Ditfurth Hoimar - Na poczatku byl wodor.doc

(1948 KB) Pobierz
HOIMAR VON DITFURTH

HOIMAR VON DITFURTH

 

NA POCZĄTKU BYL WODÓR

 

Tytuł oryginału

IM ANFANG WAB DER WASSERSTOFF

 

Przełożyła Anna Danuta Tauszyńska

Przedmową opatrzył Maciej Ilowiecki

 

 


PRZEDMOWA

 

Hoimar von Ditfurth znowu powraca do idei, której poświęcił swą poprzednią książkę1: ludzie są dziećmi Wszechświata bo cały Wszechświat był niezbędny, aby nas stworzyć i utrzymać.

W tamtej książce zwiedzaliśmy razem z autorem przestrzenie kosmiczne, badaliśmy strukturę Układu Słonecznego, gwiazd i galaktyk. Podróż pozwoliła nam poznać najściślejszą współzależność niezliczonych zjawisk w Kosmosie, odkryć, że sami jesteśmy tylko cząstką nadzwyczaj jednolitej całości. Owa całość mogłaby wprawdzie istnieć bez nas ale bez niej nasza egzystencja byłaby niemożliwa.

Teraz oczekuje nas podróż w czasie bodaj bardziej niezwykła i bardziej obfitująca w dziwne odkrycia. Jej celem ma być zrozumienie i przyjęcie najważniejszego wniosku, że historia świata przebiegała tak spójnie i logicznie, iż każdy następny krok wywodził się nieuchronnie z poprzedzającego, od obłoków wodorowych prapoczątku zaczynając, a kończąc na powstaniu naszej świadomości...” (s. 257). Na początku był wodór, najprostszy ze wszystkich pierwiastków. I oto dzięki prawom natury, działającym przez niewiarygodnie długi czas ale przecież skończony, w niewyobrażalnych przestrzeniach ale również wymiernych, powstało wszystko, co nas dziś otacza, i my sami, byty, które uzyskały świadomość własnego istnienia. Rozwój ten był logiczny i konieczny, skoro już się zaczął; trwa zresztą nadal, by doprowadzić być może do jakiejś wspólnoty kosmicznych inteligencji.

Trzeba przyznać, iż Ditfurth zdąża do takich wniosków z niesłychaną precyzją i logiką. Jest jednym z najlepszych przewodników podróży w nieznane. Potrafi prowadzić tak prostymi drogami w labiryncie współczesnej wiedzy, iż cel uchwycenie jakiegoś sensu wszechrzeczy wydaje się bliski i niezbyt trudny do osiągnięcia. Konstruuje wywód tak pięknie i przekonywająco, że z największą łatwością przyjmujemy tezy tej zadziwiającej książki za swoje własne. Powiedzmy sobie szczerze: Ditfurth trafia na podatny grunt. Jego wywody i konkluzje wychodzą naprzeciw najpowszechniejszym i najpowszedniejszym nadziejom, jakie większość ludzi żywi wobec nauki. Przecież oczekujemy, że nauka odpowie na niektóre przynajmniej pytania fundamentalne, dotyczące naszego życia, że nada sens i cel procesom, które zdają się bezsensowne i bezcelowe.

Zadaniem nauki jest jednak poszukiwanie tak zwanych obiektywnych prawidłowości, nie zaś rozpraszanie naszych rozterek. Co naturalnie nie oznacza, iż stwierdzenia nauki nie mogą być pomocne w rozwiązywaniu kwestii natury pozanaukowej, na przykład w szukaniu odpowiedzi na pytanie po co?.

Zmierzam do tego, żeby ostrzec Czytelnika: urzekające logiką wnioski Ditfurtha oparte są na przesłankach naukowych, ale czasami wykraczają poza sferę, którą dzisiejsze nauki ścisłe uznają za swój teren. Fundamenty są trwałe (choć, jak zobaczymy dalej, i w nich poczynają się rysować jakieś pęknięcia) wszakże na takich fundamentach można budować różne konstrukcje.

Być może, przedstawiona w tej książce wizja świata jest prawdziwa. Na razie jednak możemy się tylko spierać, czy jest mniej, czy bardziej prawdopodobna.

Ditfurth wprowadza nas na szlaki, którymi od najdawniejszych czasów krążyła myśl ludzka: zaczyna od poszukiwań prapoczątku i pramaterii.

Anaksymander z Miletu, Grek żyjący w VI wieku przed naszą erą, uważany jest za twórcę pojęcia arche zarazem początku i głównej zasady wszechrzeczy. Pojęcie zaś pierwotnej materii, z której miało ukształtować się wszystko ylem przewija się przez całą historię filozofii przyrody. Zresztą we wszystkich starożytnych kosmogoniach, również spoza kręgu śródziemnomorskiego, występuje zwykle jakaś jedna prazasada, różnie ujmowana, ale mająca wyjaśniać istnienie Wszechświata i wypełniających go bytów. Szukanie początków, rzeczy najpierwotniejszych, jest zapewne istotną właściwością umysłu ludzkiego i tym samym naszą trwałą potrzebą.

Tak się składa, że współczesna kosmologia w pewnym zakresie potwierdza koncepcje zrodzone kiedyś z rozmyślań nad przyrodą. W każdym razie z przyjmowanego dziś wyjaśnienia zjawiska przesunięcia ku czerwieni (dokładnie i jasno przedstawi je dalej Ditfurth) wynika wniosek, iż znany nam Wszechświat musiał zacząć się i nawet można obliczyć, jak dawno nastąpił ów początek. Pewne obserwowane przez astronomów procesy w połączeniu z analizami teoretycznymi wskazują zgodnie, iż wszystko zaczęło się przed trzynastoma-piętnastoma miliardami lat Notabene, ostatnio wysunięto hipotezę, iż jeszcze wcześniej przed dwudziestoma miliardami lat.! Wszakże oceny ilościowe mogą się zmieniać, istotą rzeczy jest zaś fakt, że nasz świat miał w ogóle początek.

Co było na początki? Hoimar von Ditfurth przedstawia najpowszechniej dziś przyjętą teorię wielkiego wybuchu (ang. Big-Bang theory): obecnie istniejący Wszechświat powstał wskutek gigantycznej eksplozji i dotychczas się rozszerza. Nie próbujmy pytać o cokolwiek więcej. Specjaliści, którzy nie zechcą opuścić stałego gruntu nauk ścisłych, odpowiedzą tylko tyle: na początku był wybuch, ale nie wiemy, czego to był wybuch i dlaczego nastąpił i, być może, nigdy nie będziemy tego wiedzieli. Zamiast pytać o przyczynę Wszechświata uczony pyta o przyczynę obecnego stadium Wszechświata napisał swego czasu filozof Hans Reichenbach.3 Tak więc nasze pytania o to, co było przedtem i dlaczego się wszystko zaczęło, współcześni uczeni uznają za niesensowne, najwyżej dodadzą coś jeszcze bardziej niezwykłego: w chwili początkowej (albo chwili zero) nie istniał ani czas, ani przestrzeń i nie obowiązywały znane nam prawa przyrody, nic więc dziwnego, że nie możemy sensownie rozważać tego stanu. A nadto Wszechświat nie rozszerza się w przestrzeni to sama przestrzeń się rozszerza...

Nie jest zresztą wykluczone, że po długim czasie rozszerzania nastąpi coś w rodzaju wielkiego kurczenia, przestrzeń wraz z materią powrócą do osobliwości początkowej, by znowu wybuchnąć... i tak dalej i dalej. Byłby to model Wszechświata cyklicznego (albo oscylującego), być może nawet dla ludzkich umysłów łatwiejszy do przyjęcia ale ten ostatni wzgląd, naturalnie, nie może być powodem wybrania tego właśnie modelu spośród innych.

Na razie pozostaje nam oczekiwać na odkrycie dalszych faktów weryfikujących to znaczy potwierdzających albo podważających daną teorię. W tej sytuacji jest i tak godne najwyższego podziwu, iż nauka potrafi z dużym prawdopodobieństwem określić, co działo się zaraz po rozpoczęciu naszego wybuchu (przy założeniu, że wydarzenie to rzeczywiście nastąpiło). Kiedy więc od początku upłynęły zaledwie tysięczne części sekundy zaczęły się pojawiać przeróżne elementarne cząstki i antycząstki materii. W następnych tysięcznych owej pierwszej sekundy powstały jądra helu i wodoru. Po upływie kolejnej chwili tworzyły się głównie atomy wodoru i tak już miało się dziać przez dłuższy czas. Dopiero dużo, dużo później z wodoru zaczęły się tworzyć pozostałe pierwiastki, a z nich wszystko, co dziś mieści się w Kosmosie, razem z nami oczywiście.

Na początku był więc wodór i historia Wszechświata jest zarazem naturalną historią wodoru.

Wszystko pięknie, ale Ditfurth tak prowadzi swój wywód, jakby teoria wybuchającego Wszechświata była zweryfikowana ostatecznie. Jest to rzeczywiście teoria najlepiej tłumacząca liczne zaobserwowane fakty, więcej, potwierdzona nawet przez odkrycie przewidywanego przez nią zjawiska promieniowania resztkowego (tj. promieniowania pozostałego po wybuchu). To bardzo dużo, nie można nawet więcej wymagać od teorii, wszakże... zaczęły już pojawiać się pewne kłopotliwe trudności.

Koronnym obserwacyjnym dowodem rozszerzania się Wszechświata jest przesunięcie ku czerwieni. Od pięćdziesięciu lat tłumaczy się to zjawisko właśnie ucieczką galaktyk i w istocie nie ma na razie lepszego tłumaczenia. Trzeba przecież dodać (o czym nie mógł jeszcze wiedzieć Ditfurth w czasie pisania tej książki), że na sympozjum Międzynarodowej Unii Astronomicznej w Paryżu w roku 1976 grupa wybitnych kosmologów przedstawiła 21 argumentów, przemawiających na rzecz innego wyjaśnienia. Znany fizyk szwedzki Hannes Alfven (laureat nagrody Nobla z roku 1970) posunął się nawet do stwierdzenia, że teoria wielkiego wybuchu jest tylko wspaniałym mitem. Istnieje też ciekawa hipoteza niedawno zmarłego wybitnego polskiego elektronika Stanisława Bellerta: przesunięcie ku czerwieni jest wynikiem pewnych właściwości samej przestrzeni, nie zaś efektem ucieczki galaktyk.

Nie mogą tu przedstawiać nowych argumentów ani tym bardziej oceniać ich prawomocności (dodam, że spotkały się z ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin