JONATHAN WYLIE
LABIRYNT CIENI
PRZEKŁAD
JACEK KOZERSKI
Dla Sue,
z wyrazami miłości
„Myśląc o tobie, maleńka”.
W LABIRYNCIE CIENI...
Ogród był tutaj od zawsze. Jeszcze zanim rodzaj ludzki przybył do tej krainy, nie kończące się cykle wzrostu i rozkładu rzuciły swój czar na to miejsce. Kwiaty rozchylały się, z pączków i więdły, liście rozwijały się i schły, owoce dojrzewały i spadały, nasiona rozsiewały się i kiełkowały, rozpoczynając cały proces na nowo. Halana była ostatnią Ze Strażników, która wciąż, przestrzegała starych zwyczajów. Opiekowała się ogrodem od czasu, do którego nie sięgała pamięć nikogo z. Żyjących i teraz sama była częścią wiecznie powtarzających się cykli. Lecę życie mężczyzn i kobiet również ma swoje pory. Halana była już stara i krucha i nie potrafiła poruszać się wśród drzew i roślin tak żwawo, jak niegdyś. Jednak jej czujność nie Zmniejszyła się. Niektórzy z. co bardziej spostrzegawczych Lordów docenili jej wartość i dali jej ostatnie zadanie do wykonania. Przez cały rok Halana tylko obserwowała, dzień po dniu Zapamiętując niezliczone mnóstwo istnień ogrodu. Nic nie umknęło jej uwadze - czy była to najsubtelniejsza zmiana, czy też najokazalsze przeobrażenie. Pory roku odkładały się w jej pamięci, w miarę jak następowały po sobie w otaczającym ją świecie. A potem zabrała się do dzieła. Stare ręce poruszały się z. pajęczą delikatnością i portret, niemal niedostrzegalnie, zaczęła nabierać kształtu. Praca trwała wiele lat; w jej umyśle pory roku nakładały się na siebie, lecz ręce Halany nigdy nie ustawały. Nawet kiedy jej oczy osłabły i świat, jaki nimi oglądała pociemniał, przecież, nie zawahała się, widząc teraz, nosem, językiem i uszami. Zapachy, smaki i dźwięki ogrodu były dla niej bardziej wyraziste, niż, obrazy słonecznego dnia w dziecięcych oczkach.
Wreszcie dzieło było niemal skończone, lecz, ona nie zwolniła tempa. Jej czas nadszedł i była z tego zadowolona. W pewnym sensie gobelin był historią jej życia; w innym, był jej życiem. Kiedy ostatni węzełek znalazł się na swoim miejscu, Halana Z, wdzięcznością po raz, ostatni wciągnęła powietrze i wreszcie pożegnała się z, ogrodem i tym światem.
PROLOG
Atak nastąpił o świcie. Nim wzeszło słońce, jedynymi mieszkańcami wioski, którzy w niej pozostali, byli martwi. To byli ci szczęśliwi.
Cztery dni wcześniej dwaj chłopcy opuścili swoje domy. Wracali do nich już jako mężczyźni. Wyłonili się oddziel-nie z lasu i wkroczyli na szlak, który miał zaprowadzić ich z powrotem do czekających z radosnym powitaniem rodzin i przyjaciół - oraz uroczystości świętującej ich sukces. Kiedy się spotkali, uśmiechnęli się do siebie w nagłym poczuciu koleżeństwa. Choć wciąż dzieliły ich od domu dwie godziny marszu, czas ich próby już się skończył.
Każdy niósł trofeum zdobyte podczas obrzędu przejścia w wiek męski. Varo, starszy o rok, dźwigał worek, z które-go wystawały złośliwie zakrzywione szable dzika. Brostek, z otwartymi ustami, wytrzeszczył oczy na to trofeum i gwizdnął z podziwem. Jak wszyscy, którzy wiedli życie w głębokich lasach i górskich komyszach, wiedział dosko-nale, że wyrośnięty odyniec jest groźniejszy, niż wszystkie drapieżniki zamieszkujące ten dziki region. Uśmiech Varo zrobił się jeszcze szerszy i w jego ciepłych, ciemnobrązowych oczach rozbłysły wesołe iskierki. - Chcesz zobaczyć? - zapytał.
Kiedy Brostek z ożywieniem skinął głową, Varo zsunął z ramion skórzane paski worka i bezceremonialnie wy-rzucił łeb odyńca na wilgotny grunt. Małe, czerwone oczka z zastygłym wyrazem wściekłości spojrzały na nich oskar-ży cielsko z obu stron pokrytego szczeciną pyska. Pożółkłe szable zaginały się ku górze, a z rozwartego ryja wystawał złamany koniec włóczni Varo. Krew zakrzepła na kłach i wargach potwornej głowy.
Brosteka przebiegł dreszcz. Nigdy przedtem nie widział takiego szkaradnego stwora - i miał gorącą nadzieję, że nigdy niczego podobnego, a zwłaszcza żywego, nie spotka na swej drodze.
- Jest wielki - wyszeptał, nie potrafiąc wymyśleć niczego lepszego, co mógłby powiedzieć.
- Wiem. - Uśmiech Varo wyrażał nieco większe zado-wolenie z siebie.
Wiedział na pewno, że za pamięci mieszkańców wioski żaden chłopiec nie mógł poszczycić się taką zdobyczą jak on, więc teraz pozwolił sobie na wspaniałomyślność. - To również jest piękne - zauważył, wskazując na łeb siwo-włosej wadery i skórę zwisającą z ramion Brosteka. Przez chwilę młodszy chłopiec wahał się, lecz potem odpowiedział tak pewnie, jak potrafił.
- Niezłe - rzekł. - Walczyła całkiem dobrze. - Aż do teraz Brostek czuł się wcale zadowolony ze swojej zdoby-czy, lecz niespodziewanie z całego polowania mógł przypo-mnieć sobie tylko lodowate przerażenie, które ogarnęło go, kiedy podkradał się do dziwnie nieśmiałej ofiary, oraz wywołującą panikę furię ostatniej podjętej przez wilczycę próby obrony. Zwycięstwo przyszło chłopcu niełatwo; świadczyły o tym rozdarcia odzieży, groźnie wyglądające zadrapania na jego ramionach i matowe plamy krwi na gęstej sierści zwierzęcia. Spojrzał na wciąż wyszczerzoną paszczę i błyszczące śmiercią oczy, i nagle jego wyczyn wydał mu się już nie tak bardzo godny uwagi. - Wilki są najgorsze - stwierdził Varo. - Jak udało ci się oddzielić ją od stada?
- Nie musiałem tego robić - przyznał Brostek. - Stado pociągnęło dalej bez niej. - Kiedy jego towarzysz nie skomentował tej zaskakującej informacji, dodał z zakłopo-taniem: - Myślę, że po prostu miałem szczęście. - Myśliwy sam pracuje na swoje szczęście. - Varo zacy-tował w odpowiedzi stare przysłowie. - Wracajmy do domu. Potrzebuję prawdziwego posiłku!
Ja też! - Brostek wyszczerzył zęby w uśmiechu. Myśl 0 powrocie do wioski ogrzała go bardziej niż blade słońce wczesnej jesieni i pragnął teraz jak najszybciej znaleźć się w domu. W wieku czternastu lat, powodowany młodzień-czą zuchowatością, dobrowolnie zgłosił się na próbę i tylko swemu uporowi i dumie zawdzięczał, że starszyzna wioski pozwoliła mu na to. Prośba Varo, starszego, silniejszego 1 już wyższego niż wielu dorosłych mężczyzn, nie wywołała takich wątpliwości.
Próba dorosłości miała swe źródło w wielopokoleniowej tradycji, sięgającej swymi korzeniami czasów pierwszych kolonizatorów tej dzikiej, wyżynnej krainy, i w rzeczy samej była dość prosta. Wszystkim, co kandydaci na myśliwych musieli zrobić, było przeżycie czterech dni we wciąż dzikim lesie, mając do dyspozycji jedynie własne umiejętności i instynkty oraz wybraną przez siebie ręczną broń i myśliwski nóż. Zdobycz nie była konieczna, ale z czasem sami chłopcy uczynili powrót do domu z jakimś trofeum sprawą honoru, i teraz niewielu powracało nie wykazawszy się niczym podczas swej pierwszej samodziel-nej wyprawy.
Próby odbywały się albo wiosną, albo jesienią, co z jednej strony chroniło kandydatów do miana myśliwych przed surowością zimowych nocy, z drugiej zaś nie pozwalało im korzystać ze względnej łatwości noclegów w letnim cieple, lecz każdy chłopiec dowolnie wybierał czas własnej próby, zwracając się o zatwierdzenie tej decyzji do starszyzny wioski. Tego roku Varo i Brostek byli jedynymi ochotnika-mi i wydawało się właściwe, że powinni wracać razem, nawet jeśli przedtem nie byli sobie szczególnie bliscy. Varo był synem jednego z najlepszych myśliwych wioski, mężczyzny szanowanego zarówno za jego pomysłowość i inteligencję, jak za siłę i dzielność, i młodzieniec odziedziczył te zalety, uzupełniając nimi wł...
bratek0910