Steelle Danielle - Milosc_silniejsza_niz_smierc.pdf

(992 KB) Pobierz
439703923 UNPDF
DANIELLE STEEL
Miłość silniejsza niż śmierć
Dla Beatrix,
słodkiej i wyjątkowej,
która napełnia moje serce radością,
a duszę miłością i uwielbieniem.
Dzielna dziewczyno,
niechaj życie
oszczędza Ci zmartwień
i niepokoju,
niechaj Ci upływa wśród osób serdecznych,
łagodnych wiatrów, słonecznych dni,
a jeśli pewnego dnia
powieje gwałtowny wicher,
pamiętaj o naszej miłości.
I dla Johna,
którego bardziej niż ja
nikt nigdy nie kochał
i nigdy nie będzie kochał.
Nie ma na świecie miłości większej od tej,
którą wraz z sercem i całym moim życiem
dałam Ci na zawsze.
Rozdział pierwszy
12 kwietnia
1912 roku
Ciszę panującą w przestronnej jadalni przerywało jedynie tykanie dużego ozdobnego zegara
stojącego na kominku, czasami zakłócał ją także szelest nakrochmalonych lnianych serwetek. W
olbrzymim, przeraźliwie zimnym pokoju siedziało przy stole jedenaście osób. Edwinie, gdy z
trudem rozprostowywała zgrabiałe od chłodu palce, błysnął w bladym świetle poranka pierścionek
zaręczynowy. Uśmiechnęła się do własnych myśli i skierowała oczy w stronę rodziców siedzących
przy drugim końcu stołu. Nie dała się nabrać na pozorną powagę ojca, który utkwił wzrok w
talerzu, w kącikach jego ust dostrzegła bowiem z trudem skrywane rozbawienie. Mogłaby przysiąc,
że pod stołem trzymają się z matką za ręce. Ci dwoje zawsze byli pochłonięci sobą. Przy każdej
okazji szeptali i uśmiechali się do siebie czule, przekomarzając się przy tym, nikogo zatem nie
dziwiło, że mają aż sześcioro dzieci. Pomimo tego Kate Winfield w wieku czterdziestu jeden lat
wciąż wyglądała jak młoda dziewczyna. Zachowała gibką, wciętą w talii figurę, a gdy spacerowała
z najstarszą córką Edwiną, z daleka trudno je było odróżnić. Edwina odziedziczyła po matce
wysoki wzrost, lśniące ciemne włosy i przepastne lazurowe oczy. Były sobie bardzo bliskie, całą
rodzinę zresztą łączyły więzy serdecznej przyjaźni. W domu Winfieldów nigdy nie było dość
śmiechu, przekomarzanek, rozmów, pieszczot i figli, a każdy dzień przynosił nowe radości i psoty.
Edwinie trudno było zachować powagę, gdy widziała swego młodszego brata George'a
wydychającego obłoki pary w arktyczną atmosferę jadalni, którą wuj Rupert, dla innych lord
Hickham, lubił utrzymywać w temperaturze nieco niższej niż panująca na biegunie północnym.
Dzieci Winfieldów nawykły do zupełnie innych warunków. Wychowały się przecież w łagodnym
klimacie Kalifornii, pośród wygód i w gorących promieniach słońca. Winfieldowie przybyli do
Anglii przed miesiącem aż z San Francisco, aby odwiedzić wujostwo przy okazji ogłoszenia
zaręczyn Edwiny. Jednocześnie po raz drugi miały ulec odświeżeniu więzy rodzinne ze starym
krajem. Dwadzieścia cztery lata wcześniej Elizabeth, siostra Kate, wyszła za mąż za lorda Ruperta,
zostając wicehrabiną i panią na Havermoorze. W wieku dwudziestu jeden lat spotkała o wiele
starszego od siebie lorda Hickhama, bawiącego wraz z przyjaciółmi w Kalifornii, i zadurzyła się w
nim bez pamięci. Prawie ćwierć wieku później jej siostrzeńcy i siostrzenice nie mogli sobie tego
wyobrazić. Lord Hickham najwyraźniej nie był człowiekiem zbyt gościnnym, a już z pewnością
niechętnie przebywał w towarzystwie gromadki rozbrykanych dzieci. Do wszystkiego podchodził z
rezerwą, uśmiech zdawał się nigdy nie gościć na jego zafrasowanym obliczu. Co nie znaczy, że nie
lubił swych krewnych, tyle że, jak przekonywała ciotka Liz, nie mając własnych potomków, nie był
przyzwyczajony do dzieci.
Tłumaczyłoby to jego rozdrażnienie spowodowane psotą George'a: gdy wuj Rupert wybrał
się z jego ojcem na polowanie, chłopiec wrzucił krewniakowi do piwa parę kijanek. Inna rzecz, że
Rupert już dawno zrezygnował z posiadania własnych dzieci. Kiedyś, przed laty, chciał mieć
spadkobiercę Havermooru oraz innych rozległych włości, z czasem okazało się jednak, że los
zrządził inaczej. Pierwsza żona Ruperta zmarła przy porodzie po kilku wcześniejszych
poronieniach, a gdy siedemnaście lat później ożenił się z Liz, ona także nie mogła mu dać potomka.
Przy każdej kłótni winił ją za to, choć naprawdę nie marzył o tak licznej czeredce jak Bertrama i
Kate, a gdyby już do tego doszło, na pewno chciałby, aby jego dzieci miały lepsze maniery. "To
niesłychane - mówił do żony - żeby dzieciom na wszystko pozwalać. Cóż, to typowe dla
Amerykanów. Żadnego poczucia godności, brak opanowania, ani śladu wykształcenia, nie mówiąc
już o dyscyplinie." Odetchnął z ulgą na wieść o małżeństwie Edwiny z młodym Charlesem
Fitzgeraldem. "Może dla niej nie wszystko jest jeszcze stracone" - z sarkazmem powiedział do Liz.
Hickhamowi mocno doskwierała siedemdziesiątka, toteż nie był zachwycony, gdy Kate
listownie poprosiła siostrę o gościnę dla całej rodziny. Przyjazd Winfieldów do Havermooru,
mający nastąpić po spotkaniu w Londynie z Fitzgeraldami i ogłoszeniu zaręczyn, napawał Ruperta
obawą. "Co? Ze wszystkimi dziećmi?" - przeraził się, gdy Liz nieśmiało sondowała go przy
śniadaniu. Zbliżało się Boże Narodzenie, ale goście mieli zawitać dopiero w marcu, Liz miała więc
nadzieję, że w końcu uda jej się przekonać męża. Marzyła o spotkaniu z siostrą i jej dziećmi,
marzyła o tym, by przeraźliwie puste dni jej życia małżeńskiego zapełniły się choć na krótko. W
ciągu dwudziestu czterech lat pożycia z Rupertem w Havermoorze znienawidziła to miejsce.
Tęskniła za szczęśliwymi latami młodości, spędzonymi z siostrą w Kalifornii.
Rupert był człowiekiem trudnym we współżyciu i wyobrażenia Liz o małżeńskim szczęściu
nigdy się nie spełniły. Z początku imponowały jej wytworne maniery męża, jego arystokratyczne
pochodzenie i nadzwyczajna uprzejmość. Oczarował ją opowiadaniami o "cywilizowanym" życiu
w Anglii. Dzieliła ich jednak ogromna różnica wieku - dwadzieścia pięć lat! Gdy Liz przybyła do
Havermooru, zaskoczył ją ponury wygląd i opłakany stan dworu. W owym czasie Rupert posiadał
dom w Londynie, ale wnet okazało się, że nigdy tam nie bywa. Po czterech latach, w ciągu których
nie byli w nim ani razu, Rupert sprzedał londyński dom jednemu ze swych przyjaciół. Liz w
nadziei, że dzieci poprawią ten stan rzeczy, zapragnęła mieć liczną rodzinę. Chciała słyszeć młode
głosy rozpraszające bezdenny smutek ponurych pokojów, lecz po latach daremnego oczekiwania na
dziecko utraciła wszelką nadzieję. Ożywiała się tylko w czasie rzadkich spotkań z rodziną Kate w
San Francisco. W końcu i tej radości została pozbawiona, gdyż najpierw ze względu na stan
zdrowia Ruperta musieli ograniczyć podróże, na koniec zaś pewnego ranka jej mąż oznajmił, że
jest za stary na szwendanie się po świecie. Reumatyzm, podagra i podeszły wiek przywiązały go na
stałe do domu, a że wymagał nieustannej opieki, Liz także nie opuszczała Havermooru. Częściej
niż się do tego przyznawała, marzyła o powrocie do San Francisco, gdzie nie była od wielu lat.
Tym bardziej więc zależało jej na przyjeździe Kate i dzieci, toteż była wdzięczna Rupertowi, gdy w
końcu wyraził zgodę. "Niech przyjadą, byleby nie zostali tu na zawsze" - powiedział z przekąsem.
Spotkanie z dawno nie widzianą rodziną spełniło wszelkie oczekiwania Liz. Szczęśliwe,
pełne radości dni upływały niepostrzeżenie. Ziściły się jej marzenia o długich spacerach z siostrą
po ogrodzie. Kiedyś trudno je było odróżnić, a teraz Liz nie mogła się nadziwić, że Kate nadal
wygląda młodzieńczo i ślicznie. I nie było wątpliwości, że wciąż jest zakochana w Bercie. Na ich
widok Liz znów poczuła żal, że wyszła za Ruperta. Przez te wszystkie lata zastanawiała się, jak by
się potoczyło jej życie, gdyby nie została lady Hickham, a wyszła za mąż w Stanach.
Ona i Kate jako dziewczęta były takie beztroskie i szczęśliwe pod opieką kochających
rodziców! Obie wprowadzono do towarzystwa, gdy miały po osiemnaście lat, i przez krótki okres
razem chodziły na proszone kolację, bale i przyjęcia, potem jednak - za szybko, zdecydowanie za
szybko - pojawił się Rupert i zabrał Liz do Anglii. I chociaż spędziła tu więcej niż połowę życia,
nigdy nie czuła się na wyspie jak u siebie. Przez ten czas nie zdołała zmienić niczego, co Rupert
ustalił w Havermoorze przed jej przybyciem, czuła się więc w posiadłości prawie jak gość, i to
gość niezbyt mile widziany, skoro bowiem nie urodziła mężowi spadkobiercy, jej obecność tutaj
wydawała się bezcelowa.
Jej życie tak bardzo się różniło od życia Kate! Wiedziała, że siostra nie potrafi jej
zrozumieć - miała przecież przystojnego ciemnowłosego, młodego jeszcze męża i szóstkę
cudownych dzieci, które niczym dary niebios w regularnych odstępach czasu przychodziły na świat
w ciągu dwudziestu dwóch szczęśliwych lat ich małżeństwa. Trzej synowie i trzy córki
Winfieldów, wszyscy pełni życia i zdrowi, odziedziczyli po rodzicach urodę, inteligencję i
poczucie humoru. Wydawać się mogło, że Bóg obdarował zbyt szczodrze Bertrama i Kate, mimo
to patrząc na nich nikt nie miał wątpliwości, iż zasługują na te dary. Liz co prawda zazdrościła
siostrze od lat, lecz obca była jej zawiść. Szczęście Kate i Berta uważała za oczywiste, tak byli
dobrzy, mili i uczciwi. Na ich widok wzbierała w jej sercu tęsknota za tym, czego nigdy nie
doświadczyła - za miłością dziecka i czułego, kochającego męża.
Życie z Rupertem uczyniło z niej osobę przygaszoną i zamkniętą w sobie. Niewiele miała
teraz do powiedzenia, nie było też komu tego powiedzieć. Właściwie nigdy zbytnio nie obchodziła
męża, który całą uwagę poświęcał swoim posiadłościom, polowaniom na kaczki, kuropatwy i
bażanty, a wcześniej także hodowli psów i koni. Żona zawsze znaczyła dlań niewiele, jeszcze mniej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin