Kunegunda Siwiec_Miejsce mojego miłosierdzia i odpoczynku.doc

(658 KB) Pobierz

                           

 

 

 

Miejsce mojego miłosierdzia i odpoczynku

 

Nadprzyrodzone oświecenia Kunegundy Siwiec ze Stryszawy

zanotowane przez ks. Bronisława Bartkowskiego

 

 

Słowo wstępne

Ks. Bronisław Bartkowski

 

13 października 1937 r. wysiadłem z pociągu w Suchej na trasie Kraków-Zakopane, by stąd góralską furką dostać się do Stryszawy. Siostry Zmartwychwstanki zaproponowały mi objęcie funkcji kapelańskich przy ich kaplicy. Ponieważ miałem do dyspozycji miesięczny urlop zdrowotny i płótno w kieszeni, więc chętnie przyjąłem propozycję. Niby ta Stryszawa zaczyna się niedaleko Suchej, jakieś 2 km od stacji, ale tylko zaczyna, bo potem, beskidzkim zwyczajem, ciągnie się dobrych 12 kilometrów. A mój nowy punkt oparcia, wg relacji woźnicy, znajduje się prawie na końcu tej trasy.

 

Ruszyliśmy więc "w nieznane". Tych stron nie znałem, więc rozglądałem się ciekawie, dokąd mnie wiozą. Najpierw kilka mil gościńcem w kierunku Żywca, potem skręt w lewo i jeszcze 6 km wyboistą, pełną zakrętów, wiejską drogą. Jeszcze jeden zakręt w lewo, pod górę, i wreszcie furka stanęła przed dużym, drewnianym domem. Po dwu godzinach jazdy byliśmy na miejscu.

 

Beskid Żywiecki posiada wiele pięknych zakątków, ale chyba niewiele dorównuje pięknem temu osiedlu stryszawskiemu, które zwie się Siwcówką, a którego punkt centralny stanowi Zakład Sióstr Zmartwychwstanek z kaplicą świętej Teresy od Dzieciątka Jezus.

 

Sama Siwcówka leży jakby w środku amfiteatru złożonego z gór. Ze wszystkich stron, ze wschodu i z zachodu, z południa i od północy, okalają ją góry, o których Gustaw Morcinek wyraża się, że "narodziły się z uśmiechu Pana Boga".

 

Góry zielone aż po szczyty ciemną zielenią lasów i jasną zielenią pól i pastwisk. Góry, które jakimś ciepłym kręgiem otoczyły Siwcówkę, tworząc z niej zaciszny zakątek, w którym jest przytulnie i ciekawie.

 

A w samym środku Siwcówki zakład ze stylową kaplicą. Do niej przeniósł się cały naturalny urok Siwcówki, tyle, że się wysublimował, wypełnił pogodnym tchnieniem - nadprzyrodzoności. Przesada?... Sugestia?...Może. Na dowód jednak, że to nie tylko moje wrażenie, przytoczę tu urywek listu, pisanego z dalekiej Kanady. Pisze osoba, która spędziła kilka tygodni w Siwcówce: Tak sobie marzyłam, że na starość przytulę się do Sióstr i nie tylko ja, ale i moi znajomi, by mieć pod bokiem te cudowną kapliczkę. Taki tam spokój, zdawało mi się, i tak też mówię moim znajomym, że w tej kaplicy Chrystus Pan odpoczywał. Pisząca te słowa instynktownie odgadła, o czym przed kilku laty sam Pan Jezus zapewniał Kundusię: "to jest miejsce mojego odpoczynku i mojego miłosierdzia ".

 

W takim to miejscu, wśród takiego otoczenia, spotkała mnie osobliwa przygoda mojego życia kapłańskiego, której na imię Kundusia.

 

Ale zanim przejdę do zamierzonego tematu, chcę "dać świadectwo prawdzie". Nie wiem, ile osób doznało na tym miejscu Miłosierdzia Bożego. To są Jego, Jezusowe sprawy. To jednak wiem: jam tego miłosierdzia doznał i dlatego to moje wstępne słowo chcę jednocześnie uczynić aktem uwielbienia i podziękowania.

 

Ile razy w brewiarzu czytam słowa: "abscondit me in abscondito tabernaculi sui; ukrył mnie w głębi swego przybytku" (Ps 27, 5) i te drugie: "ipse liberavit me de laqueo venantium et a verbo aspero; On sam cię wyzwolił z sideł myśliwego i od zgubnego słowa" ( Ps 91, 3), ogarnia mnie wzruszenie. Słowa te dosłownie spełniły się na mnie. Nie doznałem cudownego uzdrowienia, nie. Mój pobyt na urlopie zdrowotnym - zamienił się z terminowego na bezterminowy.

 

Przyszła II Wojna Światowa. Gestapo czyniło za mną poszukiwania na mojej ostatniej placówce duszpasterskiej i w domu rodzinnym, ale Pan "ukrył mnie w głębi przybytku swojego..." i oszczędził tego wszystkiego, czego doznali inni.

 

Znać uznał, żem za słaby był na takie próby. Okazał miłosierdzie, więc Mu dziękuję. A przy tym uczynił mnie świadkiem swych zamierzeń i pragnień udzielanych duszy prostej, bardzo Go miłującej; więc o tym z kolei zamierzam pisać.

 

Zostawszy więc kapelanem na Siwcówce, zacząłem powoli poznawać historię kaplicy i ludzi, którzy się do tego przyczynili. Kaplica przy zakładzie powstała w roku 1929 . Zanim jednak stanęła, była przez długie lata marzeniem i upragnieniem ludzi prostych a pobożnych, którzy uważali, iż najlepszy użytek ze swego majątku zrobią wtedy, gdy go przeznaczą na budowę domu dla sióstr zakonnych, a przy tym domu stanie kaplica. A w kaplicy zamieszka najlepszy GOŚĆ - ten, który sam prosił o gościnę w domu Zacheusza i który był gościem u przyjaciół rodzeństwa z Betanii: Marty, Marii i Łazarza.

 

Tu w Siwcówce też było rodzeństwo. W tym czasie, kiedy przyjechałem do Stryszawy, w starym, góralskim, drewnianym domu żyło ich także troje, jak tam w Betanii - dwie siostry: Zofia i Kunegunda, i brat Michał.

 

Z licznej, bo 3 chłopców i 7 dziewcząt liczącej rodziny, 3 siostry wyszły za mąż, reszta żyjąc razem i dożywając przeważnie późnego wieku, opuszczała ten dom dopiero wtedy, kiedy przyszło przenieść się "in aeterna tabernacula" (do wiecznych przybytków). Wprawdzie "Dziadek" (tak ogólnie nazywano ojca tej gromadki, bo był starym, najstarszym gazdą w osiedlu, niewiele brakowało mu do setki; gdy umierał miał 96 lat), otóż Dziadek podobno nie był zadowolony ze starokawalerstwa i staropanieństwa swych dzieci, ale ostatecznie ani do żeniaczki, ani do zamążpójścia nie zmuszał. Gazdował sobie w owej dymnej chacie (komin w niej jest wymysłem nowszej daty), a nad tą chatą i duszami jej mieszkańców gazdował Bóg. Bo wiara w Boga, w Jego prawdy i prawa, była też podstawą całej filozofii życiowej i miarą postępowania. Nie wspominam o matce, bo nie udało mi się zdobyć jakichś szczegółów jej życia. Matka 10-ciorga dzieci na pewno zasługiwałaby na to, by o niej napisać gruba książkę, ale czyny takich matek sam Bóg zapisuje w swoich księgach, a tu na ziemi trzyma je w ukryciu i ludzkim zapomnieniu.

 

Wśród dziewcząt najmłodszą była Kunegunda, po tutejszemu Kundusia, a ponieważ na osiedlu, w sąsiedztwie było kilka osób noszących to samo imię, więc później, gdy przybyło jej lat, nazywano ją Starszą Kundusią. Stryszawianie, bez względu na wiek mówią do siebie po imieniu. Chcąc się dowiedzieć ich nazwisk, trzeba pytać - "jak się piszecie". Kundusia, aż do 21 roku życia była sobie zwykłą, młodą, wiejską dziewczyną, niczym nie różniącą się od rówieśniczek. Pracowała przy gospodarstwie, a w niedzielę czy w dni świąteczne lubiła w towarzystwie pogwarzyć, pobawić się, potańczyć.

 

W roku 1896 zjechał z misjami ojciec Bernard Łubieński, redemptorysta, sławny "kulawy misjonarz". Na kazania jego szły tłumy. Wśród nich znalazła się też Kundusia.

 

Wtedy to nastąpiła decydująca chwila w jej życiu. Postanowiła poświęcić się na wyłączną służbę Bogu. W najgłębszym słowa tego znaczeniu. Ile razy bowiem słyszy się określenie "Wyłączna służba Bogu", tyle razy stają przed wyobraźnią mury klasztorne, habit czy sutanna. A przecież życie zakonne jest tylko pewną formą służby Bogu. Duch służby Bożej polega na chętnym, całkowitym i miłosnym podporządkowaniu swej woli, woli Bożej, na szukaniu jedynie upodobań Bożych. Polega na tym, by serce podzielone pomiędzy świat i Boga jednym miłosnym aktem objęło Boga i wszystko, co Boże. By nie szukało już nic innego.

 

Taka wróciła z owych misji Kundusia i taka pozostała do końca życia. Ziarno słowa Bożego padło na ziemię dobrą i urodzajną, zaczęło przynosić owoc stokrotny.

 

W czym się to objawiało? Otóż z góry muszę zaznaczyć, że w życiu Kundusi nie było nic z nadzwyczajności, bo nawet ów głos wewnętrzny (o którym na następnych stronach) nie jest, moim zdaniem, czymś nadzwyczajnym. Jest raczej spełnieniem obietnicy Jezusowej: "Kto Mnie miłuje, tego umiłuje Ojciec Mój, a również Ja będę go miłował i siebie samego mu objawię" (J 14, 21). " Będę słuchał tego, co mówi we mnie Pan "(por. Ps 84, 9). Może to tylko brak skupienia, zbytni niepokój i "troska o bardzo wiele" sprawiają, że nie słyszymy co mówi w nas Pan tak jak Go słyszała w sobie święta Teresa od Dzieciątka Jezus wtedy gdy do niej przemawiał.

 

Nadzwyczajna była jedynie wierność i czujność, z jaką i Kundusia odpowiadała na każde poruszenie łaski Bożej. To nadawało wartość czynnościom pozornie mało wartym, tak pospolitym. Kiedyś pięknie powiedziała pewna matka: "Chcę Boga wielbić każdą wypraną pieluszką mojego dziecka".

 

Coś z tego ducha, tego wewnętrznego usposobienia było w Kundusi; "Omnis gloria sius... ab intus cała chwała jej... od wewnątrz" (por. Ps 45, 14).

 

Najtrudniej jest pisać o rzeczach prostych, tak by ukazać całą ich wielkość. Szczególnie wtedy, gdy chodzi o rzeczy duchowe. Co byśmy wiedzieli o Świętej Teresie od Dzieciątka Jezus, gdyby nie jej "Dzieje duszy", w których ona sama bezwiednie odsłania nam swoją wielkość? Czy w ogóle możliwe jest, w martwych literach i ciasnych, nieudolnych zdaniach mowy ludzkiej zamknąć istotną żywą treść ducha ludzkiego, niepowtarzalną wartość tego, co się nazywa - żywy człowiek? Czy najpiękniejszy opis wiosny, równa się - samej wiośnie? Piękno duszy raczej wyczuwa się w bezpośrednim obcowaniu. Wszelki opis jest już tylko stygnącą, jeśli nie zastygłą lawą.

 

Nieraz mamy pretensje do piszących żywoty świętych czy świątobliwych osób, mniej lub więcej słuszne, że dają martwe opisy. Jednak umiejętność przedstawienia - "powtórzenia" bez reszty całego życia byłaby większym cudem niż wskrzeszenie umarłego. Najlepsze żywoty świętych to te, które święci napisali o osobie: św. Augustyn w swoich "Wyznaniach" obie święte Teresy. Ale i te dzieje są tylko portretem w słowie, a nie żywą twarzą.

 

Jeśli mimo wszystko, czytając jakiś żywot, czujemy ożywienie umysłu i poruszenie serca, to tylko dlatego iż mocen jest Pan, w martwą lawę przelać swe ciepło i światło, byśmy przy nich mogli ogrzać swe serce i wyostrzyć swój wzrok duchowy.

 

W prostej, wiejskiej kobiecie, wyczuwali wszyscy, którzy się z nią zetknęli, jakieś głębokie życie wewnętrzne. Życie zjednoczone z Bogiem. Kiedy dziś, po jej śmierci szukam przykładu prawdziwej, nie sfałszowanej, a pełnej, naturalnej pobożności, przed oczyma staje mi postać Kundusi.

 

Żyła Jezusem. Dosłownie. I tak jakoś bezpośrednio, na co dzień, że aż dziwne się wydaje, że można swój stosunek z Bogiem tak prosto, ufnie po dziecięcemu ułożyć. "Błogosławiona jesteś, iżeś uwierzyła" (por. Łk 1, 45). Te słowa wyrzeczone do Maryi przez św. Elżbietę w pewnym sensie można odnieść i do Kundusi. Wszystko wiedziała i rozstrzygała w duchu wiary.

 

Nie było w niej dwóch ludzi - tego co raz kieruje się Ewangelią, a drugi raz woli zaufać własnym racjom. wola boża - to była jedyna racja, jaką uznawała. To co poznawała jako wolę Bożą, przyjmowała natychmiast, bez targowania się z Bogiem. I dlatego nigdy nie traciła pokoju i pogody ducha. Nawet wtedy, kiedy od roku 1948 Bóg nawiedził ją bardzo ciężkimi cierpieniami fizycznymi.

 

Są ludzie, którzy się nie starzeją, choćby mieli i 80 lat (których dożyła Kundusia). Jest w nich wieczna świeżość łaski, która się nie znudziła, nie spowszedniała, nie zblakła. Była zawsze dzieckiem. A to jest przecież warunek autentycznej przynależności do królestwa, to znak, że się jest nie tylko w słowach dzieckiem Boga, który jest wieczny, ale nie stary.

 

Śmiem twierdzić, że Kundusia nigdy nie była stara, mimo 80 lat nie znane jej były objawy starzenia się duchowego, zawsze w niej była świeżość, entuzjazm dla wszystkiego co dobre, ufność - niemal naiwność dziecka. Chwalebna naiwność człowieka, który mimo przykrych doświadczeń życiowych nie traci wiary w drugiego człowieka, wiary w dobro, choć nieraz głęboko schowane.

 

Instynktownie czuli to prości ludzie i szli do niej ze sprawami najintymniejszymi, z prośbą o pomoc w rachunku sumienia z całego życia, i to nie tylko tzw. pobożne babki, ale różne wygi wiejskie, mądrale, chłopi zamknięci w sobie, a "honorni".

 

Kiedyś, po kazaniu, w którym mówiłem o życzliwości, mogła Kundusia wydać sama o sobie piękne świadectwo, powiedziała: Nie przypominam sobie abym była dla kogoś nieżyczliwa. Są ludzieco starają się być życzliwidla innych, w Kundusi było to instynktowne, wrodzone, nie wynik rozumowania, postanowień, ale jakaś naturalna część składowa jej istoty. Może nie powiem za dużo, jeśli nazwę to charyzmatem. Była życzliwą ilustracją tego, co jej powiedział Pan Jezus: "Dzieci małe nie uczą się kochać, ale kochają".

 

Zresztą wszystko co powyżej napisałem, czyż nie jest wynikiem jednej, istotnej rzeczy - rozwojem łaski, wierności!

 

Te, nieraz zawiłe sprawy dotyczące łaski i tego wszystkiego co jej towarzyszy, działania Ducha Św. - jakże cudownie wyglądają gdy je ujrzymy nie poprzez uczone, suche traktaty teologiczne, ale żywo zrealizowane w człowieku, w którym wzrastały tak naturalnie, jak z małego ziarnka rozrasta się potężna górska jodła czy świerk.

 

W duszy Kundusi tak właśnie wzrastała łaska: naturalnie, pod tchnieniem Ducha Bożego. Nic tam nie było sztucznego, cieplarnianego, książkowego, nic na pokaz. Dlatego, z całą swobodą mogła mówić o łaskach, jakich jej Bóg udzielił. Bo od dawna nauczyła się odróżniać własną nędzę i niedostateczność od działania Bożego któremu zawdzięczała wszystko. Kochając prawdę, w każdej chwili zdawała sobie sprawę z tego, że "za łaską Boga jestem, tym czym jestem" (1 Kor 15, 10). Nie hamowana w swoim rozwoju, opierając się na stałej wierności, mogła łaska rozrastać się w niej i wydać obficie te wszystkie owoce duchowe, jakie łasce towarzyszą. Trzeba by osobnego opisu, by dać obraz owych cnót kardynalnych: roztropności, sprawiedliwości, męstwa, umiaru, jakie cechowały postępowanie Kundusi. Nie tylko one. Owa głęboka mądrość, jaką podziwiano u Kundusi, miała źródło w działaniu daru Ducha Św. Nie leżały odłogiem i inne dary. Wystarczyło zobaczyć jak Kundusia robi znak krzyża św., by w tym namaszczeniu, z jakim to czyniła wyczuć działanie owocu daru, który każe z pietyzmem odnosić się do wszystkiego, co jest Boże. "O, taka pobożność, jak u Kundusi, to rozumiem!", takie świadectwo wydała o niej prosta, wiejska kobieta, jej sąsiadka. U Kundusi była naturalna pobożność, podsycana nie tyle mnożeniem ćwiczeń, nabożeństw, modlitw itp. form zewnętrznych (choć rzecz naturalna, musiała się i w nich objawiać), co oparciem na współdziałaniu z tym darem, który się nazywa darem pobożności.

 

Z tego źródła czerpała swe soki, swe natchnienia. Nic dziwnego: jak artysta muzyk z czasem dochodzi do takiego opanowania instrumentu, iż ten staje się jedynie narzędziem "rozśpiewanej duszy, i dusza gra, nie czując oporów materii" - tak i w Kundusi mógł Duch Św. swobodnie rozwinąć swą działalność, bo ona nie stawiała oporów. Stale współpracując z Duchem Św. mogła też zakosztować słodkich jego owoców. Owych owoców, które św. Paweł wymienia w liście do Galatów: "A owocem Ducha Św. jest: miłość, wesele, pokój, cierpliwość, cichość, wiara, skromność, wstrzemięźliwość, czystość" ( 5, 22).

 

Od października 1948 r. dla Kundusi rozpoczyna się okres cierpień, który trwać będzie aż do jej śmierci.

 

W dniu świętej Teresy od Dzieciątka Jezus (3 października 1948 r.) Kundusia po raz ostatni była w kaplicy uczestnicząc we Mszy św.

 

Już przedtem skarżyła się na dotkliwy ból w kolanie, teraz jednak ten ból staje się tak dotkliwy, że trudno jej się poruszać. Miejsce bolesne zaczyna puchnąć, zjawiają się też obrzęki na ręce. Kundusia zmuszona jest położyć się do łóżka, którego już nie opuści aż do śmierci. Zaś łoże boleści staje się coraz bardziej drzewem krzyżowym. Boleści wzmagają się, dochodzi do tego, że najmniejsze dotknięcie wywołuje atak bólu tak dotkliwy, że Kundusia, choć mężna i cierpliwa zawsze, nie może się powstrzymać od krzyków. Przez pół roku leży tylko na jednym boku i tak sypia, a raczej drzemie, bo bóle nie pozwalają spać ani obrócić się na drugi bok. Wszelkie środki lekarskie i próby leczenia zawodzą. Bóg widząc jej ochotną wolę cierpienia, jakby się bał utracić okazji do ratowania dusz, więc nie szczędzi jej cierpień wiedząc, że ona je nie tylko przyjmie cierpliwie, ale i ochotnie. Gdy pytana czy to przez domowników, czy znajomych , mówiła o swoich cierpieniach, zawsze potem pytała z pewnym zakłopotaniem swego spowiednika: "czy ja czasem przez to nie marnuję cierpień?". Nie skarżyła się. Pytana o swoich cierpieniach, mówiła z prostotą, choć niechętnie. Dwa lata przed śmiercią gruźlica, która zaatakowała kości, najprawdopodobniej teraz przerzuciła się na organy wewnętrzne. Następują wyczerpujące krwotoki wewnętrzne, jednocześnie wzmaga się bezsenność. I przy tym wszystkim Kundusia zachowuje niezmąconą pogodę ducha.

 

Poza atakami silnych bólów, z twarzy jej nie schodzi wyraz pokoju i pogodny uśmiech. I ona, wydawałoby się, sama tak bardzo potrzebująca pociechy, pociesza z całą gorącością swego życzliwego serca tych, co do niej przychodzą ze swymi małymi i wielkimi strapieniami.

 

Mocą jej jest Jezus. Kiedyś zwierzyła się spowiednikowi: ,Dziwię się, jak ludzie mogą choć na chwilę radzić sobie bez Jezusa. Bez Niego czułabym się niezdolna znieść choćby najmniejszej przeciwności!

 

Nic dziwnego, że Jezus nieustannie podtrzymywał ją na duchu, sam w niej cierpiąc.

 

W 1942 r. kiedy rozeszła się pogłoska, że hitlerowcy starych i nieproduktywnych ludzi mają po prostu likwidować w oświęcimskich krematoriach, Kundusia uczyniła akt ofiary, jeśliby i ją to miało spotkać. Wtedy usłyszała od Jezusa te słowa: "śmierci męczeńskiej ci nie dam, przy śmierci dam ci więcej cierpień, z Matką moją wyjdę na twe spotkanie".

 

"Przy śmierci dam ci więcej cierpień". O, było tych cierpień ogromny kielich i piła go przez 7 lat, przykuta do łoża. W tych cierpieniach dała świadectwo, że zawsze była i jest gotowa do pełnienia wszelkiej woli Bożej.

 

Umarła 27 czerwca 1955 r. w dniu, w którym kościół obchodzi święto Matki Bożej Nieustajacej Pomocy. Umęczone cierpieniem ciało legło wreszcie na zasłużony spoczynek, w skromnej, niczym nie różniącej się od innych, mogile na stryszawskim cmentarzu. A dusza?...ufam, że ogląda już twarzą w twarz. Tego, którego tu na ziemi tak bardzo kochała, któremu tak wiernie służyła. Kochała Jezusa, a kochając Jego, nie mogła nie ukochać Jego SPRAWY. Żyjąc w tak ścisłym Zjednoczeniu z Nim, odgadła Jego boską troskę. Jego boski niepokój. Ta sprawa, to ta sama, która sprowadziła Jezusa na ziemię, zaprowadziła na Kalwarię, która każe Jego Matce Najświętszej zjawić się w Lourdes, w La Salette, w Fatimie. Sprawa ratowania nieśmiertelnych dusz. Bóg nie chce śmierci grzesznika, chce zbawienia ludzkiego. Ta wola Boga jest bardzo na serio. Dla jej zrealizowania, nie oszczędził niczego, nawet własnego Syna (Rz 8, 32), jak stwierdza Pismo św. i szuka dusz, które by Mu pomagały w zrealizowaniu tej wielkiej sprawy. Bo ludzkość ma być zbawiana nie tylko przez Tego, który jest Głową, ale i przez nas, którzy jesteśmy członkami (ciała).

 

Gdy Bóg znajdzie duszę, która zrozumie to znaczenie i dobrowolnie zgłosi się do współpracy, już jej nie wypuści z rąk. Tak bardzo miłuje zbawienie dusz, że tej swojej współpracowniczce nie usunie kielicha, choćby o to błagała, przerażona nieraz (wielkością) krzyża. Jeśli chcemy wiedzieć, czy Bóg kocha dusze grzeszników, popatrzmy na cierpienia tych, których Bóg wezwał do współpracy nad zbawieniem dusz. Jakiż gwałt musi sam Sobie zadawać, by tak ciężko doświadczać właśnie tych, co są Mu wierni, co Go kochają.

 

Do tych wybranych dusz współpracujących należała i Kundusia. Modlitwą, cierpieniami, ofiarami, starała się pomagać Temu, który trawiony nieugaszonym pragnieniem ratowania dusz, nieustannie ją przynaglał, upominał, by nie ustawała, że teraz czas żniwa, że nie czas odpoczywać, że na odpoczynek przeznaczona jest cała wieczność.

 

Miejsce mojego miłosierdzia i odpoczynku - tak nazywał Jezus to miejsce, w którym żyła Kundusia. Tabernakulum jest na to, by przebywający w nim Jezus mógł stamtąd przyjść do żywego tabernakulum - serca ludzkiego. I to jest ostatni etap i ostateczny cel Jego drogi do człowieka.

 

"Chcę odpoczywać w sercu twoim" mówi Jezus do Kundusi i wyjaśnia: "Kościół buduje się stopniowo, tak i uświęcenie stopniowo wzrasta. Co ty czynisz przez poszczególne czyny, z tego Mam chwałę. Cementem łączącym poszczególne cegiełki jest miłość. To budowanie twoje z ofiar i miłości stanie się kościołem dla innych dusz , w których Ja zamieszkam".

 

To jest także ostateczny i główny cel niniejszych notatek aby ci, co je będą czytać, sami stawali się coraz więcej miejscem miłosierdzia i odpoczynku Jezusowego.

 

Głos wewnętrzny, próba, znak

Ks. Bronisław Bartkowski

 

W 1942 r., w pierwszej jego połowie: dnia i miesiąca nie pamiętam dokładnie. Kundusia rozmawiała z jedną z sióstr zmartwychwstanek o spowiedzi. Między innymi siostra tłumaczy Kundusi, że stałemu spowiednikowi należy wyznać swoje większe czy mniejsze przewinienia, ale także przedstawić cały stan duszy, wewnętrzne trudności jak i oświecenia Boże Z całą prostotą Kundusia wyznaje, że tego dotychczas nie czyniła. Przy najbliższej okazji zwierza mi się jako swojemu spowiednikowi że często, szczególnie po Komunii Św. słyszy w sobie głos Pana Jezusa, przemawiającego do niej. Że dotychczas o tym nic nie mówiła, bo nie wiedziała, iż należy o tym powiedzieć spowiednikowi. W pierwszej chwili byłem tym wyznaniem trochę zaskoczony. Tak na wszelki wypadek zacząłem wertować "Zarys teologii ascetycznej i mistycznej" Tamquerya, Dzieła świętej Teresy od Jezusa, by na podstawie ich doświadczeń w tej materii urobić sobie jasne zdanie o całej sprawie. Od pięciu lat zbyt dobrze znałem Kundusię, abym miał ją posądzić o jakąś halucynację czy egzaltację. Była zbyt rozsądna i zrównoważona duchowo, a przy tym pokorna, by na tej drodze miała szukać jakiegoś zainteresowania swoją osobą.

 

Zająłem wobec całej sprawy postawę raczej: ani przyjmować bezkrytycznie , ani z miejsca nie zaprzeczać i odrzucać. Przypomniał mi się Gamaliel i jego zdanie: "Jeżeli od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, wniwecz się obróci, jeżeli jednak od Boga pochodzi nie zdołacie jej zniweczyć". (Dz 5, 38-39).

 

Ponieważ poza umiejętnością czytania, z całej sztuki pisania opanowała jedynie to, że umiała się podpisać, sam zacząłem robić notatki z jej wypowiedzi, zdając sobie sprawę z tego, że ostateczna opinia o charakterze i treści tych wypowiedzi nie do mnie należy. Starałem się jedynie wiernie i dosłownie notować te zdania, które Kundusia podawała jako wewnętrzne słyszenie . Większość zdań tej mowy wewnętrznej, przez teologów zwanej "locuttio interna" pochodzi od Jezusa, ale są też i zdania Matki Bożej, świętego Józefa, świętej Teresy Wielkiej, świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, świętego Jana od Krzyża, świętej Katarzyny. W sumie przez 13 lat (od 1942 do 1955 r.) zebrało się tych notatek około 100 stron maszynopisu.

 

Kiedy, dwa lata po śmierci Kundusi, w 1957 r. przyjechał na wypoczynek do Stryszawy ks. biskup Kowalski, ordynariusz chełmiński i jednocześnie mój ordynariusz, poprosiłem go, by raczył przejrzeć notatki i wydać o nich swój sąd. Orzekł, że nie tylko nie znajduje w nich nic takiego, co by było "contra fidem et mores (przeciw wierze i obyczajom), ale że zawierają wiele pięknych i głębokich myśli. Dla mnie opinia ta miała wielką wagę, bo przecież wiadomo, jak łatwo na tym "terenie" o złudzenie, a nawet o naruszenie czystości wiary.

 

W tym miejscu wypadałoby może szerzej omówić sprawę tak zwanych prywatnych objawień. Wolę jednak ograniczyć się do stwierdzenia, że Kościół uznaje możliwość takich objawień. W konkretnych wypadkach jest bardzo ostrożny w osądzaniu ich charakteru i pochodzenia.

 

Naturalnie, treść takich prywatnych objawień w niczym nie może się sprzeciwiać Objawieniu Bożemu i prawdom w tymże Objawieniu zawartym.

 

Ponieważ Bóg dając pewne objawienia prywatne, ma zawsze na celu jakieś dobro, więc i prawdziwe objawienia winny nieść sobą jako skutek takie dobra, jak: wzrost miłości, pokory, pogody ducha i pokoju serca, cierpliwości, umiłowania krzyża. Tanquerey pisząc o tej kwestii w swoim "Zarysie teologii ascetycznej i mistycznej" mówi, że "Bóg nie mnoży cudów bez powodu". Osoby obdarzonej tą łaską nie darzy darem nieomylności. Więc do objawień w istocie swej prawdziwych, mogą się wkraść pewne błędne interpretacje. Klasycznym przykładem jest św. Joanna d'Arc. Wiemy, ile nie tylko na jej własnym życiu, ale i na losach Francji zaważyły "głosy", które słyszała. Kiedy Anglicy ją uwięzili i skazali na spalenie, "głosy" jej poleciły, zdać się we wszystkim na Jezusa i zapewniały, że będzie wybawiona "wielkim zwycięstwem". Sądziła, że tym zwycięstwem będzie uwolnienie jej z więzienia. Jednak, to zwycięstwo miało być zwycięstwem świętości przez śmierć męczeńską.

 

Te ogólne uwagi uważałem za potrzebne, by lepiej stało się zrozumiałe zdarzenie z 1943 r. Jest to rok szalejącej na świecie wojny, rok ucisku dla Polaków, jednocześnie rok budzących się nadziei na rychłe wyzwolenie: Qando Marcus Pascha dabit, Polonia triumphabit! (Gdy św. Marek da nam Wielkanoc, Polska zatryumfuje) głosiło stare powiedzenie. W tym roku święto św. Marka miało się zbiec z uroczystością Zmartwychwstania Pańskiego. A nuż właśnie spełni się owa przepowiednia? Niepomny na upomnienie Pana Jezusa dane Apostołom: "Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swą władzą" (Dz 1, 7) zapytałem Kundusię, czy ma jakieś zapewnienia co do losów wojny i losów Polski. Odpowiedziała mi z pewnym wahaniem, że tak się jej zdawało choć nie jest całkiem pewna, jakoby koniec wojny miał nastąpić w Wielkim Tygodniu. Nadszedł wreszcie ów Wielki Tydzień i minął, a wojna toczyła się nadal. Wprawdzie co do innych wypowiedzi Kundusi byłem spokojny, widziałem bowiem dobre owoce jakie one przynosiły, jak rosła w niej szczególnie gorliwość w modlitwie i ofiarach, by pomagać Jezusowi w ratowaniu zagrożonych dusz - sam jednak wypadek nasunął mi myśl, by wartość wypowiedzi (a przez rok zebrało się ich sporo) poddać pewnej próbie. Powiedziałem więc do Kundusi: Jeśli to rzeczywiście Bóg przemawia, to On zna także moje myśli i pragnienia. Wobec tego proszę aby spełnił to, co tylko Jemu i mnie jest znane. Chodziło mi o nawrócenie i wyspowiadanie się pewnego grzesznika, który już od kilku lat nie spowiadał się. Stawiałem także warunek, by spowiedź odbyła się 3 maja. Kundusia nic nie wiedząc ani o treści, ani o terminie, modliła się gorąco o spełnienie mojego pragnienia.

 

Nadszedł dzień 3 maja. Po nabożeństwie zasiadłem do konfesjonału. Patrzę, a tu pod chórkiem stoi ów grzesznik. Ludzie powoli poczęli opuszczać kaplicę, a on wtedy wstał i zamiast skierować się do wyjścia - podszedł do konfesjonału. Otrzymałem odpowiedź.

 

Kiedy w późniejszym już czasie Kundusia wróciła do sprawy wielkotygodniowej, otrzymała (od Pana Jezusa) wyjaśnienie: - "nie uprzedzaj mowy mojej swoimi myślami". W tej samej sprawie otrzymała Kundusia pouczenie, które zanotowałem pod datą 19 maja 1943 r. Otóż na prośbę o objawienie woli Bożej, czy Jezus chce, by Go pytać o losy wojny, brak odpowiedzi. Wtedy Kundusia zwraca się (z pytaniem) do Matki Bożej, i otrzymuje taką odpowiedź: "Córko moja nie smuć się, bo jutro będziesz miała odpowiedź, zaśnij spokojnie". Na drugi dzień rano (Pan Jezus powiedział) : "Dziecko moje, to ci nie jest potrzebne do zbawienia. Zajmij się tylko miłowaniem Mnie i zbawianiem dusz. Dzieci małe nie rozmawiają z ojcem o takich rzeczach. Zajmują się mową rozweselającą ojca. Idź drożyną obraną przeze Mnie, a rozpoczętą niedawno przez moją oblubienicę Teresę [od Dzieciątka Jezus] . Ta drożyna miłości najwięcej Mi się podoba, Terenia wstawia się za tobą, byś tą drożyną szła".

 

Kundusia odeszła, ale sprawa pozostała.

 

Jeślim się zdecydował te przez 13 lat czynione notatki, wydać w ręce innych, to głównie dlatego , że może po przeczytaniu ich coś z tego ognia, zapalonego przez Jezusa, przejdzie w dusze czytających. A wołanie Jezusa o współpracę, o ratunek dla tego co na ziemi najwięcej ukochał, dla dusz nieśmiertelnych, znajdzie żywe echo w sercach nie zasklepiających się jedynie do sprawy własnego zbawienia.

 

Notatki podaję chronologicznie, kolejno tak jak je robiłem.

 

Wszelkie usterki stylistyczne i lingwistyczne zostawia się umyślnie, by przekazać tekst notatek dosłownie.

 

Tak co do przytaczanych faktów jak i wyrażeń nie zamierzam w czymkolwiek uprzedzać orzeczenia Kościoła Świętego, którego zdaniu, zgodnie z dekretem Papieża Urbana VIII, we wszystkim się poddaję.

 

 

Rok 1942

 

PAN JEZUS: Pragnę udzielać miłosierdzia. Ono z krzyża płynie. Z miłości płynie miłosierdzie. Miłość wzgardzoną ofiaruj Ojcu Przedwiecznemu, aby wyprosić miłosierdzie Boże. I łzy moje ofiaruj Ojcu niebieskiemu przez Matkę moją dla wyjednania miłosierdzia. Wiele, dużo dusz można zbawić przez to. Swoje krzyże i cierpienia łącz z miłością moją. Radość mi sprawia takie ofiarowanie miłości wzgardzonej i wynagradza. Oddałem ci Serce moje, byś Mnie moim Sercem kochała.

 

ŚW. TERESA OD DZIECIĄTKA JEZUS (3 października): Siostro moja, wielką łaskę znalazłaś u Pana. Pan Bóg przygotował dla ciebie wielkie łaski.

 

KUNDUSIA: Co się we mnie Panu Jezusowi spodobało?

 

ŚW. TERESA OD DZIECIĄTKA JEZUS: Miłość twoja ku Bogu i bliźnim .

 

PAN JEZUS: Córko moja najmilsza, schowaj Mnie do serca swego przed grzesznikami. Córko moja, jesteś samą słabością. Patrzę na wolę twoją. Kochaj Mnie. Słabością twą nie wyrządzasz mi krzywdy. Kochaj Mnie za tych, co oddali się na moją służbę a są Mi niewdzięczni.

 

KUNDUSIA ma wątpliwości co do głosu, i dzieli się tym.

 

PAN JEZUS: Czemu wątpisz? Ja ciebie nigdy nie zwodzę.

 

KUNDUSIA: Jestem na wszystko gotowa, nawet na męczeństwo.

 

PAN JEZUS: Śmierci męczeńskiej ci nie dam, przy śmierci dam więcej cierpień. Z Matką moją wyjdę na twoje spotkanie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin