Mieszka__cy lataj__cych talerzy. 27.04.2006r.doc

(1215 KB) Pobierz
MIESZKAŃCY

MIESZKAŃCY

LATAJĄCYCH

TALERZY

 

Zaskakujące fakty o obcych istotach obsługujących latające talerze – dokładnie udokumentowane sprawozdania od ludzi z całego świata, którzy byli w osobistych kontaktach z przybyszami z przestrzeni kosmicznej.

 

Z wprowadzeniem Dr. Franka B. Salisbury`ego z uniwersytetu stanowego w Utah.

 

 

 

 

 

 

Coral i Jim Lorenzonowie – Dyrektorzy Organizacji Badającej Zjawiska Powietrzne. (APRO)

 

W Cisco Grove, Kalifornia, w 1964 roku, zagubiony obozowicz spędzał noc na drzewie, broniąc się przed trzema istotami, które przyszły ze spodka, który wylądował w pobliżu, przyjaciele, którzy znaleźli go następnego ranka, widzieli jak opadały światła pojazdu.

W Sauce Viego, Argentyna, w 1963 roku, pracownik kolei widział istotę „otoczona przez światło”, która pochwyciła jakąś oliwiarkę, opróżniła jej zawartość do zbiornika i odeszła. Chwilę później świecąca postać idąca wzdłuż torów została zauważona przez mnóstwo pasażerów pociągu.

 

Czy to jest złudzenie optyczne, masowa histeria, albo my rzeczywiście jesteśmy odwiedzani przez stworzenia z innych światów? Przez lata zdarzenia związane z UFO oraz ludzie którzy mieli styczność z ich mieszkańcami były tłumione albo kompromitowane. To teraz są setki skrupulatnie zbadanych sprawozdań z całego świata, zebranych przez ekspertów UFO Coral i Jima Lorenzenów oraz udokumentowane z niepokojącą wagą materiału dokumentacyjnego.

 

 

 

NIE MUSISZ WIERZYĆ WE WSZYSTKIE Z TYCH SPRAWOZDAŃ – ALE POMYŚL CO TO ZNACZY, JEŻELI TYLKO JEDNO Z NICH JEST PRAWDZIWE!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

          MIESZKAŃCY LATAJĄCYCH

                           TALERZY

 

 

 

              CORAL I JIM LORENZEN

 

 

 

Wybrane sprawozdania o niezidentyfikowanych obiektach zobaczonych na ziemi – oraz ich mieszkańcach – z organizacji badającej zjawiska powietrzne (APRO)

 

 

                          Wprowadzenie

 

                       Dr. Frank B. Salisbury

 

 

 

 

 

                            A signet book

 

 

    Opublikowane przez nową bibliotekę amerykańską

 

 

 

 

                                                                         ZAWARTOŚĆ

 



 

Wprowadzenie Dr. Franka Salisbury`ego

 

Przedmowa Coral i Jima Lorenzenów

 

Rozdział I: Lądowania

 

Rozdział II: Zagadka kontaktów

 

Rozdział III: Sprawozdanie dotyczące incydentu Antonio Villasa Boasa napisane przez Olavo Fontesa oraz M.D., Joao Martinsa, przetłumaczone przez Irene Granchi

 

Rozdział IV: Przerwana podróż trwa nadal

 

Rozdział V: Istoty w Europie

 

Rozdział VI: Humanoidzi w Ameryce Południowej

 

Rozdział VII: Pasażerowie UFO w Stanach Zjednoczonych

 

Rozdział VIII: Aspekt Technologiczny

 

Rozdział IX: Stanowisko cenzury

 

Rozdział X Znaczenie psychologiczne badań raportów o UFO, autorstwa Ph. D., Leo Sprinkle`a

 

Rozdział XI: Interpretacja i ocena

 

Tablica obserwacji i pasażerów

 

O APRO

 

Zalecana dalsza lektura

 

 

 

 

 

 

 

 

 

         MIESZKAŃCY LATAJĄCYCH

                        TALERZY

 

 

 

 

                                                                                  4

 

WPROWADZENIE

 

 

                                                        Dr. Frank B. Salisbury[1]

 

 

   Jesteśmy obecnie postawieni wobec wyjątkowo współczesnego zjawiska, jedynego, które jest tak wyzywającym i ekscytującym od jakiegokolwiek napotkanego przez człowieka. To jest fantastyczna, gwałtowna ekspansja na naszej kuli ziemskiej działalności spoza powierzchni naszej własnej planety. Nasze wypady do przestrzeni kosmicznej, z naszymi marzeniami o zbadaniu księżyca, marsa oraz innych planet, tworzą najbardziej jasny aspekt tej sytuacji. Rewolucja w naszych intelektualnych badaniach wszechświata jest co najmniej równie fantastyczna. W okresie czasu krótszym niż mniej więcej dekada, stało się obecnie regułą, myślenie o niezliczonych zaludnionych światach we wszechświecie oprócz naszego własnego, oraz o różnych poziomach inteligencji  w co najmniej z kilku tych światów.

   Jakie są szanse, że byliśmy obserwowani albo nawet mieliśmy styczność w czasach historycznych z taką inteligencją pozaziemską? Różni współcześni  myśliciele próbowali ocenić te szanse w różny sposób. Rezultaty są interesujące, ale musimy zawsze pamiętać, że metody są tylko przenikliwą zgadywanką. Czy jest jakiś rzeczywisty dowód na wizyty inteligencji pozaziemskiej? Znowu, uczeni ludzie zwrócili naszą uwagę na pewne sugerujące to rzeczy ( na przykład, warstwa zielonego szkła ukryta w piaskach Ziemi Świętej), ale żaden uczciwie zainteresowany tym człowiek nie może postawić takiej kwestii bez śledzenia tego poprzez badanie tak zwanych niezidentyfikowanych obiektów latających. Ponieważ w takich historiach -  o nich – znajduje się najwięcej spektakularnych roszczeń zasługujących na wizyty pozaziemskie. Świadkowie opisują maszyny które są zupełnie poza naszymi aktualnymi zdolnościami technologicznymi. Pasażerowie tych maszyn, wyglądający często zupełnie nieziemsko, również są opisywani, chociaż nieco rzadziej.

   Cała sprawa UFO wreszcie stała się rzeczą godną poszanowania. Coraz więcej, indywidualnych naukowców nabiera odwagi, do badania tego prawie zabronionego obszaru. Obecnie komitet Condona na uniwersytecie Kolorado podtrzymuje przewidziane na osiemnaście miesięcy badania, w dość dużej ilości wsparte milionem dolarów przez Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych[2] , upodmiotowiono w ten sposób tą kwestię oraz przystawiono stempel aprobaty przez badania naukowe.

   Ale jak się bada UFO? Zainteresowany badacz może wziąć aparat fotograficzny, teleskop, spektroskop a być może nawet dużą sieć rybacką i iść usiąść na szczycie góry czekając na UFO. W czasie ostatniego rozwoju wypadków, nawet takie podejście nie jest tak daleko rozpowszechnione jak to by się mogło wydawać. Dla większości z nas taki kierunek postępowania jest zbyt niecierpliwy, przez co mamy tylko jedną inna prawdziwą alternatywę. Są nią, badania dostępnych relacji.

   Jak uwydatniają to Lorenzenowie, jest wiele sprawozdań stosownych do dociekań naukowych oraz dosłownie setki ( a prawdopodobnie tysiące) zostało udokumentowane w pewnej ilości książek, dzienników, oraz innych źródeł, które są dostępne dla zainteresowanego badacza. Niewiele z tych relacji wiąże się z obserwacjami pasażerów UFO, ale przeważnie ten aspekt tego problemu był znacznie lekceważony. To wydawało się niemal zbyt dziwaczne, nawet dla zainteresowanego badacza UFO! Jednakże, jeżeli maszyny te są produktem inteligencji pozaziemskiej, na pewno możemy przypuszczać, że one posiadają pasażerów. I, rzeczywiście, wiele raportów odnosi się do pasażerów. Dlatego badacz UFO nie może mentalnie historii o UFO bez odniesienia się do ich mieszkańców. Ta książka zapełnia lukę w aktualnej literaturze ufologicznej dostarczając takiego odniesienia.

   Dodatkową premią jest to, iż to niezwykle ekscytująca lektura. Niektóre z tych historii dorównują jeśli chodzi o urok, najlepszej fantastyce naukowej. W tym miejscu mamy dodatkowy zwrot: Te historie mogą być prawdziwe! Ale, mogą mieć jeszcze inny obrót, nie muszą takie być. W takim razie czytelnik, jeśli stawi czoło kilku tajemnicom, które trzymają niczym czytanie „kryminału” dopóki nie nadejdzie późna pora na sen. Jednakże w tym przypadku, tajemnica nie jest rozwiązana przez autorów, czytelnik jest pozostawiony z tym do dalszego prześladowania go.

   Zawsze zostaje on postawiony wobec dwóch wyzwań. Pierwsze, czy historie są prawdziwe? Drugie, jeżeli są one prawdziwe, to co właściwie oznaczają?

   Propozycja Lorenzenów skłania trochę do myślenia wzdłuż drogi, chociaż oni utrzymują autentyczny wysiłek, żeby pozostawić decyzję czytelnikowi. Ktoś może jednak przyznać, że czasami ich przekonania są widoczne.

 

                                                                                    5

 

Przez piętnaście lat kierowali oni pierwszą i wkrótce ogólnoświatową cywilną grupą badawczą: Organizacją Badań Zjawisk Powietrznych ( Aerial Phenomena Research Organization – APRO). Nagromadzili zdumiewająca ilość obserwacji, wystarczającej do wypełnienia wielu szafek na akta z dokumentami. Wiele z nich były skutkiem ich osobistych badań, wiele innych zostało przejrzanych przez członków ich organizacji, zdarzało się, że mieszkali oni w pobliżu granic obszaru z którego raportowano obserwacje. Wobec tego wszystkiego, byłoby zupełnie zdumiewające, gdyby Lorenzenowie nie mieli żadnych przekonań. Wierzą oni, że zostaliśmy odwiedzeni przez inteligentne istoty pozaziemskie, jednakże odnoszą oni wspaniały sukces w należytym utrzymywaniu wysokiego stopnia obiektywności. Nawet sceptyk o najbardziej ciasnych poglądach, może przeczytać tą książkę bez uczucia, że jest nawracany. Sam musi zdecydować się na stopień, do którego zaakceptuje te relacje jako zaistniałe naprawdę.

   A co to są za relacje! Czytelnik spotka się nie tylko z „małymi ludźmi” , ale również siedmiostopowymi olbrzymami, istotami podobnymi do małp, ale również niepodobnymi do nich ale mającymi małpią twarz, rozpoczynającymi bieg na czworakach oraz „płynącymi” od gałęzi drzewa do ziemi. Są małymi, owłosionymi zwierzętami dwunożnymi, z dyniokształtnymi głowami, ponadto dość normalnie wyglądającymi istotami podobnymi do człowieka, ubranymi w garnitury zaprojektowanych widocznie, by ochronić ich przeciw zaatakowaniu ich przez ziemskie drobnoustroje. Była również naga kosmiczna bogini ze skośnymi oczami oraz innymi dziwnymi, niemal orientalnymi cechami! Te istoty mogą czasami iść jak normalni ludzie, ale mogą również poruszać się „ruchem ślizgowym” , albo chwiejnym krokiem. Niektórzy są jacyś niezdarni, ale inni znakomicie zwinni; mogą pokazać wielką siłę, albo kruchość zaakcentowaną przez delikatne cechy. Skóra może być ciemna albo nie do pomyślenia blada – wydzielając światło w niektórych historiach!

   Jest rzeczą naprawdę zdumiewającą, że te wszystkie szczegóły, jak również dużo, dużo więcej, zostały doniesione przez ludzi, którzy wydawali się być, co najmniej przed ich doświadczeniem, na wszelki sposób normalni. Typowo, byli oni przerażeni wydarzeniami, kiedy opowiadali ich kolejność.  Często, ich relacje zostały potwierdzone przez kilku innych świadków, często również bardzo przestraszonych. Ich historie były czasami podparte przez dowody fizyczne takie jak znaki na ziemi, wypalone krzaki, etc. Czasami ,wydarzenie to na miesiące lub nawet lata później głęboko wpłynęły na ich życie, często niekorzystnie. W dwóch opisanych w tej książce przypadkach, świadkowie podejmowali prawie desperackie próby, by otrzymać pomoc przeciw popadnięciu w psychiczny stres, które udowodniło, że było drogą poprzez którą ich historia stała się znana lub przynajmniej lepiej znana.

   Jednym z głębokich wstrząsów tej książki, jest duża ilość dostępnego materiału. Nie zajmujemy się kilkoma odizolowanymi raportami dotyczącymi zobaczonych w przelocie i jak przez mgłę „ małymi ludźmi”. Sa setki dobrze udokumentowanych sprawozdań, obejmujących czasami skomplikowane szczegóły. Tylko czytelnik może osądzić jak wiele z nich może zaakceptować, albo co najmniej rozważyć poważnie.

   Lorenzenowie stawiają jasno sprawę, że czytelnik nie musi, a prawdopodobnie nie powinien przyjąć tego wszystkiego. W drugim rozdziale, dyskutują oni historie tak zwanych „kontaktowców”, oceniając wszystkie ich kryteria dochodzą do wniosku, że większość z nich powstała w tej formie głównie z własnej wewnętrznej potrzeby tych osób, czasami religijnej, niż z rzeczywistych wydarzeń. Kiedy te wszystkie prawdopodobnie oczywiście prawdziwe historie zostaną przedstawione, na pewno jacyś czytelnicy dojdą do wniosku, że jest wyraźna różnica w cechach pomiędzy większością z historii „kontaktowców” oraz większością z innych. Te różnice są dobrze udokumentowane przez Lorenzenów.

   Prawdziwe działanie tej książki dotyczy implikacji, które powstają w umyśle każdego, kto jest skłonnym do przyjęcia prawdopodobieństwa, że przynajmniej kilka relacji jest prawdziwych. (Implikacje są bardzo głębokie, jeżeli tylko jeden przypadek pozaziemskiego pasażera UFO, został udowodniony jako prawdziwy!) Jako naukowiec, muszę powracać raz za razem, do pytania o autentyczność relacji , ale również jako naukowiec ( i normalnie ciekawa osoba) jestem głęboko zaniepokojony przez implikacje samych sprawozdań.

   Psychologiczne implikacje są zupełnie oczywiste, nawet dla laika. Musi on zastanawiać się raz za razem w sprawie psychiki świadka tego dziwnego wydarzenia. Jak wiele może świadek spostrzec i jaskrawo opowiedzieć? Albo to wszystko jest psychiką; halucynacją umotywowaną przez technologię ery kosmicznej? Leo Sprinkle, pierwszorzędny psycholog z uniwersytetu stanu Wyoming, rozważa te sprawy głęboko oraz dostarcza kilku bardzo przydatnych sugestii, w jaki sposób podejść do tego zagadnienia.

   Najbardziej jestem zaintrygowany przez implikacje biologiczne. Jak pierwsze i główne jest zagadnienie humanoidów. W 1964 roku George Gaylord Simpson napisał szeroko rozpowszechniony ( co najmniej w naukowych kręgach) artykuł zatytułowany „ Nie przeważający humanoidzi” (Science, 143:769, 1964). Profesor Simpson jest jednym z dziekanów badań na polu ewolucji. Przemawia on z pozycji silnego autorytetu, podpiera się długim okresem studiów i myśli związanej z mechanizmem ewolucyjnym. Zdecydowanie wnioskuje, że jest wiele szczebli przypadku, włożonych w rozwój ewolucyjny tak złożonej istoty jak człowiek, że nie można w żadnym stopniu oczekiwać, żeby zdarzyło się to jeszcze raz w ten sam sposób. Różnice pomiędzy ludzkimi

 

                                                                                     6

 

rasami i niektórymi plemionami rodzaju ludzkiego ( kaukaskimi, negroidalnymi, orientalnymi, karłami, olbrzymami, etc., ) są wystarczająco duże, a jednak te wszystkie osoby maja wspólnego  przodka. Dla Simpsona, nawet w identycznym środowisku rozwinięcie się takich samych humanoidów wydaje się niezmiernie małe. Dlaczego to nie są stawonogi, albo nawet inne ssaki humanoidlane? George Gaylord Simpson byłby niezmiernie zdumiony, jeśli miałby spotkać latający talerz i zostać pozdrowionym przez pozaziemskich humanoidów!

   Ale jest również inna linia rozumowania. Dr. Cyril Ponnamperuna naukowiec pracujący w ośrodku badawczym NASA w Ames w Kalifornii zwraca uwagę swoim materiałem dowodowym ( Sprawozdanie z konferencji dotyczącej badań Marsa i Wenus, Blacksburg, Virginia, 1965 rok), że rozwinięta biochemia na jakiejkolwiek planecie byłaby taka sama albo co najmniej bardzo podobna. Kiedy skopiował zakładane warunki mające miejsce na pradawnej Ziemii, powszechne i ważne części składowe życia ( aminokwasy, puryny, cukry, etc., ) pojawiły się w systemie mieszając ze sobą, nie było za to substancji wysoce egzotycznych. Profesor R. Bieri, inny ekspert od spraw ewolucji, napisał artykuł zatytułowany „Humanoidzi na innych planetach?” (American Scientist, 52:452, 1964). Zwraca w nim uwagę, że jest niezmiernie łatwo doprowadzić do skonstruowania właściwie wymaganego organizmu zdolnego do używania narzędzi oraz rozwinięcia wysokich zdolności intelektualnych. Czy mogłoby to być kiedykolwiek możliwe bez dwóch łap koniecznych do chodzenia? Albo narządów zmysłu ulokowanych gdzieś indziej niż na twarzy oraz blisko mózgu, podniesionych na jakąś odległość ponad ziemię? Jest jeszcze więcej takich argumentów, a Lorenzenowie biorą je pod uwagę. Profesor Bieri oraz niektórzy inni naukowcy z dziedziny ewolucji, nie byliby zaskoczeni spotykając humanoida z pozaziemskiego statku kosmicznego.

   Jedna rzecz wydaje się jasna ze sprawozdań przedstawionych w tej książce. Z wyjątkiem bardzo niewielkiej mniejszości obejmującej roboty, potwory oraz tym podobne, znaczna większość pasażerów UFO jest naprawdę humanoidalna. Jeśli, i zawsze co do tego jest jeśli, możemy przyjąć któreś z danych z tej książki jako dowód dotyczący tej kwestii, wtedy wszelka wątpliwość wydaje się być raczej gruntownie unormowana: Kosmita może być naprawdę humanoidalny.

   Kilka innych implikacji jest szczególnie kłopotliwych. Jednym z nich było zdarzenie Villasa-Boasa, które najbardziej naruszyło mój sen, kiedy czytałem książkę Lorenzenów. Zgadzając się, że ta historia jest daleka od łatwego przedsięwzięcia: jest jednak tak dobra, że brzmi bardziej jak fikcja niż fakt. Pomimo tego, są w niej wstrząsające szczegóły – sprawy zapamiętane przez świadka, których on nie zrozumiał, ale, które wydają się raczej zdroworozsądkowe w świetle przyszłych spekulacji. Również wywarły na mnie wrażenie problemy psychologiczne doświadczone przez świadka po jego spotkaniu z ludźmi z kosmosu. Mogłoby to być zupełnym zbiegiem okoliczności, ale jednak zdumiewającym. Jeżeli to jedno wydarzenie jest prawdziwe, są przynajmniej trzy istotne zagadki biologiczne połączone z nim:

   Pierwszym jest problem skażenia. Powiedzieliśmy o tym dużo w związku z naszymi przyszłymi badaniami Marsa i Księżyca. To jest autentyczne? Czy marsjańskie organizmy mogłyby ( jeżeli one istnieją) zakazić nas, albo czy nasze organizmy pasożytnicze mogłyby stać się pasożytami dla istot z Marsa? Niektórzy mówią tak ( bakteria jest zdolna do metabolizowania wielu substancji i tylko właściwa odporność przeciw określonym organizmom wydaje się nas ochraniać) inni z kolei mówią, że nie ( wzajemny stosunek jest zbyt specyficzny; organizm może być tylko w stanie pasożytować na tych organizmach, do których jest wyraźnie przystosowany).Villas – Boas powiedział tak. Jego goście wydawali się być ochraniani od możliwości infekcji przez organizmy ziemskie, za to faktycznie sam świadek mógł zostać zakażony przez organizmy pozaziemskie!

   Po drugie jego goście byli całkowicie humanoidalni. Działanie świadka z humanoidalną panią czyni to kryształowo jasnym!

   Trzecią, a zarazem najbardziej kłopotliwą ze wszystkich implikacji, jest to, że istoty te mogły być nie tylko istotami humanoidalnymi, ale ludźmi: to jest takiej samej budowy fizycznej jak człowiek – krewnymi z kosmosu, którzy ulokowali nas tutaj eony temu – albo jakimś podobnym wytłumaczeniem. Ten wniosek wydaje się zupełnie oczywisty, opierając się na opowiedzianych wydarzeniach. Z punktu widzenia Lorenzenów, nasze zrozumienie genetyki nie pozostawia żadnej alternatywy – oprócz być może lubieżnej i bezcelowej gry zagranej przez kosmitów!

   Te wydarzenia, jeżeli są one prawdziwe, mogłyby być najważniejszymi wypadkami naszych czasów, ograniczając do rzeczy bez znaczenia takie sprawy jak chińska bomba wodorowa oraz wyścig na księżyc. Nawet, jeżeli nie są one prawdziwe, mają głębokie znaczenie naukowe, zwłaszcza dla psychologów. W każdym razie, są na pewno rzeczą godną przemyślenia a lektura jest dobrą i ekscytującą rozrywką!

 

 

 

WPROWADZENIE

 

 

                                                                                    7

 

 

   Naszą intencją  w tej książce jest zajęcie się aspektem problemu UFO, który zazwyczaj był pomijany albo usuwany na bok.

   Najbardziej znaczącym z nich w których są relacjonowani pasażerowie.

   Dlatego, unikniemy nudnych pozycji „latających dodatków”, które zostały opisane dość gruntownie przez innych autorów oraz w naszych własnych poprzednich próbach, przez to ograniczymy się prawie całkowicie do dyskusji na temat natury pasażerów pokazujących się w sprawozdaniach.

   Nie jest możliwe w tym miejscu, żeby dojść do jakichś wiążących wniosków. Nie jest naszym zamiarem ogłoszenie dogmatu. Czujemy po prostu, że wskazanym jest, zapewnić ludziom podstawową okazję do poinformowania ich o dziwacznych zdarzeniach donoszonych przeważnie przez  wzrastająca ilość osób oraz grup osób, które w normalnych okolicznościach byłyby uważane za osoby całkowicie godne zaufania. Z ogromnej ilości raportów znajdujących się w naszych dokumentach, wybraliśmy tutaj tylko te obserwacje, wobec których wyczuwamy, że są najbardziej autentyczne.

   W interesie lepszego, całościowego zrozumienia problemu UFO, w dodatku, przedsięwzięliśmy, dyskusje o „kulcie – kontaktowców” , życzliwie, z punktu widzenia potrzeby religijnej, oraz o „tajemnicach rządowych” w świetle warunków obrony narodowej  oraz emocjonalnego bezpieczeństwa jednostki.

   Tradycyjnie nasza kultury zależy w dużym stopniu od autorytetu ortodoksyjnego duchowieństwa, którego zasady kształtują nasz światowy obraz. W ostatnich latach mogliśmy zaobserwować, jak ta wiara przesuwa się znacznie w kierunku władzy ortodoksyjnej nauki.

   Jednakże, pojawienie się niezidentyfikowanego przedmiotu latającego, połączone jest z konotacjami, które rzucają wyzwanie prawdziwości obu z nich.

   W takiej sytuacji jak ta, kiedy zazwyczaj silne, mocne fundamenty człowieka wydają się być raczej trzęsące się, kiedy jest on zobowiązany by polegać w dużej mierze na swoim własnym rozsądku, najważniejszego znaczenia nabiera to, że może on być na tyle dobrze poinformowany, na ile pozwala na to dana chwila.

   Żywimy nadzieję, że nasze własne obserwacje – wyniki piętnastoletnich badań – są w jakimś stopniu pomocne w tym celu.

 

                                                                                                      Coral i Jim Lorenzen

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ I

 

 

 

                                     LĄDOWANIA

 

 

   Późnym wieczorem w sierpniu 1914 roku, mężczyzna i kobieta, ich troje małych dzieci oraz trzej młodzi Amerykanie przykucnęli za skałami i zaroślami wzdłuż brzegu jeziora Ontario w zatoce Georgia w Kanadzie i oglądali niesamowitą scenę:

   Dziwny, sferyczny statek , który wydawał się mieć około 15 stóp średnicy, spoczywał na powierzchni wody około 450 stóp od brzegu. Na kwadratowej podbudówce na linii poziomu wody, znajdowały się dwa małe człowiekowate istoty, które zajmowały się osobiście zielonym „gumowym wężem”. Mali ludzie pracowali szybko i wydawali się mieć jakiś problem z supłami na wężu ponieważ ciągle nim kręcili.

   Wydarzenie to zostało zrelacjonowane w liście, który centrala APRO otrzymała późną wiosną 1966 roku. Autor, po przeczytaniu kilku artykułów napisanych przez Panią Lorenzen w magazynie Fate, zdecydował się powierzyć swoje doświadczenie komuś, kto widocznie był w stanie wysłuchać takich rewelacji z życzliwym uchem.

   Ta obserwacja stanowi dobrą, szczegółowa próbę porównawczą z innym podobnym wydarzeniem, które miało miejsce w 1950 roku i było pierwsze w długim szeregu skomplikowanych wydarzeń z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi oraz ich dziwacznymi pasażerami.

                                                                                          8

 

 

   Do 1966 roku, kiedy miał miejsce okryty tajemnicą przypadek pani Betty oraz pana Barneya Hillów, oraz ich rzekome spotkanie z dziwnymi istotami  w równie dziwnym statku w White Mountains ( Białych Górach) w stanie New Hampshire w 1961 roku, wyobraźnia społeczeństwa poprzez magazyn Look została zarażona tym, że „pasażerowie” UFO mieli mały, jeśli jakikolwiek, status.

   Z jednej strony, badacze UFO stawiali czoło z religijną machinacją „kultu kontaktowców”, który twierdził, że porozumiewał się i miał styczność z przyjaznymi „braćmi z kosmosu” ( ale w przeciwieństwie do aniołów ich zamiary spowodowane pojawieniem się nie były oczywiste).

   Z  innej, były również w tym czasie częste przypadki z nie dającymi się wytłumaczyć owłosionymi zwierzętami dwunożnymi, małymi  humanoidami  mającymi bardziej niż średnie głowy, oraz niemal ludzkimi, męskimi istotami, których wzrost oceniono na około pięć stóp.

   Kilku badaczy, z powściągliwością, zdecydowała, że wszystkie sprawozdania powinny zostać zbadane, dostarczając informacji jaki obiekt był w nie wplątany oraz czy „pasażerowie” byli w to zaangażowani czy nie.

   Inni, naśladując „establishment”, który oni często rugali za jego niedomówienia w stawianiu czoła tej sprawie, tłumaczyli racjonalistycznie, że druga kategoria lub „mali ludzie” była w znacznej mierze halucynacją, albo, o wiele bardziej prawdopodobnie, produktem zbyt aktywnych wyobraźni oszustów.

   Wkrótce, po otrzymaniu listu od informatora dotyczącego sprawy z 1914 roku, zdecydowaliśmy się na zamiar bliższego zbadania autora, przez co upoważniony członek APRO z San Fancisco został poproszony, żeby przeprowadzić wywiad z człowiekiem, który donosił o tym wydarzeniu.

   William J. Kiehl jest obecnie sześćdziesięcioośmioletnim emerytem. Żyje zupełnie komfortowo w mieszkaniu w San Francisco. Jego historia jest bogata w wiedzę dotyczącą dni kiedy jego plenerowa przygoda była prawdopodobnie możliwa.

   W czasie lata 1914 roku, Kiehl pracował nad kanałem, kiedy praca się skończyła, postanowił popływać łódką na jeziorze Ontario oraz rozejrzeć się za inną pracą. Miał wtedy szesnaście lat. Podczas podróży łódź miała problemy i zatonęła. Kilku pasażerów utonęło, a młody  Kiehl chcąc ratować życie musiał płynąć do brzegu po stronie kanadyjskiej. Swoje szczupłe oszczędności przypiął do kieszeni koszuli , ale zginęły podczas płynięcia, zatem był on bez pieniędzy oraz zatrudnienia.

   Dwaj inni młodzi ludzie, student szkoły wyższej oraz maszynista mający około dwadzieścia pięć lat, obaj z Bostonu, przeżyli wypadek łodzi wraz z nim. Dwaj starsi mężczyźni planowali przedostać się na zachodnie wybrzeże do Vancouver a potem na wystawę do  San Francisco w 1915 roku. Pozwolili młodemu Kiehlowi, żeby dołączył się do nich, a więc całe trio zatrudniło się jako robotnicy sezonowi w puszczy w zatoce Goergia, o pracy tej usłyszeli będąc tam.

   Był późny sierpień. Kanada, będąc częścią imperium brytyjskiego, dopiero co wypowiedziała wojnę Niemcom i kiedy trzej młodzi ludzie przybyli na stacje kolejową, odkryli, ze roi się tam od północnozachodniej królewskiej policji konnej, oraz zestawu innych oficerów policji, widocznie w pościgu za niemieckimi dywersantami. W jego trakcie, jakaś nieszczęśliwa osoba znajdująca się w pobliżu, bez żadnego tłumaczenia została złapana.

   Po zadaniu kilku ostrożnych pytań, cała trójka stwierdziła, że jeżeli oni mogliby dostać się kilka mil na zachód od miasta prawdopodobnie dostali by się z żadnych większych przeszkód na frachtowiec, zatem postanowili udać się na ta odległość i spróbować zabrać się razem z nim. Wtedy połączyli się z francuskojęzyczna parą kanadyjską z trójką małych dzieci, którzy chcieli płynąć dużą łodzią wiosłową przez osiem mil na zachód wzdłuż północnego brzegu jeziora, w celu obejrzenia górniczych działek, nie mieli oni nic przeciwko temu, żeby udzielić pomocy towarzyszom podróży.

   Blisko miejsca,  w którym kanadyjska para zaplanowała się zatrzymać, łódź nabawiła się poważnej dziury i towarzystwo zawinęło do małej mierzei, gdzie ojciec mógł popracować nad łodzią a ekipa mogła spędzić noc na plaży. Łódź została wciągnięta, odwrócona w celu wysuszenia, a cała grupa ruszyła w głąb lądu poprzez mały klif, i zaczęła zbierać drewno opałowe.

   Około piątej po południu jedno z dzieci zauważyło jelenia przy linii wodnej gapiącego się bezmyślnie na jezioro, widocznie nieświadomego w pobliżu ludzi. Kiedy dziewczynka spojrzała w kierunku w którym spoglądał jeleń, zauważyła niezwykły obiekt spoczywający na wodzie. Zawołała swoja matkę, ta z kolei po zauważeniu go swego męża oraz trzech młodych Amerykanów.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin