Somanekiny.txt

(57 KB) Pobierz
Ray Aldridge

Somanekiny

Pustelnik Berner wspina� si� do swojej �wi�tyni, jak to 
czyni� co rano o wschodzie s�o�ca. Pal�ca s�oneczna tarcza 
wznosi�a si� �wawo ponad otaczaj�ce g�ry. Kiedy Berner 
dotar� na szczyt wzg�rza, dolin� wype�ni�o ra��ce �wiat�o. 
�wi�tyni� by� pos�g z br�zu - naga kobieta naturalnej 
wielko�ci. Le�a�a na wznak na szarym g�azie, z rozpostartymi 
nogami i r�kami wygodnie za�o�onymi za g�ow�, u�miechaj�c 
si� do nieba. Jej drobne piersi wie�czy�y ma�e, ostre no�e.
"Ze �mierci w �ycie, z �ycia w �mier�: te same drzwi" - 
modli� si� tak szybko, �e znajome s�owa zlewa�y si� w jedn� 
ca�o��. Przy�o�y� czo�o do g�adkiego brzucha �wi�tyni, wci�� 
zimnego po pustynnej nocy. Wkr�tce �wi�tynia b�dzie zbyt 
gor�ca, aby jej dotkn��, co by�o przyczyn�, i� odprawia� 
swoje mod�y o �wicie.
Poci�gn�� policzkiem po metalowej powierzchni, pr�buj�c 
sobie przypomnie�, jakie to by�o uczucie dotyka� prawdziwej 
kobiety. Nie dozna� niczego poza uczuciem abstrakcyjnego 
obrzydzenia, w dziwny spos�b zmieszanego z nieuchwytn� 
t�sknot�. "Jeste� tu za d�ugo, za d�ugo, za d�ugo" - 
powiedzia� do siebie, tak jak to robi� ka�dego ranka. 
Stanowi�o to cz�� rytua�u, tak samo jak modlitwy.
Po chwili Berner oderwa� si� od �wi�tyni i zszed� na d� 
na plantacj� str�czkowej posoli. Wzi�� motyk� i pracowa� 
w�r�d sztywnych jak druty pn�czy, dop�ki blask s�o�ca nie 
nabra� niebezpiecznej intensywno�ci. Wtedy wycofa� si� do 
swojej jaskini.
�ciany i pod�og� pokrywa�y brunatne maty z w��kien 
posoli. Na ko�cu jaskini pluska� weso�o ch�odny strumyk. 
Berner by� w�a�cicielem hamaka, ma�ej biblioteczki �wi�tych 
ksi�g i dobrej medjednostki. Rozejrza� si� po swoim wygodnym 
schronieniu i poczu� przyp�yw rozpaczliwej nudy.
Wzi�� sobie do sto�u misk� posoli. Je�eli nawet rzadka, 
szara papka posiada�a z pocz�tku jaki� urok, straci�a go po 
trzydziestu latach braku odmiany. By�a jednak po�ywna, a 
str�ki plonowa�y bez wi�kszych stara�. Wlepi� wzrok w misk�.
- Czego bym nie da� za pomidora - powiedzia�. - Albo 
nawet za cuchn�c� dyni�. A nienawidzi�em dyni! - Westchn�� i 
zmusi� si� do jedzenia.
W�a�nie uk�ada� si� do snu w swoim hamaku, kiedy us�ysza� 
huk obni�aj�cych lot silnik�w. Jaskinia zadr�a�a, kurz opad� 
z mat. Pogna� do wyj�cia. Wyjrzawszy na zewn�trz, ujrza� na 
skraju poletka posoli przysadzisty, czarny statek gwiezdny, 
schodz�cy w d� w kwiecie pomara�czowego ognia.
Statek gwiezdny sta� cicho w blasku po�udnia. Pn�cza 
posoli pod statkiem tli�y si� przez chwil�.
Nic wi�cej si� nie sta�o.
Berner wkr�tce wycofa� si� do jaskini, gdzie panowa� 
wzgl�dny ch��d.
P�nym popo�udniem znowu zapu�ci� si� do wylotu jaskini. 
S�o�ce wci�� zwala�o z n�g, �ar podnosi� si� dr��cymi falami 
od czerwonej gleby. Berner patrzy� przez d�ugie minuty, 
ci�ko dysz�c w ognistym powietrzu, ale nikt nie nadchodzi�.
W godzin� po zapadni�ciu ciemno�ci, gdy powietrze by�o 
ch�odniejsze, a bezksi�ycowa noc bucha�a gwiazdami, zdawa�o 
mu si�, �e us�ysza� jaki� d�wi�k dochodz�cy ze statku. 
Krzyk? Czy w og�le co� s�ysza�? Jaki d�wi�k m�g� przenikn�� 
zbrojony kad�ub?
Nied�ugo potem luk statku obr�ci� si� i opad�, otwieraj�c 
si�.
Od pojazdu rozwin�� si� pneumatyczny pomost. Schodz�cy po 
nim m�czyzna robi� imponuj�ce wra�enie. Mia� na sobie 
czarn� po�yskliw� sk�r� i tunik� ze srebrnych nitek. By� 
wysoki i gibki; z jego ruch�w bi�a nieodparta pewno�� 
w�asnej si�y. Twarz zakrywa�a mu maska ze z�otych i 
srebrnych mikro�usek - proteza przymocowana bezpo�rednio do 
mi�ni twarzy, r�wnie ruchliwa jak sk�ra, kt�r� zast�powa�a. 
Jej rysy by�y nieprawdopodobnie szlachetne, nieludzko 
regularne. 
Berner ostro�nie wyjrza� z jaskini.
Go�� wykona� swobodny gest pozdrowienia i post�pi� 
naprz�d.
- Dobry wiecz�r - powiedzia� dono�nym g�osem, r�wnie 
pi�knym, jak jego maska.
- Dobry wiecz�r, panie... - g�os Bernera za�ama� si�.
Go�� u�miechn�� si�, maska zamigota�a w �wietle gwiazd.
- Pi�kna noc. To na pewno jedna z rzeczy, kt�re 
wynagradzaj� ci pobyt tutaj. Gdzie, je�li wolno spyta�, s� 
twoi towarzysze?
Berner nie by� przygotowany na tak bezpo�rednie pytanie i 
odpowiedzia� otwarcie:
- Nie ma tu nikogo poza mn�. To pusty �wiat.
- Doprawdy? To skandal. Nie czujesz si� samotny? - 
Po�rodku maski b�yszcza�y ciemne oczy; g�os wy�piewywa� 
dalej. - Ale, gdzie moje maniery? Nazywam si� Warven Manolo 
Cleet, obywatel Dilvermoon, obecnie w podr�y celem 
odpoczynku i od�wie�enia. A ty?
- Eee... Brat Berner, �wiecki czciciel Srogiego Misterium. 
- Berner zawaha� si� przez chwil�. Wymagano od niego czego� 
wi�cej, odczuwa� to tak silnie, jakby Cleet szarpa� go 
niewidzialnymi hakami. - Och! - powiedzia� w ko�cu. - Zechce 
pan wej��?
- Wi�c jeste� tu sam. Nie miewasz go�ci?
Cleet rozsiad� si� dumnie przy stole Bernera. Bez wahania 
zaj�� jedyne krzes�o.
- Statek wahad�owy Misji zatrzymuje si� tu co pi�� lat.
Cleet pochyli� si� w napi�ciu do przodu.
- Ach tak? Kiedy statek ostatnio tu zawita�?
- Rok temu. S�ysza� pan o Srogim Misterium?
- Owszem - odpar� Cleet, odpr�aj�c si�. - S�ysza�em o 
waszej sekcie. - Na metalowych wargach dr�a� szyderczy 
u�miech. - Wielbicie bo�ka... nagiego demona, zgadza si�? 
Le��c� kobiet� o rozchylonych nogach, z no�ami zamiast 
sutek. Uwa�acie seks za �miertelny grzech. W najbardziej 
dos�ownym sensie. Czy� nie tak?
- �wi�tynia jest alegori�, nie bo�kiem. - Mimo i� tyle 
razy w�tpi�, Berner poczu� si� ura�ony ugrzecznion� pogard� 
Dilvermoonczyka. - To prawda, uwa�amy, �e uprawianie seksu z 
kobietami samo w sobie stanowi kar�.
- A co z uprawianiem seksu z m�czyznami?
- R�nica teologiczna jest tu niewielka. M�czy�ni 
u�ywaj� siebie nawzajem jako kobiet. W naszym przekonaniu 
szczeg�y fizjologiczne nie umniejszaj� grzechu.
- Rozumiem. - Cleet najwyra�niej czyni� wysi�ki, aby si� 
nie roze�mia�. - Dlaczego jeste� pustelnikiem? Inni 
cz�onkowie twojej sekty dobrze prosperuj� w zamieszka�ych 
�wiatach.
Cleet dotkn�� teraz czu�ego miejsca. Berner zacisn�� 
szcz�ki i odwr�ci� wzrok. Go�� w ko�cu wybuchn�� �miechem, 
brzmi�cym jako� niemi�o, pomimo ca�ej srebrzystej 
doskona�o�ci tonu.
- Rozumiem. Co z oczu, to z serca; tak to sobie 
wymy�li�e�? Czy okaza�e� si� szczeg�lnie czu�y na kobiece 
wdzi�ki? Szczeg�lnie s�aby w swej wierze? - Oczy Cleeta 
b�yszcza�y.
- To nie powinno pana interesowa�, obywatelu Cleet - 
wycedzi� sucho Berner.
Cleet pochyli� si� do przodu i nieruchome kontury jego 
maski zafalowa�y niczym stopiony metal, migoc�c niemo�liwymi 
do odczytania uczuciami.
- Mylisz si�. - W r�ku Cleeta pojawi� si� nerwopa�. 
Wycelowa� w pier� Bernera. Berner, przera�ony, wpatrywa� si� 
w bro�.
- Nie mam nic, co warto by ukra��...
Cleet wyszczerzy� z�by w u�miechu.
- My�lisz, �e jestem z�odziejem? - zachichota� gard�owo, 
potrz�sn�� g�ow�. - Nie, nie. Podoba mi si�, kiedy inni mi 
s�u��, a ty jeste� jedynym s�ug�, na jakiego mog� liczy� w 
tym brzydkim ma�ym �wiatku, a wi�c... musisz po�wi�ci� si� 
nowemu misterium.
Berner cofn�� si�.
- Przykro mi, nie mog� wzi�� na siebie �adnych 
dodatkowych zobowi�za�. Moje modlitwy... praca w polu...
- Teraz ja jestem twoim bogiem, pustelniku - powiedzia� 
Cleet. Poci�gn�� za spust nerwopa�u.
Berner poczu� si� nagle jak pot�pieniec. Koszmar 
zaatakowa� wszystkie jego zmys�y. D�wi�k nie do opisania 
rozszarpywa� mu uszy, przeszywa� m�zg ostrzami ohydy. Cleet 
przybra� posta� tak odra�aj�c�, �e nigdy potem nie m�g� 
przypomnie� sobie jej kszta�t�w. Usta wype�nia� mu smak 
robaczywej zgnilizny, d�awi� si� wyj�tkowo ohydnym smrodem. 
W jego nerwach krzycza� ogie� dygoc�cymi falami agonii. 
Rzeczywisto�� znikn�a. Nie istnia�o nic pr�cz b�lu, 
wype�nia� ca�y wszech�wiat po brzegi i trwa� tak d�ugo, a� 
Berner zapomnia�, co by�o jego �r�d�em.
Kiedy to si� sko�czy�o, le�a� na pod�odze w ka�u�y 
wymiocin i moczu i by� innym cz�owiekiem.
- Zmieni�e� zdanie? - zapyta� Cleet.
- O tak - powiedzia� Berner.
Cleet pozwoli� Bernerowi obmy� si� i w�o�y� inn� sukni�, 
po czym zabra� go na statek.
Wn�trze pojazdu urz�dzone by�o luksusowo, z grubymi 
dywanami i �cianami w delikatnych pastelowych barwach. 
Wolnoobrotowe pole schodowe w centralnej studni statku 
unios�o ich do pomieszczenia na dziobie. Tu �ciany by�y z 
czystego stopu metali, usiane soczewkami holoprojektor�w. Z 
jednej strony umieszczono metalowe drzwi z iluminatorem z 
pancernego szk�a.
�rodek pod�ogi zajmowa�o okr�g�e, plastykowe ��ko wodne. 
Le�a�a na nim naga kobieta z udami poplamionymi krwi�. Nie 
porusza�a si�, ale oddycha�a.
- Twoje pierwsze zadanie - powiedzia� Cleet i wskaza� 
leniwym gestem na kobiet�. - Obmyj j� w�em i zanie� do 
medjednostki na dole w �adowni. - Zwr�ci� ostre spojrzenie 
na Bernera. - Trzymaj sw�j kolec w spodniach, pustelniku. 
Albo raczej pod sukni�. Tak, tak, wiem o waszych religijnych 
zakazach, kt�rym, jak s�dz�, jeste� nadal wierny; ale 
ostrzegam - z pewnych moich udogodnie� nie mam ochoty 
korzysta� wsp�lnie z pomocnikiem.
- Nie tkn��em kobiety od trzydziestu lat - powiedzia� 
Berner.
- W�a�nie to wzbudza m�j niepok�j - stwierdzi� Cleet. 
U�miechn�� si� krzywo i wyszed�.
Berner sta� przez chwil� w ciszy, zmieszany, 
zastanawiaj�c si�, jak bardzo �wiat si� zmieni� w tak 
kr�tkim czasie.
Spojrza� w d�, na kobiet�. By�a blada, matowosrebrne 
w�osy mia�a kr�tko obci�te, harmonijnie umi�nione cia�o, 
pe�ne piersi, do�� w�skie biodra. Pod jej sk�r� wykwita�y 
si�ce. Pachnia�a krwi� i potem.
Jedno rami� nienaturalnie wygi�te przygniata�a sob�. 
Nachyli� si� i odwr�ci�, aby uwolni� rami�. Dostrzeg� b�ysk 
metalu na jej karku - owaln� powierzchni� implantu 
przy��czaj�cego psychok��bek.
- Bestialstwo - powiedzia� do siebie Berner ze wstr�tem.
Rozejrza� si� po pok�adzie. W ukrytej �ciennej szafce 
znalaz� nawini�ty na szpul� w��. W wiadrze znajdowa�a si� 
szczotka z mi�kkim w�osem i dozownik myd�a.
Kiedy nacisn�� przycisk, wy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin