Łukianienko Siergiej - Mój tata jest antybiotykiem.txt

(37 KB) Pobierz
Autor: SIERGIEJ �UKIANIENKO
Tytu�: M�j tata jest antybiotykiem

(Moj papa - antibiotik)

Z "NF" 9


Przez sen us�ysza�em cichy szum l�duj�cego flaeru. Cienki gasn�cy �piew plazmowych silnik�w, szelest wiatru pl�cz�cego si� w powierzchniach no�nych. Okno wychodz�ce na sad by�o otwarte, a l�dowisko jest bardzo blisko domu. Tata ju� dawno si� odgra�a�, �e przeniesie ceramiczne p�ytki, kt�rymi jest wy�o�one l�dowisko, dalej od sadu. Ale pewnie tego nie zrobi. Je�li b�dzie chcia� wyl�dowa� bezszelestnie, to wyl�duje z wy��czonymi silnikami. Tak nie wolno, bo to zbyt niebezpieczne i skomplikowane, ale tata nie zwraca uwagi na takie drobiazgi. 
Chodzi o to, �e m�j tata jest antybiotykiem. 
Nie otwieraj�c oczu usiad�em na ��ku. Pomaca�em r�k� blat sto�u, gdzie le�a�o z�o�one ubranie, ale rozmy�li�em si� i podszed�em do drzwi w pi�amie. Nogi pl�ta�y si� w d�ugim ciep�ym w�osiu dywanu, specjalnie stara�em si� nie odrywa� ich od pod�ogi. Bardzo mi si� podoba ten gruby, mi�kki dywan, na kt�rym mo�na fika� kozio�ki, skaka� i robi�, co si� tylko chce, nie ryzykuj�c skr�cenia karku. 
Za oknem g�o�no wyl�dowa� flaer. Przez zamkni�te powieki przes�czy�o si� czerwone przy�mione �wiat�o.
Ci�gle z zamkni�tymi oczami otworzy�em drzwi i zacz��em schodzi� po schodach. Je�li tata wyl�dowa� "g�o�no", to znaczy, �e chce, �ebym wiedzia�, �e wr�ci�. A ja chc� mu pokaza�, �e o tym wiem. 
Krok. I jeszcze jeden. Niemalowane drewniane schody przyjemnie ch�odzi�y nogi. Nie martwym zimnem metalu, nie oboj�tnie lodowatym ch�odem kamienia, lecz �ywym, delikatnym ch�odem drzewa. Wed�ug mnie prawdziwy dom powinien by� koniecznie drewniany. Bo inaczej to nie dom, tylko twierdza. Schronienie przed z�� pogod�...
Krok, jeszcze jeden... Zszed�em z ostatniego schodka, stan��em na g�adkim parkiecie holu. Zabawnie jest okre�la� swoje po�o�enie po rodzaju pod�ogi. Krok. I jeszcze. Natrafi�em twarz� na co� twardego i g�adkiego jak stal; �liskiego i spr�ystego jak rybia �uska; ciep�ego jak ludzka sk�ra. 
- Spacerujesz we �nie? 
Ojcowska r�ka zmierzwi�a mi w�osy. Wpatrzy�em si� w ciemno��, pr�buj�c dojrze� cokolwiek. No jasne, tata wszed� do domu nie zapalaj�c �wiat�a. 
- W��czy� �wiat�o - powiedzia�em obra�onym tonem, pr�buj�c uchyli� si� przed ojcowsk� d�oni�. 
W k�tach holu zacz�y zapala� si� ��topomara�czowe kinkiety. Ciemno�� skuli�a si�, uciekaj�c w szerokie prostok�ty okien. 
Tata patrzy� na mnie u�miechaj�c si�. By� w kombinezonie desantowca i przylegaj�cy do jego cia�a smoli�cie czarny bioplastik ju� zaczyna� ja�nie�. Dostosowywa� si� do zmieniaj�cego si� otoczenia. 
- Prosto z kosmodromu? - zapyta�em, patrz�c na ojca z zachwytem. Jaka szkoda, �e teraz jest noc i �aden z moich koleg�w z klasy go nie widzi...
Kombinezon wygl�da� na bardzo cienki, pewnie dlatego, �e pod tkanin� kameleonem mi�nie by�y wyra�nie widoczne. Ale to tylko z�udzenie. Bioplastik wytrzymuje temperatur� do pi�ciuset stopni i odbija seri� z cekaemu du�ego kalibru. Tkanina, z kt�rej wykonano kombinezon, jest jednostronnie plastyczna. Nie wiem, jak to zrobiono, ale je�li dotknie si� kombinezonu z zewn�trz, jest twardy jak metal. Ale gdy si� go zak�ada (tata czasem mi pozwala) - jest mi�kki i elastyczny. 
- Wyl�dowali�my godzin� temu - powiedzia� tata zroztargnieniem, burz�c mi w�osy. - Zdali�my bro� i od razu polecieli�my do dom�w. 
- Wszystko w porz�dku? 
Tata mrugn�� do mnie, ogl�daj�c si� jak spiskowiec. 
- Bardziej ni� w porz�dku. Choroba zosta�a zlikwidowana. 
S�owa by�y zwyczajne, takie jak zawsze. Ale u�miech tacie si� nie uda�. Jego kombinezon te� nie m�g� si� uspokoi�: b�yska�y porozrzucane na tkaninie czujniki, migota� r�nokolorowym niezrozumia�ym wzorem indykatorowy pulpit na jego lewej r�ce. Kolor kombinezonu niczym nie r�ni� si� od jasnob��kitnych tapet. Gdyby ojciec zrobi� krok w kierunku �ciany nie spos�b by go by�o zauwa�y�. 
- Tato - wyszepta�em, czuj�c, jak sp�ywa ze mnie sen - ci�ko by�o? 
W milczeniu skin�� g�ow�. I zmarszczy� brwi - teraz ju� naprawd�. 
- Co to jest, marsz do ��ka! Druga w nocy! 
Pewnie takim w�a�nie tonem wydaje rozkazy na planetach, dotkni�tych chorob�. I nikt nie �mie mu si� sprzeciwi�. 
- Tak jest! - odpowiedzia�em tym samym tonem. Ale mimo wszystko spyta�em jeszcze na koniec: - Tato, nie widzia�e� tam...
- Nie. I teraz b�dziesz znowu m�g� godzinami rozmawia� ze swoim przyjacielem. Do rana ��czno�� z planet� zostanie wznowiona. 
Kiwn��em g�ow� i zacz��em wchodzi� po schodach. Obejrza�em si� i przy samych drzwiach zobaczy�em, �e tata zdejmuje z siebie elastyczn� b��kitn� zbroj�. Przechylaj�c si� przez por�cz, patrzy�em, jak po jego plecach przelewaj� si� mi�nie. Nigdy tak si� nie napakuj�, nie starczy mi cierpliwo�ci. Tata zauwa�y� mnie i machn�� r�k�: 
- K�ad� si�, Alik. Prezent dam ci dopiero rano. 
Fajnie, lubi� prezenty. Tata dawa� mi je, gdy jeszcze by�em zupe�nie ma�y i nie wiedzia�em, kim jest. 

Gdy odesz�a od nas mama, mia�em pi�� lat. Pami�tam, jak mnie ca�owa�a - sta�em pod drzwiami i nie mog�em zrozumie�, co si� dzieje. Potem mama odesz�a. Na zawsze. Powiedzia�a, �e mog� przyj�� do niej w ka�dej chwili, ale ja nie przyszed�em. Bo dowiedzia�em si�, dlaczego si� pok��cili, i obrazi�em si�. Okaza�o si�, �e mamie nie spodoba�o si�, �e tata s�u�y w Korpusie Desantowym. 
Kiedy� przypadkiem us�ysza�em ich k��tni�. Mama m�wi�a co� do ojca - cicho, ze zm�czeniem, tak jak si� m�wi, by przekona� siebie, a nie tego, z kim si� rozmawia. 
- Czy ty naprawd� nie widzisz, co si� z tob� sta�o, Borys? Nie jeste� ju� nawet robotem, one maj� swoje Trzy Prawa, a ty nie masz �adnego. Robisz to, co ci ka��, nie my�l�c o konsekwencjach. 
- Chroni� Ziemi�. 
- Nie wiem... To, �e wasz Korpus walczy z piligrimskimi dywersantami, to jedna sprawa. Ale gdy desantowcy pacyfikuj� kolonie... 
- Nie mam prawa o tym my�le�. O tym decyduje Ziemia. Ona okre�la chorob�, ona wyznacza leczenie. Ja jestem tylko antybiotykiem. 
- Antybiotykiem? Dobre okre�lenie. One te� wal� na o�lep: i po chorobie, i po cz�owieku. 
Cisza. Potem mama powiedzia�a: 
- Wybacz, Borys, ale ja nie mog� kocha�... antybiotyku. 
- Dobrze - odpowiedzia� tata spokojnie. - Ale Alek zostaje ze mn�. 
Mama nie odezwa�a si�. A po miesi�cu byli�my ju� tylko we dw�ch z tat�. Szczerze m�wi�c, nawet nie od razu odczu�em zmian�. Mama ju� wcze�niej rzadko bywa�a w domu - jest dziennikark� i je�dzi po ca�ej Ziemi. Tata jest w domu znacznie cz�ciej, mimo �e raz albo dwa razy w miesi�cu wyje�d�a na kilka dni. A gdy wraca, przywozi prezenty - zadziwiaj�ce rzeczy, kt�rych nie ma w �adnym sklepie. 
Kiedy� przywi�z� mi �piewaj�cy Kryszta�. Malutka, siedmiocentymetrowa piramidka z przezroczystego niebieskiego kamienia cicho, nie milkn�c nawet na sekund�, wygrywa�a dziwn�, nie ko�cz�c� si� melodi�. D�wi�k kryszta�u zmienia� si�, gdy m�y� deszcz, stawa� si� g�o�niejszy, gdy pada� na niego promie� s�o�ca; gdy przysuwa�o si� kryszta� do metalu, zmienia� ton. Teraz te� �piewa swoj� wieczn� pie��, szczelnie otulony w wat� i schowany w najdalszym k�cie szafy. 
By�y te� lota�skie lustra i retskie rze�by - ulepieni z mi�kkiego r�owego plastyku ludzie doro�leli, starzeli si�, spogl�daj�c to z u�miechem, to pos�pnie. 
Ale najlepszym prezentem by� pistolet. 
Wtedy taty nie by�o prawie tydzie�. Chodzi�em do szko�y, bawi�em si� ze swoim przyjacielem Miszk� o przezwisku Czingaczguk. Je�dzi�em z nim i jego rodzicami do s�siedniego miasta, gdzie zaczyna�o si� �wi�to �miechu. Misza nawet nocowa� u mnie kilka razy. Ale i tak by�o mi troch� smutno. I tata chyba to zrozumia�. Gdy przyjecha�, nawet nic nie opowiada�. Pogrzeba� w torbie i wyci�gn�� ci�ki metalowy pistolet. Przez chwil� trzyma�em go w r�kach, nie domy�laj�c si�, o co chodzi. I dopiero gdy r�ka mi si� zm�czy�a i omal nie upu�ci�em broni, dotar�o do mnie, �e to nie zabawka. Nie robiono by takiej ci�kiej zabawki, kt�r� mo�e utrzyma� tylko doros�y. 
- Nie strzela. - Tata odgad� moje pytanie. - Rozbi�em generator laserowy. 
Kiwn��em g�ow�, pr�buj�c wycelowa�. Pistolet dr�a� mi w d�oni. 
- Sk�d on jest, tato? - zapyta�em z wahaniem. 
Tata u�miechn�� si�. 
- Pami�tasz, kim jestem? 
- Antybiotykiem! - odpowiedzia�em z gotowo�ci�. 
- Zgadza si�. Teraz leczyli�my chorob�, kt�ra nazywa si� "kosmiczne piractwo". 
- Prawdziwi piraci? - Wstrzyma�em oddech. 
- Nawet zbyt prawdziwi. 
Oczywi�cie, praca taty podoba�a mi si� nie tylko ze wzgl�du na niezwyk�e prezenty. Podoba�o mi si�, �e m�j tata jest taki silny, silniejszy od ka�dego z naszych znajomych. M�g� sam jeden podnie�� flaer, m�g� przej�� na r�kach przez ca�y sad. Ka�dego ranka, bez wzgl�du na pogod�, zim� i latem, przez dwie godziny trenowa� w sadzie. Ja do tego przywyk�em, ale ci, kt�rzy przychodzili do nas po raz pierwszy i widzieli ojca, kt�ry melancholijnie podci�ga� si� na dw�ch palcach lewej r�ki albo rozbija� w drzazgi grube deski, zamocowane w specjalnych stojakach w naszym sadzie, byli bardzo zdziwieni. Gdy zauwa�ali, �e ojciec porusza si� i zadaje ciosy z zamkni�tymi oczami, to wielu z nich zaczyna�o si� dziwnie czu�. Ojciec w takich przypadkach �mia� si� i m�wi�, �e jego praca w dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu procentach sk�ada si� z trening�w. A gdy po tym wszystkim zadawano mu pytanie: jaki jest jego zaw�d? Ojciec weso�o rozk�ada� r�ce: "Jestem antybiotykiem". Przez chwil� go�� przetrawia� to, co us�ysza�, po czym ze zrozumieniem wykrzykiwa�: "Korpus Desantowy!"

Gdy si� obudzi�em, od razu wyjrza�em przez okno, jakby sprawdzaj�c, czy nie przy�ni�o mi si�, �e tata wr�ci�. Ale wszystko by�o w porz�dku - w�r�d drzew miga� szybki cie�. Tata trenowa� bez �adnej taryfy ulgowej z powodu nie przespanej nocy. S�ycha� by�o g�uche uderzenia. S�u��cym za cel deskom nie by�o lekko...
Podszed�em do wideofonu - ma�ego matowobia�ego panelu na �cianie. Z cich� nadziej� wystuka�em d�ugi, wielocyfrowy numer. Kod planety. Kod miasta. Numer wideofonu...
Ekran rozpali� si� bladoniebieskim �wiat�em, potem pojawi� si� napis: S�u�ba ��czno�ci serdecznie przeprasza. ��c...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin