Gombrowicz Miłosz w Dzienniku.doc

(111 KB) Pobierz

Stosunek Gombrowicza do Miłosza

(fragmenty: Witold Gombrowicz, Dziennik 1953-56)

Stosunek Gombrowicza do Miłosza

(fragmenty: Witold Gombrowicz, Dziennik 1953-56)

 

 

1953, II

 

Poniedziałek

Po 16-godzinnej, wcale znośnej jeździe autobusem z Buenos Aires (gdyby nie tanga, którymi ział głośnik!) — zielone wzgórza Salsipuedes i ja wśród nich z książką Miłosza pod pachą, której tytuł Zniewolony umyśl. Wobec tego, że wczoraj lało, dziś dobiegam lekturą do końca. A więc to wam było sądzone, taki los wasz, taka droga, dawni znajomkowie, przyjaciele, towarzysze z Ziemiańskiej lub z Zodiaku — tu ja — tam wy — tak to wszystko się określiło — tak zdemaskowało. Miłosz opowiada historię bankructwa literatury w Polsce gładko i jadę jego książką poprzez ten cmentarz potoczyście i równo, jak zaprzedwczoraj autobusem po wyasfaltowanej szosie.

Przerażający asfalt! Nie przeraża mnie, że tempora mutantur, przeraża mnie, że nos mutamur in illis. Nie przeraża mnie zmiana warunków życia, upadek państw, zagłada miast i inne gejzery niespodzianek, tryskające z łona Historii, ale to, że facet, którego znałem jako Iksa, nagle staje się Igrekiem, zmienia sobie osobowość jak marynarkę i zaczyna działać, 'mówić, myśleć, czuć wbrew sobie samemu, napełnia mnie lekiem i zażenowaniem. To okropny bezwstyd! To śmieszny zgon! Stać się gramofonem, w który wsadzono płytę z napisem „His master's voice" — głos mojego pana? Cóż za groteskowy los tych pisarzy!

Pisarzy? Oszczędzilibyśmy sobie wiele rozczarowań nie nazywając „pisarzem" każdego, kto potrafi „pisać"... Znalem tych i3pisarzy" — były to osoby przeważnie niegłębokiej inteligencji i dość szczupłych horyzontów które za mojej pamięci nie stały się kimś... wobec czego dziś nie mają właściwie z czego rezygnować. Te trupy odznaczały się za życia następującą właściwością: iż łatwo przychodziło im fabrykować swoje oblicze moralne i ideologiczne, zyskując w ten sposób pochwałę krytyki i poważniejszego odłamu, czytelnikowi Ani przez pięć minut nie wierzyłem w katolicyzm Jerzego Andrzej ewskiego, a po przeczytaniu kilku stronic jego powieści powitałem w kawiarni Zodiak jego cierpiętniczą i uduchowioną twarz miną tak wątpliwą, iż obrażony autor natychmiast zerwał ze mną stosunki.

Ale i katolicyzm i cierpienia i książka zostały przyjęte okrzykami „hosanna" przez naiwniaków, biorących odgrzewaną siekaninę za krwisty befsztyk z polędwicy. Rozpijaczony nacjonalizm Gałtzyńskiego, zresztą naprawdę utalentowanego, tyleż był wart co intelektualizmy Ważyków, czy też ideologia grupx„Prosto z mostu". W kawiarniach warszawskich, podobnie jak w kawiarniach całego świata, istniało wówczas zapotrzebowanie na „ideę i wiarę”, wobec czego pisarze z piątku na sobotę zaczynali wierzyć w to lub w tamto. Co do mnie, zawsze uważałem to za dzieciństwo; a nawet udawałem że mnie to bawi, choć w głębi serca strach mnie zdejmował na widok tego wstępu do późniejszej Wielkiej Maskarady. Wszystko to było przede wszystkim tanie i nie mniej tania była, w większości wypadków, ckliwa ludzkość rozmaitych kobiet, poetyckość Tuwima i grupy Skamandra, wynalazki awangardy, szały estetyczno-filozoficzne Peiperów, Braunów, oraz inne objawienia życia literackiego.

Duch rodzi się z imitacji ducha i pisarz musi udawać pisarza, aby w końcu stać się pisarzem! Literatura przedwojenna w Polsce była z małymi wyjątkami niezłą imitacją literatury, ale na tym koniec. Ci ludzie wiedzieli jaki powinien być wielki pisarz — „autentyczny" — „głęboki" — „konstruktywny" — wiec skwapliwie starali się spełnić te postulaty; ale psuła im zabawę świadomość, że to nie ich własna „głębia" i „wzniosłość" prze ich do pisania, ale że — na odwrót — wytwarzają w sobie owe głębie, aby być pisarzami. Tak dokonywał się ten subtelny szantaż wartościami i już nie wiadomo było czy ktoś nie głosi pokory po to jedynie aby się wywyższyć i wybić, lub czy ktoś nie głosi bankructwa kultury i literatury po to, aby stać się dobrym literatem. Im większy zaś był wśród tych istot, spętanych własnymi sprzecznościami, głód prawdziwej i czystej wartości, tym bardziej rozpaczliwe stawało się poczucie nieuchronnej i z zewsząd napierającej tandety. O, te inteligencje wypracowane, poziomy wyśrubowane, subtelności wyciągane za włosy, męki duszne dla czytelników! Jeden tylko był środek, ażeby wydostać się z tego piekła: ujawnić rzeczywistość, obnażyć cały ten mechanizm i lojalnie uznać prymat ludzkiego przed boskim — lecz tego właśnie bała się i nie tylko nasza literatura, do tego za nic nie chcieli przyznać się literaci — choć to jedynie mogło ich uzbroić w nową prawdę i szczerość. Oto powód dla którego polska literatura przedwojenna coraz bardziej stawała się naśladownictwem. Ale zacny narodek, który ją brał na serio, bardzo zdziwił się widząc, jak jego „czołowi pisarze", przyparci do muru przez moment dziejowy, poczęli zmieniać skórę, przyswoili sobie gładko nową wiarę i w ogóle zaczęli tańczyć, jak im zagrano. Pisarze! Lecz właśnie w tym sęk, że byli to pisarze którzy za nic nie chcieli przestać hyc pisarzami, gotowi do najbardziej heroicznych poświęceń, aby tylko utrzymać się przy swym pisarstwie.

Wcale nie twierdzę, że gdybym został poddany tym samym, co oni, ciśnieniom, nie zrobiłbym tej samej plajty i nawet uważam to za bardzo prawdopodobne — ale przynajmniej nie wygłupiłbym się, jak oni, gdyż byłem szczerszy w stosunku do siebie samego i mnie te absolutne wartości tak obficie nie dobywały się z gardła. Wówczas, w rojnych i gwarnych kawiarniach Warszawy, już jakbym przeczuwał zbliżający się 2 dzień konfrontacji, ujawnienia i obnażenia, wskutek czego wolałem na wszelki wypadek unikać frazesów. A jednak nie wszystko jest bankructwem w tym bankructwie i dziś w książce Miłosza skłonny jestem szukać raczej nowych możliwości rozwoju niż znamion ostatecznej katastrofy. Interesuje mnie pytanie: jak dalece te ponure doświadczenia mogą zapewnić pisarzom Wschodu wyższość nad ich zachodnimi kolegami.

Albowiem jest pewne, że, w swoim upadku, górują oni w jakiś specjalny sposób nad Zachodem i Miłosz niejednokrotnie podkreśla swoistą siłę i mądrość, jaką zdolna jest zapewnić szkoła fałszu, terroru i konsekwentnej deformacji. Lecz Miłosz sam jest ilustracją tego swoistego rozwoju, gdyż jego spokojne, potoczyste słowo, które z tak śmiertelnym spokojem przypatruje się temu, co opisuje, ma smak pewnej specyficznej dojrzałości, nieco odmiennej od tej, która zakwita na Zachodzie. Powiedziałbym, że w swojej książce Miłosz walczy na dwa fronty: tu idzie nie tylko o to, aby w imię kultury zachodniej potępić Wschód, lecz także o to, aby Zachodowi narzucić własne, odrębne przeżycie, stamtąd wyniesione, i swoją nową wiedzę o świecie. I ten pojedynek, już nieomal osobisty, polskiego nowoczesnego pisarza z Zachodem, gdzie gra toczy się o wykazanie własnej wartości, siły, odrębności, jest dla mnie ciekawszy niż analiza spraw komunizmu — która, choć wyjątkowo przenikliwa, nie może już wnieść elementów absolutnie nowych J

On sam, Miłosz, kiedyś powiedział coś w tym rodzaju: że różnica pomiędzy intelektualistą zachodnim a wschodnim na tym polega, iż pierwszy nie dostał dobrze w d... W myśl tego aforyzmu atut nasz (włączam w to i siebie) stanowiłoby, że jesteśmy przedstawicielami kultury zbrutalizowanej, a więc bliższej życia. Ale Miłosz sam Hóśkonale zna granice tej prawdy — i byłoby żałosne, gdyby nasz prestiż miał zasadzać się wyłącznie na tej zbitej części ciała. Gdyż zbita część-ciała nie jest częścią ciała w stanie normalnym, a filozofia, literatura, sztuka muszą być jednak na użytek osób, którym nie powybijano zębów, nie podbito oczu i nie zwichnięto szczęki. I patrzcie na Miłosza, jak on — jednak — usiłuje przystosować swe zdziczenie do wymogów zachodniego wydelikacenia.

Duch i ciało. Bywa że wygody cielesne wzmagają ostrość duszy za zacisznymi firankami, w dusznym pokoju burżuja rodzi się surowość, o jakiej się nie śniło tym, którzy z butelkami rzucali się na tanki. A zatem nasza kultura zbrutalizowana przydałaby się tylko wówczas, gdyby stała się czymś przetrawionym, nową postacią prawdziwej kultury, przemyślanym i zorganizowanym wkładem naszym w ducha uniwersalnego.

Pytanie: czy Miłosz, czy literatura polska na wolności, są w stanie spełnić choć w części ten program?

Piszę to wszystko w moim pokoiku i muszę już kończyć, gdyż kolacja czeka na mnie w pensjonacie Las Delicias. Żegnaj więc chwilowo, dzienniczku mój, wierny psie mej duszy — ale nie wyj — pan twój wprawdzie wydala się, ale powróci.

Środa

Od pewnego czasu (i, być może, wskutek monotonii mojej tutaj egzystencji) ogarnia mnie ciekawość, której nigdy dotąd nie doświadczałem z tak wydestylowaną intensywnością — ciekawość, co zdarzy się za chwilę. Przed nosem moim — mur ciemności, z którego wyłania się najbardziej bezpośrednie zaraz, jak groźne objawienie. Za tym rogiem... co będzie? Człowiek? Pies? Jeżeli pies, jakiego .kształtu, jakiej rasy? Siedzę przy stole i za chwilę objawi się zupa, ale... jaka zupa? To tak zasadnicze doznanie nie zostało dotąd należycie opracowane przez sztukę, człowiek jako instrument przetwarzający Niewiadome w Wiadome, nie figuruje w liczbie jej naczelnych bohaterów.

Skończyłem książkę Miłosza.

Niezmiernie pouczająca i pobudzająca lektura dla nas wszystkich, dla literatów—polskich — także wstrząsająca. Bez przerwy prawie myślę o tym, gdy jestem sam, i coraz mniej mnie interesuje Miłosz-obrońca zachodniej cywilizacji, a coraz bardziej Miłosz-przeciwnik i rywal Zachodu. Tam, gdzie on usiłuje być odmienny od zachodnich pisarzy, jest dla mnie najważniejszy. Wyczuwam w nim to samo, co we mnie tkwi, to jest niechęć i lekceważenie w stosunku do nich, zmieszane z gorzką bezsilnością. Zestawienie Miłosza z Claudelem, na przykład, albo z Cocteau, albo nawet z Valerym, dziwne nasuwa wnioski. Oto zdawałoby się, że pisarz polski, ten kolega Andrzejewskiego i Gałczyńskiego, bywalec Ziemiańskiej, dysponuje większym zasobem realizmu i bardziej jest „nowoczesny" i, w dodatku, bardziej swobodny duchowo, bardziej otwarty na rzeczywistość i bardziej wobec niej lojalny; a dalej odnosi się wrażenie, że jest może bardziej jeszcze samotny; a dalej, że odrzucił resztki tych złudzeń, jakich czepiają się jeszcze zachodni wieszczowie (gdyż Yalery, choć całkowicie wyprany z iluzji, nie przestał jednak być człowiekiem związanym z pewnym środowiskiem i z pewnym ładem społecznym — a Miłosz jest zupełnie wysadzony z siodła). Więc można by sądzić, że owa zbrutalizowana kultura dostarcza — i nie byle jakich — przewag. Lecz to wszystko jak gdyby nie doprowadzone do końca, nie dopowiedziane, nieskonsolidowane i brak nam może tego ostatecznego uświadomienia, które by nadało pełną odrębność i siłę naszej prawdzie. Brak nam klucza do naszej zagadki.

Jak drażni niejasność naszego stosunku do Zachodu! Polak, konfrontujący się ze światem wschodnim, jest Polakiem określonym i z góry wiadomym. Polak, zwrócony twarzą na Zachód, ma mętne oblicze, pełne niejasnych gniewów, niedowierzania, tajemniczych zadrażnień.

Czwartek

Pada deszcz i jest dosyć zimno. Wobec czego przez cały dzień czytałem Braci Karamazow w znakomitym wydaniu, obejmującym także listy i komentarze Dostojewskiego.

Piątek

Poczta. R. przysłał mi listy i pisma, wśród nich ostatnia „Kultura". Dowiaduję się z niej, że Miłosz otrzymał Prix Europeen za powieść, której nie znam: La prise du pouvoir. W tej samej „Kulturze" — uwagi Miłosza o Ślubie i Tran- Atlantyku.

Sobota

Większość nielicznych listów, które odbieram ex re Trans-Atlantyku, nie jest ani wyrazem prostestu z powodu „obrazy najświętszych uczuć", ani polemiką, ani nawet komentarzem. Nie. Jedynie dwa potężne zagadnienia trapią tych czytelników: jak śmiem pisać słowa z dużej litery w środku zdania? Jak śmiem używać słowa g...?

Co myśleć o poziomie intelektualnym i wszelkim innym poziomie osoby, która dotąd nie wie, że słowo zmienia się zależnie od tego jak jest użyte — że nawet słowo „róża" może stać się niepachnące, gdy jawi się na ustach pretensjonalnej estetki, a nawet słowo „g..." może stać się doskonale wychowane, gdy posługuje się nim świadoma swych celów dyscyplina?

Ale oni czytają dosłownie. Jeśli ktoś używa wzniosłych słów — szlachetny; jeśli krzepkich — silny; jeśli ordynarnych — ordynarny. I ta tępa dosłowność panoszy się nawet na najwyższych szczeblach społeczeństwa — więc jakże marzyć o literaturze polskiej na szerszą skalę? '

Wtorek (w dwa tygodnie później, po powrocie do Buenos Aires)

Otrzymałem list od Miłosza, w którym zawiera się następująca krytyka Trans-Atlantyku.

,Przy okazji chcę podzielić się z panem myślą o pana pisaniu. Chwilami mam wrażenie, że postępuje pan jak Don Quijote, który nadawał życie swoiste wiatrakom i baranom. Z perspektywy krajowej (czy w ogóle tęgiego bicia, jakie się dostało) 'Polacy', których pan próbuje wyzwolić z polskości, są biednymi cieniami o niezwykle słabym stopniu istnienia... Inaczej mówiąc, 26 postępuje pan czasami jakby tamto, to jest cala ta likwidacja,

straszliwie skuteczna, tam w Polsce, nie istniała, jakby Polskę zmiótł kataklizm księżycowy, a pan przychodził ze swoją odrazą do niedojrzałej, prowincjonalnej Polski sprzed 1939 roku. Być może rozprawianie się na własną rękę jest potrzebne, a nawet konieczne, tylko że dla mnie to są ludzie zbyt gruntownie już rozprawieni. I mnóstwo spraw jest gruntownie już rozprawionych. To bardzo trudne zagadnienie, które polega na tym, że marksizm likwiduje (na tej zasadzie, na jakiej np. zburzenie miasta likwiduje spory małżeńskie, troski o meble itd.)".

„Ale tu jest jakaś nihilistyczna pułapka i przebywamy pomiędzy chęcią przemawiania do ludzi w Polsce to jest tworzenia jakiejś formacji post-marksistowskiej (która musi marksizm przetrawić i wchłonąć) a chęcią zupełnie własnej, samodzielnej myśli (która nie może liczyć się z temperaturą tam [...J panującą, realną jednak i zmnieniającą zarówno przeszłość jak przyszłość). Kiedy pana czytam, zawsze o tej sprawie myślę...”

Na co odpisałem:

Drogi panie Czesławie,

„Jeśli dobrze zrozumiałem, pan wysuwa przeciw Trans-Atlantykowi dwa zastrzeżenia: że rozprawiam się z Polską sprzed r. 1939, która się ulotniła, pomijając Polskę obecną, Polskę rzeczywistą; i że myśl moja zanadto, jak kot, chodzi własnymi drogami, że ja mam swój świat, który może się wydać chimeryczny albo przestarzały".

„Ale jak słusznie pan mówi, ocenia pan tę sprawę z perspektywy krajowej. A ja nie mogę widzieć świata inaczej, jak tylko z własnej perspektywy".

„Ażeby wprowadzić pewien ład w moje uczucia, postanowiłem sobie (i już bardzo dawno) że będę pisał tylko o własnej rzeczywistości. Nie mogę pisać o Polsce obecnej, ponieważ jej nie znam. Ten 'pamiętnik' jakim jest mój Trans-Atlantyk dotyczy przeżyć moich z roku 1939, w obliczu ówczesnej polskiej katastrofy".

„Czy takie rozprawianie się z Polską przeszłą może być ważne dla Polski obecnej? Wspomina pan w liście don Kiszota — a ja myślę sobie, że Cervantes pisał don Kiszota, aby rozprawić się ze złymi romansami rycerskimi swojego czasu, z których me zostało ani śladu. A don Kiszot pozostał. Z czego nauka taka, i dla skromniejszych autorów, że o rzeczach przemijających można pisać w sposób nieprzemijający".

„Poprzez Polskę z 1939-go Trans-Atlantyk celuje we wszystkie Polski teraźniejszości i przyszłości, gdyż mnie idzie o przezwyciężenie formy narodowej, jako takiej, o wypracowanie dystansu do wszelkiego 'stylu polskiego', jaki by on nie był. Dziś Polacy w Kraju też poddani są pewnemu 'stylowi polskiemu', który tam rodzi się pod presją nowego życia zbiorowego. Za sto lat, jeśli pozostaniemy narodem, wytworzą się wśród nas inne formy i późny wnuk mój będzie się buntował przeciw nim, podobnie jak dziś ja się buntuję".

„Atakuję formę polską, ponieważ to jest moja forma... i ponieważ wszystkie moje utwory pragną być w pewnym sensie (w pewnym — bo to tylko jeden z sensów mojego nonsensu) rewizją stosunku współczesnego człowieka do formy — formy, która nie wynika bezpośrednio z niego, tylko tworzy się 'między' ludźmi. Nie potrzebuję chyba panu mówić, że myśl ta wraz ze wszystkimi jej rozgałęzieniami jest dzieckiem czasów dzisiejszych, w których ludzie z całą świadomością przystąpili do formowania człowieka — a mnie się zdaje nawet, że jest kluczową dla dzisiejszej świadomości".

„Ale, choć nic nie przeraża mnie bardziej, niż anachronizm, wolę nie wiązać się zanadto z hasłami dnia dzisiejszego, które zmieniają się szybko. Uważam, że sztuka powinna trzymać się raczej z dala od sloganów i szukać własnych dróg, bardziej osobistych. W utworach artystycznych najbardziej mi się podoba to tajemnicze odchylenie, które sprawia, że utwór, przylegając do swojej epoki, jest jednak dziełem wyodrębnionej jednostki, żyjącej własnym życiem"...

Podaję tę wymianę listów, aby wprowadzić czytelnika w rozmowy takich jak Miłosz i ja literatów, szukających — każdy po swojemu — swojej linii pisarskiej. Muszę jednak uzupełnić to pewnym komentarzem. List mój do Miłosza byłby o wiele szczerszy i pełniejszy, gdybym zawarł w nim tę prawdę, że mnie bynajmniej tak bardzo na tych tezach, drogach, problemach nie zależy; że wprawdzie zajmuję się tym, ale raczej od niechcenia; a w gruncie rzeczy jestem przede wszystkim dziecinny. Czy Miłosz także jest przede wszystkim dziecinny?

Środa.

Miłosz jest pierwszorzędną siłą. To pisarz o jasno określonym zadaniu, powołany do przyśpieszenia naszego tempa, abyśmy nadążyli epoce — i o wspaniałym talencie, znakomicie przystosowany do wypełnienia tych przeznaczeń swoich. Posiada on coś na wagę złota, co nazwałbym „wolą rzeczywistości", a zarazem wyczucie punktów drastycznych naszego kryzysu-Należy do nielicznych, których słowa mają znaczenie (jedyne co może go zgubić, to pośpiech).

Ale pisarz ten przetworzył się obecnie w speca od Kraju, a zatem i od komunizmu. Tak jak rozróżniłem Miłosza Wschodniego i Zachodniego, tak też może należałoby zrobić rozróżnienie miedzy Miłoszem, pisarzem „absolutnym", a Miłoszem, pisarzem obecnego tylko momentu dziejowego. I właśnie Miłosz Zachodni (to jest ten, który w imię Zachodu osądza Wschód) jest Miłoszem mniejszego kalibru i bardziej doraźnym. Miłoszowi Zachodniemu można postawić szereg zarzutów, które dotyczą właściwie całego tego odłamu literatury dzisiejszej, żyjącej jednym tylko problemem: komunizm,/

Pierwszy zarzut taki: że, oni przesadzają. Nie w tym znaczeniu że wyolbrzymiają niebezpieczeństwo, ale w tym, że nadają tamtemu światu cechy demonicznej nieomal wyjątkowości, czegoś niebywałego a zatem i zaskakującego. A to podejście nie da się pogodzić z dojrzałością — która, znając istotę życia, nie pozwala się zaskoczyć jego zdarzeniom. Rewolucje, wojny, kataklizmy — cóż znaczy ta pianka w porównaniu z fundamentalną grozą istnienia? Mówicie, że dotychczas czegoś podobnego nie było? Zapominacie, że w najbliższym szpitalu dzieją się nie mniejsze okrucieństwa. Mówicie, że giną miliony? Zapominacie, że miliony giną bez przerwy, bez chwili wytchnienia, od początku świata. Przeraża was i zdumiewa tamta groza, ponieważ wyobraźnia wasza zasnęła i zapominacie, że o piekło ocieramy się na każdym kroku.

Jest to ważne — gdyż komunizm może być skutecznie osądzony tylko z punktu widzenia najsurowszej i najgłębszej egzystencji, nigdy — z punktu widzenia życia powierzchownego i złagodzonego — mieszczańskiego. Ponosi was, właściwa artystom, chęć wyjaskrawienia obrazu, nadania mu możliwie największej wyrazistości. Stąd literatura wasza jest wyolbrzymianiem komunizmu i budujecie w wyobraźni zjawisko tak potężne i tak wyjątkowe, iż niewiele brakuje, abyście padli przed nim na kolana.

Pytam więc, czy nie byłoby zgodniejsze z historią i z naszą wiedzą o świecie i człowieku, gdybyście potraktowali ten świat zza kurtyny nie jako świat nowy, niesłychany, demoniczny, lecz tylko jako zaburzenie i spaczenie zwyczajnego świata; i gdybyście nie zatracali właściwej proporcji pomiędzy tymi konwulsjami wzburzonej powierzchni a nieustannym, potężnym i głębokim życiem, które toczy się pod spodem?

Drugi zarzut: sprowadzając wszystko do tej jednej antynomii pomiędzy Wschodem a Zachodem musicie — to jest( nieuniknione — ulec schematom, które sami stwarzacie, j I tym bardziej, że niepodobna rozróżnić co jest w was dążeniem do prawdy, a co dążeniem do mobilizacji psychicznej w tej walce. Nie chcę powiedzieć przez to, że uprawiacie propagandę — chcę powiedzieć, że odzywają się w was głębokie instynkty zbiorowe, które dziś każą ludzkości skupiać się na jednym tylko zagadnieniu, przygotowywać się do jednego tylko boju. Płyniecie z prądem wyobraźni masowej, która już stworzyła sobie swój język, swoje pojęcia, obrazy i mity, i prąd ten unosi was dalej niżbyście pragnęli. Ile jest w Miłoszu z Orwella? Ile w Orwellu z Koestlera? Ile w nich obu z tych tysięcy i tysięcy słów, które dzień w dzień produkują — na ten sam temat — maszyny drukarskie, co bynajmniej nie jest sprawą dolara amerykańskiego, ale wynika z samej natury naszej, która życzy sobie świata zdefiniowanego? Bezmiar i bogactwo życia streszcza się w was do kilku zagadnień i operujecie koncepcją świata uproszczoną, koncepcją p której doskonale wiecie, że jest tymczasowa.

Otóż wartość czystej sztuki polega na tym, że ona rozbija schematy.

A trzeci zarzut jest jeszcze bardziej dotkliwy: komu pragniecie służyć? Jednostce czy masie? Gdyż komunizm to coś, co podporządkowuje człowieka zbiorowości ludzkiej, z czego wniosek, że najesencjonalniejszym sposobem walki z, komunizmem jest wzmocnienie jednostki, przeciw.-masie! A jeśli jest aż nadto zrozumiałe, że polityka, że prasa, że literatura doraźna i obliczona na praktyczny efekt pragną wytworzyć siłę zbiorową zdolną, do walki [...], to jednak zadanie sztuki poważnej jest inne — i ona albo pozostanie na wieki tym czym była od początku świata, to jest głosem jednostki, wyrazicielem człowieka w liczbie pojedynczej, albo zginie. W tym sensie jedna strona Montaigne'a, jeden wiersz Verlaine'a, jedno zdanie Prousta są bardziej „antykomunistyczne" niż oskarżający chór jaki stanowicie. Są swobodne — są wyzwalające.

I wreszcie czwarty zarzut: sztuka prawdziwie ambitna (gdyż te zarzuty nie dotyczą byle kogo ale jedynie twórców o aspiracjach na wysoką miarę, tych którzy nie rezygnują z miana artystów) "musi wyprzedzić swój czas, być sztuką jutra. Jak pogodzić to kapitalne zadanie z aktualnością, to jest z dzisiejszością? Artyści są dumni, że ostatnie lata niezmiernie poszerzyły ich wyobrażenie o człowieku — i do tego stopnia, że w porównaniu z tym niedawno zmarli autorzy wydają się naiwni — lecz wszystkie te prawdy i półprawdy zostały im dane po to jedynie, aby je przezwyciężyli i odkryli inne, które za nimi się kryją. Sztuka zatem musi być burzycielką dzisiejszych pojęć w imię pojęć nadchodzących.! Ale te nowe, nadchodzące smaki, jutrzejsze uczucia, czekające nas stany duchowe, koncepcje, emocje — jakże mogą urodzić się pod piórem, które dąży jedynie do konsolidacji dzisiejszej wizji, dzisiejszych sprzeczności? Uwagi, jakie Miłosz zamieścił w „Kulturze: o moim dramacie stanowią niezłą tego ilustrację. Dostrzegł on w Ślubie to co jest „na czasie" — rozpacz i jęk wskutek poniżenia godności ludzkiej i gwałtownego krachu cywilizacji — ale nie dostrzegł jak dalece rozkosz i zabawa czają się za ową dzisiejszą fasadą, gotowe w każdej chwili wywyższyć człowieka ponad jego klęski.

Stopniowo zaczynamy się przesycać dzisiejszymi uczuciami. Symfonia nasza zbliża się do momentu, w którym wstaje baryton i intonuje: bracia, rzućcie swe pieśni, inne niech zabrzmią tony! Ale śpiew przyszłości nie urodzi się pod piórem, zanadto związanym z czasem teraźniejszym.

Byłoby głupie, gdybym występował z pretensjami do ludzi, którzy, widząc pożar, uderzają w dzwony. Nie takie są moje intencje. Ale mówię: niech każdy robi to, do czego jest powołany i uzdolniony. Literatura ciężkiego kalibru musi strzelać na daleką metę i dbać przede wszystkim o to, aby nic nie osłabiło jej zasięgu. Jeśli chcecie aby pocisk daleko zaleciał, musicie lufę skierować do góry.

Piątek

Nowy numer „Wiadomości", a w nim mój Bankiet. Oraz „pochlebny" artykuł o Miłoszu. Czytam: Zniewolony umysł to wielkie odpompatycznienie literatury emigracyjnej". Dalej: „Pewne rozdziały Miłosza, ze znanych mi rzeczy przypominają mi najbardziej sposób pisania Prousta, tylko że są od dzieł Prousta lepsze". Dalej taki ustęp: „Reszta rozdziałów — to teorie historyczno-ekonomiczno-filozoficzne wyraźnie przerastające zasób wiedzy autora. To aforyzmy doskonale wypowiedziane, którym brak podstaw wiedzy i nauki: pretensje tej książki wyrastają o wiele ponad jej wartość realną".

Obawiam się, że pretensje tej recenzji wyrastają o wiele ponad jej wartość realną. Jeśli literatura emigracyjna jeszcze potrzebuje „odpompatycznienia" i jeśli to ma być główna zasługa Miłosza to... no to lepiej nie wspominać o Prouście, który bądź co bądź ma na głowie mniej elementarne kłopoty.

Ale w ogóle zestawienie Miłosza z Proustem jest zdolne wprawić czytającego w pomieszanie wszystkich zmysłów i wydrzeć mu okrzyk w rodzaju: co ma piernik do wiatraka? Co ma kur do indyka?

To jednak mniej ważne. Godniejszy uwagi jest trzeci passus przeze mnie cytowany. Któż, panie Mackiewicz, z literatów, któż z ludzi wykształconych, któż z mędrców nawet posiada w należytym komplecie te „podstawy wiedzy i nauki"? Czy nie jest tak że biblioteki nasze przerosły naszą pojemność, że wszyscy jesteśmy mniej lub więcej ignorantami i że jedyne co nam pozostaje, to z najlepszą wolą posługiwać się tym zasobem wiedzy, jaki posiadamy. A więc człowiek wybitnej inteligencji, jak Miłosz, nie ma prawa opowiedzieć po prostu swych najbardziej osobistych przeżyć, ani szukać w nich tej prawdy, na jaką go stać, aby mu nie powiedziano, że jest pretensjonalny, że jest zarozumiały i ignorant? W szóstej klasie byłem członkiem Klubu Dyskusyjnego i przypominam sobie, że to były najbardziej  mordercze zarzuty — tym bardziej mordercze, iż jak piłka były odsyłane z powrotem: — To nie ja, to ty jesteś zarozumiały ignorant!

I skąd on wyciągnął to o teoriach historyczno-ekonomiczno-filozoficznych, które rzekomo stanowią większą część książki? Zaprawdę, pisze się o książkach byle co.

Stosunek mój do „Wiadomości" (także do „Kultury") i do St. Mackiewicza jest skomplikowany. „Wiadomości" uważam za znakomity i niezwykle pożyteczny tygodnik, a Mackiewicza czytam z najżywszą przyjemnością, nawet gdy mnie drażni — ale przygniatająca łatwość z jaką publicystyka literacka . rozprawia się z literaturą pobudza mnie do oporu. W samej naturze prasy literackiej zawiera się coś co literaturze musi stanąć kością w gardle.

Czwartek

Kiedyś tłumaczyłem komuś iż, aby należycie odczuć kosmiczne zaiste znaczenie jakie dla człowieka ma człowiek, należy wyobrazić sobie co następuje: jestem zupełnie sam na pustyni; nigdy nie widziałem ludzi, ani nie domyślam się, że inny człowiek jest możliwy. Wtem ukazuje się w polu mego widzenia istota analogiczna, a jednak nie będąca mną — ta sama zasada wcielona w obce ciało — ktoś identyczny a jednak obcy — i ja doznaję jednocześnie cudownego uzupełnienia i bolesnego rozdwojenia. Ale nad wszystkim góruje jedno objawienie: stałem się nieograniczony, nieprzewidziany dla siebie samego, pomnożony we wszystkich możliwościach swoich tą obcą, świeżą a jednak identyczną siłą, która zbliża się do mnie jak gdybym to ja sam do siebie przybliżał się z zewnątrz.

Aby zakończyć rozważania nad Miłoszem: usiłuję zrozumieć jaka może być ta idea kluczowa, którą nasze wschodnie doświadczenia mogą przynieść Zachodowi, jaki może być wkład nowoczesnej literatur)' polskiej w literaturę zachodnią.

Zapewne ujmę tę rzecz nieco subiektywnie. Nie jestem specjalistą od myślenia i nie ukrywam, że myśl jest dla mnie tylko pomocniczym rusztowaniem. Chcę powiedzieć jedynie, jakie struny potrąca we mnie tamta nasza, wschodnia, rzeczywistość.

Wierzącemu komuniście rewolucja wydaje się triumfem rozumu, cnoty i prawdy, więc dla niego nie ma w niej nic co by odbiegało od normalnej linii postępu ludzkiego. Natomiast „poganinowi" jak mówi Miłosz rewolucja przynosi inną świadomość, którą zawarł on w następującym zdaniu: że człowiek może zrobić wszystko z człowiekiem.

W tym mieści się to coś, co nas, literatów wschodnich, zaczyna z grubsza dzielić od Zachodu. (Zauważcie jak jestem ostrożny. Mówię: „z grubsza", „zaczyna"). Zachód żyje pomimo wszystko, wizją człowieka odosobnionego i absolutnych wartości. Nam zasię w sposób bardziej namacalny poczyna objawiać się formuła: człowiek plus człowiek, człowiek pomnożony przez człowieka — i nie należy bynajmniej łączyć jej z jakimkolwiek kolektywizmem. Buber, żydowski filozof, wcale nieźle określił to mówiąc, że dotychczasowa indywidualistyczna filozofia już się wykończyła i że największym rozczarowaniem, jakie oczekuje ludzkość w najbliższej przyszłości, będzie bankructwo filozofii kolektywnej, która ujmując jednostkę jako funkcję masy, poddaje ją w rzeczywistości abstrakcjom takim jak klasa społeczna, państwo, naród, rasa; a dopiero na trupach tych światopoglądów urodzi się trzecie widzenie człowieka: człowiek w związku z drugim, konkretnym człowiekiem, ja w związku z tobą i z nim...

Człowiek poprzez człowieka. Człowiek względem człowieka. Człowiek stwarzany człowiekiem. Człowiek spotęgowany człowiekiem. Czy to moje złudzenie, że widzę w tym utajoną nową rzeczywistość? A przecież, rozważając te nieporozumienia, które wyrastają obecnie pomiędzy nami a Zachodem, zawsze natykam się na tego „drugiego człowieka" podniesionego do kategorii potęgi stwarzającej. Można to zawrzeć w dwudziestu rozmaitych definicjach, wypowiedzieć na sto pięćdziesiąt sposobów, lecz pozostanie faktem że nam, synom Wschodu, zaczyna topnieć w rękach problem indywidualnego sumienia, którym tuczy się jeszcze połowa literatury francuskiej, a Lady Macbeth i Dostojewski stają się niewiarygodni... że co najmniej połowa tekstów rozmaitych Mauriaków wydaje się nam na księżycu napisana, a w głosach Camusa, Sartre'a, Gide'a, Valery'ego, Eliota, Huxleya wyczuwamy niestrawne luksusy, pozostałości z czasów, które dla nas się skończyły. A te różnice stają się w praktyce tak wyraźne, że ja, na przykład (i mówię to bez najmniejszej przesady) nie jestem w ogóle w stanie rozmawiać o sztuce z artystami — gdyż Zachód, wierny dotąd swym absolutnym wartościom, jeszcze wierzy w sztukę i w rozkosze, jakich ona nam przysparza, dla mnie zaś rozkosz ta jest narzucona, ona rodzi się między nami — i tam gdzie oni widzą człowieka klęczącego przed muzyką Bacha, ja widzę ludzi, którzy wzajemnie zmuszają się do uklęknięcia i do zachwytu, rozkoszy, podziwu. Więc takie widzenie sztuki musi odbić się na całym moim z nią obcowaniu i ja inaczej słucham koncertu, inaczej podziwiam wielkich mistrzów, inaczej oceniam poezję.

I tak jest ze wszystkim. Jeżeli to nasze odczuwanie nie wydostało się jeszcze z nas z dostateczną siłą, to ponieważ jesteśmy niewolnikami odziedziczonego języka; lecz coraz silniej przez szczeliny formy przenika ono na powierzchnię. Co narodzi się, co mogłoby narodzić się w Polsce i w duszach ludzi zrujnowanych i zbrutalizowanych, gdy pewnego dnia zniknie i ten nowy porządek, który zdławił stary, i nastąpi Nic? Oto obraz: dostojna b...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin