Ptaki czarownicy - Baśnie Fińskie.doc

(980 KB) Pobierz

Ptaki czarownicy

Baśnie fińskie

Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich

 

Ptaki czarownicy

 

Baśnie fińskie

Wybrał i posłowiem opatrzył Romuald Wawrzyniak

Przełożyli z fińskiego

Cecylia Lewandowska,

Danuta i Romuald Wawrzyniakowie

Opracowanie graficzne Bogusław Orliński

Wydawnictwo Poznańskie • Poznań 1988

Redaktor: Maria Swiętek

Redaktor techniczny: Bolesław Szwengler

Korektor: Aleksandra Feuer

JLhSh

;C   Copyright by Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1988

Printćtl In Poland

WYDAWNICTWO POZNAŃSKIE • POZNAŃ 1988

Wydanie I. Nakład 59 700+ 300 egz. Ark. wyd. 16.0; ark. druk. 19,U. Druk ukończono w październiku 1988 r.

Zam. nr 51/87                                                        Z-10/106                                Zlec. druk. 1058/87. 521/88

ZAKŁADY GRAFICZNE IM. KOMISJI EDUKACJI NARODOWEJ Bydgoszcz, ul. Jagiellońska 1

ISBN 83-210-0742-2

O babie, która zawsze się sprzeciwiała

ewien wieśniak ożenił się kiedyś, ale szybko okazało się, że kobieta bez przerwy mu się sprzeciwia; robi wszystko, czego się jej zabrania, nie robi zaś niczego co jej się każe.

Zbliżały się święta i wieśniak, który był z natury łagodny i nienawidził kłótni, chciał chociaż gwiazdkę spędzić w spokoju, jak to na święta przystało. Myślał więc nad sposobem, jak by tu zarządzić godne święta, tak od strony jadła, jak i napitku. Wpadł w końcu na pewien pomysł i tak rzekł do żony:

—  Nadchodzi Boże Narodzenie, ale nie piecz placków, bo to dla nas biedaków za drogo.

Ledwo to usłyszała gospodyni, a już wrzeszczy:

—  A właśnie, że zrobię, i to jeszcze ile! A mąż dalej udaje:

—  No, skoro już placków napieczesz, to nie rób przynajmniej pierogów.

Żona natychmiast się sprzeciwia:

—  A właśnie, że zrobię, i to jeszcze ile!

—  Jeśli już i pierogi zrobisz — stwierdził mężczyzna — to wódki sobie na pewno już nie kupimy.

—  A wTłaśnie, że kupimy! — burknęła gospodyni.

—  No tak — ciągnął mężczyzna nie zbity z tropu — jeśli i wódkę kupimy, to na kawę ani grosza już nam nie zostanie.

—  A właśnie, że zostanie! — wykrzyknęła kłótliwa baba.

—  Skoro JUŻ i trochę kawy kupisz, to w każdym razie nie możemy zaprosić gości — ciągnął mąż.

—  A właśnie, że zaproszę, i to jeszcze ilu! — oburzyła się gospodyni.

 

 

—  Ha, jeżeli i gości zaprosisz, r do stołu usiądą, to nie sadzaj mnie na honorowym miejscu.

—  A właśnie, że posadzę!

—  Jeżeli już tak zrobisz, to przynajmniej nie dawaj mi butelki z wódką do ręki — niby to prosił mężczyzna.

—  A właśnie, że dam! — wrzasnęła baba.

—  Jeśli i to zrobisz, to nie każ mi chociaż pić — poprosił na koniec gospodarz.

—  A właśnie, że będę ci kazała — odparła baba, tak jak i poprzednio.

W taki oto sposób udało się mężczyźnie spędzić miłe święta. Na przyjęciu były placki, pierogi, była wódka i kawa tak długo, jak trwały święta, a i gości zjechało wielu. Ale świąteczna radość trwa-

ła krótko. Zaraz po gwiazdce żona stała się jeszcze kłótliwsza i jeszcze bardziej złośliwa. W końcu mąż, który już nawet chwili spokoju nie mógł zaznać, pomyślał: „Dość już tego, muszę się pozbyć tej głupiej baby!"

Kiedy nadeszło lato i pora sianokosów, poszedł gospodarz na

łąkę, przez którą przepływała bystra rzeka, a nad nią leżała drewniaka   kładka.   Naciął   mostek   siekierą   tak,   że   ledwo   mógł   utrzymać

dorosłego mężczyznę. Wrócił do domu i rzekł do żony:

—  Mamy wspaniałą pogodę, pójdziemy na łąkę kosić. Ruszyli, a kiedy dotarli do rzeki, mężczyzna pierwszy wszedł na

kładkę i ostrożnie przeszedł na drugą stronę. Lecz z drugiego brzegu ostrzegł żonę:

—  Przechodź ostrożnie i powoli, nie skacz, bo wydaje mi się, że kładka jest już słaba i mocno nadgniła.

—  A właśnie, że będę skakać! — krzyknęła baba i z całej siły tupnęła nogą.

W tej samej chwili kładka złamała się, a kłótliwa baba wpadła do rzeki, która uniosła ją ze sobą.

Rzucił się zaraz mężczyzna w pogoń wzdłuż brzegu, ale pod prąd rzeki, żeby to niby szukać żony. Zauważyli go wtedy inni kosiarze, którzy akurat pracowali na łące i zapytali:

—  Czego szukasz?

—  Swojej żony jedynej, mojej kochanej — odparł mężczyzna. — Kładka się pod nią zarwała i żonka wpadła do rzeki — dodał jeszcze.

—  Czego więc, głuptasie, tutaj szukasz? — zapytali kosiarze. — Jeżeli wpadła do rzeki, to przecież z prądem płynie!

—  Tak wam się tylko wydaje — odparł mężczyzna. — Moja żona całe życie się sprzeciwiała, to i pewnie po śmierci pod prąd płynie.

Słysząc to, kosiarze pokiwali tylko głowami i pomyśleli: „Pewnie i lepiej będzie dla ciebie, chłopie, jeśli już swojej baby nie znajdziesz".

Król i garncarz

wołał pewien król wszystkich mędrców królestwa i dał im do rozwiązania zagadkę: co jest najgorsze na świecie? Długo dumali mędrcy, kiwali głowami, ale na pytanie odpowiedzieć nie potrafili. Zdenerwował się wtedy król, kazał ich wygnać, sam zaś ruszył do miasta, aby poszukać człowieka, który potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Spotkał na rynku garncarza sprzedającego swoje garnki.

—  Dzień dobry, garncarzu — powitał go król. Garncarz odpowiedział na powitanie, kłaniając się nisko

—  Długo już wykonujesz swój zawód? — zapytał król.

—  Od dzieciństwa, miłościwy panie — odparł garncarz. — Nie sieję, nie orzę, a mimo to nieźle utrzymuję swoją rodzinę.

—  Dobrze jest żyć na świecie, ale zdarzają się też czasem nieprzyjemności. Powiedz no mi, człowieku, co jest najgorsze na świecie?

—  Trzy rzeczy są najgorsze, miłościwy królu — odparł garncarz. — Pierwsze zło to złośliwa żona, drugie to zawistny sąsiad, a trzecie to kiepski rozum.

—  A co z tych trzech jest najgorsze? — zapytał król.

—  Najgorszą rzeczą jest kiepski rozum. Od złośliwej żony i zawistnego sąsiada zawsze można się uwolnić, ale kiepski rozum ciągle towarzyszy człowiekowi, choćby nie wiadomo dokąd uciekał.

—  Dobrze odpowiedziałeś, człowieku. Wyglądasz na mądrego. Poproś mnie teraz o coś w nagrodę.

—  Daj mnie jedynemu, miłościwy królu, prawo lepienia i sprzedawania garnków w promieniu stu kilometrów, a będę ci bardzo wdzięczny.

Król przystał na prośbę, a żeby jeszcze bardziej pomóc garnca-

8

rzowi, rozkazał każdemu dworzaninowi, który przyjdzie na zamek, przynieść z sobą jeden garnek.

W mgnieniu oka sprzedał garncarz wszystko, co miał, został mu tylko jeszcze jeden, ostatni garnek. Postanowił poczekać na kupca, który kupi i ten. Pod wieczór przyszedł na zakupy stary, bogaty dworzanin.

—  Ile chcesz za garnek? — zapytał.

—  No, od ciebie, dworzanina, nie wezmę wiele. Tylko pięćdziesiąt marek — odparł garncarz.

Zdenerwował się stary dworzanin i krzyknął:

—  Głupi jesteś, taki garnek nie kosztuje więcej niż jedną markę.

—  Nie sprzedam go taniej — upierał się garncarz.

Dworzanin o mało nie pękł ze złości. Wyzywał sprzedawcę i zachowywał się tak nieprzyzwoicie, że zdenerwował się w końcu garncarz i rzekł:

—  Teraz nie sprzedam ci go za żadną cenę.

Przestraszył się wtedy dworzanin. Wkrótce powinien być na

zamku, ale bez garnka nie miał po co iść. Rozkazów królewskich musiał przecież słuchać. Innych zaś garncarzy w promieniu stu kilometrów nie było. Błagał, proponował już pięćset marek, ale garncarz był nieugięty. Obiecywał już nie wiadomo co, ale wszystko na próżno.

Powiedział w końcu garncarz:

—  Zgodzę się pod jednym warunkiem: jeżeli pociągniesz mnie w moim wózku na królewski dwór, to dostaniesz garnek.

Nie miał dworzanin innego wyjścia, jak tylko przystać na ten warunek. Musiał mieć garnek bez względu na cenę.

Zdarzyło się akurat, że król wraz z dworem był na zamkowym dziedzińcu. Wielce się zdziwił na widok przedziwnego zaprzęgu i zapytał:

—  Hej, garncarzu, a kogo to nająłeś do ciągnięcia?

—  Kiepski rozum, miłościwy panie — odparł garncarz. Stary dworzanin okrutnie się rozzłościł. Opowiedział królowi

o swoich zakupach i zażądał ukarania garncarza.

—  Wszytko to twoja wina — powiedział król. — Po co kupowałeś garnek tak późno i jeszcze dałeś się przy tym okpić. Wydaje mi się, źe garncarz lepiej wypefni twoje miejsce na cfworze. Ty zaś możesz wyuczyć się jego zawodu. A ty, garncarzu, chodź do mnie na służbę.

 

Duch gór i kruk

małej chatce, w samym środku lasu żył sobie staruszek z trzema córkami. Pewnego wieczoru najstarsza z córek usłyszała głos dochodzący z lasu, wołający jej imię. Wyszła z chaty i pobiegła w jego stronę. Wołał ją Peikko — złv duch gór. Kiedy się do niego zbliżyła, porwał ją w ramiona i zaniósł do swej jaskini w głębi wielkiej góry.

Następnego wieczoru duch znowu przyszedł pod chatę. Tym razem wołał średnią córkę. Zmienił głos tak, żeby dziewczyna myślała, że to woła jej siostra, która zaginęła poprzedniego dnia. Kiedy wyszła z chaty, złapał ją pod pachę i zaniósł w góry do swej jaskini.

Trzeciego wieczoru duch gór błagalnym głosem wołał najmłodszą siostrę. I ta pomyślała, że to zaginiona siostra woła ją na pomoc. Wyszła z chaty i wpadła prosto w szpony Peikko. Ojciec po kryjomu obserwował córki i widział, co im się przytrafiło. Próbował zatrzymać ducha, ale mu się nie udało. Pobiegł więc za nim aż w góry i zobaczył, jak złodziej jego córek znika w górskiej jaskini. Usiadł zmartwiony na zboczu góry, nie wiedząc, co począć. Akurat przelatywał obok kruk. Zatrzymał się i zapytał o przyczynę jego smutku, a staruszek opowiedział mu, co się stało z jego córkami. Kruk był mądrym ptakiem i obiecał znaleźć sposób na uratowanie dziewcząt. Wysłał ojca do chatki, a sam poprosił ducha gór na rozmowę. Duch, ciekaw, jaką to też sprawę ma do niego kruk, wyszedł. Wyjaśnił mu tedy kruk, że ptaki leśne postanowiły urządzić koncert na cześć władcy gór, na którym i sam Peikko ma zaśpiewać. Duch ucieszył się z zaproszenia i obiecał przyjść.

0 świcie przybył w umówione miejsce. Drzewa pełne były ptaków najróżniejszych gatunków, ale wszystkie pochowały głowy

11

pod skrzydła i wyglądały jak bezgłowe. Zdziwił się na ten widok gość i zapytał:

—  Jak macie zamiar śpiewać bez głów?

—  Zaraz usłyszysz — odparł mądry kruk. — Nie możemy jednak zacząć, dopóki i ty nie odrąbiesz swojej. W tym koncercie mogą wziąć udział tylko tacy, którzy nie mają głów.

,Jeśli ptaki potrafią śpiewać bez głów, to ja też mogę", pomyślał duch, nie chcąc opuścić koncertu. Szybko pobiegł do jaskini, wziął dużą siekierę i kazał trzem siostrom odrąbać swoją głowę.

Dziewczyny zrobiły tak, jak kazał i w tej samej chwili były już wolne.

Palacz diabelskiego kotła

ył sobie kiedyś kowal, który miał bardzo zły charakter i zawsze znęcał się nad swoimi uczniami. Zazwyczaj też nikt nigdy nie wytrzymywał u niego wystarczająco długo, żeby wyuczyć się na czeladnika. Mimo to znalazł się jeden tak uparty chłopak, że w końcu został czeladnikiem. Postanowił jednak czym prędzej wynieść się od złego kowala i poszukać lepszego miejsca. Po długich poszuki-wanich znalazł pracę. Miał przez trzy lata palić w palenisku, na którym stał przykryty kocioł, lecz pod jednym warunkiem: ani razu nie wolno mu zajrzeć do kotła. W palenisku miały zaś zawsze płonąć dwa polana, ani mniej, ani więcej.

Palił więc chłopak przez dwa lata pod kotłem, ani razu weń nie zajrzał, a w palenisku miał zawsze tylko dwa polana.

Okazało się bowiem,, że to sam diabeł najął go do tego zajęcia i tak zagroził:

—  Jeśli tylko zajrzysz do kotła, albo wsadzisz do paleniska więcej drwa, niż kazałem, to cię zabiję.

Zaczął się trzeci rok służby. Kiedyś diabeł wyszedł na chwilę, a wtedy chłopak nie wytrzymał: podniósł pokrywę kotła i zobaczył, że gotuje się w nim głowa złego kowala, u którego pobierał naukę. Dorzucił wtedy do ognia trzecie polano.

Wrócił diabeł i pyta:

—  Coś ty narobił! Dlaczego dorzuciłeś trzecie polano? •   A na to chłopak:

—  Zajrzałem do kotła i zobaczyłem w nim głowę swego byłego majstra. Był taki zły, że zasługuje na większy ogień.

Przystał na to diabeł i chłopak gotował jeszcze przez rok głowę złego kowala na ogniu z trzech polan. Diabeł obiecał mu. że jeśli

13

sumiennie wykona zadanie, to otrzyma sowitą zapłatę. I rzeczywiście, młodzieniec dostał cały wór pieniędzy.

Rusza chłopak drogą do miasta, a z naprzeciwka nadchodzi stary człowiek wyglądający na wielce zmartwionego.

Pyta więc palacz:

—  Cóż cię tak zasmuciło? A tamten na to:

—  Co to pomoże, że ci powiem, i tak nie potrafisz mi pomóc.

—  Masz córki? — zapytał chłopak.

—  Tak, mam trzy — odparł nieznajomy.

Długo wypytywał parobek staruszka, aż wreszcie dowiedział się, że nieznajomy ma długi i wkrótce musi zapłacić procenty, a nie ma ani grosza.

14

1

Rzekł na to chłopak:

—  Zapłacę twoje długi, jeżeli dasz mi jedną ze swych córek za żonę.

—  Dobrze, zgadzam się — odparł mężczyzna.

Ruszyli następnie do domu, żeby wybrać córkę. Najstarsza nie chciała palacza, bo był w brudnym ubraniu, tak samo i druga. Dopiero najmłodsza zgodziła się wyjść za chłopaka. Czeladnik rozdarł na pół swój skórzany kowalski fartuch, dał jedną połówkę dziewczynie jako zaręczynowy prezent i wyszedł.

Poszedł do miasta, umył się, kupił piękny strój i piękne konie z karetą. Zajechał jak wielki pan pod dom dziewczyny i powiedział, że przyjechał po swoją narzeczoną. Dwie starsze odparły, że z nikim się nie zaręczały, ale najmłodsza przyznała się, że zaręczyła się połówką skórzanego fartucha kowalskiego. Nikt w domu nie rozpoznał przybysza. Chłopak powiedział wtedy:

—  Ty właśnie jesteś tą, której szukam.

Wyciągnął drugą połówkę fartucha i przyłożył do tej, którą miała dziewczyna. Pasowały do siebie jak ulał. Ożenił się palacz diabelskiego kotła z najmłodszą córką i zapłacił wszystkie długi jej ojca. Starsze siostry wpadły wtedy w straszny gniew, żałowały srodze, że nie wyszły za brudnego czeladnika. Poszły na strych i ze zgryzoty powiesiły się.

Niedługo potem diabeł odwiedził chłopaka, zaśmiał się i powiedział:

—  Ha, ha, ha, ty dostałeś jedną, a ja dwie!

Wojownik szuka przeciwnika

ył kiedyś w Finlandii pewien człowiek, który był tak świetnym wojownikiem, że nikt nie chciał z nim wszczynać walki. Zrobił się już taki zarozumiały, że kogo tylko spotkał, od razu namawiał go do bitki, ale na próżno; nikt nie chciał się zgodzić. Pewnego razu spotkał wojownik na drodze staruszka i zapytał go:

—  Nie wiesz, dziadku, kto zechciałby się ze mną bić? Odparł na to staruszek:

—  Tutaj w pobliżu nikt, ale tam, w Krainie Wschodzącego Słońca, są mężczyźni, którzy stawią ci czoło.

Ucieszył się na te słowa wojownik, zaraz obiecał tam pójść i tak też zrobił.

Droga była bardzo daleka i szedł wiele dni, zanim dotarł do Krainy Wschodzącego Słońca. W końcu kiedy znalazł się już na miejscu, zaszedł do pewnej chaty, poprosił o nocleg i posiłek. W chacie była tylko staruszka pilnująca dobytku. Dowiedział się od niej, że ma ona dwóch synów, którzy teraz są poza domem, ale na noc wrócą do domu. Zapytał zaraz przybysz:

—  A dobrzy są w walce? Staruszka odparła:

—  Ano, tacy zwyczajni, jak wszyscy.

Potem przygotowała gościowi wieczerzę: skrzynkę ziemniaków, beczkę śledzi, beczkę soli, kosz chleba i beczkę piwa do popicia. Zaczął się wojownik posilać, ale nie dał rady zjeść więcej jak pół chleba, tuzin ziemniaków, trzy śledzie i wypił kufel piwa. Zdziwiła się na ten widok staruszka i rzekła:

— Ho, ho, a co wy tak mało jecie, gościu! Moi chłopcy zjadają kosz chleba, skrzynkę ziemniaków, beczkę śledzi i drugą soli, a na

16                                                                                             d)

koniec popijają to wszystko beczką piwa i dopiero wtedy są najedzeni.

Nie mógł w to uwierzyć wojownik, ale też nie posądzał staruszki o kłamstwo. Położył się szybko na ławie i udawał, że śpi.

W nocy wrócili synowie gospodyni i zapytali:

—  A kto to u nas gości? Matka odparła:

—  Przybył jakiś Fin, żeby się z wami bić.

Zasiedli chłopcy do stołu i obiecali dać mu spokój do rana, żeby mógł być lepszy w walce. Przybysz widział i słyszał wszystko, ale nie miał odwagi odezwać się nawet słówkiem. Patrzył, jak się posilają. Zjedli razem kosz chleba, beczkę śledzi, beczkę soli, skrzynkę ziemniaków i popili to wszystko beczką piwa. Następnie położyli się na ławie po obu stronach Fina. Zaraz też zasnęli i zaczęli oddychać tak mocno, że ich oddech rzucał gościem od ściany do ściany. Fin, widząc, że sam oddech przeciwników rzuca nim o ściany izby, przestraszył się tak bardzo, że nic nie wspomniał o walce, przedostał się tylko do drzwi, i w nogi.

Chłopcy z Krainy Wschodzącego Słońca obudzili się jednak i ruszyli za nim w pogoń. Fin pobiegł w stronę morza i na swoje szczęście dostrzegł tam mężczyznę z Kalevy, który łowił ryby. Rozpędził się uciekinier i skoczył do kieszeni jego kurtki. Podbiegli wówczas ścigający do rybaka i dalejże domagać się Fina. Nie wiedział człowiek z Kalevy, że ma uciekiniera w kieszeni. Rozsierdził się strasznie na przybyszów z Krainy Wschodzącego Słońca i zaczęła się walka, a była to walka, o jakiej nikt jeszcze nie słyszał ani jakiej nikt jeszcze nie widział. Choć człowiek z Kalevy walczył sam, zawsze był górą. W końcu złapał obydwu przybyszów za głowy, cisnął nimi z całej siły o ziemie i tak skończył się bój.

Znowu zaczął syn Kalevy łowić ryby. Sięgnął jednak do kieszeni i znalazł coś na dnie. Wyciągnął to, mimo że przypominało mokrą plamę, położył na dłoni i dopiero wtedy zauważył, że jest to człowiek. Obracał go więc syn Kalevy w ręce jak ptaka i chuchał nań. Człowiek zaczął wówczas powoli rosnąć, aż w końcu osiągnął rozmiary dorosłego mężczyzny. Rybak pozwolił wrócić nieszczęśnikowi do domu, ale zabronił mu kiedykolwiek wskakiwać do cudzej

17

kieszeni. Opowiedział wtedy wojownik o swej pasji do walki i o tym, jak kiepsko na tym wyszedł. Zadumał się syn Kalevy nad głupotą Fina, który taki szmat drogi przebył, aby poszukać przeciwnika, przy którym wygląda w dodatku tak jak źdźbło trawy przy stuletnim dębie. Zapytał jeszcze:

—  A nie chciałbyś czasem i ze mną się zmierzyć? Fin odparł na to:

—  Już nigdy nie będę z nikim walczył.

Poradził mu wtedy rybak, żeby zapamiętał sobie Krainę Wschodzącego Słońca, jej mieszkańców i to, jak skończyli w walce. Przestrzegł jeszcze, że bez powodu nigdy nie zaczyna się wojny. Zapewnił wtedy Fin, że będzie już ostrożny, albowiem nie jest tak głupi, żeby pchać się do bójki. Na koniec syn Kalevy powiedział:

—  Dała zimna sauna psu nauczkę. I jak przyjaciel rozstał się z Finem.

Rok wracał wojownik do rodzinnego domu i kraju. Myślał so-

18

bie, jaki był głupi, gdy wybrał się do Krainy Wschodzącego Słońca, żeby szukać zwady. Nic nie mówił o tym, jaką nauczkę dostał w odległej krainie i nikogo już do bójki nie namawiał. Powtarzał tylko: ,,Nikt nie jest taki silny, żeby nie trafił na silniejszego". I tak z naszego wojownika wyrósł prawdziwy człowiek.

Umowa przyjaciół

yło sobie kiedyś dwóch przyjaciół, synów sąsiadów. Pewnego razu zawarli między sobą taką umowę, że jeżeli któryś z nich będzie miał wesele, to drugi musi na nim być, choćby nawet po śmierci. Zdarzyło się tak, że jeden z nich umarł na krótko przed weselem swego przyjaciela. W dzień ślubu pan młody przypomniał sobie o umowie, poszedł na grób przyjaciela i powiedział:

—  Dzisiaj się żenię, wstań bracie i bądź moim gościem!

Podniósł się wtedy z mogiły duch przyjaciela, skorzystał z zaproszenia i podążył za panem młodym do weselnego domu, gdzie czekał na niego specjalny pokój i najlepsze weselne przysmaki. Gość jednak nie tknął niczego. Pyknął sobie tylko parę razy z glinianej fajki i rzekł:

—  Czas na mnie, byłem już tutaj wystarczająco długo.

Pan młody odprowadził go. Kiedy dotarli na cmentarz, tańczyła tam cała grupa duchów, a z głębi dochodziły dźwięki wesołej, skocznej, weselnej muzyki.

Na ten widok pan młody powiedział:

—  A gdybym i ja tak dołączył do tego weselnego korowodu? Przyjaciel ostrzegał go jednak:

—  Jeżeli już chcesz zatańczyć, to pamiętaj: możesz okręcić się tylko raz, nie więcej.

Pan młody przyłączył się do tańczących, obrócił się raz, a następnie podszedł do przyjaciela, żeby się pożegnać i wrócić do domu na swoje wesele. Wtedy usłyszał:

—  Na darmo tam idziesz, już nikt cię tam nie zna. Od czasu gdy wyszedłeś, upłynęło trzysta lat. Jeśli już jednak zdecydujesz się na powrót, to zgłoś się u księdza.

20

t

Pan młody wrócił do domu, ale nikt go tam ani nie znał, ani też nie słyszał o żadnym weselu. Ruszył wtedy nieszczęsny do kościoła, a że była niedziela, zastał księdza. Opowiedział mu całą historię i o tym, co poradził mu przyjaciel. Ksiądz też go nie znał, dopiero kiedy zajrzał do ksiąg kościelnych sprzed trzystu lat, znalazł jego nazwisko, a obok zapis: zaginął w wieczór ślubu. Odgadł wtedy ksiądz, że pan młody odszedł do świata umarłych bez sakramentu. Zaraz też go pobłogosławił i w tej samej chwili pan młody sprzed trzystu lat rozpadł się w proch.

Trzech doktorów

yło kiedyś trzech mężczyzn, którzy uczęszczali do Akademii i wyuczyli się na medyków. Spotkawszy się pewnego razu, postanowili wypróbować na swoich własnych ciałach, jak wielkie umiejętności posiadają. W tym celu każdy z nich zgodził się wyciąć sobie jakąś część ciała, którą miał następnie wstawić na miejsce.

Pierwszy z nich obciął sobie rękę, drugi wyłupał sobie oko, a trzeci wyciął sobie żołądek. Potem wsadzili wszystkie te części do szklanego naczynia i zalali zimną wodą, żeby nie zgniły. Najęli też człowieka, żeby pilnował wszystkiego przed kradzieżą. Obiecali mu sowitą zapłatę pod warunkiem, że uczciwie wypełni swój obowiązek. Jeżeli jednak temu nie podoła, to zapłaci za to głową. Potem rozeszli się, aby zgodnie z umową spotkać się po trzech dniach w tym samym miejscu.

Ledwo odeszli, a już strażnik pobiegł do swej narzeczonej. Kiedy wrócił, o Boże: świnie zjadły doktorską rękę, oko i żołądek. Zmartwił się wielce, bo wiedział, że zapłaci za to głową.

Kiedy dumał, jak wybrnąć z biedy, której sobie napytał, podszedł do niego człowiek znany powszechnie ze swej mądrości. Zapytał strażnika, czemu się tak smuci, a ten na to:

—  Oj, oj, mam powody, żeby się martwić. Polecono mi, żebym pilnował ręki, oka i żołądka trzech doktorów. Powiedziano, że jeśli wypełnię swój obowiązek sumiennie, to otrzymam wielką sumę pieniędzy, jeżeli jednak z powierzonymi mi rzeczami stanie się coś złego, przypłacę to życiem. Teraz, kiedy świnia pożarła wszystko,

zabiją mnie.

Rzekł na to mądry człowiek:

—  Ee, za szybko się smucisz, nie masz powodu. Posłuchaj tylko

22

w

mojej rady, a wybrniesz z kłopotów. W stodole powieszono jakiegoś złodzieja, idź i obetnij mu rękę. Potem zabij jedną ze swych świń i wytnij jej żołądek. Na koniec zabij swego kota, a zdobędziesz oko.

Uradował się na te słowa nieszczęsny strażnik i serdecznie podziękował mądremu człowiekowi za radę. Następnie postąpił tak, jak kazał mu mędrzec, wsadził wszystkie zdobyte części do słoja i strzegł ich jak oka w głowie aż do powrotu doktorów, którzy niczego się nie domyślając, sowicie go wynagrodzili.

Medycy powkładali brakujące części na miejsca i uzdrowili siebie. Kiedy się już dobrze poczuli, zapytali się nawzajem, czy wszystkie uzdrowione części są teraz też tak samo dobre jak i przedtem.

Ten, który dostał rękę złodzieja, powiedział:

— Ręka jest, owszem, tak samo dobra jak przedtem, tyle że bez

23

przerwy chce coś kraść, zabierać coś.cudzego, tak jakby była ręką złodziejaszka. Ledwo się odwrócę, a ona już coś ściąga. Ten, który dostał żołądek świni, stwierdził:

—  Owszem, mój żołądek jest tak samo dobry, jak i przedtem, tylko że bez przerwy ma apetyt na nieprzyzwoite rzeczy: korzenie, błoto, a nawet nawóz. Ponadto chciałby jeść wszystko na surowo, jak świnia, jest dokładnie taki jak żołądek świni.

Ten natomiast, który dostał oko kota, był ze wszystkich najbardziej zadowolony i rzekł:

—  Moje oko jest tak samo dobre jak przedtem. Widzę o każdej porze: w dzień i w nocy. W ciemnościach widzę nawet lepiej niż dawniej i dzięki temu mam lepszy wzrok, niż miałem.

Od tego czasu doktorzy stali się bardzo sławni i według własnego mniemania potrafili uzdrowić kogo tylko chcieli. Dobrze wypełniali swoje obowiązki, a może i robią to do dziś.

Mądra żona

ył kiedyś bardzo bogaty człowiek, który miał tak piękną żonę, że piękniejszej niż ona nie znalazłbyś ani na ziemi, ani na morzu. Była tak niezwykłej urody, że gwiazdy migotały na jej ramionach, a światło księżyca lśniło na jej czole. Bogaty człowiek był bardzo szczęśliwy. Powiedziała mu jednak kiedyś żona:

—  Zachowaj w tajemnicy, że masz taką piękną żonę, nie pokazuj mnie nikomu ani też nie chwal się mną.

Mąż obiecał spełnić jej prośbę.

Pewnego razu wybrał się do miasta, gdzie mieszkał król. Poproszono go do pałacu na przyjęcie. Wszystko było tam wspaniałe i błyszczące: podłogi ze srebra, kolumny ze złota, a sufit z drogocennych kamieni. Siedział gość w towarzystwie za srebrnym stołem, jadł i pił, aż się upił nieco. Przy końcu stołu siedziała królewska córka, piękna dziewczyna. Na głowie miała złotą koronę, a włosy jak płynne, najczystsze złoto.

Król zaczął chwalić jej urodę:

—  Moja córka jest najcudowniejszą kobietą na świecie. Nie ma drugiej tak pięknej jak ona. Wznieśmy toast na jej cześć!

Rozgniewał się bogaty człowiek na królewskie słowa nazywające córkę najpiękniejszą kobietą na świecie. Pomyślał, że trzeba i własną żonę trochę pochwalić, bo była przecież sto razy piękniejsza od królewny.

Rzekł tedy do króla:

—  Oczywiście, mogę wypić kielich za córkę miłościwego pana, ale z tym, że jest ona najpiękniejsza na świecie, nie zgadzam się.

Słysząc te słowa, towarzystwo przy stole zamarło, a rozgniewany król krzyknął:

25

I I

—  Żądam wyjaśnień! Czyż moja córka nie jest najpiękniejszą kobietą na świecie?!

Bogaty człowiek musiał teraz odpowiedzieć wprost:

—  Oczywiście, miłościwy krółu, piękna jest twoja córka, ale moja żona jest stokroć piękniejsza. Jest tak piękna, że gwiazdy migocą na jej ramionach, a światło księżyca lśni na jej czole. Czeka teraz na mnie w domu.

Król rozzłościł się jeszcze bardziej i rozkazał wrzucić swego bogatego gościa do więziennej celi. Na koniec powiedział:

—  Niech sobie teraz żona czeka. Przyszedł tu ubliżać królewskiej córce!

Siedział bogaty człowiek w ciemnej celi na wieży, do której tylko pod wieczór wpadało kilka promieni słońca i która pełna była wygłodzonych myszy.

Kiedy żona dowiedziała się, że kłótnia wybuchła między jej mężem a królem i że męża wtrącono do lochu, gorzko zapłakała. A gdy się już wypłakała, zaczęła myśleć, jak wydostać go z więzienia, aż znalazła sposób. Kazała uszyć piękne męskie szaty, takie jak dla księcia, obcięła krótko włosy i przebrała się. Ha, stoi teraz piękny książę w kapeluszu z piórem i mieczem u boku! A była nim żona bogatego człowieka. Kupiła potem szklaną karetę zaprzężoną w cztery wspaniałe konie. Najęła woźnicę i kazała mu jechać do królewskiego zamku.

Po przybyciu na zamek przedstawiła się jako książę z sąsiedniego kraju, który przyjechał prosić o rękę córki króla. Ucieszył się król, przyjechał przecież konkurent, piękny młodzian. Jeszcze bardziej ucieszyła się królewska córka. Wspaniały był bowiem narzeczony, księżyc błyskał mu na czole, a gwiazdy migotały na jego ramionach. Wyszedł król w ukłonach na podwórze, żeby przywitać gościa. Wprowadził go do komnat, poił, karmił i przyobiecał oddać mu swoją córkę. Ucieszyła się z tego królewna. Trafił się jej piękny mąż, we dwoje będą stanowić najpiękniejszą parę na świecie.

Jednakże w matce króla obudziła się nieufność i szepnęła synowi do ucha:

—  Nie dawaj córki temu przybyszowi. To wcale nie jest mężczyzna, to kobieta.

26

u

—  Nie żartuj sobie! — krzyknął król. — To jest mężczyzna i to w dodatku najpiękniejszy na świecie.

Stara królowa nie poddawała się jednak i powiedziała:

—  Rozkaż nagrzać w saunie i wyślij strażnika do pilnowania, wtedy się dowiemy, czy to jest kobieta.

Zgodził się w końcu król i rzekł do księcia:

—  Zanim wydamy bal, umyj się, mój kochany. Kazałem już napalić w saunie.

Żona bogatego człowieka zaraz domyśliła się, że na dworze zaczynają coś podejrzewać-i zaczęła się zastanawiać, jak też wybrnąć z trudnej sytuacji. Spacerowała po parku, w którym żyły różne leśne zwierzęta: zające, wiewiórki, kuny, gronostaje i wiele, wiele innych. W końcu wsadziła wiewiórkę do jednej kieszeni, a gronostaja do drugiej.

Wraca książę do pałacu i rusza do sauny. Czerwonym suknem wyłożono dziedziniec aż po jej drzwi. Złote były w saunie lawy, piec z drogich kamieni, a zamiast wody lano na kamienie miód.

Kiedy książę zaczął rozbierać się do kąpieli, wyciągnął z kieszeni wiewiórkę. Ta zaczęła biegać po ścianach, a strażnicy wlepili w nią wzrok, tak że niczego nie widzieli.

Spytał ich król:

—  Czy był to mężczyzna, czy też była to kobieta?

—  Mężczyzna! — odkrzyknęli chórem strażnicy, którzy i tak przyglądali się tylko wiewiórce.

Poszedł król do matki i mówi:

—  Co też, matko, naopowiadałaś! Nasz gość to przecież mężczyzna!

Ale matka tylko syknęła, nadal upierała się, że to kobieta i kazała posłać nowych strażników, żeby podglądali. Posłał tedy król księcia drugi raz do sauny, tym razem z lepszymi strażnikami. Teraz książę, rozbierając się, wypuścił z kieszeni gronostaja, który skakał tak wesoło, tak żywo, że strażnicy oczu od niego oderwać nie mogli i zupełnie zapomnieli, kogo mają pilnować.

Znowu spytał król strażników:

—  Czy książę jest kobietą? A strażnicy odparli:

27

—  A skądże! Przecież to mężczyzna!

Stara królowa upierała się jednak jeszcze bardziej.

—  Sama będę strażnikiem — powiedziała do króla.

—  Też coś! — odparł na to król. — Nie uwierzyłbym w twe słowa, gdybyś ty była strażnikiem. Jesteś już stara i słabo widzisz. Teraz urządzę dla mojej córki i księcia z sąsiedniego królestwa wspaniałe pożegnanie.

Nic na to nie mogła już poradzić matka króla, więc rozpoczęło się przyjęcie. To dopiero była uczta! Przez pięć tygodni podejmowano cały lud w królewskim parku, gdzie na brzozach rosły jabłka, na świerkach rodzynki, a na modrzewiach ziarnka kawy. Przez pięć tygodni świętowano, a najpiękniejszym wśród gości był narzeczony.

W ostatni dzień uczty rzekł książę do króla:

—  Raz tylko w życiu ma człowiek prawdziwe wesele. Trzeba i gorszym dać trochę uciechy. Wypuść teraz wszystkich więźniów, żeby sobie chociaż popatrzyli na nasze wesele.

Król...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin