(03) - Weis M. , T. Hickman - Kroniki Dragonlance 03 - Smoki wiosennego switu.rtf

(1433 KB) Pobierz

Dla Angel, Curtisa i Tashy,

moich dzieci, mojej nadziei i mojego życia

Trący Raye Hickman

Grupie Commons Bridge z Uniwersytetu Missouri

1966-1970:

Nancy Olson, Billowi Fisherowi, Nancy Burnett,

Kenowi Randolphowi,

Edowi Bristolowi, kucharzowi Herbowi

oraz pamięci Boba Campbella i Johna Steele ‘a,

którzy zginęli w Wietnamie

i reszcie tej wspaniałej grupy osobliwie

dobranych przyjaciół -

dedykuję z całego serca tę książkę

o przyjaciołach

Margaret Weis

Chcielibyśmy wyrazić podziękowania następującym osobom:

Michaelowi Williamsowi za wspaniałe wiersze

i za wsparcie, kiedy go potrzebowaliśmy.

Jeffowi Grubbowi, Douglasowi Nilesowi

i Laurze Hickman za rady i za ogromny wysiłek”

jaki włożyli w przygotowanie modułów gier

spokrewnionych z naszym tekstem.

Jean Blashfield Black za sprawną redakcję i rady.

Jeffowi Butlerowi za wspaniałe ilustracje.

Rogerowi E. Moore’owi za jego artykuły w czasopiśmie

DRAGON® Magazine. Patrickowi L. Price’owi za pomoc w redagowaniu

i korekcie.

Mannheim Steamroller za piękną i inspirującą muzykę,

FRESH AIRE V. (American Gramaphone)

Naszym współpracownikom z TSR, INC.

za entuzjastyczne wsparcie.

Naszym rodzinom za wielką cierpliwość.

I wreszcie, chcielibyśmy specjalnie podziękować

wszystkim, którzy napisali do nas, by powiedzieć,

jak wielką radość sprawia im spędzenie kilku godzin

na naszym Krynnie.

 

<£$,

 

Kitiaro, ze wszystkich dni te dni właśnie

kołysane są w mroku i oczekiwaniu, w żału.

Gcfy to piszą, chmury przysłaniają miasto,

opóźniając myśli i blask słońca, a ulice

zawisły między dniem i ciemnością. Czekałem,

by ci to powiedzieć, aż minęły wszelkie decyzje,

minęło serce w mroku.

Pod nieobecność stałaś się

piękniejsza, bardziej trująca, byłaś

wonią orchidei i pływającej nocy,

gdzie namiętność niczym rekin zwabiony wonią krwi

morduje cztery zmysły, oszczędzając jedynie smak,

wżera się w samą siebie, smakując własną krew,

najpierw z małej rany, lecz tak jak rekin rozpruwa

strzępy brzucha w długim tunelu gardzieli.

A mimo to, noc wciąż zdaje się bogactwem,

korytarzem pożądania kończącego się ukojeniem.

Nadal oddawałbym się tym pokusom

i w swe objęcia brałbym ciemność,

błogosławioną i powtórnie nazwaną przez rozkosz;

gdyby rńe światło,

światło, moja Kitiaro, kiedy słońce

migocze na opitych deszczem chodnikach, a oliwa

ze zgaszonych lamp wypływa na rozsłonecznioną wodę,

rozszczepiając światło na tęcze! Wstaję,

a choć burza znów spowija miasto,

myślę o Sturmie, Lauranie i pozostałych,

lecz przede wszystkim o Sturmie, który potrafi dojrzeć słońce

przez mgłą i skłębione chmury. Jak mógłbym

porzucić ich?

Tak więc w cień

i nie w twój cień, lecz niecierpliwej szarości

oczekującej światła, odchodzę na skrzydłach burzy.

Wieczny Człowiek

spójrz, Be remie. Tu jest ścieżka... Jakie to dziwne. Tyle razy polowaliśmy w tym lesie i nigdy przedtem nie dostrzegliśmy jej.

·                    Mc w tym dziwnego. Pożar wypalił nieco poszycia leśnego, nic więcej. Pewno to tylko ścieżka zwierzyny.

·                    Chodźmy nią. Jeśli to szlak zwierzyny, może znajdziemy jelenia. Cały dzień polujemy i nie mamy czym się po - % chwalić. Nie chciałabym wracać do domu z pustymi rękoma.

·                    Nie czekając na moją odpowiedź, skręca na ścieżkę. Wzruszając ramionami, idę za nią. Przyjemnie jest dziś być na powietrzu - to pierwszy ciepły dzień po ostrym mrozie zimy. Słońce grzeje mnie w kark i barki. Wędrówka przez wypalony las jest łatwa. Pnącza cię nie szarpią. Krzaki nie wczepiają się w ubranie. Piorun, pewnie podczas tej burzy, która rozszalała się pod koniec zeszłej jesieni.

·                    Idziemy już długo i wreszcie zaczynam czuć zmęczenie. Ona myli się - to nie ścieżka zwierzyny. To jest ścieżka wydeptana przez człowieka, i w dodatku stara. Nie znajdziemy już pewnie zwierzyny. To samo, co przez cały dzień. Pożar, a potem ciężka zima. Zwierzęta wyzdychały albo uciekły. Dziś wieczorem nie będzie świeżego mięsa.

·                    Znów idziemy. Słońce stoi wysoko na niebie. Jestem zmęczony, głodny. Nie widzieliśmy śladu żywego stworzenia.

·                    - Zawróćmy, siostro. Tu nic nie ma...

·                    Ona zatrzymuje się i wzdycha. Widać, że jest zgrzana, zmęczona i zniechęcona. I taka chuda. Pracuje za ciężko,

·                    9

·                    wykonując kobiecą robotę i męską też. Idzie na polowanie, kiedy powinna być w domu i przyjmować konkury zalotników. Myślę, że jest ładna. Ludzie mówią, iż jesteśmy podobni, ale ja wiem, że nie mają racji. To tylko dlatego, że jesteśmy sobie bliscy - bliżsi niż inni bracia i ich siostry. Musieliśmy jednak być sobie bliscy. Nasze życie było takie ciężkie...

·                    ~- Chyba masz rację, Beremie. Nie widziałam śladu... Zaciekaj, bracie... Spójrz przed siebie. Co to takiego?

·                    Widzę olśniewający, migotliwy blask, niezliczone kolory tańczące w słońcu - jakby wszystkie drogocenne kamienie Krynnu usypano w stertę w koszu.

·                    Wytrzeszcza oczy. - Może to wrota tęczy.’

·                    Ha! Głupie dziewczyńskie pomysły. Śmieję się, lecz mimo to biegnę naprzód. Trudno ją dogonić. Choć jestem większy l niniejszy, ona jest chyża jak łania.

·                    Docieramy do polany w lesie. Jeśli piorun rzeczywiście strzelił w las, musiało to stać się tutaj. Ziemia wokół jest spalona i sczerniała. Dostrzegam, że niegdyś stała tu jakaś budowla. Zrujnowane, zdruzgotane kolumny sterczą z poczerniałej ziemi jak złamane kości, wystające z rozkładają-ce8o się ciała. Nad całą okolicą unosi się przygnębiająca atrnosfera. Nic tu nie rośnie ani też nie rosło od wielu, wielu wiosen. Chcę stąd odejść, lecz nie mogę...

·                    Przede mną roztacza się najpiękniejszy, najcudowniejszy widok, jaki widziałem w swym życiu, w swych snach... Bryła kamiennej kolumny wysadzanej klejnotami! Nie znam się na drogich kamieniach, lecz wiem, że te muszą być niewiarygodnie cenne! Zaczynam cały drżeć. Podbiegając spiesznie, klękam przed osmalonym kamieniem i zaczynam odgarniać nalot i ziemię.

·                    Ona uklęka obok mnie.

·                    - Beremie! Jakie to cudowne! Czy widziałeś już coś podobnego? Takie piękne klejnoty w tak strasznym miejscu. -■ Rozgląda się i wyczuwam, że drży. - Ciekawe, co tu było? Unosi się tu atmosfera powagi, świętości. Lecz rów-

·                    10

·                    nież atmosfera zła. Przed kataklizmem musiała to być świątynia. Świątynia złych bogów... Beremie! Co robisz?

·                    Wyjąłem nóż myśliwski i zaczynam obłupywać kamień wokół jednego z klejnotów - promiennie zielonego kryształu. Jest tak duży jak moja pięść i lśni jaśniej niż słońce połyskujące w zielonych liściach. Kamień wokół niego łatwo ustępuje pod ostrzem mego noża.

·                    - Przestań, Beremie! - Jej głos brzmi przenikliwie.
- To... to świętokradztwo! To miejsce jest poświęcone ja
kiemuś bogu! Ja wiem o tym!

·                    Czuję chłód zielonego kryształu, a jednak w jego wnętrzu płonie zielony ogień! Nie zważam na jej protesty.

·                    Bzdura! Przedtem mówiłaś, że to wrota tęczy! Masz rację! Znaleźliśmy nasz skarb, tak jak mówi stara bajka. Jeśli to miejsce było poświęcone bogom, musieli porzucić je wiele lat temu. Spójrz dookoła, tu są tylko gruzy! Gdyby chcieli je, powinni byli zadbać o nie. Bogowie nie będą mieli nic przeciwko, jeśli wezmę sobie kilka klejnotów...

·                    Beremie!

·                    W jej głosie pobrzmiewa strach! Ona jest naprawdę przerażona! Głupia dziewczyna. Zaczyna mnie drażnić. Klejnot jest już niemal obluzowany. Mogę go wyciągnąć.

·                    Posłuchaj, Jasło. - Drżę z podniecenia. Ledwo mogę mówić. - Teraz nie mamy z czego żyć... wiesz, pożar, ciężka zima. Za te kamienie na rynku w Gargath dostaniemy dość pieniędzy, by wyprowadzić się z tego okropnego miejsca. Pojedziemy do miasta, może do Palanthas! Zawsze chciałaś zobaczyć tamtejsze cuda...

·                    Nie! Beremie, zakazuję ci! Popełniasz świętokradztwo!

·                    Jej głos brzmi surowo. Nigdy przedtem nie była taka! Przez chwilę waham się. Odsuwam się daleko od rozbitej kolumny z tęczą klejnotów. Ja również zaczynam czuć coś strasznego i złego w tym miejscu. Lecz drogie kamienie są takie piękne! Kiedy patrzę na nie, migoczą i połyskują w słońcu. Nie ma tu żadnego boga. Żaden bóg o nie nie

·                    11

·                    dba. Żadnemu bogu nie będzie ich brakowało. Wprawione są w jakąś starą, potłuczoną kolumnę, która się rozsypuje. Nachylam się, by swym nożem wydłubać klejnot z kamienia. Ma kolor nasyconej zieleni i błyszczy tak jasno, jak wiosenne słońce prześwitujące przez nowe listki na drzewach...

·                    - Beremie! Przestań!

·                    Chwyta mnie za ramię, jej paznokcie wbijają się w moje ciało. To boli... Wpadam w gniew i tak, jak czasami dzieje się, gdy wpadam we wściekłość, mgła zasnuwa mi oczy i czuję, że coś w mym wnętrzu puchnie i dusi mnie. Łomocze mi w głowie, mam wrażenie, że oczy wyskoczą mi z orbit.

·                    - Daj mi spokój! - Słyszę ryk - to mój głos!
Odpycham ją...

·                    Ona pada...

·                    Wszystko dzieje się tak powoli. Ona pada całą wieczność. Nie chciałem... Pragnę ją złapać... Lecz nie mogę się ruszyć z miejsca.

·                    Ona upada na zdruzgotaną kolumnę.

·                    Krew... krew...

·                    - Jas! - szepczę, biorąc ją na ręce.

·                    Ale ona nie odpowiada. Klejnoty są zalane krwią. Nie błyszczą już. Tak jak i jej oczy. Ich blask zgasł...

·                    Wtem ziemia się rozpęka! Kolumny wyłaniają się z poczerniałej, wypalonej ziemi i spiralami wznoszą się ku niebu! Zbliża się wielka ciemność i czuję straszliwy, palący ból w piersi...

·                    - Berem!

·                    Maąuesta stała na pokładzie, patrząc na swego sternika.

·                    - Beremie, mówiłam ci przecież. Zanosi się na huragan.
Trzeba uszczelnić statek. A ty co robisz? Stoisz i gapisz się
na morze. Co tak ćwiczysz - chcesz się zamienić w po
mnik? Ruszaj się, szczurze lądowy! Nie płacę uczciwych
pieniędzy pomnikom!

·                    12

·                    Berem drgnął. Pobladł i stojąc przed Maąuestą, wtulił głowę w ramiona tak żałośliwie, że kapitan,J?erechona” poczuła się tak, jakby wyładowała swą złość na bezbronnym dziecku.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin