Christopher Hitchens - Misjonarska miłość.doc

(319 KB) Pobierz
Christopher Hitchens

2

 

Christopher Hitchens

Przekład: Andrzej Dominiczak

 

Misjonarska miłość

 

Matka Teresa w teorii i w praktyce

 

Prometeusz 2001

                                                                           (teksty pisane tym kolorem,

                                                                                  w oryginale są pisane kursywą)

                                                                                        [w nawiasie kwadratowym, przypisy

                                                                                          umieszczone bezpośrednio w tekście]

 

 

 

Dla Edwina i Gertrudy Blue: świętych i świeckich

 

 

 

     Można śmiało stwierdzić, że wszelka popularna teologia gustuje niejako w absurdzie i w sprzecznościach. Gdyby teologia nie przekraczała granic rozumu i zdrowego rozsądku, jej doktryny wydawałyby się nazbyt łatwe i powszechne. Z konieczności wzbudzać trzeba zdumienie, otaczać się tajemnicą, zabiegać o niejasność i mrok i dostarczyć podstawy zasłudze tych wiernych wyznawców, którzy szukają sposobności, aby poskromić buntowniczy swój rozum przy pomocy wiary w najbardziej niezrozumiałe sofizmaty.

     Podczas gdy ich mroczna trwoga sprawia, że przypisują Bogu takie zasady postępowania, które sami uznaliby za ciężkie zarzuty, gdyby chodziło o istoty ludzkie, to jednocześnie muszą udawać, że je chwalą i podziwiają, gdy chodzi o obiekt religijnej adoracji. Można, zatem śmiało stwierdzić, że popularne religie, w pojęciu ich bardziej wulgarnych eksponentów, są raczej odmianą satanizmu.

Dawid Hume, Naturalna Historia Religii

 

Nie ma się, czego bać w Bogu. Nic nie poczujesz w śmierci.

Dobro jest osiągalne. Zło przetrwać potrafisz.

Diogenes z Ojnoanda

 

Jeśli chodzi o sprawy religii, ludzie są winni wszelkich możliwych nieuczciwości i występków intelektualnych.

Zygmunt Freud, Przyszłość pewnego złudzenia

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przedmowa i podziękowania

 

     Któż byłby takim nędznikiem, żeby nękać wysuszoną starszą panią o pooranej zmarszczonej twarzy, kobietę, która poświęciła swe życie ludziom najuboższym, bez środków dożycia? Z drugiej strony, któż byłby tak pozbawiony zwykłej ciekawości, by nie zainteresować się motywami działania i wpływami politycznymi kobiety, która z niekłamana dumą przyznawała się do prowadzenia ponad pięciuset klasztorów w 105 krajach, nie licząc Indii? Kim była? Samotna fanatyczką, która poświęciła swoje życie bliźnim w potrzebie, czy prezeską międzynarodowego koncernu misyjnego?

     Jeśli choć przez chwilę, bez przesadnej czci i nadmiernego respektu, przyjrzymy się jej karierze, zjawisko, któremu na imię Matka Teresa, traci swój nadnaturalny charakter i odsłania swoje prawdziwe, przede wszystkim polityczne oblicze. Działalność Matki Teresy wpisuje się w tradycje walki między wrogimi ideami i konfrontacji między różnymi sposobami pojmowania świata, a finansowana była ze środków, o których z całą pewnością można powiedzieć, że nie pochodziły z nadprzyrodzonych źródeł. Wciąż zdumiewa mnie, że jak dotąd nikt nie próbował się przyjrzeć bliżej działalności tej świątobliwej kobiety, tak jakby obawiał się dojść do wniosku, że w rzeczywistości nie miała ona nic wspólnego ze światem nadprzyrodzonym.

     Niemal wszyscy, którym zadawałem najbardziej nawet oczywiste pytania, zwłaszcza w pierwszej fazie mojego pobieżnie wówczas prowadzonego dochodzenia, z całą mocą usiłowali mnie zniechęcić do tego przedsięwzięcia. Tym bardziej muszę tu wymienić kilka osób, które przywróciły mi wiarę w sens projektu i które na pytanie: „Czyż nie ma nic świętego” – odpowiedziały prawdziwie po stoicku: „nie ma”.

     Victor Novasky, redaktor naczelny The Nation i Graydon Carter, redaktor Vanity Fair już jakiś czas temu wyrazili zgodę na opublikowanie artykułów krytycznych wobec Matki Teresy, choć mogło się zdawać, że istnieje ogromne ryzyko niechętnej reakcji czytelników, (co ciekawe, obawy te nie potwierdziły się).

     Jako autor poświęconego Matce Teresie filmu dokumentalnego Hell’s Angel, pokazanego w Wielkiej Brytanii przez Channel Four jesienią 1994 roku (filmu, który wzbudził agresywne i irracjonalne ataki) zawdzięczam bardzo wiele Vani Del Borgo i Tariqowi Ali z wytwórni Bandung. To oni wpadli na pomysł filmu, podchwycony następnie przez Waldemara Januszczaka z Channel Four. Świecki muzułmanin, świecki Żyd i świecki polski katolik, stworzyli zespół, który doskonale nadawał się do odpierania zarzutów duchowych krewnych niejakiej, Victorii Gillick, charyzmatycznej autorki wielu kampanii na rzecz moralności publicznej, która oświadczyła, że nasz program jest żydowsko – muzułmańskim spiskiem przeciwko jedynej prawdziwej wierze. Collin Robinson i Mike Davis z wydawnictwa Verso niezłomnie podtrzymywali mnie w przekonaniu, że kilka słów może być warte tysiąca fotografii, a Ben Metcalf spisał się świetnie jako redaktor językowy.

     Książka, którą macie w ręku, jest tylko kolejnym drobnym epizodem w odwiecznym sporze pomiędzy tymi, którzy uważają się za depozytariuszy prawdy i twierdzą, że działają w imieniu Boga, a tymi, którzy są zdania, że jedynym źródłem tego wątłego światełka, jakie rozprasza mroki ludzkiej egzystencji, jest rozum. Dlatego chwalę i wspieram trzech bohaterów tej filozofii wojny: Gore’a Vidala, Salmana Rushdiego i Israela Shahaka. Ktoś powiedział kiedyś, mówiąc o krytyce religii, że zniszczyła ona urojone kwiaty, upiększające kajdany, nie po to jednak, by człowiek dźwigał kajdany bez ułud i bez pociechy, ale po to by zrzucił kajdany i rwał kwiaty żywe [Karol Marks: Przyczynek do krytyki heglowskiej filozofii prawa]. Myślę, że monoteistyczne dogmaty i płytkie praktyki kultowe stanowią świadectwo tylko jednej strony natury ludzkiej. Dlatego stojąc w obliczu wyzwań nowego milenium, uważam za wielki przywilej, że mogę się znaleźć po jednej stronie barykady z tak wybitnymi postaciami. Jeśli tyleż zdumiewająca, co przerażająca prehistoria ludzkości dobiegnie kiedyś końca, i jeśli w końcu uda nam się powstać z kolan, by zrywać owe żywe kwiaty, nie będą już potrzebne ani zadymione ołtarze, ani odpychające posępne świątynie, by uhonorować wolnych od religijnych uprzedzeń humanistów, którzy gardzą wykorzystywaniem lęku przed śmiercią do zabiegania o względy biedaków.

 

    Etiopczycy wyobrażają sobie, że ich bogowie mają czarną skórę i zadarte nosy; bogowie Traków mieli oczy błękitne i włosy rude. Gdyby konie i lwy miały ręce i potrafiły rysować lub rzeźbić tak jak ludzie, konie rysowałyby bogów w kształcie koni, a lwy – w kształcie lwów – na swoje własne podobieństwo.

                                                                                                                     Ksenofanes

Wstęp

 

 

     Na stole, przy którym siedzę, pisząc tę książkę, leży stary egzemplarz L’Assaut, organu propagandowego dyktatora Jean – Claude Duvaliera z Haiti, pucołowatego i nierozgarniętego syna bezwzględnego i inteligentnego chudzielca, Jean – Francois Duvaliera, znanego jako „Papa Doc”. Sam korpulentny sukcesor, ku swemu zażenowaniu znany był pod przydomkiem „Baby Doc”. W trosce o ochronę resztek godności i odrębnej tożsamości nierozgarniętego młodego satrapy L’Assaut umieścił podtytuł: Organe de Jean – Claudisme.

     Tymczasem jedynym skutkiem tej próby uniknięcia powiedzenia, wprost, że tak naprawdę chodzi tu o Duvalierism, było nasilenie wrażenia, którego za wszelka cenę chciano uniknąć, ze oto mamy tu do czynienia z typowym dla republiki bananowej kultem dynastii. Pod winietą umieszczono rysunek zabawnego ptaka – tłustego, niezdolnego do lotu gołębia, w zamierzeniu artysty zapewne gołąbka pokoju, na co daje się wskazywać gałązka oliwna w jego dziobie. Pod tą przygnębiającą parodią ptaka widzimy łacińską sentencję In Hoc Signo Vinces (Pod tym znakiem zwyciężysz), która zdaje się zaprzeczać pokojowym i „roślinożernym treściom, wyrażanym przez graficzny symbol. Ta maksyma towarzyszy często takim wczesnochrześcijańskim symbolom, jak krzyż lub ryba. Widziałem ja także na okładkach broszurek obok takich symboli jak swastyka. Z pewnością nikt nie mógł odnieść zwycięstwa, walcząc pod sztandarem noszącym zreprodukowany na okładce pisma symbol.

     Na jednej z wewnętrznych stronic, tuż obok drugiego i pełnego uwielbienia sprawozdania z obchodów rocznicy małżeństwa pulchnego pierwszego obywatela Haiti ze sławną Duvariel, widnieje duże zdjęcie, przedstawiające elegancką Michele w pozie stosownej dla przywódczyni haitańskiej, białej i kreolskiej społeczności. Jej ozdobione bransoletami ramiona uwięzione są w miłosnym uścisku innej kobiety, która spogląda na Michele wzrokiem pełnym szacunku i poważania. Obok zdjęcia zamieszczono wypowiedź tej drugiej kobiety – najwyraźniej uznała ona, że przymilne gesty to za mało i ze trzeba je wesprzeć słowami: Madame la Presidente, c’est personne qui sent, qui sait, qui veut prouver son amour non seulement par des mots, mais aussi par des actiions concretes et tangibles).[Pani Prezydent jest osobą, która czuje, która wie i która chce dać świadectwo swojej miłości nie tylko słowami, ale również konkretnymi uczynkami]. Na sąsiedniej stronie, w rubryce towarzyskiej, króluje artykuł, którego tytuł nawiązuje do tych pochlebstw: Madame la Presidente, le pays resonne de votre oeuvre. [Pani Prezydent, ten kraj żyje dzięki Pani].

     Przyjrzyjmy się bliżej temu zdjęciu. Okazuje się, że kobieta, która obsypała Michele komplementami, to znana milionom ludzi na całym świecie Matka Teresa z Kalkuty. Nieodparcie nasuwa się kilka pytań. Czy to możliwe, żeby zdjęcie było fotomontażem? Czyżby przybiegli redaktorzy L’Assaut wykorzystali niczego niepodejrzewająca zakonnicę, czyniąc ją – bez jej wiedzy – gościem rocznicowych uroczystości? Czyżby włożyli jej w usta wyżej cytowane słowa i tym samym postawili ją w niezręcznej sytuacji? Odpowiedź na to pytanie musi być niestety negatywna. Leżący przede mną numer pisma pochodzi z 1 stycznia 1981 roku, a w tym samym roku Matka Teresa rzeczywiście odwiedziła Haiti, co szczęśliwie zostało utrwalone na taśmie filmowej. Wyemitowany przez amerykańską sieć CBS ( w programie Sixty Minutes) film pokazuje uśmiechającą się do kamery Matkę Teresę, która zapewnia nas, że choć w swym życiu spotkała wielu monarchów i prezydentów, nigdy nie widziała, by ludzie ubodzy byli w tak bliskich stosunkach z głowa państwa, jak zwykli Haitańczycy z Michele Davalier. - To była dla mnie piękna lekcja – oświadczyła zakonnica. W nagrodę za tę i wiele innych przysług Matkę Teresę nagrodzono haitańską Legią Honorową, a jej proste oświadczenie, któremu towarzyszyła dobrotliwa aprobata pierwszej pary, haitańska telewizja państwowa pokazywała, co wieczór, przez cały tydzień. Nic przy tym nie wiadomo, żeby Matka Teresa ogłosiła w tej sprawie dementi, (choć jak rzadko, kto potrafi ona nadawać rozgłos swoim poglądom) w okresie pomiędzy wręczeniem nagrody a dniem, w którym stosunki miedzy ludem Haiti a Duvalierami stały się tak „bliskie”, że prezydent i jego żona ledwie zdążyli wypchać walizy zawartością państwowej kiesy przed sromotna ucieczka na Francuska Riwierę.

     Nasuwa się w tym miejscu kilka pytań: Czym właściwie jest skromność, pokora i oddanie ubogim. Jaka jest definicja świętości? A przede wszystkim, co właściwie Matka Teresa robiła w Port-au-Prince? Dlaczego towarzyszyła przedstawicielom miejscowej oligarchii w sesjach fotograficznych i dlaczego brała udział w uroczystych ceremoniach? Co w ogóle robiła na Haiti? Czy świat mnie powinien jej raczej oglądać, gdy z pokora obmywa stopy katolickich żebraków? Polityka nie wydaje się jej domeną, a już z pewnością nie polityka na drugim końcu świata, w upalnym karaibskim kraju pod rządami krwawej dyktatury. Haiti było uznane od wielu lat, i to w pełni zasłużenie, za jeden z najbiedniejszych krajów świata, którego władze samowolnie decydowały o losach mieszkańców, traktowanych często z bezprzykładnym okrucieństwem. Nikt przy tym nie miał wątpliwości, że tragiczna sytuacja na wyspie nie była wynikiem klęski żywiołowej lub innego nieodwracalnego nieszczęścia. Haiti w tych latach było w praktyce własnością bezdusznej, chciwej i drapieżnej szajki, która siłą podporządkowała sobie żyjących w skrajnej nędzy ludzi.

     Spójrzmy raz jeszcze na zdjęcie dwóch uśmiechniętych pań. Trudno się oprzeć wrażeniu, ze nie pasuje ono do legendarnego wizerunku Matki Teresy. Rzecz to o niebagatelnym znaczeniu. Nie zapominajmy, że ci, którzy potrafią wpływać na swój publiczny wizerunek, w istocie decydują o treści mitów na własny temat. Ludzie myślą o nich to, co oni sami o sobie myślą. W dzisiejszym świecie słowa i czyny osądza się na podstawie reputacji osoby, której słowa i czyny oceniamy, a nie odwrotnie. Próbuję przyjrzeć się zdjęciu pod światło, tak by dostrzec jego negatyw. Czyżby negatywowy obraz mógł być bliższy rzeczywistości?

     Na moim biurku znajduje się jeszcze jedno zdjęcie. Widzimy na nim Matkę Teresę ze skromnie spuszczonymi oczyma, najwyraźniej w świetnej komitywie z mężczyzną znanym jako „John – Roger”. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że zdjęcie zostało zrobione w slumsach Kalkuty. Po bliższym przyjrzeniu się łatwo jednak dostrzec, ze widoczne w tle postacie zostały wmontowane w tło fotografii. Zdjęcie jest falsyfikatem. Podobnie zresztą jak sam John – Roger. Ów przywódca sekty znanej niektórym jako Insight (wgląd – przyp. tłum.), której pełna nazwa brzmi MSIA (the Movement of Spiritual Inner Awareness), wymawiana jak „Messiaha” [po angielsku „mesjasz”], to oszust pierwszej klasy. Szeroka publiczność poznała go chyba najlepiej dzięki jego lukratywnej znajomości z Arianną Stassinopoulus – Huffington, której mąż, Michael Huffington, wydał 42 miliony dolarów z osobistego majątku na pokrycie kosztów zakończonej niepowodzeniem kampanii Johna – Rogera o miejsce w senacie stanowym Kalifornii. John – Roger wielokrotnie ogłaszał, ze pod względem rozwoju „duchowej świadomości” znacznie góruje nad Jezusem Chrystusem – co równie trudno obalić, jak potwierdzić. Ktoś mógłby pomyśleć, że związki z mężczyzną o takiej reputacji mogłyby przynieść szkodę wizerunkowi Matki Teresy, a tu, proszę, zakonnica pozuje z nim do fotografii, udzielając mu tym samym części swego prestiżu. Warto podkreślić, ze kierowana przez Johna – Rogera sekta wielokrotnie była określana w prasie jako skorumpowana i fanatyczna, a Sieć Upowszechniania Wiedzy o Sektach zaliczyła ją do bardzo niebezpiecznych.

     Sfałszowana fotografię wykonano podczas uroczystości wręczenia Matce Teresie czeku na 10 tysięcy dolarów, dołączonego do Nagrody za Prawość, którą przyznał jej sam John – Roger – człowiek, który – jak sam twierdzi – osiągnął świętość w następstwie wizji, jakiej doświadczył podczas operacji nerek. Nie ma wątpliwości, że apologeci Matki Teresy bez trudu znajdą dla niej wytłumaczenie. Ich pupilka była z pewnością zbyt niewinna, by móc rozpoznać czyjąś nieuczciwość. A 10 tysięcy dolarów? Jak mawiał Lenin (cytując Juvenala), Pecunia non olet. Cóż może być bardziej naturalnego niż to, ze Matka Teresa opuszcza Kalkutę i podróżuje na drugi koniec świata, do Tinseltown, gdzie udziela swego prestiżu miejscowemu guru, który twierdzi, że pod względem rozwoju duchowego prześcignął samego Zbawiciela. Jak się okaże w dalszej części naszej krótkiej opowieści, Matka Teresa chętnie dotrzymywała towarzystwa kilku innym oszustom i kanciarzom. Czy potrafią to dostrzec jej miłośnicy? Czy te podejrzane związki, to rzeczywiście zwykły przypadek? Czy apologetów Matki Teresy stać w tej mierze na odrobinę sceptycyzmu?

     A oto ostatnia fotografia z mojego zbioru. Tym razem widzimy Matkę Teresę w modlitewnej pozie w towarzystwie Hillary Rodham Clinton i Mariona Barry [Marion Barry – burmistrz Waszyngtonu D.C w latach 1979-1990 i 1994-1998. W roku 1990 skazany na 6 miesięcy więzienia za używanie kokainy] podczas otwarcia ośrodka adopcyjnego na obrzeżach Waszyngtonu, w którym miało znaleźć schronienie ośmioro dzieci. Był to wielki dzień dla Mariona Barry, człowieka odpowiedzialnego za skorumpowanie i załamanie finansowe stolicy Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie szczwanego gracza, który próbował odwrócić publiczną uwagę od swoich poczynań, wzywając do wprowadzenia obowiązkowej modlitwy w waszyngtońskich szkołach. Był to również wielki dzień dla Hillary Rodham Clinton, która nieomal samodzielnie doprowadziła do upadku koalicji na rzecz systemu państwowej służby zdrowia, która powstała i dojrzewała przez blisko ćwierć wieku.

     Spotkanie w dniu 19 czerwca 1995 roku, które stało się okazją do zrobienia sobie wspólnego zdjęcia, było skutkiem wydarzeń z marca poprzedniego roku, gdy Pierwsza Dama udała się w podróż do Indii. Wizyta ta miała, jak się zdaje, „prawdziwie potiomkinowski charakter”, [Potiomkin Grigorij Aleksandrowicz, książę (1739-1791), feldmarszałek, faworyt Katarzyny II. Uczestnik przewrotu pałacowego (1762), w wyniku, którego Katarzyna II objęła tron. Miał duży wpływ na sprawy państwowe. Generał gubernator Nowosybirska, Azowa i Astrachania. Według na wpół legendarnej tradycji, w roku 1787, organizując podróż monarchini po Krymie, wznosił na trasie jej podróży atrapy wiosek, które miały świadczyć o zamożności mieszkańców zarządzanej przez niego prowincji], czego mogliśmy się dowiedzieć z korespondencji Molly Moore, doskonałej reporterki Washington Post, która towarzyszyła Hillary Clinton w podróży:

 

     Gdy kawalkada samochodów towarzyszących Pierwszej Damie przemykała wczoraj przez pakistańskie wioski, długa zasłona z pomalowanej w żywe kolory tkaniny chroniła szanownych gości przed przykrym widokiem ciągnących się kilometrami, zasnutych dymem wysypisk śmieci, gdzie gromady dzieci szukały czegoś do zjedzenia, a najbiedniejsze rodziny kleciły slumsy z kartonowych pudeł, strzępów szmat i plastikowych opakowań…

     Do jednego z pakistańskich urzędników dotarły pogłoski, że Hillary wybiera się na wycieczkę na malownicze Wzgórza Margalla, górujące nad stolicą kraju, Islamabadem, w pośpiechu polecił pokryć asfaltem kilkunastokilometrowy odcinek drogi prowadzącej do jednej z położonych wśród wzgórz wiosek. I choć Hillary ostatecznie zrezygnowała z wycieczki (wskutek protestów tajnych służb), to mieszkańcy wioski w końcu dostali asfaltową drogę, o którą zabiegali od kilkudziesięciu lat.

    

     W ten właśnie sposób zachodni przywódcy wpływają na losy biedaków w odwiedzanych przez nich krajach, po czym powracają do domu w poczuciu moralnego oczyszczenia.

     Spotkanie z Matka Teresą stanowiło żelazny punkt programu podróży każdej sławy odwiedzającej ten region świata, a Hillary Clinton nie zamierzała zrywać tej tradycji. Jadąc ulicami, na których „samochody, autobusy, ryksze i piesi tłoczą się jak okiem sięgnąć”, dotarła do prowadzonego przez Matkę Teresę sierocińca w Delhi, gdzie – by znowu przywołać fragment korespondencji Molly Moore: dzieci, które normalnie mają na sobie tylko cienkie, bawełniane pieluchy, wywołujące wysypki i zaostrzające smród uryny, tego ranka odziano w amerykańskie pampersy i nowe, kwieciste fartuszki.

     Jeden słuszny krok pociąga za sobą następny. Wizja w sierocińcu w Delhi zaowocowała podróżą Matki Teresy do Waszyngtonu, co z kolei dało Hillary Clinton i burmistrzowi Barry okazje do niekontrowersyjnej i niedrogiej reklamy. Nowy ośrodek adopcyjny położony był na jednym z ładniejszych, tonących w zieleni przedmieść amerykańskiej stolicy. Podczas otwarcia nikt nie okazał się na tyle niedelikatny, by wspomnieć wcześniejszy pobyt Matki Teresy w mieście, w roku 1981, gdy raczyła zwrócić uwagę na biedaków zamieszkujących getto Anacostii. Te położoną po drugiej stronie rzeki Potomak dzielnicę uważa się za stolicę czarnego Waszyngtonu. W roku 1981 część zamieszkującej Anacostię ludności sprzeciwiła się projektowi utworzenia w tej dzielnicy placówki Zgromadzenia Misjonarek Miłości, gdyż – ich zdaniem – utworzenie schroniska w tej dzielnicy mogłoby sugerować, że mieszkańcy Anacostii to bezradni biedacy, jakich kojarzy się na ogół z tzw. Trzecim Światem. Grupa nieuprzejmych czarnoskórych mężczyzn wdarła się wtedy do biura Matki Teresy tuż przed rozpoczęciem konferencji prasowej. Oto fragment relacji jej ówczesnej asystentki, Rathy Sreedhar:

 

    Mężczyźni byli zdenerwowani… Powiedzieli Matce, że Anacostia potrzebuje przyzwoitych miejsc pracy, mieszkań i usług, a nie dobroczynności. Matka nie podjęła dyskusji; po prostu słuchała tego, co mówią. W końcu jeden z nich zapytał ja, co właściwie zamierza tam robić. Matka odparła: „Najpierw musimy się nauczyć kochać siebie wzajemnie”. Zagniewani mężczyźni nie wiedzieli, co na to odpowiedzieć.

 

     Może, dlatego, że te słowa słyszeli już wcześniej. Tak czy inaczej, gdy rozpoczęła się konferencja, Matka Teresa bezzwłocznie wyjaśniła wszelkie możliwe nieporozumienia:

 

- Matko Tereso, co Matka chce tutaj osiągnąć?

- Radość z dawania i otrzymywania miłości.

- Na to potrzeba mnóstwo pieniędzy, nie sądzi Matka?

- Potrzeba wiele poświęcenia.

- Czy naucza Matka biedaków, by z pokora znosili swój los?

- Myślę, że jest rzeczą bardzo piękną, gdy biedacy z pokorą przyjmują swój los, dzieląc go z cierpieniem Chrystusa. Uważam, że świat odnosi wielkie korzyści z cierpienia biednych ludzi.

 

     Marion Barry oczywiście uświetnił to wydarzenie swoja obecnością. Pojawił się także czarny pastor z kościoła Św. Teresy, George Stallings. W roku 1995, czternaście lat później, Anacostia znajdowała się w jeszcze gorszym stanie, a pastor opuścił swój rodzimy kościół, by założyć nowy odłam chrześcijaństwa, tylko dla czarnych, tak naprawdę poświęcony głównie głoszeniu chwały samego założyciela.

     Raz jeszcze przyjrzyjmy się zdjęciu Matki Teresy w siostrzanym uścisku z Michele Duvalier, jedną z najbardziej cynicznych, płytkich i zepsutych kobiet współczesnego świata: hipokrytką zerującą na najbiedniejszych. Fotografia i jej kontekst ukazują prawdziwe oblicze Matki Teresy jako religijnej fundamentalistki, działaczki politycznej, autorki niemądrych pouczeń i wspólniczki sowieckich potęg. Na tym właśnie polegała jej misja.

     Gdy w Bibliotece Kongresu Stanów Zjednoczonych poprosiłem o spis książek na temat Matki Teresy, otrzymałem wydruk z listą około dwudziestu tytułów. Znalazły się tam miedzy innymi: Matka Teresa: nadzieja najuboższych, Williama Jay Jacobsa; Matka Teresa: lata chwały, Edwarda Le Jolly; Matka Teresa: zakochana kobieta (ten tytuł wydawał się obiecywać więcej niż inne, okazało się jednak, że jest dziełem tego samego autora i utrzymany jest w tym samym duchu); Matka Teresa opiekunka cierpiących, Lindy Carlson Johnson; Matka Teresa: na służbie cierpiących tego świata, Susan Ullstein; Matka Teresa: przyjaciółka tych, którzy nie maja przyjaciół, Carol Green; i Matka Teresa: opiekunka wszystkich dzieci Pana Boga, Betsy Lee – żeby wymienić tylko kilka szczególnie ważnych tytułów. Nawet najbardziej neutralna spośród prac na ten temat: Matka Teresa: życie i dzieło – okazała się pełnym nabożnej czci panegirykiem, ukrywającym się pod płaszczykiem biografii, ułożonym przez jednego z jej albańskich współwyznawców.

     Prawdę powiedziawszy, dominujący ton tych książek był tak przepojony czcią wobec ich bohaterki, że przez moment wydał mi się nawet przekonujący. Jeśli przeczytamy te tytuły raz jeszcze na głos: Matka Teresa: nadzieja najuboższych, Matka Teresa opiekunka cierpiących, Matka Teresa: na służbie cierpiących tego świata, Matka Teresa: przyjaciółka tych, którzy nie maja przyjaciół, to zauważymy, że układają się one w rodzaj inwokacji do Matki Boskiej, czy też osobliwego „Ave Maria”. Warto zwrócić uwagę na skalę owej inwokacji: „cierpiący tego świata”, „wszystkie dzieci Pana Boga”. Na naszych oczach rodzi się nowa święta. Miejsca, w których przebywała i przedmioty, z jakimi miała kontakt, będą wkrótce obiektem religijnej czci, a już dziś sposób, w jaki jest traktowana przez swoich zwolenników, ma właściwie kultowy charakter.

     Obecny papież jest wielkim zwolennikiem kanonizacji; w ciągu szesnastu lat wyprodukował pięć razy więcej świętych niż wszyscy jego dwudziestowieczni poprzednicy razem wzięci. Zwiększył też znacznie liczbę beatyfikacji, dzięki czemu przedpokój do świętości pełen jest oczekujących na swoja kolej. Pomiędzy rokiem 1588 a 1978 papieże wynieśli na ołtarze 679 świętych. W okresie panowania Jana Pawła II (dane na czerwiec 1995) przeprowadzono 271 kanonizacji i 631 beatyfikacji. [Według National Catholic Register, na początku 2001 roku liczby te wzrosły odpowiednio do 966 beatyfikowanych i 447 kanonizowanych (Przyp. tłumacza)]. Rozpatrywanych jest następnych 2000 kandydatur na świętych i błogosławionych, wśród nich hiszpańska królowa Izabela. [Izabela Katolicka (1451-1504), nakazała miedzy innymi wypędzenie 170 000 Żydów z Hiszpanii (1492). Przypisuje się jej również współodpowiedzialność za wprowadzenie Inkwizycji]. Tak pospieszne i masowe jest papieskie działanie, że przypomina praktykowany niegdyś przez chińskich generałów chrzest podległych im oddziałów za pomocą węża strażackiego. W roku 1987, podczas jednej tylko ceremonii, w ciągu zaledwie kilku godzin beatyfikowano ogółem 85 angielskich, szkockich, walijskich i irlandzkich męczenników.

     Zgłoszenie kandydata na świętego to nie błahostka. Świeci uzyskują łaskę wstawiennictwa i mogą być adresatami naszych modlitw. Większość papieży wstrzymywała się od pospiesznych kanonizacji, a kościół zwykle zwlekał z oficjalnym uznaniem cudów i objawień. Nie ma się, co dziwić – gdyby boskie interwencje w ludzkie sprawy były potwierdzane zbyt często, mogłoby to rodzić nieprzewidywalne konsekwencje. Gdy jeden trędowaty będzie uleczony, cały ich zastęp może zapytać, dlaczego nie zostali uleczeni wszyscy trędowaci? Im więcej uznano by cudów, tym trudniej byłoby odpowiedzieć na pytanie o białaczkę dziecięcą, masowe ubóstwo lub niesprawiedliwość, bez uciekania się do wątpliwej wartości formułki, wedle, której „niezbadane są wyroki boskie”. To stary problem, i jak się wydaje, dalecy jesteśmy od znalezienia rozwiązania, które dałoby metodologiczne podstawy polityce masowej kanonizacji.

     Chociaż tradycja wymaga, żeby święty dokonał choćby jednego cudu, żeby spełniał dobre uczynki, odznaczał się heroicznymi cnotami i wykazał się logistycznie trudna zdolnością do przebywania w kilku miejscach naraz, wiele osób, często nawet nienależących do kościoła katolickiego, już dawno zaliczyło Matkę Teresę w poczet świętych. Członkowie watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, (która poddaje badaniu kontrowersyjne kandydatury – na przykład królowej Izabeli) w przypadku Matki Teresy porzucają swą zwykła małomówność i rezerwę, i bez wahania stwierdzają, że jej beatyfikacja i kanonizacja jest rzeczą pewną. Ta perspektywa przypuszczalnie nie była dla niej nieprzyjemna, choć, jak się zdaje, wyniesienie na ołtarze nie było jednym z pierwszych celów Matki Teresy. Jej życie wskazuje raczej, ze przede wszystkim chciała być założycielka nowego zakonu – do powołanego przez nią Zgromadzenia Misjonarek Miłości należy obecnie 4000 zakonnic i 40 000 pracowników świeckich. Zależało jej na tym, by wraz ze św. Franciszkiem i Benedyktem, znaleźć się wśród założycieli nowej reguły zakonnej.

     Matka Teresa wyznaje teorie ubóstwa, która jest również teoria uległości i wdzięczności. Wyznaje ona również teorie władzy, wywodzącą się od zapomnianych słów św. Pawła o „władzy, którą otrzymał od Ojca swego9”. Jest także emisariuszka pełnego determinacji i upolitycznionego papieża. Jej podróże po świecie nie przypominają wędrówek pielgrzyma, lecz kampanie zgodna z wymogami jej teorii władzy. Matka Teresa ma również teorię moralności. Nietrudno ją zrozumieć, chociaż ma ona swoje trudne miejsca. Matka Teresa doskonale rozumie sens biblijnego nakazu, by cesarskie oddać cesarzowi.

     Pytanie o to, co winniśmy oddać Bogu, dotyczy natomiast tylko tych spośród nas, którzy maja wiarę lub tych, którzy z ulga przyjmują, ze istnieją ludzie wierzący. Sumienie bogaczy tego świata nie jest czyste, i nie jest wina albańskiej zakonnicy, że niektórzy ludzie chcieli zagłuszyć głos swego sumienia pomagając w tym, co uważali za jej dobroczynną misję. Zamieszczona na kolejnych stronach tej książki krytyka nie jest zatem sporem z oszustem, lecz raczej z ofiarą oszustwa. Jeśli Matka Teresa jest przedmiotem uwielbienia wielu naiwnych i bezkrytycznych obserwatorów, to wina nie leży po jej stronie, a w każdym razie nie tylko po jej stronie. W tej fabryce iluzji, iluzjonista jest w gruncie rzeczy narzędziem w ręku widowni. Nawet gdyby ogłosił, ze jest zwykłym naciągaczem i zręcznym prestidigitatorem, i tak wystrychnąłby na dudka tłum wielbicieli. Populus vult decipi – ergo decipiatur. [Ludzie chcą być oszukiwani, niech, zatem mają to, czego chcą].

 

Cud

 

     Wstrząsy w naturze, zaburzenia, cudowne przypadki i czyniący cuda ludzie, choć sprzeczne są z zamiarami mądrego nadzorcy, na rodzaju ludzkim robią wrażenie, które jest źródłem, wszelkiej religijności.

David Hume, Naturalna historia religii

 

     Ogólnie rzecz biorąc, tajemniczość, cuda i proroctwa to dodatki, przynależne raczej do świata religijnych baśni, niż do prawdziwej religii. To dzięki nim różne efektowne szalbierstwa stały się znane na całym świecie, a religia przekształciła się w działalność zawodową. Powodzenie jednego oszusta zachęca kolejnych, a ich wszystkich od wyrzutów sumienia chroniło kojące przekonanie, że dopuszczając się pobożnych oszustw czynią wiele dobrego.

Tomasz Paine, Wiek rozumu

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin