informację o tym wydarzeniu z Sanktpetersburskiego Centrum Hydrologiczno-Meteorologicz-
nego otrzymaliśmy od ufologa Walerija Starodubcewa. Jak zazwyczaj się robi w takich przypad-
kach, wysłano na miejsce incydentu eksperta meteorologa, naczelniczkę wydziału prognoz pogody,
Nadieżdę Szczerbakową.
Lodowa cegła z pochmurnego nieba
Po przeanalizowaniu sytuacji synoptycznej, meteorologowie od razu jednoznacznie oświadczyli:
„Nie stwierdzono żadnych warunków do wystąpienia opadu gradu, a ten kawał lodu na
gradzinę też nie wygląda. A co najważniejsze – gradzina takiej formy i o takiej masie nie może
występować pod St. Petersburgiem. Do tego, by utrzymać kawał lodu o takiej masie w
powietrzu, potrzebna jest rozbudowana pionowo burzowo-kłębiasta chmura z silnymi prądami
67162908.007.png 67162908.008.png 67162908.009.png
wstępującymi, o prędkościach wznoszenia rzędu dziesiątków metrów na sekundę. Poza tym w
takim prądzie wstępującym taki niesymetryczny kawał lodu szybko zacząłby się obracać i w
rezultacie tego nabrałby on kształtu kuli, jak „normalne” gradziny. Takie warunki mogą mieć
miejsce albo w obłokach tropikalnych albo wewnątrz tornado.
My, mieszkańcy Sankt Petersburga obserwujemy grad bardzo drobny. Im bardziej na połud-
nie, tym gradziny są większe i ich masa jest większa – i jest on bardziej niebezpiecznym – po
gradobiciu pozostają gołe pola z przybitymi do ziemi roślinami i ogołocone z liści drzewa z
połamanymi gałęziami”.
Zginęło 2.000 owiec...
Pewnego razu na Kaukazie, w Ałazanskoj Dolinie, na terenie przeciwgradowego poligonu, na
którym pracowałem, miał miejsce kolejny cud: gradowa chmura ostrzelana rakietami z reagentem
(najczęściej są to halogenki srebra), po czym powinna ona przekształcić się w nieszkodliwą chmurę
deszczową, włączyła wsteczny bieg i poczęła wytwarzać coraz to większe gradziny... Zdążyliśmy
się ukryć w obitym blachami żelaznymi wagonie. Po burzy wszystko na poligonie wyglądało tak,
jakby ostrzelano go z KPWT (wielkokalibrowy karabin maszynowy 14,5 mm), rozbity dach składu
rakiet, rozbite anteny i samochody – przy czym największe gradziny miały rozmiar średniej
wielkości jaj kurzych...
Pół biedy, jak w takim przypadku jest możliwość ukrycia się. Oto np. opis jednego ze zdarzeń
silnego gradobicia, które wzięto z archiwów Głównego Obserwatorium Geofizycznego:
„Według danych stacji meteorologicznej „Nalczik” z dnia 9/10 czerwca 1939 roku, w jej
okolicy spadł grad wielkości kurzego jaja. W rezultacie zniszczone zostało 30.000 ha pszenicy i
4.000 ha innych upraw. Grad zabił także 2.000 owiec...”
...a za granicą...
W książce francuskiego meteorologa R. Geneve'a pt. „Grad” opisano jeszcze większe rozmiary
gradzin, i tak w USA sfotografowano gradziny, których masa sięgała 0,7 kg, a średnica do 13 cm –
to już nie kurze jajka, ale jaja strusie, albo dynia „kołchoźnica”. A do tego był to najprawdziwszy
grad z koncentrycznymi słojami narośniętego lodu, a nie konglomerat mniejszych kęsów lodu.
Jeszcze dziwniejsze gradziny spadły w roku 1897 we Francji. Dwunastu niezależnych od siebie
obserwatorów opowiadało o gradzinach wielkości dłoni człowieka, o rozmiarach 15 x 12 cm i
maksymalnej masie 1,2 kg! Ogółem spadło ich 5-8/m 2 – ale niestety, nie wiadomo nic na temat strat
materialnych poniesionych wskutek takiego bombardowania...
Prawdziwy koszmar przeżyli w lecie 1957 roku mieszkańcy kanadyjskiego miasteczka
Bramptown, gdzie spadł grad lodowych brył o masie ok. 1 kg każda! Przebijały one dachy domów,
łamały drzewa, zabijały zwierzęta i ptaki. Masa największych gradzin sięgała do 3 kg!
67162908.010.png
Ale, jak się okazuje, to jeszcze nie jest kres możliwości niebiańskiego lodu. W już wspomnia-
nym 1939 roku, w Indiach znaleziono gradziny o masie 3,4 kg, a niektóre media podały do
wiadomości, że grad zabił słonia. „Księga Rekordów Guinessa” podaje, że największa w świecie
gradzina, którą znaleziono w czasie letniej burzy w Chinach w 1902 roku, miała masę 4,5 kg!
Lodowe bombardowania
Zwróćmy uwagę na to, że wszystkie te wydarzenia podane przez służby meteorologiczne i
przekazane mediom, mówiły tylko o gradzie. Przypomnijmy, że grad to zjawisko atmosferyczne
powstające w dużych chmurach kłębiasto-deszczowych (chmury Cumulonimbus o podstawie 1.000
m i wysokości formacji do 12.000 m, w których występują bardzo silne prądy wstępujące).
Jednakże kawały lodu mogą spadać z nieba nawet w czasie nieobecności na nim tego rodzaju
chmur (jak we wsi Nikolskoje), a nawet w czasie bezchmurnej pogody! (Taki przypadek odnotowa-
no także w Polsce, w dniu 30 czerwca 2001 roku w okolicach Skomielnej Białej – uwaga tłum.)
14 czerwca 1990 roku, Miss Miscone z Wherral (Anglia) czyściła dywan w sypialni, kiedy
rozległ się potężny huk i posypał się na nią tynk. Kiedy kobieta przyszła do siebie, zobaczyła na
podłodze kawał lodu wielkości piłki futbolowej, który przebił dach i strop pokoju.
Po trzech dniach kolejna „bomba” lodowa spadła na dom Lizzie Kent z Stembridge Road. Tym
razem kula lodowa roztrzaskała się na kawałki przy łóżeczku 5-letniego dziecka. Największy z
odłamków ważył 5,5 kg, zaś średnica dziury w dachu i powale wynosiła 60 cm!
Po upływie dwóch miesięcy kolejna lodowa bomba spadła z bezchmurnego, błękitnego i
tchnącego upałem nieba na dom rodziny Pierce'ów z miasteczka Eatene. Ale największa lodowa
„bomba” uderzyła w farmerski domek Mikaela Mogreendge'a w Dorsetshire.
67162908.001.png 67162908.002.png 67162908.003.png
Także ludzie padali ofiarą lodowych bombardowań, i tak: w dniu 10 stycznia 1950 roku, w
Düsseldorfie kawał lodu o grubości 6 cali (15,24 cm) i długości 6 stóp (182,9 cm) zabił robotnika
naprawiającego dach domu.
Póki takie informacje nadchodziły z kapitalistycznego Zachodu, to od razu powstało pytanie –
komu tam płacili za straszenie nas? Meteorolodzy od razu odżegnali się od takich przypadków –
grad nie może padać z jasnego nieba bez chmur Cumulonimbus – to jest niemożliwe! I postanowili
zwalić winę na lotników, bo to było najłatwiejsze. Jak wiadomo, tysiące nowoczesnych samolotów
lata w górnej troposferze i niższej stratosferze, gdzie temperatura powietrza jest znacznie niższa od
zera, a wiadomo, że z każdym kilometrem wysokości temperatura spada o 6°C, i czasem sięga
-50°C. A teraz, kiedy w chmurę przechłodzonych cząstek wody wleci samolot o temperaturze
poszycia kadłuba i skrzydeł wynoszącej od -20°C do -40°C, to zaczyna się jego oblodzenie. I w
krótkim czasie na całej powierzchni samolotu mogą pojawić się całe kilogramy, a nawet tony lodu.
A kiedy zaczyna się on zniżać i wchodzi w cieplejsze warstwy atmosfery, lód zaczyna się topić i
odpadać całymi kawałami od kadłuba maszyny.
Kształt tego „samolotowego lodu” może być dowolny, ale najczęściej są to listwy z jedną gładką
powierzchnią. Takie „prezenty” mogą w skrajnych przypadkach mieć masę kilkuset kilogramów, i
tak np. nasze pasażerskie Ił-y mają instalacje przeciwoblodzeniowe, po której włączeniu mogą
odrywać się od samolotu kawałki lodu o wielkości całego płatu!
I wszystko byłoby OK., gdyby nie to, że nie dało się tego udowodnić w praktyce. Po pierwsze –
w czasie wszystkich „bombardowań” nad tymi terenami nie widziano żadnego samolotu! Ani
cywilnego, ani wojskowego! A swoją drogą, nawet gdyby, to kto zapamiętał by jego typ czy numer
taktyczny albo nazwę armatora? Tak czy owak – przyjęto za pewnik wersję, że spadające z jasnego
nieba kawały lodu muszą pochodzić tylko i wyłącznie z samolotów! I koniec i kropka!
Zjawisko forteańskie?
Nie po raz pierwszy w historii nauki takie wymyślone ad hoc i niezbyt rozumne „wyjaśnienie”
stawało się oficjalnym. Wszystko jest jasne, winni znalezieni, i nie ma sobie nad tym co łamać
głowę. Ale w rzeczy samej, to nie jest takie proste: wszak kawałki lodu spadają z jasnego nieba
nawet wtedy, kiedy nie ma na nim żadnych latających maszyn!
XIX-wieczne media są wypełnione takimi doniesieniami, a wszak w tych czasach samolotów nie
było... A oto konkretne fakty spadania z nieba dużych brył lodowych wzięte ze znanej powszechnie
książki amerykańskiego dziennikarza Charlesa Forta pt. „1001 zapomnianych cudów”:
8 maja 1802 roku, Węgry – płyta lodu o długości i szerokości 3 stóp (91,44 cm) i grubości 2
stóp (60,96 cm), taka płyta lodowa mogłaby zabić słonia bez najmniejszej trudności! (Masa
takiej bryły wynosiłaby około 500 kg – przyp. Tłum.)
Rok 1812, Derbyshire (Anglia) – spadły kule lodowe o średnicy 1 stopy.
Rok 1828, Indie – spadła bryła lodowa o objętości 1 jarda sześciennego. (1 yd. = 0,914 m)
Rok 1844, Sette (Francja) – spadła bryła lodu o masie 11 funtów (4,5 kg).
67162908.004.png 67162908.005.png
22 maja 1851 roku, Bangalore (Indie) – z nieba spadły bryły lodowe wielkości tykwy.
22 maja 1851 roku, New Hampshire, NH (USA) – spadły kawały lodu o masie 1,5 funta
każdy (ok. 0,61 kg).
Rok 1881, Davenport, IA (USA) – spadły kawałki lodu o średnicy 8 cali każdy (20,32 cm).
12 lipca 1883 roku, Chicago, IL (USA) – spadły „cegły lodowe” o masie 2 funtów (0,819 kg)
każda.
Rok 1888, Teksas, TX (USA) – spadła tam bryła lodu o masie 4 funtów (ok. 1,6 kg).
I na zakończenie tej listy podam informację opublikowaną przez londyński „Times” z dnia 14
sierpnia 1849 roku. Jeżeli wierzyć ówczesnemu dziennikarzowi, to 13 sierpnia w Roshire (Anglia),
na ziemię spadła z nieba bryła lodu o obwodzie 20 stóp (ok. 8 m)!
Nie da się tego zwalić na grad, bowiem ich forma jest nieregularna, natomiast grad jest zawsze
kulisty, ani na lotnictwo – boż samolotów jeszcze nie było. A zatem podejrzenie pada na...
...lodowe meteoryty?
Astronomowie wprawdzie twierdzą, że one wszystkie wyparowują nie doleciawszy do powierz-
chni Ziemi. Ale to wcale nie jest takie jednoznaczne! Przy przelotach z kosmicznymi prędkościami
przez ziemską atmosferę odparowaniu (ablacji) ulega tylko cienka zewnętrzna część meteorytu, zaś
w głębi wciąż czai się kosmiczny mróz. Na stopienie i odparowanie tej warstwy zużywa się więcej
ciepła, niż to ma miejsce w przypadku kamiennego czy żelaznego meteorytu. Na takim to właśnie
zjawisku opiera się proces lądowania naszych kosmicznych aparatów.
Nietrudno będzie także zidentyfikować taki kosmiczny lód po zupełnie różnych stosunkach
ilościowych izotopów wodoru i tlenu.
Wraz z rozwojem systemów antyrakietowych (OPB), coraz to czulsze radiolokatory zaczęły
wychwytywać regularne wtargnięcia w atmosferę Ziemi obiektów kosmicznych, których rozmiary
znacznie przewyższają wielkość ziemskich aparatów. Wlatując w nią z prędkościami kosmicznymi,
zachowują się co najmniej bardzo dziwnie: w miarę pogrążania się obiektu w atmosferze jego echo
słabnie, a potem znika zupełnie. Wyjaśnienie tego może być tylko jedno – obiekt taki w miarę
swego lotu w górnych warstwach atmosfery szybko taje, czasami do zupełnego roztopienia.
Astronomowie twierdzą, że od czasu do czasu w atmosferę Ziemi przenikają małe śnieżno-lodowe
komety i odparowują w niej, nie dolatując do powierzchni naszej planety. Ale, jak widać, masywne
lodowe jądro komety może czekać inny los.
A jednak nie komety?
Do ostatniego czasu było wiadome, że w kilku przypadkach analizy spadłych z nieba lodowych
brył wykazały, iż był to zwyczajny ziemski lód. Ale w dniu 2 kwietnia 1996 roku, na peryferiach
Manchesteru (Anglia) nastąpił długo oczekiwany przypadek: duża lodowa bryła o masie ok. 2 kg
spadła tuż obok spacerującego dr. R. Griffitha, który na szczęście dla nauki był meteorologiem.
Zabrawszy największy kawałek lodu szybko zaniósł go do domu i wpakował do zamrażarki.
Następnego dnia przebadano go w laboratorium Manchesterskiego Instytutu Nauki i Techno-
logii. Wyjaśniło się, że lód ma nieziemską strukturę i składa się z około 50 oddzielnych kryształów,
przedzielonych mikropęcherzykami powietrza. Analiza chemiczna lodu wykazała znaczne odchyłki
od standardowego składu ziemskiej wody. Próba odtworzenia procesu powstania takiego lodu w
warunkach laboratoryjnych nie udała się.
Niestety, ten praktycznie jedyny przypadek wykonania takiej analizy nie dał odpowiedzi na
postawione pytania. Na szczęście ufolog W. Starodubcow zatrzymał do ekspertyzy kawał lodu,
który spadł pod St. Petersburgiem. Jeżeli w wyniku ekspertyzy zostanie znalezione coś ciekawego,
to od razu poinformujemy o tym naszych Czytelników.
67162908.006.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin