Lennox Marion - Dziecko pani doktor.doc

(525 KB) Pobierz
MARION LENNOX

MARION LENNOX

 

DZIECKO PANI DOKTOR

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Doktor Emily Mainwaring, wezwana do porodu bliźniąt, nie spała przez całą noc i teraz była tak zmę­czona, że wchodząc do poczekalni, pomyślała, że pewnie zdrzemnęła się na chwilę i to, co widzi, to tylko sen, ponieważ wśród oczekujących na nią pacjentów był...

Jej ideał mężczyzny!

Ale... to przecież Bay Beach i przychodnia, w której za chwilę ma zacząć poranny dyżur. Szybko wiec ochło­nęła, ponownie stając się dwudziestodziewięcioletnią le­karką, a nie jakąś marzącą o miłości nastolatką, która cie­lęcym wzrokiem gapi się na nieznajomego.

- Pani Robin?

Starsza kobieta podniosła się z wyraźną ulgą. Pozo­stali pacjenci spojrzeli na nią z zazdrością. Nieznajomy mężczyzna podniósł głowę również.

No, no! - pomyślała Emily. Teraz wydawał się jej je­szcze bardziej interesujący, a kiedy ich oczy się spotkały...

Przez chwilę obserwowała go uważnie, lecz w jej spojrzeniu nie było nic profesjonalnego, a jedynie ko­bieca ciekawość.

Nieznajomy był wysokim, wspaniale zbudowanym mężczyzną o ognistorudych falujących włosach, które sprawiały, że miało się nieodpartą chęć wyciągnąć rękę i wpleść w nie palce...

Ale dosyć tego! Skoncentruj się wreszcie na pracy! - skarciła się w myślach. Jeśli para błyszczących, zielo­nych oczu potrafi ją tak wytrącić z równowagi, to najwyraźniej jest bardziej zmęczona, niż sądziła.

- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała. - Mia­łam kilka nagłych wezwań. Gdyby ktoś z państwa chciał posiedzieć na plaży i przyjść później...

Wydawało się to jednak mało prawdopodobne. Ci ludzie to przeważnie farmerzy albo rybacy i wizyta u lekarza jest dla nich czymś w rodzaju towarzyskiego spotkania. Mogli tu spokojnie siedzieć i udawać, że czytają czasopisma, a w rzeczywistości chłonąć każdą plotkę czy jakakolwiek inną sensację. Teraz na przy­kład zachodzili w głowę, kim może być ten rudowłosy nieznajomy i Em mogła być pewna, że nic się przed nimi nie ukryje.

- To brat Anny Lunn - oznajmiła pani Robin, zanim zaczęła wyliczać swoje dolegliwości. - Jest o trzy lata od niej starszy i ma na imię Jonas. Och, pani doktor, czyż on nie jest uroczy? Kiedy wszedł do poczekalni z Anną, pomyślałam w pierwszej chwili, że to jej nowy przyjaciel, i nie byłoby w tym nic dziwnego, skoro ten ladaco Kevin ją opuścił. Jeśli jednak to brat, to przynaj­mniej dobrze, że jest na tyle troskliwy, aby przyprowadzić ją do lekarza. Nie sądzi pani?

Tak, to rzeczywiście dobrze. Anna Lunn ma zaledwie trzydzieści lat, ale bieda i obowiązki związane z wycho­wywaniem trojga dzieci zdążyły już wycisnąć na niej swoje piętno. Chciała jak najszybciej widzieć się z leka­rzem i to, że przyszła z bratem, świadczyło, że sprawa jest poważna i że ta wizyta może potrwać znacznie dłużej niż inne. Emily westchnęła cicho i w myślach przedłużyła swój dyżur o kolejne pół godziny, po czym zajęła się mierzeniem ciśnienia pani Robin.

Charlie Henderson stracił przytomność, zanim skoń­czyła badanie. Zapisany na kontrolę wieńcówki mężczy­zna był w mocno podeszłym wieku. Przedtem siedział w kącie poczekalni i z wyraźnym ukontentowaniem ob­serwował biegającą dzieciarnię. W chwili, gdy Emily za­częła wypisywać pacjentce receptę, starzec chwycił się za serce, po czym nagle skurczył się i osunął na ziemię.

- Em! - Recepcjonistka gwałtownie zastukała do drzwi gabinetu i Emily w tej samej niemal chwili zna­lazła się przy leżącym na ziemi starcu. Jego twarz była śmiertelnie blada, a skóra pokryta zimnym potem. Emily szybko sprawdziła jego drogi oddechowe, ale nie stwier­dziła żadnej niedrożności. Nie wyczuwała również tętna.

- Szybko wózek! - rzuciła w kierunku Amy. Rozpo­częła sztuczne oddychanie, błyskawicznie rozerwała Charliemu koszulę na piersiach. Wszystko wskazywało na to, że nastąpiło całkowite zatrzymanie akcji serca. W sytuacji, gdy osiemnastoletnia recepcjonistka nie mia­ła żadnego medycznego przygotowania, Emily wiedziała, że musi liczyć wyłącznie na siebie.

- Czy możecie opuścić pomieszczenie? - rzuciła po­śpiesznie, nie podnosząc głowy i nie mając nadziei, że ktokolwiek jej posłucha. Niestety, zajęta ratowaniem sta­rego przyjaciela, nic więcej nie mogła zrobić.

I wtedy, gdzieś z góry...

- Czy moglibyście wszyscy stąd wyjść? Natychmiast! - wsparł ją ktoś ostrym, nie znoszącym sprzeciwu głosem.

Przymrużyła oczy, zastanawiając się, do kogo mógł należeć. Wciąż jednak klęczała przy starcu, rozpaczliwie starając się przywrócić go do życia.

- Oddychaj... Proszę, Charlie, oddychaj...

- Potrzebne nam miejsce - ciągnął głos. - Jeśli to nic pilnego, zapiszcie się na inny termin, albo poczekajcie na zewnątrz. No już!

Rudowłosy mężczyzna przyklęknął z drugiej strony Charliego. Wózek był już przy nich i Emily widziała, jak nieznajomy nanosi żel na elektrody defibrylatora z taką wprawą, jakby to robił już niejednokrotnie. Kim, u diabła, jest? Nie było jednak czasu na zadawanie py­tań. Trzeba ratować Charliego. Charlie był dla niej kimś wyjątkowym.

Charlie...

Musi się opanować. Nie czas na emocje, gdy w grę wchodzi życie starego przyjaciela. Kolejne cztery razy wdmuchnęła powietrze w jego płuca, po czym głęboki głos polecił:

- Odsunąć się! Już!

Wykonała polecenie i dłonie nieznajomego błyskawi­cznie umieściły elektrody na piersiach starca.

Ciało Charliego zadrżało gwałtownie. Nic. Żadnych oznak, że serce wznowiło pracę. Seria sztucznych odde­chów, przyłożenie elektrod do piersi, wstrząs i znowu nic. Kolejna seria wdechów, jeszcze jedna i jeszcze jedna... Wciąż nic. W końcu Emily się poddała.

- Wystarczy - szepnęła. - On odszedł.

Zaległa głucha cisza. Stojąca za nimi blada jak ściana Amy wciągnęła głęboko powietrze i po jej twarzy po­płynęły łzy. To dla niej zbyt silne przeżycie, jest jeszcze taka młoda, pomyślała Emily i nagle, mimo swoich dwu­dziestu dziewięciu lat, poczuła się bardzo staro. Z trudem podniosła się, podeszła do zapłakanej dziewczyny i ser­decznie ją przytuliła.

- Nie płacz, Amy. Charlie nie mógł sobie wymarzyć lepszej śmierci.

Miał osiemdziesiąt dziewięć lat i od dawna poważnie chorował na serce. Możliwość uczestniczenia w życiu Bay Beach najwyraźniej trzymała go przy życiu i pełne dramatyzmu odejście z pewnością bardziej mu odpowia­dało niż śmierć we własnym domu w samotności.

- Zadzwoń do Sarah Bond - powiedziała do chlipią­cej recepcjonistki. - To siostrzenica Charliego. Powiedz jej, co się stało, a potem zadzwoń do zakładu pogrzebo­wego. - Odetchnęła głęboko i spojrzała na nieznajome­go. - Dziękuję panu - szepnęła.

Znużenie i smutek malujące się na jej twarzy musiały go widocznie poruszyć, ponieważ zbliżył się do niej i po­łożywszy dłonie na jej ramionach, rzekł cicho:

- Do licha! Pani jest kompletnie wyczerpana.

- Nie jest tak źle.

- Lubiła pani Charliego?

- Tak. Każdy go lubił. Był rybakiem i mieszkał w Bay Beach przez całe życie. - Spojrzała niepewnie na ciało starca. Leżał cicho i spokojnie, jakby spał. To była śmierć, jakiej z pewnością każdy by pragnął. Nie powin­na rozpaczać, ale... - Znałam go od zawsze - wyszep­tała. - Nauczył mnie łowić ryby, kiedy miałam zaledwie pięć lat. Nauczył mnie pływać i... wielu innych rzeczy. Nauczył kochać morze i kochać... życie. - Jej głos nagle się załamał.

- Musi pani odpocząć. - Mężczyzna wyjrzał na zew­nątrz, gdzie czekało kilka osób. - Czy ktoś mógłby panią zastąpić?

- Nie - odparła, odzyskując pewność siebie.

- Wobec tego ja to zrobię - oznajmił. - Jestem chi­rurgiem. Wprawdzie w tej chwili przydałby się lekarz z inną specjalnością, ale z najpilniejszymi przypadkami dam sobie radę.

- Pan jest chirurgiem? - W głosie Emily brzmiało niedowierzanie. - Chce pan powiedzieć, że brat Anny Lunn jest chirurgiem? - Anna nigdy nie miała pieniędzy. To jakiś absurd.

- Chirurgiem jestem przez cały czas - odparł. - Bra­tem Anny Lunn jedynie wtedy, kiedy mi na to pozwala. - Roześmiał się z goryczą. - Ale moje problemy nie są w tej chwili najważniejsze. Zapewniam, że może mi pani powierzyć pacjentów. Pożegnamy Charliego, a potem na­pijemy się kawy lub herbaty. Chodzi tylko o to...

- Tak? Zawahał się.

- Długo trwało, zanim zdołałem namówić siostrę na tę wizytę. Musieliśmy zostawić jej dzieci w pogotowiu opiekuńczym przy domu dziecka w Bay Beach. Jeśli te­raz stąd odejdzie, to z pewnością już tu nie wróci. Czy zgodzi się pani ją przyjąć?

- Naturalnie.

- Oczywiście pod warunkiem, że ja zajmę się pozo­stałymi pacjentami.

- To nie jest konieczne.

- Jest.

Przez chwilę przyglądał się jej z zatroskaniem i Emily poczuła się nieswojo. Zawsze była blada i, na skutek cią­głego jedzenia w biegu i rezygnowania z wielu posił­ków, bardzo szczupła, a splecione w warkocz długie, ciemne włosy i pociągła twarz o wystających kościach policzkowych jeszcze bardziej tę szczupłość podkreślały. Jednak teraz głębokie cienie pod oczami nadawały jej twarzy chorobliwy wygląd. Tak, z pewnością zauważył, jak bardzo jest wyczerpana.

- Czy nikt pani nie pomaga? - zapytał, jakby dla po­twierdzenia jej przypuszczeń.

Emily rozłożyła ręce w wymownym geście.

- Do licha, dlaczego? Przecież Bay Beach to wystar­czająco duża miejscowość nie tylko dla dwóch, ale nawet dla trzech lekarzy...

- Ja tu się urodziłam i kocham to miejsce - odparła. - Jednak w Australii jest wiele uroczych nadmorskich miejscowości, i do tego niezbyt odległych od wielkich miast, lekarze mają więc w czym wybierać. Chcą chodzić do restauracji i posyłać dzieci do prywatnych szkół i do­brych uczelni. Od dwóch lat, kiedy mój ostatni partner odszedł, bez przerwy się ogłaszamy, ale bez rezultatu.

- A wiec jest pani sama?

- Niestety.

- Cholera!

- Nie jest tak źle. - Przesunęła ręką po włosach i westchnęła, patrząc ze smutkiem na Charliego. - Tylko czasem... Jakie to szczęście, że był pan przy tym. Przy­najmniej wiem, że nie można było zrobić nic więcej.

- Nie można było - potwierdził, podążając za jej wzrokiem.

- Przyszedł na niego czas - powiedziała miękko.

- Tak jak na panią, żeby trochę odpocząć.

- Nie ma mowy, doktorze Lunn, a może powinnam była powiedzieć, panie Lunn?

- Może być Jonas.

Jonas... Ładne imię, pomyślała.

- Zgoda, Jonas - powiedziała, widząc, że samochód zakładu pogrzebowego zatrzymuje się przed ośrodkiem. - Pożegnamy Charliego, a później zacznę przyjmować.

- Chyba słyszałaś, co powiedziałem - mruknął. -Przyjmiesz moją siostrę, a potem ja cię zastąpię.

Pokusa była silna. Miała dwóch pacjentów na oddziale szpitalnym i powinna ich odwiedzić. Jeśli się zgodzi, by doktor Lunn ją zastąpił, będzie mogła do nich pójść, zjeść śniadanie razem z lunchem i być może nawet trochę się przespać przed popołudniowym dyżurem.

- Zgódź się - powtórzył i Emily musiała przyznać, że jej opór słabł. - Mam pełne kwalifikacje - dodał. -Błyskawiczny telefon do kliniki w Sydney może to po­twierdzić.

- No dobrze - przyznała w końcu. - Ale najpierw zba­dam twoją siostrę.

Pół godziny później Emily ponownie siedziała za biur­kiem. Miejsce po drugiej stronie zajmowała Anna Lunn, blada i milcząca. Jonas trzymał ją za rękę, jakby w ten sposób chciał jej dodać odwagi.

- Nie mam pojęcia, co się z nią dzieje - zaczaj. -Anna nie wtajemnicza mnie w swoje sprawy. Nasze drogi właściwie dawno się rozeszły i Anna nigdy nie chciała mojej pomocy, chociaż wychowywanie dzieci musi być dla niej zadaniem ponad siły. Ale ostatnio... Kiedy parę tygodni temu ją odwiedziłem, coś mnie zaniepokoiło. An­na, oczywiście, nie chciała mi nic powiedzieć, jednak znam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że coś jej dolega. Po powrocie do Sydney bez przerwy do niej dzwoniłem i zadręczałem pytaniami. W końcu skłoniłem ją, żeby za­pisała się na wizytę.

- Anno? - zwróciła się Emily do siedzącej przed nią kobiety.

Podobnie jak brat Anna miała ognistorude włosy, ale na tym ich podobieństwo się kończyło. Młodsza od brata o parę lat, sprawiała wrażenie znacznie od niego starszej. Krótkie, niestarannie ostrzyżone włosy, worki pod oczami i malujący się na twarzy wyraz rezygnacji sprawiały, że wyglądała, jakby życie nie szczędziło jej ciężkich do­świadczeń, i jakby tego ostatniego nie była już w stanie udźwignąć.

- T...tak? - Jej głos zabrzmiał jak szept, ale słychać w nim było śmiertelne przerażenie.

- Czy chciałabyś porozmawiać ze mną sam na sam?

- Wyjdę, jeśli chcesz. - Jonas zrobił ruch, jakby chciał wstać, ale ręka Anny wysunęła się nagle i zatrzy­mała go. - Chcę ci pomóc, Anno. Obydwoje tego chcemy - rzekł. - Ale musisz nam powiedzieć, co się dzieje.

Anna odetchnęła głęboko i podniosła głowę. W jej oczach, jak w oczach królika, który nagle znalazł się w świetle samochodowych reflektorów, czaił się strach.

- Powiedz nam, Anno - powtórzyła Emily i Anna za­drżała.

- Ja... nie wiem, czy dam sobie z tym radę. Moje dzieci...

- Po prostu powiedz nam.

- Mam guzek w piersi. Boję się, że to rak. Guzek był wielkości ziarenka grochu i lekko przesu­wał się pod dotykiem palców.

- Jak dawno to zauważyłaś? - zapytała Emily, do­kładnie badając pierś. Poza tym jednym guzkiem nic nie stwierdziła.

- Cz...cztery tygodnie temu.

- To doskonale - powiedziała Emily. - Guzek jest bardzo mały i dobrze, że tak wcześnie się z tym zgłosiłaś.

- Wcześnie?

- Niektóre kobiety zwlekają z poddaniem się badaniu rok, a nawet więcej. Nie masz pojęcia, jakie mogą być tego konsekwencje. Na szczęście ty okazałaś więcej roz­sądku. Guzek jest mały, o średnicy nie większej, jak są­dzę, niż centymetr.

- A więc to rak? - zapytała drżącym głosem Anna.

- Istnieje takie ryzyko. Ale równie dobrze może to być jedynie nieszkodliwa torbiel. Torbiele piersi wystę­pują bardzo często, znacznie częściej niż rak, a dają po­dobne objawy. Musimy zrobić biopsję.

- A więc... - Oczy Anny rozbłysły nadzieją. -A więc może to tylko strata czasu. Jeśli to tylko torbiel, mogę spokojnie wrócić do domu i o wszystkim zapo­mnieć.

- Nie możesz o wszystkim zapomnieć - odparła Emłly. - Nie możesz, ponieważ prawdziwe mogą się oka­zać twoje pierwsze przypuszczenia. Co prawda, z uwagi na wiek, znajdujesz się grupie niskiego ryzyka, jednak musimy wykluczyć je całkowicie.

- Ale ja nie chcę wiedzieć. - Anna podniosła dłoń do ust, jakby chciała zdusić łkanie. - Jeśli to... rak... to chcę żyć w miarę normalnie tak długo, jak tylko się da. Mam troje dzieci i jestem im potrzebna. Jonas zmusił mnie, żebym tu przyszła, ale jeśli to rak, to lepiej nie wiedzieć.

- I tu się mylisz. - Emily poczekała, aż pacjentka się ubierze, i odsunęła parawan. - Znacznie lepiej jest wiedzieć.

- Dlaczego? Żeby mi usunąć pierś?

- To zdarza się coraz rzadziej - mruknął Jonas, po czym podszedł do Anny i wziął ją w objęcia. - Na litość boską... głuptasie. Dlaczego mi nic nie mówiłaś? Dawno już mógłbym rozwiać twoje obawy.

- Uprzedzając, że mogę mieć raka? - zawołała bliska histerii. - Jestem przerażona i nikt już tego nie zmieni.

- Ja mogę to zrobić - odparła Emily. - Usiądź więc, Anno, i posłuchaj. - Anna usiadła, lecz wciąż wyglądała jak osaczone zwierzę, które broni dostępu do swej nory. - Twój brat jest chirurgiem - ciągnęła. - Z pewnością potwierdzi to, co powiem. Najważniejsze, że w porę się z tym zgłosiłaś. Ten guzek może być jedynie niewielką torbielą, co może potwierdzić biopsja, lub, w najgorszym przypadku, nowotworem w bardzo początkowym sta­dium, który można będzie usunąć. Jeśli testy potwierdzą, że guzek ogranicza się do niewielkiej przestrzeni, to usu­nięcie piersi w ogóle nie wchodzi w grę, nawet jeśli ten guzek okaże się złośliwy.

- Ale przecież - głos Anny zadrżał - jeśli to rak, bę­dę musiała to wyciąć. Wszystko. Całą pierś.

- Chirurdzy nie usuwają piersi bez bardzo poważnych powodów - zapewniała Emily. - Nawet jeśli to rak, przy obecnych technikach chirurgicznych całkowita amputacja piersi zazwyczaj nie jest konieczna. Usuwa się jedynie dotknięty rakiem fragment. A to oznacza, że zostanie ci blizna i jedna pierś nieco mniejsza od drugiej.

- I to wszystko? - zdziwiła się Anna. - A chemio­terapia?

- Jeśli to tak wczesne stadium, jak podejrzewam, wy­starczy sześciotygodniowa radioterapia, a potem onkolog podejmie decyzję, czy będzie potrzebna chemia.

- Ale...

- Szansę przeżycia przy wcześnie wykrytym raku piersi są ogromne. Po operacji i radioterapii przekraczają nawet dziewięćdziesiąt procent. Poza tym teraz to już nie jest takie groźne jak kiedyś. Naprawdę, Anno, najpo­ważniejszymi ubocznymi skutkami współczesnej chemio­terapii są: osłabienie organizmu wywołane działaniem le­ków oraz utrata włosów. A utrata włosów nie jest już problemem. - Uśmiechnęła się. - Poza tym ty i twój brat nawet bez włosów zawsze będziecie atrakcyjni. Jestem pewna, że szybko sobie z tym poradzisz.

- A ja natychmiast ogolę sobie głowę - dodał pospie­sznie Jonas, wywołując na twarzy siostry uśmiech.

- Nie zrobisz tego.

- Przekonasz się!

- Ale ja nie chcę być łysa!

- I nie będziesz - zapewniła ją Emily. - Nasz system ubezpieczeń zafunduje ci perukę. - Uśmiechnęła się do rodzeństwa. Napięcie wyraźnie opadło. - Znasz June Mathews?

- Ja... tak.

W Bay Beach wszyscy znali June. Była właścicielką sieci sklepów i niesamowitych blond włosów o odcieniu truskawkowym.

- June nie farbuje włosów. - Uśmiech Emily stał się jeszcze szerszy. - Kiedy ma ich dosyć, po prostu kupuje nowe.

- Żartujesz!

- Nie żartuję. June dawno temu zachorowała na alopecję i straciła włosy. Od dwudziestu lat nosi perukę.

- Nie wierzę! - Anna najwyraźniej zapomniała o swoich kłopotach i o to właśnie Emily chodziło.

- Ale to prawda. Mogę cię również zapewnić, że June z przyjemnością pomoże ci wybrać perukę, jeśli będziesz jej potrzebowała. Oczywiście, wcale nie musi tak być. Jak mówiłam, szansa, że to jedynie torbiel, wydaje się wysoka.

- Będzie dobrze, Anno - zapewniał Jonas, ale na jego twarzy malował się niepokój i Emily z trudem powstrzy­mała się, aby nie dotknąć jego dłoni.

Anna chwilę patrzyła się, na nich w milczeniu, po czym z zaskakującym spokojem zapytała:

- Jeśli... jeśli to rak, to mogą być przerzuty i ja wtedy umrę. Moje dzieci... Sam, Matt i Ruby. Ruby ma dopiero cztery lata. Kto się nimi zajmie?

- Anno, przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny dałem się ujeżdżać tym twoim małym diabełkom - rzekł Jonas, siląc się na lekki ton. - Kocham twoje dzieci i oczywiście zajmę się nimi, ale na litość boską, czy ze względu na mój obolały grzbiet nie moglibyśmy postarać się zachować cię przy życiu?

- Ja...

- Proszę cię, Anno.

Anna ponownie odetchnęła głęboko.

- Nie mam wyboru, prawda?

- My nie mamy - odparł Jonas, po czym wstał, ner­wowo zaciskając i rozluźniając dłonie. - Bardzo kocham twoje dzieci, Anno, ale z pewnością lepiej im będzie z ma­mą niż z wujkiem. - Uśmiechnął się szerokim, zniewala­jącym uśmiechem. - Jestem gotów zostać w Bay Beach, ponieważ mnie potrzebujesz. Poza tym odnoszę wrażenie, że doktor Mainwaring też przydałaby się pomoc, a jeśli dwie kobiety są w potrzebie, to jak powinien zachować się mężczyzna? - Na jego twarzy znowu pojawił się uśmiech. - A więc czy możemy przystąpić do tych badań?

Anna przez chwilę patrzyła uważnie na brata, po czym odwróciła się do Emily. Jej twarz nie była już taka spięta.

- Tak, możemy - odparła i uśmiechnęła się prawie tak samo szeroko jak jej brat.

- A więc do dzieła! - Emily sięgnęła po telefon i za­częła wybierać numer.

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

Obudziły ją promienie popołudniowego słońca. Uczu­cie było tak niezwykłe, iż w pierwszej chwili pomyślała, że to sen, po czym, gdy trochę ochłonęła, zaczęła sobie przypominać, co wydarzyło się tego ranka.

Najpierw śmierć Charliego. I chociaż był starym, scho­rowanym człowiekiem, wiedziała, że minie wiele czasu, za­nim się z tą śmiercią pogodzi. Znała Charliego od zawsze. Jej rodzice zmarli, gdy była maleńkim dzieckiem. Wycho­wywał ją dziadek, a dziadek i Charlie byli serdecznymi przyjaciółmi.

Wraz ze śmiercią Charliego zostały zerwane ostatnie więzy łączące ją z dzieciństwem - ze wspomnieniami weekendów spędzanych na łowieniu ryb na starej łodzi dziadka lub na siedzeniu na molo i zakładaniu przynęty na haczyki, podczas gdy obydwaj starsi panowie, grzejąc się w słońcu, opowiadali niestworzone historie. Kochała ich obydwu. Dziadek zmarł dwa lata temu, a teraz od­szedł Charlie.

Będzie jej go bardzo brakowało.

I oto pojawił się Jonas...

Wciąż czuła zamęt w głowie. Położyła się na parę mi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin