Wladyslaw Stanislaw Reymont - Lili.doc

(432 KB) Pobierz

Pocz膮tek formularza

D贸艂 formularza

linia

W艂adys艂aw Stanis艂aw Reymont
Lili

I

- Ale co my teraz poczniemy ze sob膮?

- Raz... dwa... trzy... Nie wiem, to ju偶 J贸zia g艂owa odpowiedzia艂a Korczewska pochylaj膮c si臋 nad szyde艂kow膮 rob贸tk膮. - J贸zio dobrze my艣li o nas. Ko艅cz臋 te serwety, bo prezydentowa obieca艂a mi sprzeda膰. Raz... dwa... trzy... - liczy艂a po cichu i tak si臋 zatopi艂a w robocie, 偶e nie widzia艂a wzburzenia Ga艂kowskiej, kt贸ra pr臋dko i niecierpliwie biega艂a po pokoju; tak niecierpliwie, a偶 wielka, jasna peleryna, kt贸r膮 mia艂a na ramionach, fruwa艂a za ni膮, wyd臋ta i uderza艂a w twarz m艂odego ch艂opaka, siedz膮cego pod piecem.

- Ja艅ciu! my艣l偶e co, przecie偶 jeste艣 m臋偶czyzn膮 zawo艂a艂a przyduszonym g艂osem, staj膮c przed nim.

- Jestem m臋偶czyzn膮, to si臋 wie... a zaraz b臋d臋 my艣le膰, tylko papierosa wypal臋 - odpowiedzia艂 drwi膮co, puszczaj膮c jej w oczy k艂膮b dymu.

Ga艂kowska uderzy艂a go oczami i siad艂a obok Korczewskiej na koszu, okrytym dywanikiem z r贸偶nokolorowych skrawk贸w.

- Zdaje mi si臋, 偶e zrobili艣my wielkie g艂upstwo odchodz膮c od Stobi艅ski臋go. Korczy艅ski m贸g艂 rozbi膰 towarzystwo, bo pa艅stwo macie fundusze... macie protektor贸w... macie swoje plany...

- Mamy fig臋 marynowan膮. Ple膰 pani, ple膰... raz... dwa... Mamy fundusze! J贸zio wczoraj zastawi艂 futro!... trzy... cztery...

- Ale c贸偶 my zrobimy? My, kt贸rzy futer nie mamy do zastawienia! Ca艂y tydzie艅 ju偶 si臋 nie gra! Wie pani, pisa艂 dzisiaj Ole艣 do Ja艅cia, 偶e onegdaj grali w Kole, spektakl by艂 nabity, mieli w kasie osiemdziesi膮t rubli! Osiemdziesi膮t rubli! - powt贸rzy艂a z naciskiem. - Gdyby艣my byli razem, to mieliby艣my na mark臋 najmniej po p贸艂 rubla doda艂a z 偶alem,.

- Jed藕 pani do nich, zaanga偶uj膮 pani膮 z poca艂owaniem r臋ki, we藕miesz wszystkie bohaterki... zagrasz po Lili wszystkie naiwne... - szepta艂a cicho, z drwi膮cym u艣mieszkiem Korczewska rozprostowuj膮c na kolanie sko艅czone k贸艂ko.

- Pani tak m贸wisz, jakbym ja, Ga艂kowska, nie by艂a aktork膮 na stanowisku, tylko pierwsz膮 lepsz膮 krowient膮!

- Ale偶 ja nic nie m贸wi臋! Niech偶e mnie B贸g broni, 偶ebym co m贸wi艂a...

Ga艂kowska porwa艂a si臋 z kosza i znowu biega艂a po pokoju. Jej sinawa twarz, chuda i brzydka, obsypana pudrem, pokry艂a si臋 mocnymi wypiekami irytacji, a wielkie, wyp艂owia艂e, okr膮g艂e oczy, silnie podczernione i otoczone doko艂a ca艂膮 sieci膮 zmarszczek, zamgli艂y si臋 艂zami.

- Mieszkanie za ca艂y miesi膮c nie zap艂acone, to mniejsza, ale je艣膰 nie ma kupi膰 za co, kredytu nie mamy ju偶 za grosz. Ja艅cio wczoraj sprzeda艂 za par臋 groszy co艣 z laubzegi, ja dzisiaj zastawi艂am salop臋, a na jutro nie ma ju偶 ani co sprzeda膰, ani zastawi膰... I kto to wszystko znosi! kto tak cierpi! Ja, Ga艂kowska, aktorka na stanowisku! To ju偶 chyba koniec 艣wiata!

Opar艂a si臋 o parapet i wsadzi艂a twarz w okno, 偶eby ukry膰 艂zy, kt贸re si臋 jej gwa艂tem wydobywa艂y spod powiek -i to bolesne, rozpaczliwe 艂kanie, jakie wstrz膮sa艂o ca艂膮 jej chud膮 postaci膮. Patrzy艂a potem chwil臋 bezmy艣lnym wzrokiem w za艣nie偶ony, bia艂y 艣wiat, a偶 jakie艣 postanowienie mocne j膮 poderwa艂o z miejsca, bo si臋 rzuci艂a na pok贸j i zawo艂a艂a energicznie:

- Wiem, co robi膰! Ja艅ciu! Chod藕my!

I sz艂a przez pok贸j z majestatem El偶biety z Hrabiego Essexa, kt贸r膮 grywa艂a. Ja艅cio niech臋tnie si臋 podni贸s艂 i troskliwie obci膮ga艂 bardzo delikatne, letnie palto, w kt贸rym chodzi艂.

- Raz... dwa... Zaczekajcie. J贸zio zaraz przyjdzie. Maj膮 si臋 wszyscy zebra膰, to si臋 naradzimy, trzy... cztery... Grabie膰 pisa艂, 偶e chcia艂by nas wszystkich anga偶owa膰, a w ka偶dym razie co艣 si臋 postanowi. O, ju偶 kto艣 idzie!...

Jako偶 w tej chwili drzwi si臋 otwar艂y i z ca艂膮 fal膮 艣niegu i wiatru wpad艂a m艂oda dziewczyna, a za ni膮 elegancki, przystojny m臋偶czyzna.

- Dzie艅 dobry! Jezus taki 艣nieg! taki wiatr! tak strono! Mam pe艂ne buciki 艣niegu. Przechodz膮c ko艂o apteki, spojrza艂am na >tego pigularza ry偶ego i bach... w ca艂膮 kup臋 艣niegu si臋 przewr贸ci艂am. Pan Zakrzewski ledwie mnie wyci膮gn膮艂 - m贸wi艂a pr臋dko, tupi膮c nogami, otrzepuj膮c si臋. ze 艣niegu, witaj膮c z kobietami i kr臋c膮c si臋 po pokoju, kt贸ry nape艂ni艂a weso艂膮 wrzaw膮.

- Ja艅ciu, pu艣膰 mnie do pieca i nie patrz! Musz臋 zdj膮膰 buciki! Ale i panu nie wolno... nie wolno... - zawo艂a艂a do swojego towarzysza i zerwawszy si臋 od pieca w jednym buciku tylko, odwr贸ci艂a go plecami do siebie.

Patrz pan na Ga艂kowsk膮, 艣licznie si臋 dzisiaj zrobi艂a! Ja艅ciu, patrz w szyde艂ko pani Korczewskiej! - wo艂a艂a ze 艣miechem, zdejmuj膮c drugi bucik, wysypa艂a 艣nieg i opar艂a male艅kie n贸偶ki w czarnych po艅czochach na ciep艂ych drzwiczkach, ogl膮daj膮c si臋 przy tym co chwila, czy kto nie patrzy.

- Ho! ho! Lili ma nowe futerko! Dobry "b臋benek" z tego obywatela - doda艂a ciszej Ga艂kowska ogl膮daj膮c dziewczyn臋 z uwag膮, pe艂n膮 zazdro艣ci.

- Przerobione z mamy! - zawo艂a艂a Lili weso艂o i spojrzawszy na Zakrzewskiego, kt贸ry sta艂 jak s艂up na 艣rodku pokoju, odwr贸cony do niej plecami, roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no; ogromne, b艂臋kitne oczy strzeli艂y niepohamowan膮 weso艂o艣ci膮, w艂o偶y艂a szybko buciki, zerwa艂a z g艂owy futrzany czarny ko艂paczek i rzuci艂a nim w twarz Ja艅cia, kt贸ry nieznacznie si臋 jej przypatrywa艂 i gryz艂 papierosa, poprawi艂a grzebyki w jasnych jak len, popielatych w艂osach, kt贸re niesfornymi kosmykami, nastroszone, puszyste, spada艂y jej na czo艂o, zakrywa艂y skronie i jak popielate p艂omyki pe艂za艂y po bia艂ym karku, wychylaj膮cym si臋 z zielonej sukiennej bluzki, 艣ci艣ni臋tej paskiem w stanie.

Wytar艂a wilgotn膮 od 艣niegu twarz i obci膮ga艂a bardzo starannie bluzk臋.

- Lili nie ma dzisiaj gorsetu! - szepn膮艂 Ja艅cio cynicznie.

- 艁obuz! Dyrektorowo! niech on nie patrzy na mnie! zawo艂a艂a rumieni膮c si臋 i os艂aniaj膮c skrzy偶owanymi r臋kami piersi, bo przez cienkie sukno rysowa艂y si臋 zbyt wyrazi艣cie. Korczewska roze艣mia艂a si臋 nie podnosz膮c ocz贸w znad k贸艂ka, a Ga艂kowska obejrza艂a j膮 przymru偶onymi z艂o艣liwie oczami i rzuci艂a pob艂a偶liwie:

- Nigdy nie wychodzi z roli naiwnej! Mascota! - doda艂a ciszej i ur膮gliwiej.

Lili nie s艂ucha艂a, okry艂a ramiona jak膮艣 podart膮 chustk膮 Korczewskiej i usiad艂a na koszu. Siedzia艂a czas jaki艣 w milczeniu, tylko buja艂a zajadle nogami i biega艂a oczami po 艣cianach pokoju, malowanych w ordynarny niebieski dese艅, po kt贸rym 艣cieka艂y od sufitu brudno偶贸艂te smugi wilgoci, po 艂贸偶ku, okrytym szyde艂kow膮 kap膮 i stosem coraz mniejszych poduszeczek, przez kt贸rych szyde艂kowe poszewki prze艣wieca艂a purpura wsypek; wielki dywan z r贸偶nokolorowych sukiennych kwadrat贸w wisia艂 nad 艂贸偶kiem i stanowi艂 t艂o dla obrazu Matki Boskiej Cz臋stochowskiej i dla kilkunastu fotografii Korczewskiego w r贸偶nych rolach, oprawionych w laubzegowe ramki.

- Mieli艣cie radzi膰, to rad藕cie, s艂ucham! - zawo艂a艂a niecierpliwie. - Zakrzewski, chod藕 no pan! Jakie pan ma w艂osy! ha! ha! - 艢mia艂a si臋 bij膮c pi臋tami w kosz.

Zakrzewski przejrza艂 si臋 w lusterku i zacz膮艂 spiesznie przyg艂adza膰 w艂osy.

- Chod藕 pan do mnie. Dawaj pan grzebie艅, pr臋dko!

Zakrzewski usiad艂 obok niej, a ona, 偶e by艂o jej za wysoko, ukl臋k艂a na koszu i zacz臋艂a mu czesa膰 w艂osy, obracaj膮c g艂ow臋 na wszystkie strony.

- Raz... dwa... dobre dzieci... 艣liczne dzieci... - szepn臋艂a Korczewska pob艂a偶liwie.

- Scena z Wodewilu! Lili dobrze robi naiwn膮!

- Pilnuj pani lepiej swojego Ja艅cia, a nie moich r贸l! - odpowiedzia艂a spokojnie dziewczyna czesz膮c dalej.

- Pani si臋 do mnie nie wtr膮caj, ja jestem aktorka na stanowisku. Ja艅ciu, przecie偶 jeste艣 m臋偶czyzn膮 i pozwalasz faowientom ubli偶a膰 swojej siostrze!

- Ja艅ciu! obro艅偶e od apopleksji 偶on臋 swojego brata! - zawo艂a艂a ze 艣miechem Lili widz膮c p膮sow膮 z irytacji twarz Ga艂kowskiej, kt贸ra nic si臋 ju偶 nie odezwa艂a, tylko gryz艂a z w艣ciek艂o艣ci d偶et, jakim by艂 ubrany prz贸d okrywki, a Ja艅cio okry艂 si臋 takim k艂臋bem dymu, 偶e znikn膮艂 w nim ca艂y.

- Panie Leonie, kogo my w tej chwili przypominamy?

- Samsona i Dalil臋!

- Czy to ze sztuki jakiej? Musi mi pan w domu opowiedzie膰, dobrze? - zapyta艂a s艂odkim, przeci膮g艂ym g艂osem, dotkn臋艂a paluszkiem jego ucha i zajrza艂a mu tak blisko w oczy, 偶e cofn膮艂 si臋 zmieszany i zacz膮艂 gwa艂townie pokr臋ca膰 w膮siki.

- Dobrze, opowiem pani! - odpowiedzia艂 cicho i staja艂 si臋 uchwyci膰 j膮 za r臋k臋, ale si臋 szybko wysun臋艂a i pobieg艂a do psa 艣pi膮cego na krzese艂ku, kt贸rego pocz臋艂a poci膮ga膰 za uszy i dra偶ni膰.

Cisza si臋 zrobi艂a; Korczewska nieustannie liczy艂a oczka szyde艂ka, Ga艂kowska siedzia艂a przy oknie i z jak膮艣 trwog膮 patrzy艂a w za艣nie偶ony 艣wiat; wiatr wy艂 za oknami i co chwila rzuca艂 tumany 艣niegu w szybki brz臋cz膮ce, targa艂 za drzwi i gwizda艂 w kominie, a偶 si臋 wydyma艂a niby 偶agiel czerwona firanka, jak膮 by艂 przys艂oni臋ty, a pies, dra偶niony przez Lili, warcza艂 cicho, a偶 w ko艅cu znudzony zeskoczy艂 na pod艂og臋, przeci膮gn膮艂 si臋 i drapa艂 do drzwi ze skowytem.

- Cicho, Murzyn! Pan przyjdzie, to Murzynowi da je艣膰, cicho, piesku - szepta艂a Korczewska g艂aszcz膮c pieszczotliwie psa, kt贸ry u艂o偶y艂 si臋 na jej sp贸dnicy i zasn膮艂.

- Dzie艅 dobry, komedianty! To czas, niech go drzwi 艣cisn膮! - zawo艂a艂 niski, chudy aktor mocuj膮c si臋 przez chwil臋 z drzwiami, kt贸rych mu wiatr nie pozwoli艂 zamkn膮膰. Zacz膮艂 tupa膰 nogami i otrzepywa膰 si臋 ze 艣niegu.

- Psi si臋 dzisiaj wesel膮! Na zakr臋cie my艣la艂em, 偶e mnie wiatr we藕mie, bo m贸j ibercjerek tak si臋 wyd膮艂, 偶e chwil臋 jeszcze, a wasz Kos by艂by sobie pofrun膮艂 szuka膰 anga偶man w ob艂okach. A zimno!

Zabija艂 r臋ce o ramiona po ch艂opsku i ostro偶nie tupa艂 nogami, bo jego cienkie lakierki, pe艂ne 艂atek i szw贸w, zaczemionych atramentem, nie pozwala艂y na energiczniejsze ruchy.

- Dyrektor zaraz przyjdzie! Pani Ga艂kowskiej s艂uga i podn贸偶ek! Naszej kochanej, pakownej mamie Korczewskiej - ca艂uj臋 r膮czki; pi臋knej Lili - buziaka, a szanownemu dziedzicowi dobrodziejowi, z dubelt贸wki! - I co gada艂, wykonywa艂 natychmiast z bardzo powa偶n膮 min膮 i z nieruchom膮, sinaw膮, podobn膮 do maski twarz膮 starego aktora prowincjonalnego, a potem przywar艂 mocno plecami do pieca i zacz膮艂 gwizda膰.

- Kos dzisiaj gwi偶d偶e ju偶 od rana, musia艂 zrobi膰 dobry interes.

- Lili jest bachor, cicho! Zrobi艂em interes, bo zrobi艂em molom kawa艂. Uwa偶cie! Zagl膮dam do kufr贸w... a tam po moich sobolach te szelmy spaceruj膮 sobie najbezczelniej, jakby to by艂a garderoba co najmniej naszego kochanego dzi.edzica dobrodzieja! Czekaj偶e, ho艂oto! Wa艂贸wk臋 przybi艂em za trzy papierki, a sw贸j ibercjerek letni na gzbiet, no i jestem... - Zacz膮艂 si臋 艣mia膰 bez przyczyny i rozciera艂 z zapa艂em sine od mrozu uszy.

- Szalkowscy przyjd膮? - zapyta艂 Ja艅cio zlewaj膮c przeci膮g艂a.

- O masz ich, id膮 ju偶 i k艂贸c膮 si臋, jak zwykle! - zawo艂a艂 patrz膮c w okno, obok kt贸rego mign臋li jacy艣 ludzie g艂o艣no rozmawiaj膮cy.

- Pr臋dzej! pr臋dzej! I zamykajcie te drzwi piekielne! - zakrzycza艂 Kos, wpu艣ci艂 Szalkowskich, drzwi zatrzasn膮艂 i pr贸bowa艂 je nawet zamkn膮膰 na klucz.

- Czy przez to ma by膰 cieplej? - za艣mia艂a si臋 Lili.

Kos pu艣ci艂 drzwi i znowu przywar艂 do pieca, a przypatrywa艂 si臋 Szalkowskiej, kt贸ra sztywno i ozi臋ble wita艂a si臋 ze wszystkimi, pomijaj膮c tylko ostentacyjnie Ga艂kowsk膮, umy艣lnie odwr贸con膮 do okna.

- Bardzo zimno! - odezwa艂a si臋 Szalkowska odwi膮zuj膮c woalk臋.

- Tak, chcia艂em w艂a艣nie powiedzie膰, 偶e jest bardzo zimno - szepn膮艂 spiesznie Szalkowski zacieraj膮c r臋ce i odbieraj膮c od 偶ony woalk臋, boa z szarych, brudnych pi贸r i ceratowy, p艂aski kapelusz; u艂o偶y艂 to wszystko bardzo starannie na 艂贸偶ku.

- Czy to jest naj艣wie偶sza wiadomo艣膰 z ulicy? - szepn膮艂 ironicznie Kos.

Szalkowska odwr贸ci艂a si臋 od niego pogardliwie i w ma艂ym lusterku zacz臋艂a wyciera膰 twarz, poprawia膰 w艂osy i delikatnie obmacywa艂a mocno wypuk艂e, silnie ukarminowane usta.

- Todziu! Pudru zapomnia艂am! - odezwa艂a si臋 do m臋偶a.

- Rzeczywi艣cie, zapomnia艂em ci go W艂o偶y膰 do kieszeni, ale zaraz przynios臋, za chwil臋 - i w wielkim po艣piechu wybieg艂, ju偶 na ulicy k艂ad膮c palto i czapk臋. Tymczasem Szalkowska bez ceremonii upudrowa艂a twarz pudrem Korczewskiej i siad艂a przy Lili, kt贸ra z jakim艣 dziecinnym podziwem przypatrywa艂a si臋 jej wspania艂ej, dosko nale rozwini臋tej postaci i pi臋knej, chocia偶 ju偶 mocno podniszczonej twarzy.

- Todzio wraca! Dobrze pani膮 obs艂uguje - mrukn膮艂 Kos.

Szalkowska roze艣mia艂a si臋 sucho, g艂os mia艂a nieprzyjemny, troch臋 gard艂owy i jakby przepity.

- Mam puder, przepraszam ci臋! - wo艂a艂 m膮偶 z trudem 艂api膮c powietrze, tak si臋 zdysza艂, cho膰 mieszkali tylko o dwa domy. Poca艂owa艂 偶on臋 w r臋k臋, odci膮gn膮艂 Zakrzewskiego do drzwi i co艣 mu tam gor膮czkowo opowiada艂 pilnuj膮c r贸wnocze艣nie oczami, czy 偶ona czego nie potrzebuje.

- W艂a艣ciwie na co czekamy? Pi膰 mi si臋 chce, Todziu, przynie艣 mi wody sodowej.

- Zaraz, Hela, za chwil臋 b臋dzie! - i znowu wybieg艂 po艣piesznie.

- Przyjdzie m贸j m膮偶, to postanowimy co o spektaklu. Raz... dwa... trzy...

- Ale ja nie mam czasu, mnie si臋 spa膰 chce! - Przeci膮gn臋艂a si臋 leniwie, ziewn臋艂a par臋 razy, opar艂a g艂ow臋 o 艣cian臋 i przymglonym a natarczywym wzrokiem wpatrzy艂a si臋 w Zakrzewskiego, kt贸ry pisa艂 co艣 o艂贸wkiem na mankiecie i podsuwa艂 go pod oczy Lili, tak zaj臋tej odczytywaniem, 偶e nie widzia艂a prawie wej艣cia Korczewskiego z drugim jakim艣 aktorem.

Korczewski mrukn膮艂 niezrozumia艂e przywitanie i zacz膮艂 odkr臋ca膰 wielki szal z szyi, potem d艂ugo zaciera艂 r臋ce, jeszcze d艂u偶ej wyci膮ga艂 z kieszeni r贸偶ne prowianty i rozk艂ada艂 je na kominie za firank膮, sk膮d si臋 wreszcie ukaza艂 z niewielkim garnuszkiem -w r臋ku, z kt贸rego jad艂 powoli, chodzi艂 po pokoju i m贸wi艂:

- Jeste艣my mniej wi臋cej wszyscy, mo偶emy wi臋c ju偶 radzi膰.

Pochyli艂 swoj膮 wynios艂膮, chud膮 posta膰 i powl贸k艂 po zebranych czarnym, przymglonym nieco, ale dobrym wzrokiem. Twarz mia艂 艣wie偶o wygolon膮, sinaw膮 od mrozu, a na twarzy stercza艂 wielki, bardzo cienki i d艂ugi nos.

- Nie tyle radzi膰, ile gra膰 nam potrzeba; bo niech mnie drzwi 艣cisn膮, ale ju偶 ani cebuli, ani w co wkraja膰 - szepn膮艂 powa偶nie Kos nie puszczaj膮c plecami pieca ani na chwil臋.

- Ja r贸wnie偶 jestem ju偶 "ausgespielt"! Wyrzucili mnie z mieszkania, garderoba przepad艂a, ruchomo艣ci przepad艂y, biblioteka nawet przepad艂a - ozwa艂 si臋 patetycznym g艂osem aktor przyby艂y z Korczewskim, zrobi艂 szeroki gest r臋k膮 po gardle, okr臋ci艂 si臋 szczelniej w star膮, aksamitn膮 almawiw臋, podni贸s艂 do g贸ry niebieskie oczy i wychudzon膮, mizern膮 twarz i zaduma艂 si臋 ponuro.

- Nie fajnuj, Felu艣, tutaj frajer贸w nie ma! Kiedy偶e艣 to mia艂 garderob臋, meble, ruchomo艣ci jakie, bibliotek臋, co? 艁偶esz, a偶 widno! - m贸wi艂 wolno Korczewski, z powag膮 wyjadaj膮c z garnczka i spaceruj膮c po pokoju. Pies chodzi艂 za nim nieodst臋pnie i co chwila z ihnej strony zagl膮da艂 mu w oczy i cichym warczeniem lub delikatnym chwytaniem za nogi przypomina艂, 偶e i jemu si臋 je艣膰 chce.

Felu艣 nic nie odrzek艂, tylko co chwila trzaska艂 w palce i poci膮ga艂 si臋 za koniec nosa.

- Mo偶e mi pan po偶yczy papierosa? - mrukn膮艂 ponuro, wyci膮gaj膮c r臋k臋 do Zakrzewskiego, kt贸ry natychmiast poda艂 mu swoj膮 papiero艣nic臋.

- Zakrzewski, chod藕 no pan na chwileczk臋 - szepn膮艂 Kos odci膮gaj膮c go pod komin.

- Spojrzyj no pan na Szalkowsk膮! Co? zdr贸w numer? Wiesz pan, ona dzisiaj by艂a u hrabiego! Patrz no pan, jakie ma aksamity i jedwabie.

- No tak, ale to kwestia jej m臋偶a; a przy tym, gdyby ode mnie zale偶a艂o, to jednej chwili nie by艂aby w towarzystwie.

- Frajer z pana, ona sama potrafi robi膰 kas臋.

- Wi臋c po c贸偶 na ni膮 wygadujesz?

- Bo ma艂pa jest i tyle, g艂upich pi臋ciu rubli nie chcia艂a mi po偶yczy膰; nie masz pan co drobnych? - zako艅czy艂 drapi膮c si臋 w ucho.

- Mog艂e艣 pan od tego samego zacz膮膰! Dam panu, jak b臋dziemy wychodzili - szepn膮艂 dosy膰 niech臋tnie, pozostawi艂 go przy drzwiach i chcia艂 powr贸ci膰 do Lili; ale w p贸艂 drogi z艂apa艂 go za klap臋 Felu艣 i, znowu odci膮gn膮艂 do drzwi, i zacz膮艂 cichym a ponurym g艂osem m贸wi膰:

- Wiesz pan, dlaczego Ja艅cio ma tak膮 pr臋g臋 na twarzy?

- Nie zwr贸ci艂em nawet uwagi.

- By艂o tak: ja mu kraj臋 dubl臋z czerwonej, a on krzywi sw贸j paskudny pysk i powiada: fuszer; kraj臋 mu potem kwadr臋 z bia艂ej do 艣rodka, a on m贸wi: fuszer; w drugiej partii zrobi艂em jednym ci膮giem sto trzydzie艣ci karamboli, a ta krowienta posinia艂 ze z艂o艣ci i szczeka: fuszer! Wyci膮艂em go kijem przez pysk i wyszed艂em, bo nie lubi臋 d艂ugich awantur.

- 艢licznie, panie kochany, ale co mnie to obchodzi?

- A c贸偶 u diab艂a dziedzica obchodzi?

- Mianowicie to, co gra膰 mamy i czy gra膰 b臋dziemy.

- Co艣 zawsze gra膰 b臋dziemy, a tymczasem mo偶e by艣my po cichu si臋 wynie艣li i zagrali jedn膮 zwyczajn膮 o sznapsika z przek膮ska, co?

- Ile偶 panu potrzeba koniecznie? - zapyta艂 Zakrzewski, wiedz膮c, jakimi drogami zwykle dobiera si臋 Felu艣 do po偶yczki.

- Te, cho膰by rubla - odpowiedzia艂 nie艣mia艂o, bo chocia偶 stale 偶y艂 po偶yczkami i naci膮ganiem, sta艂e si臋 jednak wstydzi艂 tego i stale sobie przysi臋ga艂, 偶e to po raz ostatni.

- To ju偶 mocno nudne, rad藕cie偶, bo mi si臋 spa膰 chce! - zawo艂a艂a Szalkowska i przeci膮gaj膮c si臋 oci臋偶ale i leniwie, wyci膮gn臋艂a r臋k臋 po wod臋, kt贸r膮 jej podawa艂 m膮偶.

- Sko艅cz偶e, Korczewski, je艣膰 do stu diab艂贸w! - zawo艂a艂 Kos.

- Zaraz, niech偶e dogryz臋 ostatniej sk贸rki ze swojego futra!

Postawi艂 gamczek pod kominem, w kt贸ry natychmiast wsadzi艂 艂eb Murzyn, wytar艂 starannie r臋ce, potem ukraja艂 kawa艂 chleba i 艂ami膮c go w d艂ugich, ko艣cistych palcach, jad艂, chodzi艂 i my艣la艂.

- Co b臋dziemy gra膰? - zapyta艂a Lili pr臋dko, bo ju偶 si臋 nudzi艂a.

- Niech si臋 pani wpierw spyta, gdzie b臋dziemy gra膰 i przy czym. Tak, bo nie ma co, nie ma gdzie i nie ma przy czym, tak! - mrukn膮艂 Felu艣 ponuro.

- B臋dzie co, b臋dzie gdzie i b臋dzie przy czym! Raz... dwa... - odpar艂a 偶ywo Korczewska.

- Dobrze tak m贸wi膰, ale nie ma biblioteki, nie ni膮 teatru i nie ma dekoracyj! Dalib贸g nie wiem, po co rozbijali艣my Stobi艅skiemu towarzystwo. Chyba, 偶eby teraz pozdycha膰 z g艂odu! Oni grali przedwczoraj i mieli osiemdziesi膮t rubli! Mieliby艣my po p贸艂 rubla na mark臋, jedliby艣my i nie zastawiali ostatnich 艂achman贸w. Jestem przecie偶 aktorka na stanowisku, by艂am w r贸偶nych biedach, ale o takiej n臋dzy, jak膮 cierpi臋 od dw贸ch tygodni, nie mia艂am nawet poj臋cia. Literalnie nie mie膰 co je艣膰, chodzi膰 w ko艅cu grudnia w letnim p艂aszczyku, nie mie膰 czym pali膰, to jest wi臋cej, ni偶 cz艂owiek znie艣膰 potrafi, to jest nazbyt okropne!... - m贸wi艂a Ga艂kowska i rozp艂aka艂a si臋. 艁zy jak groch sypa艂y si臋 na sinaw膮, wypudrowan膮 twarz i ry艂y w niej bruzdy 偶贸艂tawe. Nie powstrzymywa艂a ich, tylko p艂aka艂a coraz ci臋偶ej a ciszej.

Po zebranych powia艂o jakie艣 mro藕ne tchnienie, strawione n臋dz膮 i tu艂aczk膮, twarze powlek艂y si臋 smutkiem i martwot膮, a oczy bezmy艣lnie zatopi艂y si臋 w okna, poza kt贸rymi by艂a mro藕na zima i szeroki, wielki, zimny 艣wiat; w tej chwili wszyscy odczuli ca艂膮 swoj膮 n臋dz臋 i niejednemu zadrga艂 w sercu g艂uchy, w艣ciek艂y, bo bezsilny b贸l i 偶al do 艣wiata i do ludzi. Lili mia艂a pe艂ne 艂ez oczy; tak j膮 wzruszy艂 p艂acz Ga艂kowskiej, 偶e chocia偶 si臋 gniewa艂y z sob膮, podesz艂a do niej pierwsza i zacz臋艂a co艣 cicho m贸wi膰 i 艣ciska膰 jej r臋ce, co tak rozrzewni艂o aktork臋, 偶e chwyci艂a dziewczyn臋 w ramiona i serdeczenie uca艂owa艂a.

Szalkowska tylko siedzia艂a nieruchomo; jej pi臋kna, marmurowa twarz ani drgn臋艂a, a w oczach nie zatli艂 si臋 najs艂abszy promie艅 wsp贸艂czucia; ziewn臋艂a i rzek艂a:

- Gracie melodramat, a to ju偶 nudne. Todziu!

- Dla pani nudne, bo pani masz pieni膮dze, ale my sob膮 nie handlujemy! - zakrzycza艂 chrapliwie Kos, kt贸ry nie m贸g艂 jej darowa膰, odm贸wienia po偶yczki.

- Tak, n臋dza by艂a, jest i b臋dzie! Tak, Szalkowska ma swoich kochank贸w, Ga艂kowska swoj膮 zrudzia艂膮 peruk臋, Korczewska swojego Murzyna, Lili matk臋 i dziedzica, Murzyn sw贸j 艂a艅cuch, Kos swoich b臋benk贸w, Ja艅cio siostr臋. Ka偶dy kij swojego pana, ka偶de ciel臋 swojego rze藕nika, 艣cian臋 i kulisy, prosz臋 o zadeklarowanie. Kurtyn臋 zrobi si臋 z portier, hebesy przecie偶 po偶ycz膮. Korniszon namaluje pok贸j i b臋dzie cudnie, no, tylko galopem!

- Niech Kos zagra benefis, on ma du偶o przyjaci贸艂.

- Jak Boga kocham, to niemo偶ebne! Jak偶e ja si臋 poka偶臋 na 艣wiat w swoich lakierach, w kt贸rych tylko uszy s膮 nie podarte, a m贸j ibercjerek, co?

- Felu艣 niech zagra - zaproponowa艂a Ga艂kowska.

- Tak, ale nie, bo Felu艣 w swojej almawiwie m贸g艂by si臋 tylko powiesi膰 uroczy艣cie, a zreszt膮 mnie si臋 nigdy benefisy nie udawa艂y.

- Graj pani z Ja艅ciem - szepn膮艂 Korczewski.

- Co? Mo偶e w tym p艂aszczyku pojad臋? Nie chc臋 zmarzn膮膰, ani te偶 nara偶a膰 si臋 na ur膮gowisko!

- Todziu, zagraj ty z 偶on膮, macie tyle znajomo艣ci! - b艂aga艂 ju偶 Korczewski.

- My nie mo偶emy gra膰 dla wielu przyczyn, ale ja mog臋 w mie艣cie kilka bilet贸w sprzeda膰 - t艂umaczy艂a 偶ywo.

- Wi臋c kto zagra benefis? - wo艂a艂 Korczewski wodz膮c wzrokiem po twarzach i garderobie zebranych. - Korniszon nie mo偶e, bo nie ma r贸wnie偶 palta. Ole艣 palto ma, ale nikt go nie zna.

- Niech zagra pan Zakrzewski! Ma eleganck膮 garderob臋, umie m贸wi膰 po francusku, wie, jak si臋 m贸wi z dziedzicami - zaproponowa艂a Korczewska.

- Nie mog臋, nie mog臋! Mog臋 jeszcze natrafi膰 w tej okolicy na jakiego kuzyna lub znajomego, a nie! Chciejciepanowie zrozumie膰 moje po艂o偶enie.

- Nie chcesz pan ratowa膰 towarzystwa?

- Chcia艂bym, ale w ten spos贸b nie podobna, a zreszt膮 nie znam okolicy, nie wiem nawet, jak si臋 to robi 艣cian臋 i kulisy, prosz臋 o zadeklarowanie. Kurtyn臋 zrobi si臋 z portier, hebesy przecie偶 po偶ycz膮. Korniszon namaluje pok贸j i b臋dzie cudnie, no, tylko galopem!

- Niech Kos zagra benefis, on ma du偶o przyjaci贸艂.

- Jak Boga kocham, to niemo偶ebne! Jak偶e ja si臋 poka偶臋 na 艣wiat w swoich lakierach, w kt贸rych tylko uszy s膮 nie podarte, a m贸j ibercjerek, co?

- Felu艣 niech zagra - zaproponowa艂a Ga艂kowska.

- Tak, ale nie, bo Felu艣 w swojej almawiwie m贸g艂by si臋 tylko powiesi膰 uroczy艣cie, a zreszt膮 mnie si臋 nigdy benefisy nie udawa艂y.

- Graj pani z Ja艅ciem - szepn膮艂 Korczewski.

- Co? Mo偶e w tym p艂aszczyku pojad臋? Nie chc臋 zmarzn膮膰, ani te偶 nara偶a膰 si臋 na ur膮gowisko!

- Todziu, zagraj ty z 偶on膮, macie tyle znajomo艣ci! b艂aga艂 ju偶 Korczewski.

- My nie mo偶emy gra膰 dla wielu'przyczyn, ale ja mog臋 w mie艣cie kilka bilet贸w sprzeda膰 - t艂umaczy艂a 偶ywo.

- Wi臋c kto zagra benefis? - wo艂a艂 Korczewski wodz膮c wzrokiem po twarzach i garderobie 'zebranych. Korniszon nie'mo偶e, bo nie ma r贸wnie偶 palta. Ole艣 palto ma, ale nikt go nie zna.

- Niech zagra pan Zakrzewski! Ma eleganck膮 garderob臋, umie m贸wi膰 po francusku, wie, jak si臋 m贸wi z dziedz艂cami - zaproponowa艂a Korczewska.

- Nie mog臋, nie mog臋! Mog臋 jeszcze natrafi膰 w tej okolicy na jakiego kuzyna lub znajomego, a nie! Chciejcie panowie zrozumie膰 moje po艂o偶enie.

- Nie chcesz pan ratowa膰 towarzystwa?

- Chcia艂bym, ale w ten spos贸b nie podobna, a zreszt膮 nie znam okolicy, nie wiem nawet, jak si臋 to robi.

T艂umaczy艂 si臋 mi臋kko, bo zobaczy艂 prosz膮cy wzrok Lili.

- Ja panu pomog臋, pojad臋 z panem! No, musisz pan, m贸j kr贸lu z艂oty! Pan jeden masz garderob臋 i podobny jeste艣 do cz艂owieka! Pro艣cie go, panie - zawo艂a艂 Korczewski.

Zakrzewski pomimo pr贸艣b ca艂ego towarzystwa, opiera艂 si臋 dosy膰 d艂ugo, ale skoro w ko艅cu przysz艂a Lili i bardzo cichutko zacz臋艂a prosi膰, nie m贸g艂 si臋 oprze膰 i zgodzi艂 si臋.

- Pisz pan afisz w dalszym ci膮gu, panie Zakrzewski:

"Wielkie po偶egnalne przedstawienie na benefis p. Leona Zakrzewskiego, art. dr. teatr贸w lwowskiego i krakowskiego".

- Daj偶e pan spok贸j, nie by艂em.nawet w Krakowie ani we Lwowie.

- To nic, panie, to dobrze robi na afiszu, 艂adnie brzmi.

- Benefis gra膰 mog臋, ale na tak膮 blag臋 si臋 nigdy nie zgodz臋.

- Z pana jest bardzo porz膮dny szlachcic, ale bardzo... blondyn. C贸偶 to panu szkodzi mniej wi臋cej? Egzaminu pan zdawa膰 nie b臋dzie, ani do kozy pana nie wsadz膮 za tytu艂 aktora lwowskiego. Pisz pan.

Zakrzewski napisa艂 wreszcie, z偶ymn膮wszy ramionami.

- Jakie偶 sztuki gramy?

- Zaczekaj pan. Przysz艂a mi my艣l mniej wi臋cej. Na jednoakt贸wki nie polec膮, to prawda. Mazur w cztery pary - dobrze, ale co wi臋cej?

Ukraja艂 znowu kawa艂 chleba, 艂ama艂 go, jad艂 i biega艂 po pokoju coraz pr臋dzej.

- Co wi臋cej? Trzeba by da膰 co艣 z wielkiego repertuaru, co艣, co grywaj膮 w Warszawie lub w Pary偶u, co艣, o czym pisz膮 obecnie i m贸wi膮. Dlatego艣my si臋 przecie偶 rozbili, 偶eby nie grywa膰 "M艂ynarz贸w i kominiarz贸w".

- Powie艣 si臋 z tym swoim wielkim repertuarem. Sk膮d偶e go we藕miesz?

- Ty nie jeste艣 m膮dry, Felu艣, nie! C贸偶 to, my艣lisz, 偶e w tej pod艂ej Kiemozi chc臋 zagra膰 "Hamleta" czy inn膮 jak膮 g艂o艣n膮 szop臋? Mnie potrzeba tylko g艂o艣nej sztuki na afisz, na przyn臋t臋 dla tych hebes贸w.

- Nic nie rozumiem - szepn膮艂 Zakrzewski k艂ad膮c pi贸ro.

- Nic pan rozumie膰 nie potrzebuje, pisz pan: "Gniazdo rodzinne, dramat Sudermanna, grywany z nies艂ychanym powodzeniem na scenach ca艂ego 艣wiata. Osoby"... Zaczekaj pan, jakie tam u diab艂a wyst臋puj膮 osoby?...

Zamy艣li艂 si臋 i znowu biega艂 po pokoju.

- Zobacz pan w egzemplarzu, po c贸偶 z pami臋ci?

- Ha! ha! Pan jeste艣, panie Zakrzewski... jasny blondyn, ha! ha! Ja nie tylko nie mam egzemplarza, ale nawet afisza z tej sztuki nie widzia艂em na oczy, czyta艂em tylko o niej w pismach.

- Wi臋c jak偶e u Pana Boga mo偶emy j膮 zapowiada膰 i gra膰!

- Kt贸偶 m贸wi o graniu? My j膮 zapowiemy, a przed samym przedstawieniem, kiedy ju偶 teatr b臋dzie pe艂ny, kiedy pieni膮dze b臋d膮 w kieszeni, zaanonsuje si臋, 偶e z przyezyn od nas niezale偶nych sztuki tej gra膰 nie mo偶emy, a natomiast zagramy trzy jednoakt贸wki, zako艅czone mazurem! Co, planik z艂y?

- Plan dobry, spektakl na pewno b臋dzie nabity, ale co publiczno艣膰 powie?

- Publiczno艣膰 to wielkie stare ciel臋, obieca膰 mleka przyleci; da膰 w to miejsce serwatk臋 - pobeczy, powierzga, ale wypije w ko艅cu. Pisz no pan osoby.

- Zbabrze nas potem w pismach jaki skryba za taki kawa艂 - mrucza艂 Felu艣 chwytaj膮c si臋 za nos.

- Du偶o nam zrobi, przecie偶 nikt z nas gazet nie czyta! Pisz pan osoby: Magda Szulc, 艣piewaczka. Co trzeci Niemiec jest Szulcem. To dobrze, ale wi臋cej nic nie pami臋tam! Psiako艣膰 s艂oniowa! Posz艂a na scen臋, potem powr贸ci艂a do domu, ojciec umar艂 mniej wi臋cej, tyle tylko pami臋tam z recenzji. 艢piewaczka! Wi臋c musia艂a mie膰 b臋benka, arystokrat臋, barona albo hrabiego, wojskowego, ni& ma przecie偶 sztuki niemieckiej bez leitnanta - kombinowa艂 Korczewski, stuka艂 palcem w czo艂o, zaciera艂 r臋ce, a偶 zawo艂a艂:

- Pisz pan: "Hermann von Altona-Meklemburg, baron, kapitan huzar贸w, kochanek Magdy", "Gretchen, pokoj贸wka Magdy". Przecie偶 wielka 艣piewaczka nie mo偶e by膰 bez pokoj贸wki. A ...

Zg艂o艣 je艣li naruszono regulamin