Baschwitz Kurt - CZAROWNICE - ŚREDNIOWIECZE - INKWIZYCJA.rtf

(2249 KB) Pobierz

KURT BASCHWITZ

CZAROWNICE

 

O              prześladowaniu czarownic słyszy się wiele nawet w naszym oświeconym stuleciu. Na rozległych obszarach Afryki, zamieszkanych przez rozliczne plemiona, toczą się istne polowania na czarownice. W Europie budzą niepokój wiadomości z zachodnio-północnych Niemiec, jakie pojawiają się od czasu do czasu w gazetach. Wynika z nich niedwuznacznie, że zdarzają się tam nagonki na pojedyncze kobiety, pomawiane o czary. Sąsiedzi oczerniają je, stromą od nich, a nawet uciekają się do pogróżek. Nieszczęśliwe niewiasty, ofiary takich nagonek, zmuszone są zwracać się o pomoc i ochronę do sądów.

W naszych czasach są to dla sędziego kłopotliwe sprawy. Zabobonny strach, jaki niektórzy ludzie żywią jeszcze przed rzekomymi czarownicami, jest dla niego czymś obcym, czymś, co traktuje jako świadectwo ciemnoty i zacofania budzące wzgardę, jeśli nie litość. A w kodeksie karnym z trudem tylko znajduje wątłą podstawę do przykładnego ukarania zaślepionych węszycieli czarownic - lub też nie znajduje jej wcale.

Sprawozdania z takich spraw sądowych rozpoczynają się zwykle od głębokiego westchnienia: jak to jest możliwe, że podobna ciemnota przetrwała jeszcze w naszych czasach, czasach radia i telewizji, czy też może na nowo została rozbudzona? Można na to odpowiedzieć: wynalazek druku miał w swoim czasie z pewnością nie mniej doniosłe znaczenie niż późniejszy wynalazek radia i telewizji. A jednak wielkie prześladowania czarownic nawiedziły Europę dopiero po wynalezieniu druku, co więcej, nowa technika ułatwiała prześladowcom szerzenie obłędnych idei, dzięki niej zawędrowały one w końcu nawet do Ameryki.

Średniowiecze nawiedzały różne plagi. Nie znało ono jednak jeszcze plagi masowych procesów czarownic. Zjawisko to zrodziło się wraz z epoką no­wożytną, a więc w XVI stuleciu, po odkryciu Ameryki i po reformacji. Nawiedzało kraje katolickie i protestanckie, ale nie występowało w krajach prawosławnych, jak na przykład Rosja, ani mahometańskich, jak Turcja.

Urojenia, które leżały u podstaw mnożących się procesów o czary, były czymś nowym w ówczesnym świecie. Miały jedynie luźny związek z tradycyjną

i występującą wszędzie zabobonną wiarą w złe kobiety, wiedźmy, guślarki, rozpowszechnioną wśród ludu. Sama tylko ta zabobonna wiara nie prowadziła nigdy do masowych połowań na czarownice. Współcześni wiedzieli i mówili

o              tym, że wyobrażenia lękowe, na których opierały się procesy o czary, były dawniej nieznane. Ludzie nauki, którzy wsławiali się jako umysły wybitne na innych polach swej działalności, należeli do najgroźniejszych propagatorów obłędu. Potwierdziło się to jeszcze w XVII w., kiedy to ta plaga osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Ostatnie jej przejawy wygasły dopiero u schyłku XVIII w., wieku oświecenia.

Nam, ludziom naszej trzeźwej epoki, wydaje się dziś, że można było wówczas zwalczyć obłęd prześladowań oświecając ludzi, że czarownice nie istnieją i że nikt nie potrafi czarować. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Od zabobonnej wiary w czary odżegnano się dopiero później, kiedy procesy czarownic należały już do przeszłości. Procesy o czary zostały wszędzie zniesione przez rządy, które same wierzyły jeszcze w istnienie czarownic i czarowników lub przynajmniej udawały, że wierzą.

Odważni przywódcy w walce z obłędem prześladowań i procesami czarownic, którzy pojawiali się na arenie publicznej w ciągu trzech stuleci, nie walczyli też orężem oświecenia, tak jak my dziś sobie ten oręż wyobrażamy. Wszyscy oni

-              z jednym tylko wyjątkiem - dopuszczali pewne możliwości czynienia czarów.

W epoce procesów czarownic - a były to stulecia Kopernika, Keplera, Newtona - kolejne odkrycia i wynalazki rozszerzały ogromnie zakres wiedzy i możliwości ludzkich. Rozwijała się nowoczesna nauka z jej ścisłymi metodami analizy i eksperymentu. Prześladowcy czarownic w obliczu tego postępu nie prezentowali się bynajmniej jako wstecznicy. Przeciwnie, nadużywali nawet osiągnięć nauki, aby za pomocą pseudonaukowych dowodów wykazać słuszność swych absurdalnych urojeń.

Wszelka wiedza ludzka zawiera luki, a hipotezy naukowe, które mają te luki zapełniać, często okazują się błędne.

Jakże by więc rzecznicy rozumu i humanitaryzmu mieli być wolni od błędów! Ich przykład jednak pokaże nam, jak osobliwymi zygzakami torował sobie drogę zdrowy rozsądek ludzki wśród fikcji i urojeń w tej opanowanej strachem epoce.

Zdrowy rozsądek ludzki odnosił zwycięstwo nad obłędem prześladowców w jednym kraju wcześniej, w drugim później. I wszędzie od razu zaczynała się mącić pamięć o przebytym zaćmieniu umysłów, i to nawet, jak stwierdzali z troską współcześni skłonni do refleksji, u ludzi, którzy sami byli jeszcze świadkami ostatnich procesów o czary. Potomni zaś mają już tylko znie­kształcony obraz walk ideowych, jakie toczyły się w czasach płonących stosów.

Taki zanik pamięci można zaobserwować zawsze pó odpływie każdej fali zbiorowego obłędu. Nieświadome sprężyny, które przyspieszały ten zanik lub, jeśli kto woli, proces wypierania ze świadomości po ustaniu mordów sądowych na rzekomych czarownicach, były, jak to zobaczymy, nietrudne do rozpoznania.

Książka niniejsza pragnie dać obraz walki ideowej, jaka toczyła się między rzecznikami zdrowego rozsądku ludzkiego i ich przeciwnikami. Ogranicza się ona ściśle do faktów historycznych. Niektóre z tych faktów znaleźć można jedynie w przekazach rękopiśmiennych, większość jednak można zaczerpnąć ze współczesnych druków ulotnych, rozpraw polemicznych, książek, tekstów aktów prawnych i w rzadkich wypadkach również z gazet, które zaczęły się ukazywać jeszcze w czasach oficjalnych procesów czarownic. Są to cenne źródła, rzucające światło na pojęcia prawne i opinię publiczną owych czasów.

W wykładzie naszym staramy się w miarę możności cytować autentyczne wypowiedzi ówczesnych ludzi. Dzieje się to wprawdzie kosztem pożądanej zwięzłości, pozwala jednak wejrzeć z bliska w proces kształtowania się poglądów i urabiania opinii publicznej. Liczne informacje o poszczególnych edycjach, przedrukach i tłumaczeniach są niezbędne, ponieważ rzucają światło na skuteczność i zasięg propagandy i kontrpropagandy.

W kolejnych rozdziałach staramy się tak przedstawić przebieg wydarzeń, aby uwypuklić bardziej, niż czyniono to dotąd w podobnych pracach, powiązania wzajemne pomiędzy wydarzeniami w poszczególnych krajach, a przede wszyst­kim podkreślić niezwykle charakterystyczne i pouczające różnice, jakie między nimi zachodzą.

Autor oparł się w zasadzie pokusie przeprowadzania analogii ze zjawiskami obłędu masowego naszej współczesności. Szło tu bowiem o ścisłe odgraniczenie określonego zjawiska zamroczenia umysłów, zjawiska, które osiągnęło szczególnie szerokie rozmiary, i nie chcieliśmy tego obrazu zacierać pobieżnymi porównaniami. Jednakże nie ujdzie zapewne uwagi czytelnika, że książka ta, mimo że ogranicza się do faktów historycznych, mówi nie tylko o sprawach dawno minionych i załatwionych, gdyż na przykładzie zbiorowego obłędu urojeń dotyczących czarów i czarownic ukazuje, jak w ogóle można narzucić ludziom urojenia wprowadzając ich w stan psychozy zbiorowej.

Należy odróżniać urojenia przybierające charakter zbiorowego obłędu od zwykłych fałszywych wyobrażeń i nawet od wiary w zabobon. Psychoza zbiorowa ogarnia ludzi niezależnie od ich wykształcenia i poziomu intelektual­nego. Jest przy tym rzeczą charakterystyczną, że ludzie nią owładnięci rozumują i postępują w sposób pozostający w jaskrawej sprzeczności z ich własnymi wyobrażeniami i poglądami, a przede wszystkim z głębokim szacunkiem dla prawa i sprawiedliwości, jaki ich normalnie cechuje. Sprawia to takie wrażenie, jak gdyby ich umysł i świadomość były rozszczepione na dwa osobne rewiry, jeden, zamroczony obłędem, i drugi, posłuszny nakazom rozsądku. Takie rozszczepienie osobowości obserwować będziemy u uczonych łowców czarownic we wszystkich fazach historii procesów o czary. Współcześni musieli w jakiejś mierze zdawać sobie sprawę z tej dwoistości myślenia, nieodłącznej od mrocz­nego lęku przed czarownicami i żądzy prześladowań. Sceptycyzm ich znajdował wyraz w takich oto pytaniach:

Dlaczego nie karze się stosem doktora Fausta i innych głośnych czarno-, księżników, gdy tymczasem całe gromady biednych, nieoświeconych babin muszą ginąć śmiercią męczeńską w płomieniach?

Dlaczego - skoro czarownice sprowadzają wszelkie klęski żywiołowe i przeróżne choroby na ludzi i zwierzęta - nie korzysta się z tej ich mocy jako tajemnego oręża w wojnach?

Nie jest to żart, wymyślony przez dowcipnego libertyna w XX w., lecz autentyczne pytania, jakie stawiał sobie zdrowy rozsądek ludzki, pytania roztrząsane publicznie w owych zabobonnych czasach. Pojawiły się one jeszcze na progu XVI w. wraz z pierwszymi procesami czarownic. Od nich też zaczynamy naszą historię psychozy zbiorowej szerzonej przez łowców czarownic i historię toczonej z nią walki.

Część I PYTANIA CESARZA

W 1508 r. cesarz Maksymilian I, „ostatni rycerz”, zwrócił się do najznakomit­szego czarnoksiężnika owych czasów, opata Trithemiusa ze Sponheim, prosząc go, by wypowiedział swe uczone zdanie o czarownicach i zdrożnych praktykach, jakie kobiety te uprawiają. Jeszcze do niedawna czarownicami mało się przejmowano, nie sądzono, że jest ich wiele i że mogą być groźne. Dopiero w ostatnich czasach zaczęły coraz częściej rozlegać się głosy, że są one niebezpieczne. Twierdzenia takie dały początek ponurym i okrutnym procesom czarownic. Odbywały się one z wyraźną aprobatą cesarza Maksymiliana.

Cesarza nękały jednak wątpliwości. Postanowił tedy zasięgnąć rady swego uczonego przyjaciela Trithemiusa, człowieka w sprawach magii i czarów wielce doświadczonego.

W tych czasach nie dziwiło nikogo, że cesarz darzy zaufaniem tego czarno­księżnika obcującego z duchami piekieł. Ludzie mogący się poszczycić czaro­dziejskimi kunsztami byli mile widziani jako goście na dworze papieskim i w pałacach biskupich, a także na dworach katolickich - a później również protestanckich - królów i książąt, jako też na zamkach feudalnych panów. Uprawiali oni wiedzę stosowaną, opartą na znajomości starych ksiąg, wiedzę, którą zdawały się potwierdzać dalsze badania i raz po raz ponawiane eks­perymenty. Na niektórych uniwersytetach prowadzono wykłady z zakresu tej wiedzy tajemnej. Żaden z wielkich uczonych owej przełomowej epoki humaniz­mu, dumnej z osiągniętych postępów, nie wątpił, że dyscyplina ta, podobnie jak astrologia, reprezentuje prawdziwą gałąź nauki.

Kopernik wyznaczył Ziemi należne jej skromne miejsce pośród innych planet, odkryto Amerykę, opłynięto świat dookoła, Vesalius stworzył podwaliny anatomii i uczył ludzi znajomości własnego ciała, nauki przyrodnicze, wy­zwolone z wszelkich przesądów, kroczyły szybko naprzód otwierając coraz to nowe horyzonty; do zakresu ich badań przez długi czas jeszcze należał również świat duchów. Uważano za rzecz dowiedzioną niezbicie, że duchy piekielne dają się zaklinać. W terminologii nauki przyrodnicze i magia niepostrzeżenie niemal przenikały się wzajemnie jako dziedziny badań naukowych. Cardano na

przykład, słynny lekarz i uczony boloriski, którego imię żyje nadal jako nazwa sformułowanych przezeń wzorów matematycznych i kilku jego wynalazków (na przykład sprzęgło Cardana), mówi - rzecz znamienna - o „magii naturalnej”, mając na myśli przyrodoznawstwo (w rozdziale 39 swojej autobiografii, 1574 r.).

Za uczonych czarowników uznawano jedynie mężczyzn. Nazywano ich „magami” (wyraz ten pochodzi z języka perskiego i pierwotnie oznaczał po prostu kapłana) lub „nekromantami” (termin zaczerpnięty z języka greckiego, oznaczał pierwotnie człowieka wywołującego duchy zmarłych). Z nekromanty zrodził się „nigromanta”, co dosłownie tłumaczy się jako czarnoksiężnik. Wśród uczonych nekromantów było wielu przedstawicieli kleru. Po części tłumaczy się to tym, że w owych czasach większość ludzi mających wykształcenie uniwersytec­kie należała do stanu duchownego.

Biegły w magii i sprawach czarów opat Trithemius nie był tedy wyjątkiem. Właściwie nazywał się Johann Heidenberg. Urodził się w 1462 r. w miejscowości Trittenheim w Palatynacie i - ponieważ jako uczony humanista musiał przybrać łaciński przydomek - od nazwy tej miejscowości zapożyczył sobie imię. W podaniach ludowych traktujących o różnych jego przygodach - zaczęły one krążyć już za jego życia - występuje on jako opat Trittenheim.

Trithemius mając zaledwie dwadzieścia jeden lat został opatem klasztoru benedyktynów w Sponheim pod Kreuznach, zmarł zaś jako opat klasztoru szkockiego w Würzburgu w 1516 r. Zdobył rozgłos i wszechstronną wiedzę, ale nie okiełznała ona bynajmniej jego wybujałej fantazji. Jako historyk na przykład, powodowany żarliwym patriotyzmem, wydał stare rzekomo kroniki, które w rzeczywistości sam zmyślił. Fałszerstwo to szybko zostało ujawnione, do czego przyczynił się m.in. wielce uczony hr. Hermann von Neuenahr, przyjaciel Erazma w Rotterdamu. Nic dziwnego też, że pierwsze kompendium magii, napisane przez Trithemiusa, było odbiciem galimatiasu, jaki panował w jego pełnej fantazji głowie. Ale książka ta nie ukazała się jeszcze, kiedy cesarz przedłożył opatowi swoje pytania.

W dalszym toku naszego wykładu poznamy bliżej wielu wybitnych mistrzów magii, którzy nawet w czasach nasilających się w Europie procesów o czary żyli sobie i czarowali bez przeszkód. Trithemius, który otwiera ich poczet, był o jakie trzydzieści lat starszy od Fausta. Musiał się widać bronić przed podejrzeniami, że swe zdolności magiczne zawdzięcza diabłu, gdyż odrzucał takie pomówienia jako oszczerstwo. Świadomość, że znany jest powszechnie jako człowiek pobożny i gorliwej wiary, była źródłem jego dumy i pewności siebie.

Nie można było natomiast tego powiedzieć o czarnoksiężniku Johannie Fauście. Faust sam zwykł był chełpić się publicznie, że zaprzedał diabłu swą duszę. Ale i Fausta nie prześladowano nigdy na serio jako czarownika. Nie musieli też żyć w strachu i ukryciu niezliczeni czarodzieje i kuglarze pośledniejszej rangi, którzy grasowali w owych czasach po kraju. Sztukę swoją czy też to, co miało za sztukę uchodzić, uprawiali zgoła jawnie.

To, że wielkim i małym czarnoksiężnikom i czarodziejom nie spadał włos z głowy, wiązało się z wiekową tradycją. Tradycja ta utrzymywała się w dalszym ciągu. Natomiast rzekome czarownice zaczęto nagle traktować z zaciekłą bezwzględnością, która urągała wszelkim dotychczasowym zwyczajom. Sprzecz­ność ta rzucała się w oczy.

Elektor brandenburski Joachim Nestor był pierwszym księciem, który zwrócił się do pobożnego Trithemiusa z nurtującymi go pytaniami. Trithemius przeby­wał wówczas okrągły rok na dworze elektora w Berlinie. Odpowiedź jego dla Joachima Nestora rozrosła się w księgę ukończoną w 1508 r. Oczywiście była napisana po łacinie, w tym międzynarodowym języku kół oświeconych, i nosiła tytuł Antipalus malejiciorum („Przeciwnik czarów”). Przytoczone poniżej ustępy obrazują, jak potworne rozmiary przybrał już lęk przed czarownicami. Należy oczywiście pamiętać, że opat mówiąc o czarownikach ma na myśli nie siebie czy innych nekromantów, lecz wyłącznie czarownicze pospólstwo. Pisał on między innymi:

„Czarownicy to wstrętni ludzie, a zwłaszcza kobiety pośród nich; wyrządzają one rodzajowi ludzkiemu nieobliczalne szkody uciekając się do pomocy złych duchów i czarodziejskich napojów... Najczęściej przyprawiają ludzi o opętanie rzucając ich na pastwę demonów, które ich dręczą wśród nieopisanych katuszy... Co więcej, obcują one nawet cieleśnie z demonami... Niestety, liczba takich czarownic jest ogromna. W każdej połaci kraju i nawet w najmniejszej wiosce znaleźć można czarownicę... Przez złośliwość tych kobiet umierają ludzie i bydło, a nikt nie pomyśli o tym, że dzieje się to przez te wiedźmy. Wielu ludzi nękają najsroższe choroby, i nie zdają oni sobie nawet sprawy, że są w mocy czarów...”

W książce tej podane są nawet przepisy na środki magiczne chroniące od złych uroków i odczyniające czary. Ale widać nie można było polegać zbytnio na ich skuteczności, skoro Trithemius nalega, by zaostrzono prześladowania czarownic i więcej ich skazywano na stos: „Rzadko znajdzie się inkwizytor, a już prawie nigdy sędzia, który pomści tę jawną obrazę Boga i natury”.

Trithemius nie wymyślił zresztą sam wszystkich tych okropności. Zostały one opisane szeroko już w 1487 r. w Miocie na czarownice (Hexenhammer), księdze przenikniętej duchem zaciekłego fanatyzmu i okrucieństwa. Autorzy jej, in­kwizytorzy Sprenger i Institoris, powoływali się na pełnomocnictwo, jakiego udzielił im papież Innocenty VIII, który w bulli z 1484 r. upoważnił ich do tropienia i tępienia czarownic jako członków nowej heretyckiej sekty, i to przede wszystkim w Niemczech zachodnich, w Tyrolu i Styrii. Maksymilian I jeszcze przed koronacją zadeklarował uroczyście swe całkowite poparcie dla bulli i obu inkwizytorów.

Jednakże w wielu miejscowościach biskupi i władze świeckie sprzeciwiali się rozpętaniu polowań na czarownice. Skarżyli się już na to Sprenger i Institoris. Ich wściekłe ataki w Miocie na czarownice nawiązują do wątpliwości i zastrzeżeń, jakie podnosiło wielu światłych ludzi przeciw obłędnym urojeniom fanatyków.

Nawet ludzie prości i nieuczeni dochodzili do wniosku, że budzące postrach wyobrażenia o przemożnych wpływach diabelskich czarownic na tym świecie są nie do pogodzenia z wiarą we wszechmoc i sprawiedliwość boską. Zresztą sami prześladowcy czarownic nie mogli zaprzeczyć, że twierdzenia ich pod wieloma względami odbiegały od poglądu, jaki do tej pory głosił Kościół w tej sprawie. Zastrzeżenia te musiały być przedmiotem rozmów na dworze Maksymiliana I, a odpowiedź, jakiej udzielił Trithemius elektorowi brandenburskiemu, nie rozproszyła widać wątpliwości, jakie nurtowały cesarza i jego zaufanych doradców, skoro w 1508 r. cesarz Maksymilian sam przedłożył Trithemiusowi goszczącemu u niego na zamku Boppard nad Renem pieczołowicie przygotowa­ny spis pytań. Sprowadzały się one w istocie do trzech punktów, których sens można by tak sformułować:

Dlaczego mogą złe czarownice wyczyniać tysiące zadziwiających rzeczy, i to w mgnieniu oka, gdy tymczasem dobry chrześcijanin przez całe swoje życie nie potrafi niczego podobnego dokonać? Dlaczego sprawiedliwy Pan Bóg dopusz­cza do takiej ohydy, jaką są czarownice, przez które ginie marnie tylu niewinnych a zacnych ludzi? Jak pogodzić to wszystko z opatrznością Bożą?

Obszerne wypowiedzi opata złożyły się na nową księgę, która pod tytułem Curiositas regia („Królewska ciekawość”) krążyła początkowo w rękopisie, później zaś - w 1515 r. - z uwagi na wielkie zainteresowanie, jakie wzbudziła, została wydana drukiem i była kilkakrotnie wznawiana.

Jak przystało na uczonego cieszącego się sławą dociekliwego i wszechstron­nego badacza, nawiązuje Trithemius do filozofów neoplatońskich późnego antyku. Posługuje się przy tym m.in. jako materiałem źródłowym podaniami

o              bogach pogańskich, w których mowa jest o czarownicach. Kreśli obraz królestwa demonów i mieszając zręcznie rzeczy prawdziwe i zmyślone usiłuje wykazać, że czary i czarownictwo istniały od zarania ludzkości i mimo opatrzności Bożej mądrze rządzącej światem wciąż zagrażają ludziom, ród niewieści zaś większe przejawia w tym kierunku skłonności niż męski.

Prześladowcy czarownic rozsławili dzieło poważanego nekromanty, rozpow­szechniające je gorliwie. Nie wiemy, jak przyjął je sam Maksymilian. Kiedy Trithemius pisał tę książkę, prześladowcy czarownic, jak sam się na to uskarża, natrafiali jeszcze często na opór. Nie można jednak uznać Trithemiusa za postać w tych czasach wyjątkową. W swoim lęku przed czarownicami nie był on bynajmniej odosobniony. Wielu wybitnych mężów głosiło podobne poglądy. Wystarczy wymienić na razie choćby Paracelsusa (ur. w 1493 r.), który był

o              trzydzieści lat młodszy od Trithemiusa. On również, choć był człowiekiem postępowym z ducha, żywił przekonanie, że sprawczyniami wielu chorób i klęsk żywiołowych są de czarownice. Nie wątpił także, że kobiety mają dużo silniejszy pociąg i predyspozycję do sztuczek diabelskich niż mężczyźni. W jego pismach znaleźć można sporo ustępów, z których wyziera głęboki lęk przed czarow­nicami. strach przed wszechobecnym niebezpieczeństwem. Powiada on, że

przeciw wrogowi, który zagraża nam orężem, możemy się bronić, w ostatecz­ności możemy przed nim uciec i schronić się bezpiecznie w ukryciu. Przeciw czarownicom natomiast nie pomogą nam ani pancerze, ani broń, ani drzwi, ani zamki. Przenikają one przez wszystko na wskroś, wszystko stoi przed nimi otworem. „Są to najszkodliwsze istoty i najbardziej złośliwi wrogowie, z jakimi mamy do czynienia na tym świecie”, i dlatego „nie jest rzeczą niesłuszną i niesprawiedliwą, że się je wszystkie pali na stosie”.

Ale i Paracelsus oddziela zdecydowanie karygodne nadużycia, jakich dopusz­czają się czarownice czyniąc użytek ze swoich czarodziejskich mocy, od „czystej sztuki magii”, która jest dozwolona.

Czymże to mogli się poszczycić nieskazitelni mistrzowie tej dozwolonej sztuki? Dlaczego poszła o nich sława, że potrafią czarować? Pospolite sztuki magiczne, jakimi popisywali się żacy wędrowni i różni włóczędzy, sprowadzały się oczywiście do zwykłego kuglarstwa. Uczeni nekromanci nie zniżali się do takich sztuczek. Następujący przykład ilustruje, jak zdumiewające złudzenia zmysłów potrafił wywoływać magik tak doświadczony, jak Trithemius.

Scenę wywoływania duchów na dworze cesarskim, którą tu przedstawiamy, legenda i literatura przypisywała fałszywie doktorowi Faustowi. Inaczej też odtwarzano ją w różnych szczegółach. Jednakże scena taka rzeczywiście miała miejsce, a widownią jej był zamek cesarski w Innsbrucku. Poświadczają to wiarygodne źródła, na których oparte są różne, zgodne w zasadzie relacje.

Romantycznie usposobiony cesarz Maksymilian I i jego dworzanie wszczęli pewnego razu spór, czy bohaterowie opiewani przez Homera górowali wzrostem i siłą nad współczesnymi im rycerzami. Trithemius, który obecny był przy tym jako gość cesarza, podjął się - oczywiście za wynagrodzeniem - rozstrzygnąć spór przez wywołanie duchów dwóch takich bohaterów - Hektora i Achillesa. Musiano mu tylko przyrzec, że podczas ukazywania się duchów zachowana będzie absolutna cisza.

Czarnoksiężnik opisał wokół tronu, na którym zasiadł cesarz, wielkie koło i wymamrotał niezrozumiałe formułki z jakiejś księgi. Rozległo się głośne stukanie do drzwi. Ukazała się w nich ogromna, nadnaturalnej wielkości postać Hektora z płonącymi oczami. Za nim wszedł Achilles, również ogromny. Schylili się oni przed cesarzem w dworskim ukłonie, przespacerowali przed nim trzykrotnie tam i z powrotem i znikli. Potem zjawił się król Dawid z koroną na głowie i z harfą w ręku. Sprawiał bardziej ujmujące wrażenie niż Hektor i Achilles. Przeszedł się również trzykrotnie przed Maksymilianem, nie schylił się jednak w ukłonie. Albowiem dynastia Dawidowa - jak wytłumaczył potem czarnoksiężnik cesarzowi - z której wywodził się Chrystus, zajmuje w hierarchii dynastii pierwsze miejsce i wyprzedza nawet habsburską. Na tym kończy się relacja, którą podaje w swej księdze „O omamieniach demonów” {Über die Blendwerke der Dämonen, 1563 r.) doktor Johannes Wierus (Weyer), książęcy

lekarz przyboczny w Dusseldorfie. Wierus był dobrze poinformowany, pozos­tawał bowiem w przyjaznych stosunkach z dworem Habsburgów. Księżna jego była siostrzenicą panującego podówczas cesarza Ferdynanda I (1556-1564). Ferdynand zaś był wnukiem Maksymiliana I. Znał on książęcego lekarza osobiście i wyrażał się o jego książce z niezwykłą życzliwością i uznaniem.

Drugą relację o tych wydarzeniach można znaleźć w „Mowach biesiadnych” Lutra (Tischreden). Jest ona w zasadzie zgodna z relacją doktora Wierusa, dodaje tylko, że na zakończenie wywołano cień nieboszczki Marii Burgundzkiej, ukochanej małżonki Maksymiliana.

Pozostawiamy na boku kwestię, czy doktor Wierus uznał tę ostatnią wersję za niewiarygodną, czy też wolał przemilczeć szczegół tak bądź co bądź drastyczny, jak wywołanie ducha zmarłej cesarzowej, aby nie dotknąć uczuć panującego cesarza, który był wszak wnukiem Marii Burgundzkiej i Maksymiliana I.

W każdym razie w „Mowach biesiadnych” Lutra wymienione jest wyraźnie imię zaklinacza duchów - Trithemiusa ze Sponheim. Potwierdził to później również profesor heidelberski Herman Witekind alias Augustyn Lercheimer w swojej książce Bedenken von Zauberey („Rozważania o czarostwie”, 1585 r.). Sam doktor Wierus nie nazywa w tym przypadku Trithemiusa po imieniu. Mówi tylko o magus infamis, o bezecnym czarowniku, który przebywał podówczas na dworze. Gniew doktora Wierusa jest zrozumiały, Trithemius bowiem nadużył swego autorytetu mistrza magii, aby poduszczyć cesarza i innych książąt i pozyskać ich poparcie dla procesów wytaczanych czarownicom. Wierus natomiast występował z pasją przeciw obłędnemu prześladowaniu czarownic. Sam też uchodził za wybitnego znawcę demonologii i znał się na zaklinaniu demonów. Wiedział, że obserwowano pojawianie się duchów, i był świadom, jak można było to zjawisko wywołać.

CZARNOKSIĘŻNICY NA DWORZE

Z zachowanych podręczników magii, mimo ich nad wyraz zawiłej treści, można wywnioskować, za pomocą jakich zabiegów wywoływali nekromanci duchy lub w każdym razie zjawy, które za duchy uważali i które ukazywały się ich własnym oczom albo też oczom innych ludzi. Krótko mówiąc i używając współczesnych terminów, zabiegi te, skomplikowane i żmudne, sprowadzały się do wywoływania halucynacji hipnotycznych.

Nie oznacza to bynajmniej, że nekromanci, o których mowa, świadomie uciekali się do oszustwa. Czarnoksiężnik taki był z reguły poczciwym fantastą, ,.zacnym badaczem ciemnych sił”*, że posłużymy się słowami, którymi Faust Goethego opisuje swego ojca w pierwszym akcie tragedii. Nekromanta był do

głębi przeświadczony, że posiada dar zaklinania duchów. Czarnoksiężnikiem stał się bowiem w ten sposób, że przede wszystkim potrafił wprawić w trans hipnotyczny samego siebie. Za pomocą intensywnych i wyczerpujących za­biegów, którym towarzyszyło wypowiadanie monotonnych formuł magicznych, wprowadzał siebie w stan osobliwego napięcia połączonego z ufnym oczekiwa­niem, aż w końcu zdawało mu się - był tego pewien - że widzi i słyszy ducha. Innymi słowy: wmawiał samemu sobie, że jawi mu się duch, a autosugestia ta przybierała ów niesamowity pozór realności, który znamy z eksperymentów z osobami poddawanymi hipnozie dla celów doświadczalnych i który nazywamy halucynacją hipnotyczną.

(Zarówno tu, jak i w innych miejscach, gdzie nawiązuję do psychologii głębi, korzystam z nieopublikowanych jeszcze wyników badań prowadzonych w ciągu wielu lat we współpracy z psychiatrą doktorem Bertholdem Stokvisem, lektorem uniwersytetu w Lejdzie, i z jego bogatych doświadczeń z zakresu eksperymentów hipnotycznych.)

Do wywoływania duchów używano często różnych środków pomocniczych, takich jak odurzające substancje toksyczne, opary ziołowe, dławiące oddech, jak kryształy czy inne przedmioty błyszczące, w które należało wpatrywać się nieruchomo. Środki te nie zawsze jednak były potrzebne i nie zawsze z nich korzystano.

Dawni wywoływacze duchów sugerowali więc sobie sami w stanie hipnozy (autohipnoza) lub do hipnozy zbliżonym (hipnoidalnym) zjawiska, odpowia­dające ich życzeniom lub oczekiwaniom. I na tej zasadzie roili sobie, że pewne demony są im posłuszne.

Przydawało im to pewności siebie i obdarzało siłą perswazji, która pozwalała sugerować podobne zjawiska innym osobom. Konieczne było jednak do tego specjalne przysposobienie, długie, milczące trwanie uczestników w pełnym napięcia oczekiwaniu, w trakcie którego słyszeli tylko monotonny głos czarow­nika, jego bezustanne, usypiające mamrotanie. Trwało to często godzinami, aż w końcu wprowadzało któregoś z obecnych w stan hipnoidalny, w którym nagle oczom jego ukazywała się długo oczekiwana zjawa, co oczywiście nastąpić mogło tylko w tym przypadku, jeżeli już przedtem umiał wyobrazić ją sobie dokładnie.

Należy przyjąć za rzecz oczywistą, że oświecony humanista, jakim był Maksymilian I, już w młodości ukształtował sobie w wyobraźni wizerunek Hektora - którego zaliczał na domiar w poczet swoich przodków - jak również Achillesa. Jeżeli przy wywoływaniu duchów cesarz znajdował się w towarzystwie kilku dworzan, co jest zresztą rzeczą zupełnie prawdopodobną, aczkolwiek ze źródeł, którymi dysponujemy, wyraźnie to nie wynika, mielibyśmy wówczas do czynienia z przypadkiem psychozy zbiorowej. Nie należy tego rozumieć w ten sposób, że przy sugestii zbiorowej wszyscy obecni doznają takich samych halucynacji. Niektórzy w ogóle nie widzą ani nie słyszą widma, które jakoby

wywołał czarnoksiężnik (sugestor). Jak jednak uczy doświadczenie, zazwyczaj nie przyznają się do tego. I oni bowiem ulegają z reguły emocjom zdumienia, grozy, lęku, który spostrzegają u innych uczestników seansu, znajdujących się pod działaniem sugestii. Zbiorowa sugestia zaś w tym się właśnie przejawia, że emocje te udzielają się wszystkim członkom grupy i potęgują się w wyniku wzajemnego na siebie oddziaływania.

Podobne zjawisko ilustruje niżej przytoczony przykład. Bohaterem jego jest czarnoksiężnik, który, choć wielce uczony, nie odznacza się zbytnią zręcznością, wskutek czego kierowanie procesem pojawiania się duchów — łub ściślej procesem zbiorowej sugestii ogarniającej mistrza i uczestniczące w czarach osoby i wymyka mu się z rąk. Co prawda mistrz przecenił swoje możliwości, gdyż mając na celu raczej pospolite czary miłosne wezwał do Koloseum cały zastęp czartów piekielnych.

Piekielne czary miłosne, których widownią było Koloseum, opisuje bez­pośredni uczestnik tej sceny, złotnik i rzeźbiarz Benvenuto Cellini, jeden z najsławniejszych artystów odrodzenia włoskiego, a przy tym lekkoduch pędzący żywot awanturniczy i niefrasobliwy. Doświadczył on tej osobliwej przygody w związku z jednym z wielu kłopotów sercowych. Znikła oto bowiem nagle dziewczyna, w której się zakochał, piękna Sycylijka imieniem Angelica. Przypadek zetknął złotnika z pewnym księdzem sycylijskim, biegłym w sztuce czarnoksięskiej, który ofiarował się, że mu dopomoże - przy pomocy duchów piekielnych - odzyskać utraconą kochankę.

Scena wywoływania duchów odbyła się nocą pod gołym niebem w ruinach Koloseum. Działo się to w 1533 r. Należy przypuszczać, że ksiądz czarnoksiężnik wybrał to miejsce nieprzypadkowo. Podczas igrzysk odbywających się w Kolo­seum w czasach pogańskich ginęło śmiercią gwałtowną wielu ludzi. Zdaniem nekromantów było to więc miejsce szczególnie sprzyjające wywoływaniu de­monów świata podziemnego. Cellini w żywocie własnym opisuje, co wówczas przeżył.

Ksiądz przystąpił do rzeczy według wszelkich prawideł sztuki czarnoksię...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin