Stalin - karierowicz.pdf

(80 KB) Pobierz
Stalin – karierowicz
Stalin – karierowicz
Towarzysz Józef Stalin za wszelką cenę ukrywał prawdę o swojej przedrewolucyjnej
młodości
Jednak to, co wiemy, wystarcza, by zdumiała nas ironia dziejów.
W potocznym przekonaniu o młodości dyktatora mamy niewiele informacji, a wypada
jeszcze odjąć wszystkie legendy i zmyślenia. W rzeczywistości jednak wiadomo o niej
całkiem sporo. Owszem, "badania nad młodością tyrana" nie przekształciły się u nas w
gałąź gospodarki, jak stało się to z drogą do kariery Hitlera, dość bezwstydnie
eksploatowaną przez europejskich historyków, psychologów i powieściopisarzy. Józef
Wissarionowicz nie dorobił się aż tak obfitej bibliografii pośmiertnej. W gruncie rzeczy
może nawet dziwić, że tak niewielu rosyjskich badaczy na serio zastanawia się nad
człowiekiem, którego wpływ na losy kraju po dziś dzień widoczny jest na każdym kroku –
od struktury gospodarczej po wygląd i rozplanowanie miast. Nasza ciekawość skupia się
zazwyczaj na dyżurnych, oplotkowanych po stokroć kwestiach: czy to prawda, że
towarzysz Koba (przedrewolucyjny partyjny pseudonim Stalina – przyp. Onet) był
podwójnym agentem, czy rzeczywiście okradał banki i czyim tak naprawdę był synem?
Ciekawi to zresztą także ludzi w szerokim świecie. To z
myślą o nich dziennikarz i historyk brytyjski Simon
Montefiore wydał biografię młodego Stalina (Simon
Sebag Montefiore, "Young Stalin", Wiedenfeld & Nicolson,
2007). Na Zachodzie sprzedano ponad 200 tysięcy
egzemplarzy tej książki – i to tylko do chwili, gdy uzyskała
prestiżową angielską nagrodę dla monografii historycznej
Costa Book Award. Potem sprzedaż znowu zaczęła
rosnąć. Rzadko kiedy udaje się zainteresować aż tylu
czytelników tysiącstronicową monografią, a jeszcze
rzadziej zdarza się, by prawo do jej sfilmowania wykupiło
studio Miramax.
Za sprawą Montefiore, każdy zainteresowany znajdzie
odpowiedź na trzy dyżurne pytania: tak, przyszły
sekretarz generalny partii nie tylko łupił banki, lecz i
napadał na niewielkie statki handlowe na Morzu Czarnym
oraz szantażował kupców i potentatów naftowych w azerskim Baku – a wszystko to dla
dobra rewolucji. Co do agentury i w ogóle związków z carską Ochroną, wydaje się, że to
późniejsza "czarna legenda" – zawistników nigdy nie brakuje. Co do ojcostwa
wątpliwości nie może być żadnych: spłodził Stalina nie badacz i podróżnik generał
Przewalski (najbardziej znana wersja), nie anonimowy polski zesłaniec ani car
Aleksander III (tak, zdarzały się i takie plotki), lecz jego, by tak rzec, prawowity ojciec i
ślubny mąż matki, szewc Wissarion Dżugaszwili. Kto ciekaw innych spraw, i na nie
1
Józef Wissarionowicz (1879-
1953), szerzej znany jako Józef
Stalin, fot. AFP
10178617.001.png 10178617.002.png
znajdzie odpowiedź.
Nietrudno bowiem, mimo wielkich wysiłków wodza światowego proletariatu, dociec jego
danych metrykalnych. To prawda, im starszy był Józef Wissarionowicz, tym bardziej
pragnął, by wiedziano o nim jedynie to, co sam uznał za konieczne. Starannie
przeredagował swoje przedrewolucyjne dzieje, włącznie z datą urodzenia. Jedynie ta
kanoniczna wersja miała szanse stać się częścią sowieckiej hagiografii. Ale nie wszystkie
materiały archiwalne udało się zniszczyć. Zachowały się niepublikowane dotąd
wspomnienia matki przyszłego Nauczyciela Ludzkości, relacje i pamiętniki krewnych i
przyjaciół, zarówno tych ocalałych, jak tych zamęczonych.
Skrupulatny Montefiore, były reporter i korespondent wojenny kilku londyńskich
dzienników, zdołał ponoć nawet, jakkolwiek niewiarygodnie by to brzmiało, dotrzeć do
kilku sędziwych świadków znających jeszcze młodego Josifa i jego pierwszą żonę,
Katarzynę Swanidze.
Z punktu widzenia rosyjskiego czytelnika najbardziej fascynująca jest jednak kwestia: jak
w ogóle możliwy był tak niewiarygodny awans społeczny, który stał się udziałem Stalina?
Na dobrą sprawę Józef Dżugaszwili powinien był na całe życie pozostać tym, kim pisane
mu było być: "Soso z Gori" (Soso – zdrobniała gruzińska wersja imienia Józef, Gori –
miejscowość w zachodniej Gruzji, miejsce urodzenia Stalina – przyp. Onet), ubogim,
niepiśmiennym szewcem, z trudem mówiącym kilka słów po rosyjsku.
Najpierw jednak sprawy skomplikował ojciec: pił tak, że nie zdołał wyuczyć potomka
rodzinnego rzemiosła. Następnie zaś matka, kobieta nieprawdopodobnej energii i
samozaparcia, wymarzywszy sobie syna-biskupa wychodziła, wybłagała i wypracowała,
by młody Soso został przyjęty do miejscowego seminarium duchownego. Na
przeszkodzie stały względy zarówno społeczne, jak i finansowe. Stalin nie był synem
duchownego (w przedrewolucyjnej Rosji funkcja i święcenia duchowne zazwyczaj
"dziedziczone" były przez pierworodnych synów duchownych – przyp. Onet), a do tego
jako półsierota po szewcu nie był w stanie opłacić nauki w seminarium, która kosztowala
aż 140 rubli rocznie. Sukcesy w seminarium w Gori, rzucający się w oczy głód słowa
pisanego, pierwsze próby poetyckie i gorliwość nowicjusza przyniosły jednak owoc, jakim
było zaufanie przełożonych. W rezultacie młody Dżugaszwili znalazł się na najlepszej
drodze do kariery duchownej.
Na przeszkodzie stanęła, bagatela, zmiana światopoglądu. I wydaje się, że możliwość,
wręcz łatwość tego rodzaju zwrotu, sytuacja, w której niebo, ot tak, stanęło w
płomieniach, więcej mówi nam o losach i stanie Rosji ostatniej ćwierci XIX wieku niż
niebagatelny przecież fakt, że syn szewca mógł w tym czasie, jeśli starał się i posiadał
odpowiednie zdolności, awansować do grona biskupów lub pisarzy. Stało się to możliwe
już po reformach lat 70., kiedy to pierwsze pokolenia chłopskiej i rzemieślniczej dziatwy
zaczęły trafiać do gimnazjów klasycznych, a potem na uczelnie. Dramat polegał jednak
na tym, że wspiąwszy się zaledwie o szczebel lub dwa na "drabinie społecznej",
2
zawędrowawszy kilka schodów w górę, opanowawszy rosyjski, czyli język elity Imperium,
i przysłuchawszy się rozmowom starszych, młody człowiek, jeśli był choć odrobinę
zdolny do samodzielnego myślenia, nieuchronnie trafiał w ramiona narodników
("ludowcy", pierwsze pokolenie rosyjskich demokratów, aktywne w II połowie XIX wieku,
niechętne "wilczemu" kapitalizmowi – przyp. Onet), marksistów i innych proroków
sprawiedliwości społecznej. Po zbyt postnej zupce, jaką oferowali młodym umysłom
gimnazjalni czy seminaryjni pedagodzy, projekt rewolucji społecznej mamił i urzekał.
Zwłaszcza tych, którym, jak nieopierzonemu poecie i filozofowi z puszkiem na brodzie,
Dżugaszwilemu, daleko było do samodzielności intelektualnej.
Słychać chichot historii: gdyby nie reformy Aleksandra II (od uwłaszczenia chłopów w
roku 1861 do reform samorządowych czy liberalizacji szkolnictwa – przyp. Onet), syn
szewca nie stałby się człowiekiem piśmiennym, by nie rzec – wykształciuchem. Gdyby
nie fenomen tych lat, jakim byli młodzi studenci-narodnicy "idący w lud" i szczerze
pragnący nieść mu oświecenie, seminarzysta Dżugaszwili nie wyrzekłby się wiary ojców.
To na gruncie stworzonym przez idealistów w rodzaju Hercena, obficie nawożonym przez
anonimowych dla nas, często prowincjonalnych socjalistów-radykałów wyrósł
przerażający geniusz Stalina, który zdołał połączyć w sobie najgorsze cechy dwóch
światów: religijne oddanie prostej idei i gotowość do wszelkich poświęceń w imię
"sprawiedliwości ludowej", od ekspropriacji (czytaj: rozboju) po morderstwa, wpierw
indywidualne, potem, w miarę jak komplikowały się okoliczności i upraszczał obraz
świata, masowe.
Kult i kultura "piśmienności" przyniosły jeszcze jeden znamienny skutek: Stalin, podobnie
jak większość zawodowych rewolucjonistów, był aktywnym publicystą i redaktorem,
marzyły mu się zwłaszcza laury literackie. W gorącym, apokaliptycznym roku 1917 aż do
Października zajęty był przede wszystkim redagowaniem dziennika "Prawda" oraz
również powielaczowego tygodnika – "Październikowego Szlaku". Jak wiele lat później
skomentował cierpko Trocki, w gorące, rewolucyjne lato i jesień Dżugaszwili "pisał nudne
komentarzyki o fascynujących wydarzeniach". Cóż, skoro taką właśnie karierę wymarzył
sobie przyszły wódz światowego proletariatu, pragnący odciąć się od głodnej i bandyckiej
młodości. Partyjni towarzysze, którym zdarzyło się już wcześniej, kosztem mniejszych
wyrzeczeń obcować z piórem i z książką, dworowali sobie wówczas co niemiara ze
"Stalina-intelektualisty". Zapłacili za to wysoką cenę.
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin