Strugaccy Arkadij i Borys - Poniedziałek zaczyna się w sobotę.pdf

(1044 KB) Pobierz
Arkadij i Borys Strugaccy
ARKADIJ I BORYS STRUGACCY
PONIEDZIAŁEK
ZACZYNA SIĘ W SOBOTĘ
13175239.002.png
ROZDZIAŁ 1
Nauczyciel: Dzieci, proszę napisać zdanie:
ÐRyba siedziała na drzewie".
Uczeń: A czy ryby siedzą na drzewach?
Nauczyciel: No... To była taka zwariowana ryba.
Anegdota szkolna
Zbliżałem się do miejsca przeznaczenia. Dokoła mnie zieleniał las, tłocząc się tuż przy drodze i
tylko od czasu do czasu ustępując miejsca polanom zarosłym żłtą turzycą. Słońce zachodziło już nie
wiem odkąd, ale wciąż jeszcze nie mogło się zdecydować i wisiało nisko nad horyzontem. Samochd
jechał wąską drogą, zasypaną chrzęszczącym żwirem. Większe kamienie brałem pod koło, a wtedy puste
kanistry w bagażniku odpowiadały mi zgrzytliwym łoskotem.
Po prawej stronie drogi wyszli z lasu dwaj mężczyźni i zatrzymali się na poboczu, patrząc w
moim kierunku. Jeden podnisł rękę. Zwolniłem, aby im się przyjrzeć. Byli to młodzi ludzie, niewiele
starsi ode mnie, prawdopodobnie myśliwi. Twarze ich wydały mi się sympatyczne, więc zatrzymałem
wz. Ten, ktry dawał mi znaki, wsunął do samochodu smagłą, uśmiechniętą twarz z garbatym nosem i
zapytał:
- Nie podrzuciłby pan nas do Sołowca?
Drugi, z rudą brodą, ale bez wąsw, też się uśmiechał, zaglądając mu przez ramię. Stanowczo byli
to ludzie sympatyczni.
- Wsiadajcie, panowie - odpowiedziałem. - Jeden koło mnie, drugi z tyłu, bo tam kupa gratw na
tylnym siedzeniu.
- Dobroczyńco! - Garbonos zdjął radośnie strzelbę z ramienia i siadł obok mnie.
Brodaty zaglądał niepewnie przez drugie drzwiczki.
- Czy mgłbym tu troszkę tego?...
Przechyliłem się w tył i pomogłem mu zrobić miejsce obok śpiwora i zwiniętego namiotu. Usiadł,
ostrożnie stawiając strzelbę między kolanami.
- Proszę dobrze zatrzasnąć drzwiczki - powiedziałem.
Wszystko odbywało się normalnie. Samochd ruszył. Garbonos odwrcił się i zagadał żywo, jak
to przyjemnie jechać samochodem osobowym, o niebo przyjemniej, niż zasuwać per pedes. Brodaty
potakiwał niewyraźnie, trzaskając raz po raz drzwiczkami. ÐNiech pan zabierze płaszcz - poradziłem
obserwując jego manipulacje w lusterku. - Przyciął pan płaszcz". W pięć minut pźniej zapanował spokj.
Spytałem: ÐDo Sołowca pewnie jeszcze z dziesięć kilometrw?" - ÐTak - odpowiedział Garbonos. - Albo
2
13175239.003.png
trochę więcej. Droga nienadzwyczajna, raczej dla ciężarwek". - ÐCałkiem przyzwoita droga -
zaprzeczyłem. - Mwili mi, że w ogle nie przejadę". - ÐNawet jesienią można tędy przejechać". - ÐTędy
owszem, ale od Korobca zaczyna się polna". - ÐW tym roku lato bezdeszczowe, wszystko podeschło". -
ÐPod Zatonią ponoć deszcze" - zauważył Brodaty na tylnym siedzeniu. ÐKto tak powiedział?" - spytał
Garbonos. - ÐMerlin". Roześmiali się obaj z niewiadomego powodu. Wyjąłem papierosy, poczęstowałem
ich i zapaliłem sam. ÐFabryka Klary Zetkin - Garbonos oglądał opakowanie. - Pan z Leningradu?" -
ÐTak". - ÐPrzejazdem?" - ÐPrzejazdem. A panowie tubylcy?" - ÐRdzenni" - odpowiedział., Ja jestem z
Murmańska" - poinformował Brodaty. ÐDla Leningradu Sołowiec czy Murmańsk znaczy to samo -
Płnoc" - rzekł Garbonos. ÐAleż nie, dlaczego?" - zaprotestowałem przez uprzejmość. ÐZatrzyma się pan
w Sołowcu?" - zapytał Garbonos. ÐOczywiście. Jadę właśnie do Sołowca". - ÐDo rodziny czy do
znajomych?" - ÐNie, po prostu zaczekam tam na kolegw. Idą wybrzeżem, a Sołowiec jest miejscem
naszego rendez-vous".
Spostrzegłem na drodze spore osypisko kamieni i przyhamowałem mwiąc: ÐTrzymajcie się
mocno". Samochd zatrząsł podrygując raz po raz. Mj sąsiad dziabnął garbatym nosem w lufę strzelby.
Silnik ryczał, kamienie bębniły o spd. ÐBiedna maszyna" - mruknął Garbonos. ÐCo robić..." -
odpowiedziałem. ÐNie każdy pojechałby własnym wozem po takiej drodze". - ÐJa bym pojechał" -
rzuciłem. Osypisko się skończyło. ÐAha, więc to nie pański wz?" - domyślił się Garbonos. ,,No pewnie,
skąd mi do takiego wozu? Wypożyczony". - ÐRozumiem" - mruknął z pewnym rozczarowaniem,
przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Poczułem się dotknięty.
ÐA cż to za sens kupować samochd, żeby jeździć po asfalcie? Tam, gdzie jest asfalt, nie ma nic
ciekawego, a gdzie jest coś ciekawego, tam nie ma asfaltu". - ÐTak, oczywiście" - potaknął Garbonos
uprzejmie. ÐMoim zdaniem, to idiotyzm robić z samochodu bożyszcze" - oświadczyłem. ÐPewnie, że
idiotyzm - zgodził się Brodaty. - Nie wszyscy jednak są tego zdania". Gadaliśmy czas jakiś o samocho-
dach i doszliśmy do zgodnego wniosku, że jak już kupować, to tylko gaz-69, ale niestety nie ma ich w
sprzedaży. Następnie Garbonos zapytał: ÐA gdzie pan pracuje?" Wymieniłem nazwę instytutu.
ÐPiramidalne! - wykrzyknął. - Programista! Właśnie potrzebujemy programisty. Wie pan co, niech pan
rzuci ten swj instytut i przejdzie do nas!" - ÐA co wy macie?" - ÐCo my mamy?" - spytał Garbonos oglą-
dając się. ÐAłdan-3" - odpowiedział Brodaty. ÐPiękna maszyna-zauważyłem. - I dobrze pracuje?" - , Jakby
tu panu powiedzieć..." - ÐRozumiem" - odparłem. ÐWłaściwie to jeszcze jej całkiem nie wyszykowaliśmy
- wyjaśnił Brodaty. - Niech pan zostanie u nas, to ją! pan wyszykuje..." - ÐPrzeniesienie załatwimy od
ręki" - dodał Garbonos. ÐA nad czym pracujecie?" - zapytałem., Jak wszyscy naukowcy - odrzekł. - Nad
szczęściem ludzkim". - ÐAha. Coś z kosmosem?" - ÐZ kosmosem także". - ÐJak ktoś ma dobrze, to nie
szuka lepszego" - stwierdziłem. ÐNo tak, stołeczne miasto, przyzwoite zarobki" - mruknął pod nosem
Brodaty, mimo to usłyszałem. ÐTak nie wolno - odparłem. - Nie wszystko się przelicza na pieniądze". -
3
13175239.004.png
ÐAch nie, to przecież tylko żarty" - usprawiedliwiał się Brodaty. ÐOn naprawdę żartował - zapewnił
Garbonos. - Nigdzie nie znajdzie pan ciekawszej pracy niż u nas". - ÐCzemu pan tak sądzi?" - ÐJestem
przekonany". - ÐAle ja nie jestem". Garbonos uśmiechnął się. ÐPogadamy jeszcze na ten temat - rzekł. -
Jak długo będzie pan w Sołowcu?" - ÐDwa dni maksimum". - ÐNo to sobie drugiego dnia po - i gadamy".
A Brodaty oświadczył: ÐJa osobiście widzę w tym rękę losu: szliśmy przez las i spotkaliśmy programistę.
Wydaje mi się, że to pańskie przeznaczenie". - ÐNaprawdę tak potrzebny wam programista?" - zapytałem.
ÐKaducznie potrzebny". - ÐPorozmawiam z kolegami - obiecałem. - Znam paru niezadowolonych". -
ÐKiedy nam potrzebny nie pierwszy lepszy - powiedział Garbonos. - Programiści to plemię deficytowe,
poprzewracało się im w głowach, a nasz musi być nierozpieszczony". - ÐNo tak, to trudniejsza sprawa" -
przyznałem. Garbonos zaczął wyliczać zaginając palce: ÐPowinien to być programista: a)
nierozpieszczony, b) taki, ktry przyjdzie do nas z własnej woli, c) zgodzi się mieszkać wsplnie w
naszym hotelu...d) - podchwycił Brodaty - pracować za sto dwadzieścia rubli". - ÐI jeszcze żeby miał
skrzydełka u ramion, tak? - spytałem. - Lub aureolę wokł głowy? Taki jeden z tysiąca!" - ÐWłaśnie jeden
nam potrzebny" - rzekł Garbonos. ÐA jeśli jest ich tylko dziewięciuset?" - ÐZgoda na dziewięć
dziesiątych".
Las rozstąpił się, minęliśmy most i jechaliśmy drogą wiodącą przez pola kartofli. ÐDziewiąta
godzina - oznajmił Garbonos. - Gdzie pan zamierza przenocować?" - ÐW samochodzie. Do ktrej tu czyn-
ne są sklepy?" - ÐSklepy już zamknięte" - odpowiedział. ÐMoże by u nas w hotelu - wtrącił Brodaty. - W
moim pokoju jest wolne łżko". - ÐDo hotelu nie podjedziemy" - mwił Garbonos zastanawiając się nad
czymś. ÐTak, chyba nie" - zgodził się Brodaty i nie wiadomo czemu parsknął śmieszkiem. ÐSamochd
można by zostawić koło milicji" - ciągnął Garbonos. ÐCo za idiotyzm - przerwał Brodaty. - Ja plotę
głupstwa, a ty powtarzasz za mną. Jak on się dostanie do hotelu?" - ÐDo diabła! Rzeczywiście, jeden dzień
przerwy i człowiek zapomina o tych sztuczkach". - ÐA może go transgresować?" - ÐTakże coś - mruknął
Garbonos. - To nie kanapa. A ty nie jesteś Christobal Junta, ani ja..."
- Nie kłopoczcie się, panowie - odezwałem się. - Przenocuję w samochodzie, nie pierwszy raz mi
się to zdarza.
Rwnocześnie poczułem straszną chęć przespania się w normalnej pościeli. Już cztery noce
spałem w śpiworze.
- Słuchaj! - wpadł na jakąś myśl Garbonos. - Hej - hej! Chatnakumż!
- Racja! - wykrzyknął Brodaty. - Jazda z nim na Łękomorze!
- Ależ panowie - usiłowałem protestować - przenocuję w wozie.
- Przenocuje pan w mieszkaniu - rzekł Garbonos - we względnie czystej pościeli. Musimy się
jakoś zrewanżować...
- Trudno przecież wsunąć panu płrublwkę - dodał Brodaty.
4
13175239.005.png
Wjechaliśmy do miasta. Wzdłuż ulicy ciągnęły się solidne stare palisady, wielkie domy z
olbrzymich sczerniałych belek o wąskich oknach i rzeźbionych framugach, z drewnianymi kogucikami na
dachach. Było też między nimi parę brudnych murowanych budynkw z żelaznymi bramami, ktrych
wygląd wydobył z mej pamięci dawno zapomniane słowo Ðhurtownia". Ulica była prosta, szeroka,
nazywała się Prospekt Pokoju. Bliżej śrdmieścia zaczęły się pojawiać jednopiętrowe domki z płyt z
otwartymi ogrdkami.
- Następny zaułek na prawo - powiedział Garbonos.
Włączyłem kierunkowskaz, przyhamowałem i skręciłem w prawo. Uliczka była zarośnięta trawą,
ale przed jedną z furtek stał już przytulony do niej nowiutki zaporożec. Tabliczki z numerami domw
znajdowały się na bramach, ale cyfry z trudem dawały się odczytać na zardzewiałej blasze. Zaułek nosił
przepiękną nazwę: ÐUl. Łękomorze". Był niezbyt szeroki, wciśnięty między masywne stare ogrodzenia,
pamiętające chyba jeszcze owe czasy, gdy grasowali tu szwedzcy i norwescy piraci.
- Stop - zawołał Garbonos. Przyhamowałem, a on znw stuknął nosem w lufę. - Teraz zrobimy
tak - ciągnął pocierając nos. - Poczeka pan tutaj, a ja pjdę i raz dwa wszystko załatwię.
- Doprawdy nie warto - sprbowałem po raz ostatni.
- Ani słowa. Wołodia, trzymaj go na muszce.
Wysiadł z samochodu i schyliwszy głowę wszedł w niską furtkę. Za niebotycznym szarym
ogrodzeniem nie widać było domu. Masywna, jak w parowozowni brama zamknięta na ciężkie zardze-
wiałe antaby stanowiła zupełny fenomen. Ze zdumieniem czytałem wywieszki. Było ich trzy. Na lewym
skrzydle błyszczała lustrzana ciemnoniebieska tabliczka ze srebrnymi literami:
INBADCZAM
Chatka na Kurzych Nżkach
Zabytek architektury sołowieckiej
U gry na prawym skrzydle widniała zardzewiała blaszana wywieszka: ÐUl. Łękomorze nr 13, N.
K. Horynycz", niżej zaś kawałek dykty z niedbałym odręcznym napisem:
KOT NIE PRACUJE
Administracja
- Jaki KOT? - zapytałem. - Komitet Obrony Terytorialnej? Brodaty zachichotał.
- Niech pan się nie denerwuje - odpowiedział. - Trochę tu u nas zabawnie, ale wszystko będzie w
najlepszym porządku.
Wysiadłem z samochodu i zacząłem przecierać przednią szybę. Wtem usłyszałem nad głową jakiś
szelest. Podniosłem oczy. Na szczycie bramy sadowił się wygodnie olbrzymi - nigdy takiego nie wi-
działem - bury, pręgowany kot. Umościwszy się, zwrcił na mnie żłte ślepia z wyrazem sytej
obojętności. ÐKici-kici" - zawołałem machinalnie. Kot uprzejmie, lecz chłodno rozdziawił zębatą paszczę,
5
13175239.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin