Poul Anderson - Podniebna krucjata.pdf

(459 KB) Pobierz
Poul Anderson - Podniebna krucjata
Poul Anderson - Podniebna krucjata
POUL ANDERSON
PODNIEBNA KRUCJATA
(The High Crusade)
przełoŜył Jarosław Kotarski
PROLOG
Kiedy kapitan uniósł głowę, osłonięta lampa rzuciła mu na twarz kontrastujące pasy światła i cienia. Przez
otwarte okno wpadało letnie powietrze obcej planety.
- No i... ? - spytał.
- Przetłumaczyłem to - odpowiedział socjotechnik. - Musiałem dokonać ekstrapolacji cofając się od
współczesnych języków i to zabrało mi tyle czasu, chociaŜ dowiedziałem się dość, by móc rozmawiać z tymi
stworzeniami.
- Dobrze - mruknął kapitan - moŜe teraz zrozumiemy, o co tu chodzi. Niech to piorun strzeli! Spodziewałem
się niejednego, ale to...
- Wiem, co pan czuje: pomimo namacalnych dowodów trudno jest mi uwierzyć w ten oryginalny zapis.
- Bardzo dobrze, przeczytam to natychmiast. Nie ma wytchnienia dla potępionych. - Kapitan skinął głową i
socjotechnik opuścił pomieszczenie.
Przez chwilę kapitan siedział bez ruchu, patrząc na dokument, lecz niezbyt go widząc. Sama księga była
niezwykle stara -pergaminowy rękopis w masywnej oprawie. Tłumaczenie otrzymał w zwykłym maszynopisie,
lecz lękał się ruszyć kartki, jakby w obawie przed tym, co mógł na nich znaleźć. Ponad tysiąc lat temu
nastąpiła tu jakaś niesamowita katastrofa, a jej skutki nadal jeszcze dawały znać o sobie. Poczuł się
zagubiony i samotny -dom był tak daleko.
JednakŜe...
Zaczął czytać.
ROZDZIAŁ I
Arcybiskup William, najbardziej uczony i najświętszy miedzy prałatami, nakazał mi spisać w mowie
angielskiej owe wielkie wydarzenia, których pokornym świadkiem byłem; podejmuje zatem to pióro w imię
Pana i mego świętego patrona, ufając, iŜ ich przychylność będzie mi towarzyszyła i wesprze mój marny talent
dziejopisa w imię przyszłych pokoleń, którym studiowanie historii podbojów sir Rogera de Tourneville moŜe
przynieść korzyść i naukę taką, by czcili wielkiego Boga, za sprawą którego wszystko się dokonuje.
Będę pisał o owych wydarzeniach na tyle dokładnie, na ile je pamiętam, odrzucając pochlebstwa i obawy,
gdyŜ większość z tych, którzy mieli w nich swój udział, juŜ nie Ŝyje. Ja sam nie jestem nikim waŜnym, lecz
dobrze jest przedstawić osobę kronikarza, by inni ocenili jego prawdomówność, niech zatem wolno mi będzie
najpierw rzec parę słów o sobie.
Urodziłem się lat około czterdziestu przed rozpoczęciem tej opowieści jako młodszy syn Wata Browna,
kowala w małym miasteczku Ansby, leŜącym w północno-wschodnim Lincolnshire. Ziemie te były lennem
barona de Tourneville, którego zamek stał na wzgórzu tuŜ nad moim miastem. Było tam takŜe niewielkie
opactwo franciszkańskie, do którego przystąpiłem będąc małym chłopcem. Dzięki temu, Ŝe posiadam niejaką
umiejętność (jedyną, jak się obawiam) czytania i pisania, często kazano mi uczyć owych sztuk nowicjuszy i
dzieci ludzi świeckich. Moje przezwisko z lat dziecinnych przełoŜyłem na łacinę i utworzyłem z niego moje
imię zakonne: przez pokorę zostałem bratem Parvusem, jestem bowiem niskiego wzrostu i małej urody, mam
jednak szczęście zyskiwać zaufanie dzieci.
W roku pańskim 1345, sir Roger, wówczas baron, zbierał armię ochotników, by połączyć się z naszym
królem Edwardem II i jego synem na wojnie francuskiej. Miejscem spotkania było Ansby i do pierwszego
maja zebrało się tam całe wojsko. Obozowisko stało na błoniach, lecz sama jego obecność zmieniła nasze
ciche miasteczko w jeden zamtuz. Łucznicy, kusznicy, pikinierzy i jeźdźcy tłoczyli się na błoniastych ulicach
pijąc, grając, szukając towarzystwa ulicznic, krotochwiląc i wykłócając się, takoŜ wystawiając swoje dusze i
nasze domostwa na niebezpieczeństwa. W rzeczy samej straciliśmy w ogniu dwa domy. JednakŜe Ŝołnierze
Strona 1
Poul Anderson - Podniebna krucjata
przynieśli ze sobą niezwykły zapał i pragnienie sławy takie, Ŝe nawet chłopi pańszczyźniani myśleli z tęsknotą
o pójściu z nimi, gdyby to było tylko moŜliwe. I ja zabawiałem się takimi myślami: w mym przypadku wszakŜe
mogło się to łatwo sprawdzić, jako Ŝe nauczałem syna sir Rogera będąc i na polecenia tego ostatniego.
Baron mówił o uczynieniu mnie swym sekretarzem, mój opat miał jednak co do tego wątpliwości.
Tak się więc rzeczy miały, kiedy przybył statek wersgorski.
Dobrze pamiętam ów dzień: wyszedłem załatwić parę spraw. Pogoda zmieniła się po deszczu na
słoneczną - na ulicach było błota po kostki. Przedzierałem się między Ŝołnierzami wałęsającymi się bez celu i
kłaniałem się tym, których znałem. Naraz podniósł się wielki krzyk. Jak inni - uniosłem głowę.
BoŜe! To było jak cud! Z nieba spływał statek cały z metalu, zdając się puchnąć przez szybkość opadania.
Nie widziałem dokładnie jego kształtu, tak oślepiał mnie odblask słońca od jego burt. Był to ogromny walec,
długi,- jak sądziłem - na jakie dwa tysiące stóp, a poza szumem wiatru nie było słychać Ŝadnego dźwięku.
Ktoś krzyknął, jakaś niewiasta uklękła w kałuŜy i jęła klepać modlitwy. Ktoś inny zawołał, Ŝe pojmuje swoje
grzechy i przyłączył się do niej. Choć było to postępowanie godne pochwały, wiedziałem Ŝe gdyby zaczęła się
panika, taka ciŜba zadepcze się i zatratuje. Jeśli Bóg zesłał tego gościa, nie to leŜało w Jego intencjach.
Ledwie wiedząc, co czynię, wskoczyłem na wielkie Ŝelazne działo, którego podstawa tonęła w błocie po
koła.
- Uspokójcie się! - krzyknąłem. - Nie obawiajcie się! Trwajcie w wierze i bądźcie spokojni.
Moje słabe popiskiwanie pozostało niedosłyszanym, lecz wówczas Czerwony John Hameward, kapitan
łuczników, wskoczył obok mnie. Ów wesoły olbrzym z włosami jak miedź i roziskrzonymi oczyma był moim
przyjacielem, odkąd przybył.
- Nie wiem, co to jest! - wrzasnął przekrzykując ogólne zamieszanie. - MoŜe to jakaś francuska sztuczka,
moŜe teŜ być przyjazne, a wtedy nasz strach wyglądałby głupio. Chodźcie ze mną, Ŝołnierze. Spotkamy się z
tym, gdy wyląduje!
- Czary! - krzyknął jakiś starzec. - To czary i jesteśmy zgubieni!
- Wcale nie - powiedziałem mu. - Czary nie mogą uczynić nic złego dobrym chrześcijanom.
- Ale ja jestem nędznym grzesznikiem!
- W imię świętego Jerzego i króla Edwarda! - wrzasnął Czerwony John i rzucił się ulicą. Zakasałem habit i
pobiegłem za nim co tchu, próbując sobie przypomnieć formuły egzorcyzmów.
Obejrzawszy się przez ramię zauwaŜyłem ze zdziwieniem, Ŝe większość towarzystwa podąŜa za nami. Nie
tyle wzięli sobie do serca przykład łucznika, ile obawiali się pozostać bez przywódcy. Pobiegliśmy więc
najpierw do obozu po broń, a potem ruszyliśmy na błonia. Dostrzegłem wypadający zza murów zamku
oddział jazdy. Prowadził go sir Roger de Tourneville, bez zbroi, lecz z mieczem u boku. Czerwony John z nim
pospołu zmusili hałastrę do stanięcia w jakim takim szyku i ledwie im się to udało, kiedy wielki okręt
wylądował.
Wbił się głęboko w grunt pastwiska; musiał być nadzwyczaj cięŜki, tym bardziej więc nie pojmowałem, co
utrzymywało go w powietrzu. Spostrzegłem, Ŝe jest to gładka skorupa bez rufy czy forkasztelu. Nie
oczekiwałem, Ŝe zobaczę wiosła, ale zastanawiał mnie brak Ŝagli. Dostrzegłem jednakŜe wieŜyczki, z których
wyglądały lufy podobne armatnim.
Zapadła przeraŜająca cisza; sir Roger podjechał do miejsca, gdzie stałem szczękając zębami.
- Jesteś uczonym klerykiem, bracie Parvusie - rzekł spokojnie, choć jego nozdrza były blade, a włosy
zlepiał pot. - Co o tym sądzisz?
- Prawdę mówiąc nic, panie - wyjąkałem. - StaroŜytne opowieści mówią o czarownikach, takich jak Merlin,
którzy mogli latać...
- Czy to moŜe pochodzić z niebios? - spytał i przeŜegnał się.
- Nie mnie to stwierdzić - spojrzałem bojaźliwie w kierunku nieba. - Jednak nie widzę chóru anielskiego.
Ze statku dobiegł przytłumiony szczęk, który zatonął w jednym jęku trwogi, kiedy okrągłe drzwi zaczęły się
otwierać. Ale wszyscy stali na swoich miejscach, jak przystało na Anglików; chyba Ŝe byli zbyt wystraszeni,
aby uciec.
Dojrzałem, Ŝe drzwi były podwójne, z komorą pomiędzy, a spod nich na podobieństwo drugiego języka
wysunął się metalowy pomost i dotknął ziemi. Podniosłem krucyfiks siejąc na prawo i lewo zdrowaśki.
Na zewnątrz wyszedł jeden z załogi. Wielki BoŜe - jak mam opisać grozę tego pierwszego widoku?
Wrzasnęło mi coś w głowie: to niechybnie demon z najniŜszych kręgów piekieł.
Wzrostu miał jakie pięć stóp, był bardzo szeroki i muskularny, odziany w kurtę o srebrnym połysku. Jego
skóra była bezwłosa, koloru głębokiego błękitu. Miał krótki, gruby ogon, długie i spiczaste odstające uszy po
bokach okrągłej głowy. Z twarzy wyzierały wąskie, bursztynowe oczy umieszczone nad niewielkim ryjem,
choć wysokie czoło zdawało się oznaczać duŜą inteligencję.
Ktoś zaczai krzyczeć, a Czerwony John ujął wymownie łuk.
- Cicho tam! - ryknął. - Zatłukę pierwszego, który się poruszy.
Tym razem prawie nie myślałem o tej groźbie; podnosząc wyŜej krucyfiks zmusiłem miękkie nogi, aby
poniosły mnie o parę kroków dalej, drŜącym głosem odmawiając jednocześnie egzorcyzmy. Byłem pewien,
Ŝe to i tak nic nie pomoŜe - oto nadszedł koniec świata.
Strona 2
Poul Anderson - Podniebna krucjata
Gdyby demon pozostał tam stojąc, szybko byśmy się załamali i uciekli. On jednakŜe podniósł tubę
trzymaną w dłoni i wystrzelił białym oślepiającym płomieniem. Usłyszałem trzask i zobaczyłem, jak razi on
stojącego opodal łucznika. Ogarnął go ogień i Ŝołnierz upadł martwy ze zwęgloną piersią.
Wyłoniły się trzy dalsze demony.
śołnierzy nauczono działać, a nie dumać, gdy dzieją się takie rzeczy. Łuk Czerwonego Johna zaśpiewał i
najbliŜszy demon zawisł na pomoście przeszyty długą na łokieć strzałą. Widziałem, jak kaszle krwią i umiera.
Powietrze nagle pociemniało od pocisków, jakby ten jeden strzał wyzwolił setkę innych. Trzy pozostałe
demony padły nabite strzałami tak gęsto, jakby słuŜyły za tarcze strzelnicze na zawodach.
- MoŜna ich zabić! - krzyknął sir Roger. - Za świętego Jerzego i miłą Anglię! - dodał i spiął konia ostrogami
ruszając prosto w stronę pomostu.
Mówi się, Ŝe strach rodzi niezwykłą odwagę: z szaleńczym okrzykiem cała armia pognała za nim. Muszę
wyznać, Ŝe i ja wydałem okrzyk i wbiegłem do środka.
Z tej walki, która rozszalała się po wszystkich korytarzach i pomieszczeniach, pamiętam niewiele. Gdzieś
od kogoś dostałem topór; pozostała we mnie niespokojna pamięć ciosów zadawanych w złe niebieskie
twarze, które wyrastały, aby zawarczeć na mnie; upadków na spływających krwią podłogach, zbierania się do
wciąŜ nowych uderzeń. Sir Roger nie miał jak dowodzić bitwą - jego ludzie po prostu oszaleli. Widząc, Ŝe
demony moŜna zabijać, pragnęli to uczynić z nimi wszystkimi.
Załoga statku liczyła około setki, lecz niewielu miało broń. Później odkryliśmy ich zbrojownię, lecz
najeźdźcy liczyli bardziej na wywołanie paniki. Nie znając Anglików nie oczekiwali kłopotów. Ich artyleria była
gotową do uŜycia, lecz. skoro znaleźliśmy się wewnątrz statku, stała się bezuŜyteczna.
W niecałą godzinę mieliśmy ich wszystkich.
Przecisnąłem się przez pobojowisko i załkałem i radości na widok błogosławionego blasku słonecznego.
Sir Roger sprawdzał z dowódcami, jakie są nasze straty, które wyniosły jedynie piętnastu zabitych. Kiedy tam
stałem, trzęsąc się z wyczerpania, wynurzył się Czerwony John Hameward z przewieszonym przez ramię
demonem. Rzucił stworzenie u stóp sir Rogera.
- Tego jednego ogłuszyłem pięścią, panie. Pomyślałem, Ŝe moŜe jednego zechcesz wziąć Ŝywcem, póki
co, aby go podpytać. Czy teŜ moŜe nie ryzykować i uciąć mu juŜ teraz jego wstrętny łeb?
Sir Roger zastanowił się, jako pierwszy z nas wszystkich pojmując wszystkie niezwyczajności tego
wydarzenia. Ponury uśmiech wykrzywił mu usta. Odparł po angielsku, lecz tak samo płynnie jak
francuszczyzną, której zwykle uŜywał.
- Jeśli to demony, to naleŜą do lichej rasy, skoro tak łatwo je zabić, łatwiej niŜ ludzi. Nie więcej wiedzieli o
obronie, niŜ moja mała córeczka; mniej nawet, bo ona dała mi moc bolesnych prztyczków w nos. Sądzę, Ŝe
łańcuch utrzyma to stworzenie, czyŜ nie, bracie Parvusie?
- Tak, mój panie - wyraziłem swój pogląd - choć byłoby lepiej umieścić w jego pobliŜu parę relikwii i Hostię.
- Zatem bierz go do opactwa i zobacz, co uda się z niego wyciągnąć; poślę z tobą straŜ. I przyjdź dziś na
wieczerzę.
- Panie - zauwaŜyłem gniewnie - trzeba wam wziąć udział w wielkiej mszy dziękczynnej, nim poczynisz
cokolwiek innego.
- Tak, tak - odparł niecierpliwie. - Porozmawiaj o tym z opatem i czyńcie, co uznacie za najlepsze. Ale na
wieczerzę przyjdź; opowiesz mi, czego się dowiedziałeś.
Jego wzrok skierował się na metalowy okręt i sir Roger pogrąŜył się w zadumie.
ROZDZIAŁ II
Przyszedłem, jak kazano i za zgodą opata, który uwaŜał, Ŝe w tym przypadku siły kościelne i świeckie
powinny zostać zjednoczone. Miasteczko było dziwnie ciche, kiedy szedłem jego ulicami, i tylko z obozu
dochodziły mnie odgłosy kolejnej mszy. Ponad tym wszystkim wznosił się, niby góra, lśniący kadłub statku
przybyszów.
Czuliśmy się podniesieni, na duchu i trochę pijani, jak sądzę, sukcesem nad siłami nie z tego świata.
Trudno było uniknąć wypływającego z samozadowolenia wniosku, Ŝe Bóg nam sprzyja.
Minąłem mury obsadzone potrójną straŜą i wszedłem bezpośrednio do wielkiego hallu. Zamek Ansby był
starą budowlą normańską, zbyt ponurą, aby na nią patrzeć, i zbyt zimną, aby w niej mieszkać. Zapadłą juŜ w
hallu ciemność rozjaśniały świece i wielkie palenisko; światło migotało na róŜnorakiej broni i gobelinach
porozwieszanych na ścianach, teraz skrytych w cieniu. Szlachta i znaczniejsi mieszczanie oraz Ŝołnierze
siedzieli za stołem; słychać było gwar rozmów, słuŜący biegali wokoło, na matach igrały psy. Pokrzepiająca
scena, za którą kryło się jednak wielkie napięcie. Sir Roger skinął na mnie, abym zasiadł razem z nim i jego
panią, co było znacznym zaszczytem.
Pozwólcie, Ŝe opiszę tu Rogera de Tourneville, rycerza i barona. Był on wysokim, silnie zbudowanym
trzydziestolatkiem o szarych oczach i wyrazistym obliczu z zakrzywionym nosem. Miał jasne włosy, trefione
na zwykły sposób walecznych męŜów: gęste na czubku i wygolone poniŜej, co w pewien sposób ujmowało
jego ogólnie dobrej aparycji, uszy miał bowiem jak uchwyty od dzbana. Rodzinna okolica sir Rogera była
Strona 3
Poul Anderson - Podniebna krucjata
biedna i zacofana, a sir Roger większość czasu spędzał na wojnie i stąd brakowało mu wykwintnych manier,
choć był bystry i uprzejmy na swój sposób. Jego Ŝona, lady Katarzyna, była córką wicehrabiego de Mornay i
wielu sądziło Ŝe wyszła za mąŜ poniŜej swego stanu i majątku, wychowała się bowiem w Winchester, pośród
szyku i najnowszych mód. Była bardzo piękna, miała błękitne oczy i kasztanowe włosy, lecz wyczuwało się w
niej osobę o nieugiętej woli. Mieli tylko dwoje dzieci: Roberta, miłego sześcioletniego chłopca, którego
uczyłem, i dziewczynkę o imieniu Matylda.
- A zatem, bracie Parvusie - zagrzmiał mój pan - siadajŜe, wypij puchar wina. Na rany Chrystusa, taka
okazja wymaga czegoś więcej, niźli piwa!
Delikatny nosek-lady Katarzyny zmarszczył się odrobinę: w jej dawnym domu piwo uwaŜane było za napój
gminu. Kiedy juŜ siedziałem, sir Roger nachylił się ku mnie i spytał:
- CóŜ odkryłeś? Czy ten, którego pojmaliśmy, to demon?
Nad stołem zapadła, cisza; nawet psy zamilkły. Słyszałem trzask płomieni w palenisku i szelest starych,
pokrytych kurzem chorągwi zwisających z pułapu.
- Sądzę, Ŝe tak, mój panie - odparłem ostroŜnie - bo mocno się wzburzył, gdy skropiliśmy go wodą
święconą.
- Ale nie zniknął w kłębie dymu? Ha! Jeśli to demon, to nie pokrewny Ŝadnemu, o których słyszałem. Są
śmiertelni jak ludzie.
- Nawet bardziej, panie - stwierdził jeden z kapitanów - nie mogą bowiem posiadać duszy.
- Nie interesują mnie ich przeklęte dusze - parsknął sir Roger. - Chcę poznać ich statek, Chodziłem po
nim, gdy walka się skończyła. Jest olbrzymi. Moglibyśmy na jego pokładzie zmieścić całe Ansby i jeszcze by
było dość miejsca. Pytałeś demona, czemu tylko stu ich potrzebowało aŜ takiej przestrzeni?
- Niedorzeczność! Wszystkie demony znają łacinę. Ten jest po prostu uparty.
- A moŜe by tak krótkie spotkanie z twoim katem? - spytał sir Owain Montbelle..
- Nie - odparłem. - Lepiej tego nie robić. Zdaje się, Ŝe on moŜe szybko nauczyć się wszystkiego: juŜ
powtarza za mną sporo słów i nie sądzę, by tylko udawał niewiedzę. Dajcie mi parę dni, a będę mógł z nim
porozmawiać.
- Kilka dni to moŜe być za wiele - mruknął sir Roger. Rzucił psom obgryzioną uprzednio wołową kość i
hałaśliwie oblizał palce. Lady Katarzyna zrobiła niezadowoloną minę i wskazała na miseczko z wodą oraz
ręcznik, spoczywające przed nim.
- Wybacz, najdroŜsza - wymamrotał sir Roger. - Nigdy nic mam pamięci do tych wynalazków. Sir Owain
wybawił go z zakłopotania, pytając:
- Czemu to parę dni ma być długo? PrzecieŜ nie spodziewacie się następnego okrętu?
- Nic. Ale ludzie będą zbyt długo obozować w spoczynku. Byliśmy juŜ prawie gotowi do wymarszu, a tu
takie coś...
- No i co? Nic moŜemy wyruszyć planowanego dnia?
- Nic, głupcze! - Pięść sir Rogera wylądowała na stole. Kielich podskoczył. - Nic widzisz, jaka to okazja?
Niechybnie zesłali nam ją sami święci.
Kiedy siedzieliśmy przeraŜeni, on mówił dalej z pasją: -.MoŜemy na pokład tej machiny wziąć całą
wyprawę: konie, krowy, świnie, ptactwo - nic będziemy się martwić o zapasy. Niewiasty teŜ i wszystkie
wygody domowe, l czemu nie dziatwę? Nie zwaŜajmy na zbliŜające się Ŝniwa; zboŜe moŜe rosnąć jakiś czas
bez dozoru, a przezorniej trzymać wszystkich razem na wypadek drugich takich odwiedzin. Nie wiem, jakie
moce posiada ten statek prócz latania, ale sam jego widok wzbudzi taki strach, Ŝe prawic nie będziemy
musieli walczyć. Weźmy go więc za Kanał Angielski i skończmy wojnę z Francuzem do połowy tego
miesiąca. Pojmujecie? Wówczas pójdziemy dalej i wyzwolimy Ziemię Świętą, i powrócimy na czas
sianokosów!
Długa cisza skończyła się nagle taką burzą wiwatów, Ŝe moje słabe sprzeciwy zostały zagłuszone.
UwaŜałem cały ten plan za szaleństwo i tak teŜ myślała, jak spostrzegłem, lady Katarzyna oraz parę innych
osób. Reszta jednak śmiała się i krzyczała, aŜ huczało w sali.
Sir Roger obrócił się ku mnie z zaczerwienionym obliczom.
- To zaleŜy od ciebie, bracie Parvusie. Jesteś najlepszym z nas wszystkich w sprawach języków. Masz
nakłonić demona, aby mówił, lub nauczyć go tej sztuki. On musi nam pokazać, jak Ŝeglować tym statkiem!
- Mój szlachetny panie -jęknąłem.
- Wspaniale! - Sir Roger klepnął mnie w plecy tak, Ŝe zakrztusiłem się i omal nie zleciałem z zydla. -
Wiedziałem, Ŝe moŜesz to uczynić. Twą nagrodą będzie przywilej udania się z nami! I stało się tak, jakby
miasteczko i wojsko jednego doznali opętania. Z pewnością jedynym roztropnym wyjściem byłoby wysłać
posłanie do biskupa i do samego Rzymu z błaganiem o rade. Ale nie, oni musieli jechać natychmiast i to
wszyscy: Ŝony nic opuszczą swoich męŜów rodzice dzieci, dziewki kochanków. NajniŜszy chłop
pańszczyźniany spozierał ze swego poletka, marząc o wyzwoleniu Ziemi Świętej i zebraniu po drodze skrzyni
złota.
CzegóŜ innego moŜna oczekiwać od ludu wywodzącego się z Sasów, Duńczyków i Normanów?
Powróciłem do opactwa i spędziłem całą noc na kolanach, modląc się o jakikolwiek znak, lecz święci
Strona 4
Poul Anderson - Podniebna krucjata
zachowali milczenie, wobec czego udałem się po jutrzni do opata i z cięŜkim sercem powiedziałem, co
zarządził baron. Opat był zły, Ŝe nie zezwolono nam najpierw porozumieć się z władzami kościelnymi, lecz
postanowił, Ŝe najlepiej będzie, jeśli zrazu się podporządkujemy. Zostałem zwolniony z innych obowiązków,
abym mógł porozumieć się z demonem.
Oporządziłem się i udałem do celi, w której go trzymaliśmy. Była to wąska komnata, znajdująca się w
połowie pod ziemią, uŜywana zwykle przez pokutników. Brat Tomasz, nasz kowal, wykonał łańcuchy, którymi
przykuł stwora do ściany. Ten leŜał na słomianym sienniku, przedstawiając sobą przeraŜający widok w
ciemności. Jego pęta szczęknęły, kiedy powstał na moje wejście. Nasze relikwie znajdowały się w pobliŜu,
tuŜ poza jego świętokradczym zasięgiem, aby kość udowa świętego Osberta i mleczny ząb trzonowy
świętego Willibalda nie pozwoliły mu rozerwać więzów i uciec z powrotem do piekła.
ChociaŜ nie byłbym niezadowolony, gdyby tak uczynił.
PrzeŜegnałem się i przykucnąłem, cały czas pod spojrzeniem jego Ŝółtych oczu. Przyniosłem papier,
atrament i pióro, aby spoŜytkować ów niewielki talent do rysowania, jaki posiadałem. Naszkicowałem
człowieka i rzekłem - Homo - wydawało mi się bowiem roztropniejsze uczyć go łaciny niŜ jakiegokolwiek
języka właściwego jednemu tylko narodowi. Po czym narysowałem drugiego człowieka i pokazałem mu,
mówiąc na tych dwóch: homines. Tak się to zaczęło, a on uczył się szybko.
Wkrótce poprosił o papier, który mu dałem: rysował znacznie lepiej ode mnie. Powiedział, Ŝe imię jego
brzmi Branithar, a jego rasa zowie się Wersgor. Nic umiałem znaleźć tych terminów, w demonologii, lecz
później pozwoliłem mu kierować naszymi studiami (jako Ŝe jego rasa uczyniła naukę z nabywania nowych
języków) i tym sposobem praca posuwała się znacznie szybciej.
Pracowałem z nim długie godziny i przez parę następnych dni niewiele oglądałem świata poza celą. Sir
Roger trzymał swą zdobycz w ukryciu i myślę, Ŝe najbardziej obawiał się, Ŝe jakiś hrabia lub ksiąŜę mógłby
zająć statek dla siebie. Baron spędzał na jego pokładzie długie godziny razem z co śmielszymi ludźmi,
próbując zgłębić istotę wszystkich napotkanych cudów.
Do tego czasu Branithar nauczył się juŜ narzekać na wyŜywienie złoŜone z chleba i wody i grozić zemstą.
WciąŜ się go obawiałem, lecz udawałem odwaŜnego. Naturalnie, nasza rozmowa była o wiele wolniejsza, niŜ
ją tutaj przedstawiam, z wieloma przerwami, kiedy to szukaliśmy słów lub wyjaśnialiśmy sobie ich znaczenie.
- Sami tego chcieliście - oznajmiłem mu. - Trzeba było się zastanowić przed podjęciem ataku na
chrześcijan.
- Co to są chrześcijanie?
Osłupiały pomyślałem, Ŝe niechybnie udaje niewiedzę. Jako sprawdzian odmówiłem przed nim Ojcze
Nasz. Nie uniósł się w dymie, co mnie zaciekawiło.
- Myślę, Ŝe rozumiem - mruknął. - Masz na myśli jakieś prymitywne bóstwo plemienne.
- śadne takie bluźnierstwo! - zdenerwowałem się i zabrałem się za objaśnianie kanonów wiary, lecz ledwie
doszedłem do Przeistoczenia, zamachał niecierpliwie niebieską ręką. Byłaby bardzo podobna do ludzkiej,
gdyby nie szerokie, ostre paznokcie.
- NiewaŜne. Czy wszyscy chrześcijanie są tak bojowi jak wasi ludzie?
- Lepiej by wam poszło z Francuzami - przyznałem. -Waszym nieszczęściem było to, Ŝe wylądowaliście
wśród Anglików.
- Uparte plemię. Będzie to was drogo kosztować, ale jeśli uwolnicie mnie od razu, spróbuję złagodzić
zemstę, jaka na was spadnie.
Język przywarł mi do podniebienia, lecz odkleiłem go i poprosiłem łagodnie, aby demon to wyjaśnił. Skąd
pochodzi i jakie są jego intencje?
Wyjaśnienia zabrały mu moc czasu, gdyŜ same pojęcia były dziwne. Myślałem, Ŝe z pewnością kłamie,
lecz w rezultacie przynajmniej nauczy się łaciny.
W jakieś dwa tygodnie po wylądowaniu w opactwie pojawił się sir Owain Montbelle i zaŜądał widzenia ze
mną. Spotkałem go w ogrodzie klasztornym, znaleźliśmy ławkę i usiedliśmy.
Sir Owain był młodszym synem mniejszego barona na Bagnach, z jego drugiego małŜeństwa z Walijką.
Ośmielę się zauwaŜyć, Ŝe w piersi jego tlił się chyba dawny konflikt tych dwóch narodów, lecz był w nim
równieŜ walijski urok. Uczyniony paziem, a potem giermkiem przy wielkim rycerzu królewskiego dworu, młody
Owain zawładnął sercem swego pana i został wychowany ze wszystkimi przywilejami właściwymi dla
wyŜszych sfer. PodróŜował wiele, za granicę, stał się trubadurem o pewnej sławie, pasowano go na rycerza -
i naraz został bez grosza przy duszy. W nadziei zdobycia fortuny przywędrował do Ansby, aby przystąpić do
armii sir Rogera. Choć był odwaŜny, był równieŜ niebywale przystojny i wielu powiadało, Ŝe mąŜ nie moŜe
czuć się bezpiecznie, gdy on był w pobliŜu. Nie było to całkiem zgodne z prawdą, jako Ŝe sir Roger polubił
młodzieńca; doceniał zarówno rozsądek, jak i wykształcenie, i rad był, Ŝe lady Katarzyna miała w końcu z kim
porozmawiać o ciekawych (dla niej) sprawach.
- Przychodzę od mego pana, bracie Parvusie - zaczął sir Owain. - Chciałby wiedzieć, ile ci jeszcze
potrzeba czasu, aby obłaskawić tę bestię.
- Ach... on mówi juŜ dość płynnie - tylko trzyma się uparcie zupełnych kłamstw, których nie uwaŜałem za
warte ujawnienia.
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin