Jerzy Janicki - Polskie drogi.pdf

(1264 KB) Pobierz
Janicki Jerzy - Polskie drogi
JERZY JANICKI
POLSKIE DROGI
Opowieść filmowa
Wydawnictwo Radia i Telewizji
Warszawa 1978
PWZN Print 6
Lublin 1997
Adaptacja na podstawie ksiąŜki wydanej przez
Wydawnictwo Radia i Telewizji
Warszawa 1978
OD WYDAWCY
Przekazujemy do rąk Czytelnika tekst opowieści filmowej „Polskie drogi”.
Tytuł ten kojarzy się oczywiście ze znanym serialem telewizyjnym, dlatego
Czytelnikowi naleŜy się kilka słów wyjaśnienia.
„Polskie drogi”, zwłaszcza jako serial, są jedną z prób ukazania moŜliwie szerokiej
panoramy wojennego losu narodu; mówią o strasznych latach okupacji, okrutnych, ale i
pełnych chwały dniach, o których pamięć trwa i pozostanie w świadomości pokoleń. Obraz
filmowy, z natury rzeczy ulotny, wspieramy więc zapisem drukowanym, po który zawsze
moŜna sięgnąć na półkę nie tylko po to, by porównać z filmem (chociaŜ konfrontowanie
zapisu filmowego z tym, co powstaje w wyobraźni czytelnika, jest zawsze interesujące), lecz
aby głębiej zastanowić się nad losami bohaterów, symbolizujących dzieje wielu milionów
Polaków.
Polskie drogi to nie tylko pojęcie geograficzne określające wszystkie te miejsca, w
których Polacy uczyli się okrutnej lekcji, jaką zadała nam wówczas historia: lekcji
patriotyzmu, uporu, polskości i siły przetrwania.
Chodzi tu równieŜ o drogi, którymi podąŜała myśl wolna, poszukująca wśród wielu
ideowych ścieŜek tego najwłaściwszego gościńca, który doprowadzić miał do Polski
prawdziwie wolnej.
Podobnie jak w filmie, tak i w tej ksiąŜce nie ma wielkich bitew, brawurowych akcji,
bohaterów nieustraszonych i wychodzących cało z najgroźniejszych opresji. Jest to bowiem
nie opis przygód, lecz zwykłego Ŝycia, w niezwykłym za to czasie; nie historia, lecz kronika
losów zwykłych ludzi, których utarło się nazywać szarymi, ludzi z ulicy, ogonka, tramwaju:
dozorców, kolejarzy, szmuglerów, uczniów; ludzi bez oficerskich stopni i odznaczeń, ale
właśnie tych, na których spoczywał cięŜar przetrwania.
Podobnie jak sam serial - nie będąc w stanie pokazać wszystkich grup, ugrupowań i
środowisk - jest tylko skrótowym odbiciem okupacyjnego Ŝycia, tak z kolei ksiąŜka stanowi, z
konieczności, pewną kwintesencję tego, co zawierał film. Nie spotkamy na następnych
stronach niektórych wątków opowiadających o walce i akcjach tych ugrupowań politycznych,
które wniosły ogromny wkład w dzieło podziemnego Ŝycia, lecz z którymi główny bohater
mijał się na swej drodze, zrazu wskutek zbiegu okoliczności, później - świadomie. Droga
Władysława Niwińskiego - jednego z wielu - to podstawowy motyw tej opowieści, i w
ksiąŜkowej, skróconej wersji podporządkowano ciąg narracji głównie jego osobie.
KsiąŜka nie jest bowiem ani wiernym tekstem scenariusza, ani teŜ jego adaptacją, lecz
obszerną opowieścią filmową, toteŜ trudno stosować do niej kryteria, które zwykło się
przykładać do w pełni rozwiniętej fabularnej powieści. Opowieść filmowa nie narusza w
niczym losów głównego bohatera, z konieczności jednak pomija niektóre wątki, a co za tym
idzie - niektóre postacie występujące w serialu. W filmie spełniały one rolę uzupełniającą tło
wydarzeń, w ksiąŜce - jak się nam wydaje - kierowałyby narrację w stronę zbyt
drobiazgowych obserwacji. Wystarczy powiedzieć, Ŝe opis czterech lat wojny, które są
tematem filmu, zajął Autorowi dokładnie tyle samo lat pracy nad scenariuszem i dialogami,
czego plonem było prawie dwa tysiące stron maszynopisu, a później szesnaście i pół godziny
telewizyjnej emisji.
Wydanie „Polskich dróg” w ścisłym związku z serialem jest pewnym eksperymentem
ze strony wydawcy. Pragniemy, aby Czytelnicy, którzy śledzą losy bohaterów na ekranie,
mogli zawrzeć z nimi bliŜszą, a moŜe i głębszą znajomość na zadrukowanych kartach ksiąŜki.
Mamy zamiar tego rodzaju inicjatywy wydawnicze kontynuować w przyszłości, dlatego
będziemy wdzięczni za wszelkie listowne uwagi Czytelników na temat tego rodzaju
edytorskiego przedsięwzięcia.
MISJA SPECJALNA
Mijał czternasty dzień wojny. W ciągu tych czternastu dni z plutonu, którym dowodził
podchorąŜy Władysław Niwiński, pozostało siedmiu strzelców; z pułku, do którego ten pluton
naleŜał - nie pozostało nic.
Brakowało łączności, brakowało paliwa do aut, które zepchnięto do rowów, by nie
tamowały rzeki uchodźców, brakowało map, brakowało snu strzelcom, obroku koniom,
bandaŜy rannym...
A jednak kiedy Ŝołnierze z plutonu, nasyciwszy oczy widokiem płonących wiosek,
nieba sypiącego bombami, gościńca zasłanego trupami ludzi i wrakami pojazdów, przenosili
pytające spojrzenie na swego młodego dowódcę, Niwiński odpowiadał niezmiennie, Ŝe
chwilowe niepowodzenia zdarzają się na kaŜdej wojnie, więc i ta nie moŜe być wyjątkiem.
Wierzył w to święcie. Nie on jeden, bo nikt jeszcze wtedy nie wiedział, jaka naprawdę będzie
ta dopiero co rozpoczęta wojna.
Niwiński znał wojnę z podręczników historii, z mglistych i trochę nudnych
wspomnień ojca, który tę historię wykładał w gimnazjum jemu i jego kolegom.
Ale i inni, dla których ta wojna była juŜ drugą z kolei, przykładali do niej miarki i
stereotypy jej poprzedniczki. Ludzie lękali się więc gazów trujących, ufali w bezpieczeństwo
okopów, wierzyli, Ŝe wysadzony most powstrzyma nacierających. Niemcy byli naturalnymi
wrogami i, oczywiście, naleŜało się lękać ich bezwzględności, ale były to wciąŜ jeszcze
pojęcia uformowane przez wiedzę o wozie Drzymały. WciąŜ jeszcze pokutowało
przekonanie, Ŝe lojalność, przyrzeczenia i podpisane dokumenty coś znaczą.
Ufano więc w konwencje chroniące jeńców, w Czerwony KrzyŜ osłaniający rannych,
w nietykalność ludności cywilnej...
Jeden tylko człowiek w plutonie, kapral Leon Kuraś, myślał o tym wszystkim
sceptycznie. A kiedy trzeciego czy czwartego dnia wojny, przejeŜdŜając obok opuszczonego
bunkra, spostrzegli niewypał bomby, Kuraś poradził, aby umieścić go w bunkrze, a przed
wejściem rozłoŜyć trochę Ŝywności, niby to porzuconej w panicznej ucieczce. Pierwszy patrol
niemiecki, zwabiony tym widokiem, poszybowałby, zdaniem kaprala, do nieba, nawet nie
wiedząc, Ŝe za przyczyną własnej bomby.
- Nie, kapralu - powiedział wówczas Niwiński - nie po polsku takie wojowanie.
- MoŜe i po niemiecku - zgodził się Kuraś - ale na nic lepszego nie zasłuŜyli. Ja ich
znam.
Kuraś mieszkał na Pomorzu blisko granicy i to sąsiedztwo dało mu większą wiedzę o
nieprzyjacielu, z którym teraz walczyli, niŜ Niwińskiemu matura i podchorąŜówka.
Niwiński wyniósł z podchorąŜówki nie tylko rycerskie zasady wojowania, ale takŜe
bezwzględną karność oraz wiarę w nadrzędność i celowość rozkazów.
Z tego to właśnie powodu bez szemrania znosił juŜ od tygodnia obowiązek
konwojowania pewnego waŜnego cywila, pana Gozdalskiego. Pułkownik ze sztabu, który
powierzył mu tę misję, podkreślił jej specjalny, państwowy wręcz charakter. Odtąd, przez
siedem dni i nocy, tłukąc się taborowym wozem, Niwiński i jego ludzie nie spuszczali oka ani
z Gozdalskiego, ani z jego ogromnego worka opieczętowanego ołowianymi stemplami.
Czternastego dnia wojny dotarł Niwiński do stron, które znał z harcerskich obozów.
Poczuł się pewniej, spodziewał się bowiem łatwej przeprawy przez rzekę, za którą jego misja
specjalna powinna się zakończyć, co pozwoliłoby mu dołączyć do formujących się na nowo
(jak sądził) oddziałów przeznaczonych do kontrnatarcia.
Spodziewał się ponadto zobaczyć w tych stronach kogoś, kogo nie widział juŜ od
dwóch lat.
Ale na razie musiał zalec z oddziałem w zagajniku, by przeczekać noc.
Świt przekreślił wszystkie plany i przewidywania. Cały ten skrawek ziemi, znany mu
z harcerskich podchodów, zamknięty w trójkącie, który wytyczały szosa, rzeka i jezioro,
otoczony był przez Niemców.
A więc nadszedł ten świt...
Znad rzeki oddzielającej las od gościńca unosiła się mgła. W lesie, ukryci między
drzewami strzelcy konni Niwińskiego: Kuraś, Waligórski, Iwaniuk i paru innych, których
zagarnął po drodze, szykowali się do wymarszu. Na ich nie ogolonych od kilku dni twarzach
malowało się zmęczenie. W głębokim wozie taborowym, jak w kołysce, drzemał jeszcze pan
Gozdalski, wspierając głowę o opieczętowany worek. Konie leniwie skubały trawę. Niwiński,
przecierając od czasu do czasu przekrwione ze zmęczenia oczy, uwaŜnie wpatrywał się w
gościniec, po którym przejechały właśnie dwa niemieckie patrole motocyklowe. Po chwili
motory zatrzymały się, a siedzący w przyczepach oficerowie wyciągnęli mapy i zaczęli
naradzać się, wskazując na las.
śołnierze pytająco spojrzeli na swego dowódcę, który w milczeniu sięgnął po lornetkę
i w napięciu obserwował scenę na drugim brzegu rzeki: do motocyklistów dołączyła właśnie
cięŜarówka wyładowana niemiecką piechotą.
Potem druga, która ciągnęła za sobą ponton. Niemcy zeskoczyli z wozów, wyraźnie
szykując się do spuszczenia pontonu na rzekę. Nadjechał otwarty wóz terenowy, w którym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin