Masterton Graham - Geniusz.doc

(2322 KB) Pobierz
GRAHAM MASTERTON

Graham Masterton

 

 

Geniusz


„Żaden Japończyk nigdy nie wylądował na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych Ameryki w żadnym momencie II wojny światowej”.

 

California Historical Society

 

 

 

Solana Beach, południowa Kalifornia 24 września 1942

 

Znajdowali się o dobre ćwierć mili od brzegu, gdy księżyc w pełni wyłonił się zza chmur, blady niczym papierowy lampion. Z rosnącą desperacją cięli wiosłami niespokojną wodę. A więc stracili ostatniego sprzymierzeńca: ciemność. Wiatr dął w ich twarze pod niewielkim kątem, z prędkością piętnastu węzłów.

 

Przed nimi pieniły się przy brzegu wysokie fale, a biała piana unosiła się wysoko w powietrze.

 

Major Ganji Nishino dostrzegł już linię brzegu i zarysy nieregularnie porozrzucanych domków plażowych. W świetle księżyca wyglądały dziwnie majestatycznie; przypominały odrobinę dom jego ojca w Kioto, małej nadmorskiej osadzie, zamieszkanej głównie przez poławiaczy pereł. Zauważył jakby ćmy, poruszające się po wybrzeżu, jednak od razu zdał sobie sprawę, że to nie są ćmy, lecz przyciemnione światła samochodów, poruszających się Pacific Coast Highway.

 

Opóźnienie sięgało już dwóch godzin, a wciąż brakowało im siedmiu - ośmiu minut do osiągnięcia brzegu. Major Nishino zdawał sobie sprawę, że jest już zbyt późno, by przystępować do realizacji podstawowego planu. Jeżeli podstawowa misja miałaby się nie powieść, majorowi Nishino rozkazano, by uderzył w cel alternatywny. W tej chwili jednak nie brał jeszcze pod uwagę możliwości niepowodzenia. Sam taki pomysł smakował równie cierpko jak sól w jego ustach, sól zmieszana z krwią.

 

Z furią i uporem poruszał wiosłem. Mała, gumowa łódź podskakiwała na falach niczym drobna piłeczka. Była z całą pewnością za mała do tej misji, a jednak nie mieli wyboru: szerokość włazów łodzi podwodnej wynosiła niewiele ponad pół metra i z trudnością przeciskał się przez nie marynarz w pełnym oporządzeniu.

 

Nadludzkie wysiłki przyniosły po kilku minutach upragniony rezultat: wylądowali na brzegu. Major Nishino natychmiast dał sygnał marynarzom z drugiej łódki, by zbliżyli się do niego i jego załogi.

 

Po raz czwarty już lądował na terytorium wroga. Niedawno dowodził dwunastoosobową misją dywersyjną przeciwko Brytyjczykom w Rangunie. Pod osłoną ciemności przypłynął przez rzeki Salween i Sittang, po czym podrzynał gardła śpiących żołnierzy nieprzyjaciela z chłodem i precyzją, jakby to były co najwyżej kaczki, które należy zarżnąć i wypatroszyć. Żołnierze bali się go, lecz jednocześnie podziwiali. Otrzymał od nich przezwisko Wiatr Śmierci: niewidzialny, lecz nieuchronny w skutkach, które ze sobą niesie. Jednak nawet dla majora Nishino zadanie, które należało wykonać dzisiejszej nocy, znacznie różniło się od dotychczasowych. Tym razem on i jego sześciu ludzi, w odległości czterech tysięcy mil od wybrzeży ojczyzny, zdani byli wyłącznie na siebie i własne siły. Jeżeli któryś z nich zginie, nie znajdzie się nikt, kto zabierze ciało i zawiezie do domu.

 

Major Nishino nie bał się śmierci. Tak naprawdę zbyt słabo rozumiał to zjawisko, by się go bać. Bał się niesławy. Wiedział, że jeśli zginie w tym obcym kraju, jego prochy nigdy nie zostaną rozrzucone nad Kioto; nie będzie zresztą na to zasługiwał.

 

Półtora mili za jego plecami oczekiwała łódź podwodna I-17, zanurzona jedynie do głębokości peryskopowej. Jeżeli powrót grupy desantowej opóźni się więcej niż trzydzieści minut, komandor Tagami będzie musiał wykonać rozkaz i odpłynąć.

 

Silna fala wyrzuciła na piaszczysty brzeg łódkę majora Nishino. Po kilku sekundach znalazł się przy niej ponton kapitana Tanabe.

 

Po godzinie wiosłowania na niespokojnym morzu major Nishino czuł się otumaniony.

 

Po kilku krokach niespodziewanie upadł na piasek. Podniósł się szybko i wykonał sześć szybkich, głębokich oddechów, tak jak go uczył ojciec. Wiatr zawsze wie, w którym kierunku zmierza, mawiał. Nabierz go w płuca, a i ty uzyskasz jego pewność.

 

Kapitan Tanabe ciężko oddychał. Nawet jak na Japończyka był wyjątkowo niski i drobny. Zasalutował majorowi i zawołał: - Ameryka!

 

Jego oczy lśniły, a głos zdradzał podekscytowanie.

 

- Tak, kapitanie, Ameryka. Mamy jednak mniej niż czterdzieści minut. Proszę wciągnąć łódki w głąb plaży i ukryć je w piasku. Niech wszyscy ludzie się przebiorą i czekają w pogotowiu.

 

- Ameryka - powtórzył kapitan Tanabe. Rozglądał się dookoła, zachwycony miejscem, w którym się znalazł.

 

- Natychmiast, kapitanie! - warknął na niego major Nishino. Podczas gdy żołnierze wciągali pontony w głąb plaży, major zaczął rozpinać swój czarny, wodoodporny kombinezon. Pod spodem miał białą koszulę z krótkimi rękawami i luźne spodnie, skrojone po amerykańsku. Po chwili zwinął kombinezon i wsunął go pod jedną z łodzi. Odczepił przymocowany do burty karabin automatyczny taisho 14 i sprawdził magazynek.

 

Żołnierze również zdjęli kombinezony i schowali je do łodzi razem z radionadajnikiem. Następnie zaczęli przysypywać pontony piaskiem. Pomrukiwali z wysiłku przy pracy, co w końcu zdenerwowało porucznika Miwę.

 

- Zamknijcie się! - krzyknął. - Ryczycie jak świnie.

 

Major Nishino spojrzał na swój zegarek. Była godzina dwudziesta trzecia siedemnaście i dwadzieścia sekund. Na niebie, wysoko nad jego głową, wesoło skrzyły się gwiazdy. W domu, w Kioto, major Nishino napisał wiele wierszy o gwiazdach. Jego ojciec zawsze powtarzał, że jest zbyt wrażliwy i zbyt romantyczny, aby zostać żołnierzem, nie doceniał jednak ogromnego patriotyzmu swego syna. Teraz major Nishino spoglądał na Wielki Wóz i Gwiazdę Polarną, próbując zwrócić twarz w kierunku ojczyzny. Jeżeli umrę, rozmyślał, Japończycy dowiedzą się, że przedsięwziąłem tę wyprawę po to, by w ich imieniu zadać cios Ameryce. Wielkiej, nadętej, bezdusznej Ameryce.

 

- Jesteśmy gotowi, majorze - dobiegł go głos kapitana Tanabe.

 

Major Nishino uważnie przyjrzał się swoim ludziom. Wszyscy ubrani byli jak typowe amerykańskie nastolatki, w luźne bawełniane koszule i powycierane dżinsy.

 

Oficerowie wywiadu ze sztabu Szóstej Floty, stacjonującego w Kwajalein, postanowili, że drobnej budowy japońscy komandosi unikną niebezpieczeństwa natychmiastowej identyfikacji tylko wtedy, gdy przebiorą się za dorastających młodzieńców. Długo oglądali fotografie w amerykańskim „Life”, zanim podjęli taką decyzję. Nie szczędzono później środków ani wysiłku, by zdobyć autentyczne amerykańskie ubrania.

 

Poza majorem Nishino, uzbrojonym w karabin, komandosi mieli jedynie noże.

 

Wszyscy potrafili, w razie potrzeby, porozumiewać się w języku angielskim. W wypadku, gdyby któregoś schwytano, miał utrzymywać, że jest synem chińskich imigrantów, przynajmniej tak długo aż łódź podwodna I-17 opuści wody nieprzyjaciela.

 

- Nie mamy nawet czterdziestu minut - powiedział major Nishino. - Nasz największy problem polega na tym, że Biały Mędrzec skończył już wykład na uniwersytecie i w tej chwili jest w domu.

 

- Co robimy? - zapytał porucznik Miwa. - Realizujemy plan zapasowy?

 

Major Nishino pokręcił przecząco głową.

 

- Nie. Przybyliśmy tutaj po Białego Mędrca i nie opuścimy Ameryki bez niego.

 

- Ale przecież Biały Mędrzec mieszka aż jedenaście kilometrów stąd, w głębi lądu. Nawet jeżeli uda się nam zdobyć jakiś pojazd...

 

Major Nishino lekko się uśmiechnął.

 

- Amerykańskie samochody są bardzo szybkie - zauważył.

 

- Packardy! - zawołał kapitan Tanabe. - Cadillaki! - Właśnie - przytaknął major Nishino. - Ruszajmy więc i czym prędzej zdobądźmy jeden z nich.

 

Szybkim krokiem skierowali się do parkingu, znajdującego się przy plaży. Major Nishino na wszelki wypadek trzymał w ręce odbezpieczony pistolet, na szczęście jednak nigdzie nie było widać żadnego policjanta ani strażnika. Natomiast na samym skraju parkingu stał stary ciężarowy ford. Był brudny, pordzewiały i już z daleka cuchnął rybami. Major Nishino szarpnął drzwiczki, były jednak zamknięte na klucz. Przez chwilę zastanawiał się, czy ich nie wyrwać, jednak samochód nie wyglądał zbyt zachęcająco; z całą pewnością potrzebna była lepsza maszyna.

 

Postanowił, że najlepiej będzie, jeżeli zatrzymają jakiś pojazd na autostradzie.

 

Na jego znak cała grupa pobiegła w kierunku szosy.

 

Szybko minęli opustoszałą o tej porze stację benzynową, mały sklepik i przydrożny bar o nazwie „Solana Beach Eaterie”, niestarannie wypisanej na drzwiach. Gdzieś w pobliżu zaszczekał pies. Jakiś mężczyzna zawołał: - Zamknij się, durniu! - I szczekanie urwało się.

 

Wreszcie dotarli do autostrady. Z pontonów na oceanie widzieli mnóstwo świateł przejeżdżających samochodów, teraz jednak nagle ich zabrakło. Major Nishino znów popatrzył na zegarek i cicho zaklął. Miał trzydzieści cztery minuty na pokonanie dwudziestu dwóch kilometrów, zupełnie nieznaną drogą, w ciemności, oraz na odszukanie domu Białego Mędrca.

 

Na moment zwątpił, czy operacja ma jakiekolwiek szanse powodzenia. Jeżeli natychmiast nie napatoczy się jakiś szybki samochód...

 

- Co robimy, majorze? - zapytał kapitan Tanabe.

 

- Czekamy - odparł krótko Nishino.

 

Przystanęli na poboczu drogi w cieniu drzewa. Jeden z młodszych żołnierzy napił się podczas przeprawy wody morskiej i teraz zaczął głośno kaszleć.

 

- Zamknij się - warknął major Nishino. - Chcesz, żeby cała Ameryka dowiedziała się, że tu jesteśmy?

 

Po chwili milczenia kapitan Tanabe zasugerował: - A może pójdziemy pieszo do domu Białego Mędrca?

 

- Po co? Nie mielibyśmy już szansy wrócić na łódź. Kapitan Tanabe w wymowny sposób przejechał palcem wskazującym po gardle.

 

- Moglibyśmy go zabić zamiast porywać - zasugerował.

 

- Wiesz dobrze, że mamy rozkaz za wszelką cenę przywieźć go do kraju żywego.

 

Jeżeli nie uda nam się wykonać tego zadania, wysłana zostanie następna misja, by go stąd wydobyć.

 

Kapitan Tanabe ciężko westchnął. Przez chwilę nerwowo przestępował z nogi na nogę, po czym znów się odezwał: - W tej sytuacji proponuję, żebyśmy od razu przystąpili do realizacji planu zapasowego.

 

- Być może będziemy musieli tak postąpić - przyznał major Nishino. - Ale jeszcze nie teraz. Dopóki jest choć cień szansy na zabranie Białego Mędrca do kraju, musimy próbować.

 

- Rozumiem.

 

Gdyby majorowi Nishino nie udało się porwać Białego Mędrca, miał rozkaz skierowania się na północ, do bazy marynarki wojennej w Camp Pendleton i dokonania tam maksymalnych zniszczeń. Plan nosił kryptonim „Ocean w ogniu”.

 

Wydawał się bardziej spektakularnym posunięciem niż porwanie nikomu nie znanego profesora uniwersytetu. A jednak generał-porucznik Shimuzu zapewnił majora Nishino, że uprowadzenie Białego Mędrca może mieć bardziej doniosły wpływ na wynik wojny niż zniszczenie nawet największego składu paliw i amunicji, które Amerykanie szybko i z łatwością uzupełnią.

 

Znów popatrzył na tarczę zegarka. Trzydzieści dwie minuty. Trzydzieści jeden.

 

- Za późno - odezwał się znów kapitan Tanabe. - Chwileczkę - powiedział porucznik Miwa. - Słuchajcie tylko.

 

Zaczęli nasłuchiwać, co nie było łatwe, gdyż wiał silny wiatr. Początkowo major Nishino niczego nie słyszał, jednak po chwili dotarł do niego słaby odgłos silnika pojazdu, zbliżającego się od strony południowej. Szum narastał. Wkrótce komandosi dostrzegli światła samochodowych reflektorów.

 

Major Nishino wyszedł na autostradę. To w tym właśnie miejscu mieli zatrzymać samochód doktora Gatheringa, powracającego z uniwersytetu. Major pamiętał kolor i numer tablicy rejestracyjnej samochodu. Czarny de soto de luxe, BL 2130. Na łuku musiał znacznie zwolnić, tym bardziej że kawałek dalej powinien skręcić w drogę, prowadzącą w głąb lądu, gdzie mieszkał doktor Gathering.

 

Samochód, który teraz się zbliżał, również zwalniał. Trudno było się zorientować, jaka to marka, major Nishino zauważył jednak, że auto jest duże; w tej chwili to było najważniejsze.

 

Machnął kilkakrotnie ręką i samochód zatrzymał się tuż obok niego. Był to biały nash ambassador, półciężarówka. Za kierownicą siedział niski, gruby mężczyzna o wybrylantowanych włosach, ubrany w jasnozielone spodnie.

 

- O co chodzi, przyjacielu? - zapytał.

 

- Popsuł się mój samochód - odparł major Nishino.

 

- Popsuł się twój samochód?

 

- Słaby akumulator. Nie jedzie.

 

- Słaby akumulator, mówisz? Cóż... - kierowca wskazał palcem wprost przed siebie. - Widzisz ten warsztat, dwieście metrów przed nami? Należy do Wall’ego Olsena. Stary Olsen mieszka obok. Zadzwoń do drzwi, a przyjedzie tutaj i ci pomoże. Pewnie będzie marudził, że go wyrwałeś z łóżka, ale z pewnością nie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin