Martini Steve - Podwójne trafienie.pdf

(2365 KB) Pobierz
294667158 UNPDF
MARTI NI
STEVE
294667158.002.png
Podziękowania
Jestem wdzięczny wszystkim w G. P. Putman's Sons za
cierpliwość, z jaką czekali na tę książkę, a zwłaszcza Davi-
dowi Highfillowi za życzliwość i wnikliwe redaktorskie oko,
za uwagi i zachęty. Winien jestem podziękowania Esther
Newberg, mojej agentce w ICM, i mojemu nowojorskiemu
adwokatowi, Mike'owi Rudellowi, za słowa zachęty, za to,
że byli moimi oczami i uszami w odległym mieście, i za mą-
dre rady w trudnych chwilach. Mojej żonie, Leah, i córce,
Meg, zawdzięczam wszystko, bo bez nich nigdy nie przyło-
żyłbym pióra do papieru. Przepraszam je za niezliczone go-
dziny, które spędziłem pochylony nad klawiaturą kompu-
tera, podczas gdy one zasługiwały na więcej. Tę opowieść
o rodzinnym oddaniu zawdzięczam ich miłości i wierności,
ciągnącym się w nieskończoność godzinom, które poświęca-
ły na wysłuchiwanie tego, co napisałem. Wdzięczny jestem
Mariannę Dargitz, która czytała pierwsze wersje tego ma-
szynopisu i zachęcała mnie do pracy. Dziękuję Davidowi
Calofowi, który pomagał mi utrzymać właściwy kierunek
na wzburzonych wodach tak bardzo utrudniających pisanie
tej książki i który ukazywał mi promyki nadziei, kiedy
wszystko wyglądało ponuro. A na koniec, na ostatnim, ale
nie mniej ważnym miejscu, wdzięczny jestem Bogu, któ-
rego obecność była tak wyczuwalna podczas długich, po-
nurych dni zwątpienia, kiedy wydawało się, że została mi
tylko modlitwa. Jemu to zawdzięczam moje istnienie, moją
energię twórczą i każde słowo, które kiedykolwiek przepły-
nęło przeze mnie.
SPM Marzec
2005
294667158.003.png
Oto stworzenie owego wielkiego Lewiatana, (...) któ-
remu zawdzięczamy (...) pokój i obronę. Albowiem dzię-
ki tej władzy, danej nam przez każdego człowieka we
Wspólnocie, może on czynić użytek z takiej potęgi i mo-
cy, że przez bojaźń przed nią kształtować jest zdolny
wolę ich wszystkich na rzecz pokoju w kraju i wzajem-
nej pomocy przeciw nieprzyjaciołom za granicą.
Thomas Hobbes, Lewiatan (1651)
294667158.004.png
Prolog
Nad chodnikiem zaczynała się już unosić mgła znad oce-
anu, kiedy jechał powoli wzdłuż, plaży wynajętym chevro-
letem. Dom, którego szukał, ostatni skrawek prywatnych
nieruchomości, wyróżniał się z otoczenia jak klejnot. Miał
czekoladowobrązowe odeskowanie z białymi listwami wy-
kończeniowymi, a poniżej komina z kamieni rzecznych cią-
gnęły się we wszystkich kierunkach dwuspadowe dachy.
Jadąc dalej, zerknął w lusterko wsteczne, w którym mi-
gnęła mu półka z piaskowca za domami i wąski pas plaży,
przykrytej teraz częściowo przez przypływ. Spienione fale
toczyły się na piasek. Za kilka godzin przypływ pochłonie
resztę plaży i fale będą rozbijały się o piaskowiec, oprysku-
jąc mgiełką drobnych kropel mur chroniący przed naporem
wody tylny taras posiadłości.
Okolicę zdominowały nowoczesne, ekskluzywne aparta-
mentowce i małe, stylowe bloki z mieszkaniami własno-
ściowymi z widokiem na Pacyfik. Grunty nadbrzeżne sta-
wały się zbyt drogie, by stawiać na nich prywatne domy.
Jedynymi domami jednorodzinnymi z dostępem do oceanu
okazały się dwa duże budynki na końcu ulicy, przylegają-
cej do małej plaży publicznej.
Zaznajomił się już z okolicą, codziennymi zajęciami jej
mieszkańców, ludźmi wyprowadzającymi psy na spacer i
surfingowcami na plaży.
Sam dom był większy, niż na to wyglądał. Odsunięty od
ulicy, oddzielony od niej dwuskrzydłową żelazną bramą
zaprojektowany został tak, by dzięki użyciu na fasadzie
obicia z małych gontów i niewysokiemu, dwuspadowemu
dachowi z lukarnami, sprawiać wrażenie niewielkiego.Od
294667158.005.png
frontu wydawało się, że ma parter i półpiętro, ale od strony
oceanu widać było, że są to dwie pełne kondygnacje. Duże okna
na piętrze zapewniały panoramiczny widok na ocean. Pod nimi,
oddalony o pięćdziesiąt stóp, znajdował się mur z kamienia i
betonu, z dwoma zwieńczonymi łukami drewnianymi drzwiami,
prowadzącymi na wysoki taras wychodzący na błękitny ocean.
W budynku zainstalowany był system przeciwwłamaniowy,
ale nigdy go nie włączano, jeśli właścicielka nie wyjeżdżała na
dłuższy czas z miasta.
Okrążył kwartał po raz drugi, sprawdzając, czy nie ma tam
znaków ograniczających parkowanie. Nie zobaczył żadnego.
Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, był mandat, który
dokumentowałby jego obecność w tej dzielnicy. Gliniarze
sprawdziliby wskazówkę, że w okolicy parkowały jakieś obce
samochody. Zdobywszy numery rejestracyjne, trafiliby ich
tropem do wypożyczalni samochodów, a tam znaleźliby jego
nazwisko. Właśnie dlatego nie korzystał ze swojego samochodu.
Tablice rejestracyjne byłyby zbyt rozpoznawalne.
Zaparkował dwa kwartały dalej na północ, chwycił lekką
płócienną torbę z tylnego siedzenia, zamknął samochód i wrócił
pieszo do domu na plaży. Zatrzymał się na chodniku koło
schodów, jakby podziwiał widok oceanu, włożył kurtkę i
postawił kołnierz, zakrywając szyję i bok twarzy.
W dole widział zatoczkę i małą plażę publiczną. Z miejsca,
gdzie stał, miał dobry widok na południe, na skalną półkę
ciągnącą się za domami. Była pusta. Sprawdził, czy nie ma
kamer. Stwarzały one pewne ryzyko. Niektóre najnowsze
modele były wielkości naparstka, trudne do zauważenia, jeśli nie
wiedziało się, gdzie ich szukać, a przy tym bezprzewodowe, nie
prowadziły więc do nich żadne kable. Firma ochroniarska mogła
umieścić takie urządzenie w szparze pomiędzy deskami z boku
domu i nigdy byś się nie zorientował, że tam jest. Była jedna nad
gankiem z frontu, ale z tyłu domu, o ile mógł się zorientować,
nie było żadnej. Po raz ostatni przebiegł teren wzrokiem,
szukając słupów telefonicznych. Instalacje nabrzeża wydawały
się zakopane pod ziemią. Co kilkaset jardów wznosiły się
maszty, ale
12
294667158.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin