Mary Higgins Clark - Noc jest moją porą.pdf

(607 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Mary Higgins Clark
Noc jest moją porą
(Nighttime is my time)
Przełożyła Anna Kołyszko
„Jestem sową
– szeptał do siebie,
gdy wybrał już ofiarę
– i noc jest moją porą”.
119094987.001.png
Rozdział pierwszy
Już trzeci raz w tym miesiącu przyjechał do Los Angeles, by śledzić jej kroki.
– Znam twój każdy ruch – szepnął, czekając w pawilonie nad basenem.
Dochodziła siódma. Spływająca do basenu woda skrzyła się w promieniach porannego
słońca.
Ciekawe, czy Alison przeczuwa, że pozostała jej zaledwie minuta życia, zastanawiał się. Czy
odczuwa niepokój, czy podświadomie wolałaby zrezygnować z pływania dzisiejszego ranka? Nawet
jeśli tak było, nie usłuchała ostrzeżeń wewnętrznego głosu.
Rozsuwane drzwi otworzyły się i Alison wyszła na patio. W wieku trzydziestu ośmiu lat była
znacznie bardziej atrakcyjna niż przed dwudziestu laty. Smukłe opalone ciało świetnie prezentowało
się w bikini. Jasne, okalające twarz włosy o miodowym odcieniu znakomicie łagodziły ostrą linię
podbródka.
Kipiący w nim gniew przerodził się we wściekłość. Zaraz jednak ustąpił miejsca satysfakcji na
myśl o tym, co za chwilę zrobi. Moment przed ujawnieniem się jest zawsze najwspanialszy, myślał.
Wiem, że za chwilę umrą, a one, kiedy mnie zobaczą, też to sobie uświadamiają.
Alison weszła na trampolinę. Podskoczyła lekko, sprawdzając jej sprężystość, po czym
wyciągnęła przed siebie ręce.
W chwili gdy jej stopy oderwały się od trampoliny, otworzył drzwi pawilonu. Chciałby go
zobaczyła jeszcze w powietrzu, zanim czubki jej palców dotkną tafli wody. Chciałby zrozumiała, jak
bardzo jest bezbronna.
Ich oczy spotkały się. Dostrzegł przerażenie na jej twarzy. Sekundę potem zanurzyła się pod
wodę.
Był w basenie, zanim wypłynęła. Przytulił ją do piersi i śmiał się głośno, gdy na próżno
wymachiwała rękami, wierzgała nogami, miotając się w jego ramionach.
– Umrzesz – szepnął spokojnie.
Pławił się w rozkoszy, czując jej zmagania. Zbliżał się koniec. Usiłując schwytać oddech,
otworzyła usta i nałykała się wody. Uczyniła ostatni rozpaczliwy wysiłek, by mu się wyrwać, ale jej
ciałem wstrząsnęły tylko słabe dreszcze i zwisła bezwładnie w jego ramionach. Przycisnął ją do siebie
mocniej, żałując, że nie potrafi czytać w jej myślach. Może się modliła... Błagała Boga o ocalenie...
Odczekał pełne trzy minuty i puścił ją. Patrzył z uśmiechem, jak jej ciało opada na dno basenu.
Tego popołudnia Sam Deegan nie zamierzał zaglądać do akt sprawy Karen Sommers. Grzebał w
dolnej szufladzie biurka w poszukiwaniu tabletek na przeziębienie. Był pewien, że kiedyś je tam
wrzucił. Gdy jego palce natrafiły na zniszczoną teczkę, zawahał się chwilę, skrzywił się, po czym wyjął
ją i otworzył. Zerknął na datę na pierwszej stronie i uświadomił sobie, że tak naprawdę chciał znaleźć te
akta. W przyszłym tygodniu, w Dniu Kolumba, wypadała dwudziesta rocznica śmierci Karen
Sommers.
Teczka powinna znajdować się w archiwum wraz z trzema innymi nierozwiązanymi sprawami,
lecz trzej kolejni okręgowi prokuratorzy zgodzili się, by ją trzymał w zasięgu ręki. To Sam był
pierwszym detektywem, który zareagował na histeryczny telefon kobiety, krzyczącej do słuchawki, że
ktoś zasztyletował jej córkę.
Kiedy przyjechał tamtej nocy do domu przy Mountain Road w Cornwall-on-Hudson, zastał w
sypialni ofiary tłum wstrząśniętych gapiów. Jeden z sąsiadów daremnie próbował zastosować sztuczne
oddychanie. Inni starali się odciągnąć zrozpaczonych rodziców od ciała brutalnie zamordowanej
córki.
Długie do ramion włosy Karen Sommers były rozrzucone na poduszce. Sam odsunął na bok
ratującego Karen sąsiada i zorientował się, że wściekłe ciosy w klatkę piersiową musiały spowodować
natychmiastową śmierć dziewczyny. Pościel była przesiąknięta krwią. Krzyki matki ściągnęły nie tylko
sąsiadów, ale też ogrodnika i dostawcę, którzy znajdowali się na sąsiedniej posesji. W rezultacie
119094987.002.png
wszystkie ślady, które morderca pozostawił na miejscu zbrodni, zostały zatarte.
Nic nie świadczyło o tym, że dokonano włamania. Niczego nie brakowało. Karen Sommers,
dwudziestodwuletnia studentka pierwszego roku medycyny na Uniwersytecie Columbia, zaskoczyła
rodziców, przyjeżdżając do domu z krótką wizytą.
Od dwudziestu lat szukam bydlaka, który zamordował Karen, pomyślał Sam i pokręcił głową,
otwierając zniszczoną teczkę. Dlaczego nie udało mi się go znaleźć?
Wzruszył ramionami. Pogoda była pod psem, padał deszcz i jak na początek października
panował niezwykły chłód. Kochałem tę pracę, myślał, ale dziś nie mogę już tego powiedzieć. Jestem
gotów przejść na emeryturę. Mam pięćdziesiąt osiem lat. Większość życia przepracowałem w policji.
Powinienem uciec stąd jak najprędzej. Zrzucić kilka kilogramów. Zacząć spędzać więcej czasu z
wnukami.
Przejechał palcami po przerzedzonych włosach, czując, że zanosi się na ból głowy. Kate
zawsze powtarzała mu, żeby tego nie robił. Twierdziła, że osłabia to cebulki.
Uśmiechając się lekko na wspomnienie owej analizy łysienia, jaką przeprowadziła jego świętej
pamięci żona, utkwił wzrok w teczce opatrzonej napisem: „Karen Sommers”.
Sam nadal regularnie odwiedzał Alice, matkę Karen, która przeprowadziła się do mieszkania w
mieście. Wiedział, że dla Alice pociechę stanowi fakt, że do tej pory nie zaprzestali poszukiwań
człowieka, który odebrał życie jej córce.
Chodziło nie tylko o to. Sam przeczuwał, że pewnego dnia Alice wspomni o czymś, co nigdy
nie wydawało jej się ważne, a co mogłoby doprowadzić do odnalezienia człowieka, który zakradł się do
pokoju Karen tamtej nocy.
Przez pierwszych dwanaście lat po morderstwie Sam chodził na cmentarz w każdą rocznicę
śmierci Karen. Pozostawał tam przez cały dzień, ukryty za grobowcem i obserwował grób Karen.
Założył nawet podsłuch na płycie nagrobkowej, by wiedzieć, co mówią przychodzący tam ludzie.
Zdarzało się przecież, że pojmowano zabójców, którzy odwiedzali groby swoich ofiar w kolejne
rocznice ich śmierci.
Ale w rocznicę śmierci Karen na jej grób przychodzili tylko rodzice i Samowi serce się
krajało, kiedy słuchał, jak wspominają swoją ukochaną jedynaczkę. Przestał tam bywać osiem lat
temu. Michael Sommers zmarł i Alice samotnie odwiedzała grób, w którym spoczywali teraz obok
siebie jej mąż i córka. Nie chciał być dłużej świadkiem bólu Alice. Postanowił, że nigdy tam już nie
wróci.
Sam wstał i włożył teczkę Karen Sommers pod pachę. W przyszłym tygodniu wstąpię na
cmentarz, pomyślał. Tylko po to, by powiedzieć Karen, jak bardzo żałuję, że nie udało mi się niczego
dla niej zrobić.
Podróż samochodem z Waszyngtonu do Cornwall-on-Hudson zajęła Jean Sheridan siedem
godzin. Nie cieszyła jej ta eskapada i to bynajmniej nie z powodu odległości, lecz dlatego że Cornwall,
miasteczko, w którym spędziła dzieciństwo i lata młodzieńcze, przywiodło jej na myśl bolesne
wspomnienia.
Obiecała sobie wcześniej, że nie weźmie udziału w zjeździe koleżeńskim z okazji
dwudziestolecia ukończenia szkoły. Nie zamierzała świętować tej rocznicy, choć ceniła sobie
wykształcenie, jakie zdobyła w liceum Stonecroft. Nie obchodziło jej, że ma teraz otrzymać medal
Wybitnego Absolwenta, mimo że stypendium Stonecroft było kamieniem milowym na drodze do
uzyskania stypendium Bryn Mawr, a następnie doktoratu w Princeton.
Jednakże teraz, gdy do programu zjazdu włączono nabożeństwo żałobne za duszę Alison, Jean
stwierdziła, że nie może odmówić przyjazdu.
Śmierć Alison nadal wydawała się tak nierealna, że Jean niemal spodziewała się, że
zadzwoni telefon, a ona usłyszy w słuchawce znajomy głos, pośpieszne słowa, zwięzły styl, jak gdyby
na przekazanie całej wiadomości wyznaczony był limit dziesięciu sekund.
– Jeannie. Nie dzwoniłaś ostatnio. Zapomniałaś, że jeszcze żyję. Nienawidzę cię. Nie, to
119094987.003.png
nieprawda. Kocham cię. Podziwiam cię. Jesteś cholernie mądra. W przyszłym tygodniu odbędzie się
w Nowym Jorku premiera. Curt Ballard jest jednym z moich klientów. Znajdziesz czas we wtorek?
Koktajl o szóstej, potem film, a następnie kameralne przyjęcie dla dwudziestu, trzydziestu osób?
Alison zawsze udawało się przekazać tego rodzaju wiadomość w mniej więcej dziesięć
sekund, pomyślała Jean. Za każdym razem była zdumiona, że w dziewięćdziesięciu przypadkach na
sto Jean nie rzucała wszystkiego i nie pędziła na złamanie karku do Nowego Jorku.
Alison nie żyła prawie od miesiąca. O ile trudno jej było uwierzyć w tę śmierć, o tyle myśl, że
przyjaciółka padła ofiarą morderstwa, była dla Jean wręcz nie do zniesienia. Ale prawdą jest, że Alison,
pnąc się po szczeblach kariery, narobiła sobie mnóstwo wrogów. Nie można być szefową jednej z
największych agencji aktorskich w kraju, nie narażając się na ludzką nienawiść. Poza tym Alison znana
była ze swego ciętego dowcipu i jadowitej ironii. Czyżby ktoś, kogo wystawiła na pośmiewisko lub
zwolniła, wściekł się na tyle, by ją zamordować? – zastanawiała się Jean.
Wolę myśleć, że straciła przytomność po skoku do basenu. Nie chcę wierzyć, że ktoś ją
utopił.
Spojrzała przez ramię na torbę, leżącą na miejscu obok kierowcy, i jej myśli znów zaczęły
krążyć wokół znajdującej się w niej koperty. Co ja mam z tym zrobić? Kto mi ją przysłał i po co? Jak
ktoś mógł się dowiedzieć o Lily? Czy coś jej grozi? O Boże, co ja teraz pocznę?
Pytania te dręczyły Jean podczas bezsennych nocy, od chwili gdy kilka tygodni temu
otrzymała raport z laboratorium.
Dotarła do zjazdu z drogi numer 9W do Cornwall. Z Cornwall niedaleko było do West Point.
Jean z trudem przełknęła ślinę. Gardło miała ściśnięte ze zdenerwowania. Rozejrzała się po okolicy,
próbując skoncentrować się na uroku październikowego popołudnia. Widok drzew, które jesień ubrała w
barwy złota, oranżu i ognistej czerwieni, zapierał dech w piersi. Ponad lasem wznosiły się góry, jak
zwykle niezmącenie spokojne. Hudson Highlands. Zapomniałam już, jak tu pięknie, pomyślała.
Błogi nastrój ożywił jej wspomnienia: niedzielne popołudnia w West Point, kiedy w słoneczne
dni siadywała na stopniach pomnika. Tam właśnie zaczęła pisać swoją pierwszą książkę, historię West
Point.
Napisanie jej zajęło mi dziesięć lat, myślała Jean. Pewnie dlatego że przez długi czas
zwyczajnie nie mogłam o tym wszystkim myśleć.
Kadet Carroll Reed Thornton junior z Maryland. Nie myśl teraz o Reedzie, przestrzegła samą
siebie.
Bezwiednie skręciła z drogi numer 9W w Walnut Street. Na miejsce zjazdu koleżeńskiego
został wybrany hotel Glen-Ridge House, który wziął swą nazwę od jednego z pensjonatów z połowy
dziewiętnastego wieku. Z rocznika Jean szkołę ukończyło dziewięćdziesięcioro uczniów. Otrzymała
wiadomość, że czterdzieści dwoje absolwentów zapowiedziało swój udział wraz z małżonkami lub
partnerami oraz z dziećmi.
Przysłano jej pocztą identyfikator z jej zdjęciem z ostatniej klasy oraz wydrukowanym pod
spodem nazwiskiem. Dostała także program weekendowych imprez – w piątek wieczorem powitalny
koktajl, w sobotę wspólne śniadanie, wycieczka do West Point, mecz futbolowy kadeci akademii
wojskowej kontra studenci Princeton, a następnie koktajl i uroczysty bankiet. Początkowo planowano
zakończenie zjazdu w niedzielę uroczystym śniadaniem w Stonecroft, lecz po śmierci Alison
postanowiono włączyć do programu nabożeństwo żałobne w jej intencji. Alison została pochowana na
cmentarzu przylegającym do terenu szkoły i nabożeństwo miało być odprawione nad jej grobem.
Alison zapisała w testamencie darowiznę na fundusz stypendialny Stonecroft i zapewne to był
powód pośpiesznie zaplanowanego nabożeństwa.
Main Street niewiele się zmieniła, pomyślała Jean, przejeżdżając wolno przez miasteczko.
Minęło wiele lat od czasu, gdy była tu ostatni raz. Tamtego lata, kiedy ukończyła Stonecroft, rodzice
ostatecznie się rozstali, sprzedali dom i poszli własnymi drogami. Ojciec prowadzi obecnie hotel na
Maui. Matka wyszła ponownie za mąż i przeniosła się do Cleveland. Rozstanie rodziców położyło
miłosierny kres jej pobytowi w Cornwall.
119094987.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin