Gardner Erle Stanley - Zamknięty krąg.doc

(883 KB) Pobierz
Erle Stanley Gardner

Erle Stanley Gardner

Zamknięty krąg

Przełożył Wacław Niepokólczycki

 

Rozdział 1

Kobieta, która siedziała przed biurkiem Douga Selby, miała trzydzieści parę lat. Jej ciemne oczy błyszczące podnieceniem, oczy o długich rzęsach i subtelnym rysunku podkreślonym zręcznym makijażem, były utkwione w prokuratorze okręgowym. Usta, jaskrawo-czerwone w zestawieniu z gładką oliwkową cerą, poruszały się przesadnie, gdy mówiła.

- Nie powinniśmy się zgodzić, żeby taki człowiek mieszkał w Madison County - powiedziała.

-To najgorszy z tych pokątnych, podejrzanych adwokatów. Jest...

- Ależ, pani Artrim - przerwał Selby - nie mogę mu zabronić kupna tej nieruchomości.

- Czemu?

- Bo właściciel tej nieruchomości - odparł Selby - chce ją sprzedać. Pan Carr zaś godzi się na wyznaczoną cenę.

- Ale on jest tu niepożądany!

- Być może z pani punktu widzenia - rzekł Selby - ale nie z mojego. Pan Carr nie był nigdy oskarżony o przestępstwo.

- Alę jest obrońcą kryminalnym.

- Czy rozumie pani przez to, że specjalizuje się w obronie osób oskarżonych o przestępstwo?

- Oczywiście.

- Prawo gwarantuje każdemu oskarżonemu - oświadczył Selby - możliwość zaangażowania obrońcy. Alphonse Baker Carr jest bardzo wziętym adwokatem.

- Och, ale pan przecież wie, o co mi chodzi - powiedziała pani Artrim z kokieterią w oczach i uroczym uśmiechem. - To nie jest człowiek, jakiego chciałoby się mieć za sąsiada. Pan sam nie chciałby go za sąsiada, prawda?

- Może i nie - rzekł Selby - ale musi pani zrozumieć moje stanowisko. Jestem prokuratorem tego okręgu. Jeżeli Carr naruszy jakiekolwiek prawo, będę go ścigał sądownie. Jeżeli nie, nie mogę mu nic zrobić.

Tak łatwo i szybko pogodziła się z niepowodzeniem, że Selby zdał sobie sprawę, iż musiała być na nie z góry przygotowana.

- No cóż - rzekła na koniec - widzę, że nic nie zdziałam. Byłam już u prezesa Izby Handlu, komendanta policji i burmistrza. Powiedzieli mi, że może pan coś wymyśli.

- Fachowo, proszę pani - powiedział Selby z uśmiechem - określa się to mianem spychania odpowiedzialności. Tu nie da się nic zrobić.

- Ale czy dzielnica Orange Heights nie stanowi strefy wydzielonej?

- Owszem - przyznał Selby. - Na podstawie specjalnego zarządzenia została uznana za willową. Wprowadzono też restrykcje nie dopuszczające do wznoszenia na tamtym terenie domów, których koszt budowy nie sięga piętnastu tysięcy dolarów. Koszt budowy domu, który Carr kupuje, wynosi trzydzieści tysięcy dolarów. O ile mi wiadomo, ma on zapłacić za dom wraz z ogrodem trzydzieści pięć tysięcy. Jest to transakcja pełnogotówkowa.

- Mimo wszystko wydaje mi się, że mógłby pan coś zrobić. Zauważyłam, że jeśli gangsterzy próbują się osiedlić w ekskluzywnych dzielnicach willowych, zazwyczaj władzom udaje się dać im do zrozumienia, że są niepożądani, i rtic z tego nie wychodzi.

- A czemu pani nie chce kupić tej nieruchomości? - spytał Selby. - Może by się opłaciło dać parę tysięcy więcej niż oferuje Carr.

- Za późno się dowiedziałam - odparła. - Próbowałam, ale kontrakt był już podpisany.

- Bardzo mi przykro. Nic na to nie poradzę.

- A jeśli on wykorzysta dom na biuro? Niewątpliwie to uczyni. Czy będzie to naruszeniem obowiązujących w tej strefie zarządzeń?

- W tej sprawie - wyjaśnił Selby - będzie pani musiała zasięgnąć porady u uprawnionego cywilisty. Jestem prokuratorem okręgowym i nie wolno mi uprawiać praktyki prywatnej.

Odsunęła krzesło. Selby wstał. Podała mu żywym, impulsywnym ruchem dłoń i powiedziała:

- Przynajmniej pan, panie Selby, nie usiłował zepchnąć z siebie odpowiedzialności kierując mnie do szeryfa. A to już coś. Sądzę, że będę się musiała pogodzić z tym, że o krok od mego domu będą się odbywały dzikie orgie. Zapewne wszyscy sławetni oszuści będą tam częstymi gośćmi. Muszę wynająć jakiegoś strażnika do pilnowania nieruchomości - no i oczywiście szanse na sprzedaż mego domu spadły na łeb na szyję.

- Chciała go pani sprzedać? - spytał Selby.

- Tak - odparła. - Myślałam o tym. Kupiłam taki wielki dom sądząc, że zamieszkają ze mną rodzice, a oni nie chcą ode mnie ani centa.

Głos jej się załamał i odwróciła się gwałtownie. Po pewnej chwili opanowała się i uśmiechnęła do niego promiennie.

- Nie chcę panu zawracać głowy swoimi osobistymi sprawami. Czy tymi drzwiami trafię do wyjścia?

- Tak - odparł Selby i patrzył na jej gibką, śliczną figurą, gdy szła przez pokój, póki nie znikła za drzwiami.

Selby otworzył szufladę, wyjął ulubioną fajkę, nabił ją i właśnie miał podnieść słuchawkę telefonu, kiedy do pokoju weszła cicho Amorette Standish, jego sekretarka, zamykając za sobą drzwi.

- O co chodzi, Amorette?

- Chciałam się upewnić, że już poszła. Zdawało mi się, że słyszałam jej kroki na korytarzu.

- Tak. Poszła. A o co chodzi?

- Przyszedł pan Carr. Chce się z tobą zobaczyć.

- A. B. Carr? - spytał Selby.

- We własnej osobie.

- Czy mówił ci, czego chce?

- Nie. Powiedział, że to prywatna sprawa. Selby potarł zapałkę o spód biurka.

- Daj go tu - powiedział.

Alphonse Baker Carr, znany wśród swej klienteli jako stary A. B. C, był wysokim, dość szczupłym mężczyzną lat pięćdziesięciu kilku. Kiedy szedł z wyciągniętymi rękami przez pokój, jego porysowaną głębokimi bruzdami twarz rozjaśniał uśmiech.

- Miło mi pana poznać, panie Selby - rzekł. - Chociaż zazwyczaj stoję po innej stronie barykady niż prokuratorzy okręgowi, to jednak wielu moich przeciwników z sali rozpraw jest zarazem mymi najbliższymi przyjaciółmi.

Uścisnęli sobie dłonie i Selby wskazał adwokatowi krzesło, na którym przed chwilą siedziała pani Artrim. Adwokat przyciął cygaro i zapalił, przyglądając się przez cały czas przenikliwymi szarymi oczyma młodemu prokuratorowi. Zaciągnął się kilka razy, aż koniuszek cygara się rozjarzył, i powiedział:

- Zamierzam osiąść w pańskim okręgu. Pomyślałem więc, że wypada wpaść i złożyć panu wyrazy szacunku.

- Dziękuję - odparł Selby.

- Kupiłem dom Pittmana w Orange Heights.

- Słyszałem. Carr roześmiał się.

- Nie tylko pan. Selby nie rzekł nic.

Carr trzymał cygaro w dwóch palcach prawej ręki, palcach długich, wąskich i ruchliwych. Człowiek ten bardziej przypominał wziętego aktora niż adwokata, a jego głos, płynny, swobodny, magnetyczny, był zdolny do wyrażenia wszelkich najsubtelniejszych odcieni uczuć.

- Podobno - rzekł - mój zamiar osiedlenia się w Madison County wywołał jakieś sprzeciwy.

Selby w milczeniu pykał fajkę.

Adwokat, promieniujący spokojem i pewnością siebie, poruszył się lekko w krześle i założył nogę na nogę jak człowiek, który w każdej sytuacji czuje się swobodnie. Jego oczy, ukończywszy ocenę osoby prokuratora, utknęły w cygarze.

- Niektórzy właściciele przyległych nieruchomości - powiedział - szukają zdaje się zaczepki.

- Czy pan - spytał Selby - przyszedł zasięgnąć u mnie porady prawnej?

Adwokat rzucił nań szybkie spojrzenie i uśmiechnął się.

- Ależ skąd! - powiedział. Selby uśmiechnął się również.

- Po prostu mówię - wyjaśnił Carr.

- Czy ma pan jakiś specjalny powód, żeby mówić o tym... właśnie mnie?

Carr roześmiał się.

- Prokuratorzy okręgowi są wybierani przez miejscowych wyborców. Czasami przybysz z zewnątrz może się więc znaleźć w trudnej sytuacji. Ale przynajmniej pod niektórymi względami to jest wolny kraj. Jako obywatel tego kraju mogę sobie kupić dom, gdzie mi się żywnie podoba.

- To, moim zdaniem, jest normalne - odparł Selby - ale nie uważam za normalne, aby każdy, kto chce kupić dom, przychodził mnie pouczać o swych prawach.

Carr zadarł głowę do góry i roześmiał się. Był to wyraz szczerego rozbawienia.

- Poddaję się - powiedział.

Zapanowało chwilowe milczenie. Carr uśmiechał się do cieniutkiej smużki dymu, która wznosiła się spiralą w górę nad jego cygarem. Włożył cygaro do ust, przez chwilę pykał je w zamyśleniu i nagle powiedział:

- Po co będziemy owijać w bawełnę, Selby? Wiem doskonale, że próbowano wywrzeć na pana nacisk, żeby mnie pan przepędził. Wpadłem tu powiedzieć panu, że nie dam się przepędzić, że jak się w życiu przekonałem, bardziej opłaca mi się robić to, co ja sam chcę, niż to, co mi dyktują inni ludzie.

- Rozumiem - rzekł Selby.

- Nie, pan nie rozumie - powiedział Carr z żywym, rozbrajającym uśmiechem, który wydawał się dla niego tak charakterystyczny. - To panu przyszedłem powiedzieć. Ale nie powiem panu tego, bo wcale nie muszę. Spodziewałem się zastać na pana miejscu jakiegoś zagorzałego fanatyka sprawiedliwości, który mi oznajmi, że doszły go skargi obywateli, obywateli reprezentujących społeczność żyjącą w poszanowaniu prawa, i że choć nie może mi zabronić kupna domu, to nie będzie tolerował żadnych sprawek, które uchodzą bezkarnie w wielkim mieście. Sądziłem, że będzie pan próbował mnie zastraszyć.

Byłem więc gotów dowieść, że nie jestem z tych, co dają się łatwo zastraszyć. A tymczasem okazuje się, że jest pan całkiem inny, że w ogóle nie muszę niczego dowodzić i pozostaje mi tylko stwierdzić, jak bardzo jestem rad z poznania pana. Nie mam zamiaru otwierać praktyki w Madison City, więc nie znajdziemy się po przeciwnych stronach sądowej barykady. Nawiasem mówiąc, gdyby pan postanowił przenieść się do Los Angeles, a chciałby zmienić stanowisko oskarżyciela na stanowisko obrońcy, radzę się porozumieć ze mną. Bardzo potrzebuję u siebie zdolnych ludzi i dobrze im za te zdolności płacę.

- Dziękuję - powiedział Selby - ale na razie jestem zadowolony z tego zapadłego kąta. Będzie pan codziennie dojeżdżał do Los Angeles? - Carr wstał i wyciągnął do prokuratora rękę.

- Nie. Pomieszkam sobie tutaj. Nie pracuję regularnie. Jak będę miał jakąś większą sprawę, przeniosę się na czas jej trwania do miasta. Ale normalnie będę korzystał z tej kryjówki. Nie chcę być zbyt łatwo osiągalny. Mam młodszych wspólników, którzy mogą się sami zająć co pomniejszymi sprawami. Nie chcę się zbytnio przemęczać.

W drzwiach obrócił się jeszcze i powiedział:

- Postępuje pan trochę nieostrożnie. Gdybym nie spotkał pani Artrim w korytarzu, wcale bym nie wiedział, że tu była. Do widzenia.

- Do widzenia - rzekł Selby.

Jeszcze nie zamarły odgłosy kroków Carra, kiedy na biurku zadźwięczał dzwonek telefonu.

Selby podniósł słuchawkę i usłyszał głos szeryfa Brandona.

- Jesteś zajęty, Doug?

- Nie.

- Świetnie. Idę do ciebie.

Odłożył słuchawkę, a Selby poszedł otworzyć boczne drzwi.

Rex Brandon był o dwadzieścia pięć lat starszy od Selby’ego. Twarz miał zbrązowiałą od spędzonych w siodle lat, w czasach kiedy był hodowcą bydła. Był wąski w biodrach, w barkach rozrośnięty. Jego ruchy świadczyły o doskonałej koordynacji mięśni i wciąż żywił pełne optymizmu przekonanie pierwszorzędnego kowboja, że potrafi jeszcze dosiąść każdego czworonoga począwszy od kozy, a skończywszy na byku.

- Cześć, Doug.

- Cześć, Rex. Co nowego?

Szeryf Brandon usiadł, wyjął z kieszeni woreczek z tytoniem i bibułkę i wysypał na bibułkę szczyptę tytoniu. Zwinął zręcznie papierosa, poślinił brzeżek bibułki i przykleił. Zapalił zapałkę.

- Miałeś gości, co? - spytał. Selby kiwnął głową.

- A ty?

- Ja też.

- Przedtem czy potem? - spytał Selby.

- Przedtem - odparł szeryf. - Powiedziała mi, że wybiera się do ciebie. Tłumaczyłem jej, że to nic nie da.

- I nie dało - rzekł Selby.

Brandon uśmiechnął się.

- Natychmiast po jej wyjściu - powiedział Selby - zaszczycił mnie swą wizytą sam A. B. Carr.

- Jak on wygląda?

- Mniej więcej pięćdziesiąt pięć lat, wysoki, przystojny. Od razu widać, że potrafi wywrzeć wrażenie na przysięgłych. Wytrawny aktor.

- Czego chciał? - spytał Brandon. Selby uśmiechnął się.

- Chciał mi powiedzieć, że nie zamierza praktykować w Madison City, że bardziej mu się opłaca robić, co sam chce, niż co chcą inni, że nie jestem taki, jak sobie wyobrażał, że ma ogromny szacunek do moich zdolności i że gdybym chciał zrezygnować ze stanowiska prokuratora w Madison City i przenieść się do Los Angeles, toby miał dla mnie pewne określone propozycje.

W oczach Brandona ukazało się zdziwienie.

- Patrzcie, patrzcie - rzekł.

- Tak, tak. Ale powiedział to tak sprytnie, jakby wcale nie powiedział.

Przez chwilę Brandon palił papierosa w pełnym namysłu milczeniu, a potem rzekł:

- To niedobrze, że tutaj przychodził.

- Wiem - przyznał Selby - ale co na to poradzisz? Mam związane ręce. Ostatecznie, Rex, to pierwszorzędny adwokat. Jego klientela to bandziory, ale trudno, żeby przysięgli brali pod uwagę ten punkt widzenia. Krążą pogłoski, jakoby był zaangażowany w sprawy wielkiego hazardu. Podobno ma jakieś konszachty z bukmacherami. Naprawdę nie sądzę, żeby miał zamiar cokolwiek robić w Madison City.

- Więc czego tu chce?

- Prawdopodobnie tego - powiedział Selby - co sam mówi. Miejsca, gdzie mógłby odpocząć, położonego dość blisko Los Angeles, by w razie czego można go było zawezwać, a jednocześnie dostatecznie odległego, aby go zbytnio nie niepokojono. Nie chce się przepracowywać, chce móc gdzieś odetchnąć, mieć trochę spokoju.

- Myślę, że nie zdaje sobie sprawy, jak tu u nas jest - rzekł Brandon. - Tutaj wszyscy się nawzajem znają. Wprowadził się do ekskluzywnej dzielnicy. Sąsiedzi go zbojkotują.

- Nie wydaje mi się, żeby się przejmował sąsiadami - zauważył Selby.

- Nie, ja też nie sądzę - przyznał Brandon. - Ale Rita aż się miota ze złości.

- Znasz ją dobrze?

- Od dziecka - odparł Brandon.

- Mówiła mi, że myśli o sprzedaży domu. Rodzice nie chcą z nią mieszkać.

- Pewnie, że nie. Mogłem jej to powiedzieć, zanim ten dom kupiła. Sprawiła im ból, kiedy uciekła od nich i wyszła za tego szulera. Po śmierci męża stała się bogata, więc wyobraziła sobie, że jak wróci do Madison City i zamieszka w ekskluzywnej dzielnicy, to ojciec zaraz rzuci pracę i... no, i nic z tego nie wyszło. Abner Hendrix uważa, że to pieniądze szulera, i ani myśli ich tknąć.

- Mieszka w tym domu sama? - spytał Selby.

- Nie. Jest z nią jej teść, Frank Artrim. Uszkodził sobie kręgosłup w wypadku samochodowym, w którym zginął jego syn. Będzie kaleką do końca życia. Słuchaj, Doug, jeżeli A. B. Carr zacznie używać tego domu na kryjówkę dla swoich bandziorów, to co?

- Najpierw zobaczymy, co zrobi, a dopiero wtedy będziemy się zastanawiali - rzekł Selby.

- Masz rację, chłopcze - powiedział Brandon.

Rozdział 2

W tydzień po spotkaniu Douga Selby z A. B. Carrem do biura prokuratora weszła Sylwia Martin z „Clarionu”, świeża i elegancka w kraciastej spódnicy, zielonej jedwabnej bluzce i dopasowanym żakieciku. Amorette Standish właśnie przed chwilą położyła poranną pocztę na biurku prokuratora.

- Cześć, Doug - powiedziała Sylwia.

- Szukasz jakichś nowin? - spytał Selby.

- Orlim wzrokie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin