Heinlein Robert A - Kot Ktory Przenika Sciany.rtf

(1032 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

ROBERT A. HEINLEIN

 

 

 

Kot, który przenika ściany

 

(Przełożył: Michał Jakuszewski)

 

 

SCAN-dal


Dla

Jerry’ego, Larry’ego, Harry’ego

Deana, Dana, Jima

Paula, Buza i Sarge’a

(ludzi którym można zaufać).

R.A. H.

 

Miłości! Zmową twej mocy i losu

Chciałbym móc objąć tragedie Kosmosu

Móc go zgruchotać w kawałki, a potem

Zbudować bardziej wedle serca głosu

RUBAJJATY OMARA CHAJJAMA

Czterowiersz 73

(wg Edwarda Fitzgeralda)

przeł. Edward Raczyński


KSIĘGA PIERWSZA

BEZSTRONNY, UCZCIWY


ROZDZIAŁ I

 

Cokolwiek robisz, będziesz tego żałował.

ALLAN McLEOD GRAY 1905-1975

 

- Chcemy, żeby zabił pan człowieka.

Nieznajomy rozejrzał się nerwowo wokół. Uważam, że zatłoczona restauracja nie jest odpowiednim miejscem do tego rodzaju rozmów, gdyż głośny hałas zapewnia jedynie ograniczone bezpieczeństwo.

Potrząsnąłem głową.

- Nie jestem zawodowym mordercą. Zabijanie to jakby moje hobby. Czy jadł pan już kolacje?

- Nie przyszedłem tu jeść. Proszę mi pozwolić...

- No, nie. Muszę nalegać.

Zdenerwował mnie, gdyż przerwał mi wieczór, który spędzałem z cudowną damą. Postanowiłem odpłacić mu pięknym za nadobne. Nie należy tolerować złych manier. Trzeba im dać odpór w sposób uprzejmy, lecz zdecydowany.

Wspomniana dama, Gwen Novak, wyraziła życzenie udania się w ustronne miejsce i odeszła od stolika. W tej samej chwili zmaterializował się Herr Bezimienny, który przysiadł się nie zaproszony. Miałem zamiar kazać mu odejść, gdy wymienił nazwisko Walker Evans.

“Walker Evans” nie istnieje.

Nazwisko to stanowi lub powinno stanowić wiadomość od jednego z sześciorga ludzi, pięciu mężczyzn i jednej kobiety, szyfr, który ma mi przypomnieć o nie spłaconym długu. Można sobie wyobrazić, że spłata kolejnej raty tej bardzo starej należności będzie wymagała, bym kogoś zabił, lecz niekoniecznie. Nierozsądne byłoby, gdybym popełnił zabójstwo na rozkaz nieznajomego tylko dlatego, że je wymienił.

Uważałem, że jestem zobowiązany go wysłuchać, nie miałem jednak zamiaru pozwolić, by zmarnował mi wieczór. Skoro siedział przy moim stoliku, to mógł, do cholery, zachowywać się jak zaproszony gość.

- Proszę pana, jeśli nie ma pan ochoty na całą kolację, niech pan chociaż spróbuje czegoś z zakąsek. Ragout z królika na grzance jest, być może, robione ze szczura, nie z królika, jednakże tutejszy kucharz sprawia, że smakuje jak ambrozja.

- Ale ja nie chcę...

- Proszę. - Podniosłem wzrok i spojrzałem na kelnera. - Morris!

Wezwany natychmiast znalazł się u mego boku.

- Proszę trzy razy ragout z królika, Morris, i poproś Hansa, żeby wybrał dla mnie białe, wytrawne wino.

- Tak jest, doktorze Ames.

- Proszę nie podawać, dopóki pani nie wróci, jeśli można prosić.

- Oczywiście, sir.

Odczekałem, aż kelner się oddali.

- Moja towarzyszka wkrótce nadejdzie. Ma pan zaledwie chwilę na wytłumaczenie wszystkiego na osobności. Proszę zacząć od podania mi swego nazwiska.

- Moje nazwisko nie ma znaczenia. Ja...

- No nie, mój panie! Nazwisko. Słucham.

- Kazano mi powiedzieć po prostu: “Walker Evans”.

- To już słyszałem. Pan jednak nie nazywa się Walker Evans, a ja nie zadaję się z ludźmi, którzy nie chcą podać nazwiska. Proszę mi powiedzieć, kim pan jest. Dobrze by też było, gdyby przedstawił pan dowód tożsamości na potwierdzenie pańskich słów.

- Ale... pułkowniku, znacznie ważniejsze jest, bym wytłumaczył panu, kto ma umrzeć i dlaczego to pan musi go zabić! Musi pan to przyznać!

- Nic nie muszę. Pańskie nazwisko, sir! I dowód. Proszę mnie też nie nazywać “pułkownikiem”. Jestem doktor Ames.

Byłem zmuszony podnieść głos, żeby mnie nie zagłuszył łomot perkusji. Zaczynał się opóźniony wieczorny show. Lampy przygasły. Światło reflektora padło na konferansjera.

- No dobrze, dobrze! - Mój nieproszony gość sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął portfel. - Ale Tolliver musi umrzeć przed południem w niedzielę. W przeciwnym razie wszyscy zginiemy! - Otworzył portfel, by pokazać mi dowód. Nagle na jego białej koszuli pojawiła się mała, ciemna plama. Zrobił zdziwioną minę, po czym powiedział cicho: - Bardzo mi przykro - i pochylił się ku przodowi. Zdawało się, że próbuje powiedzieć coś jeszcze, lecz krew buchnęła mu z ust, a głowa opadła powoli na obrus.

Zerwałem się natychmiast z krzesła i stanąłem u jego prawego boku. Niemal równie szybko u lewego pojawił się Morris. Być może pragnął mu pomóc. Ja nie. Było na to zbyt późno. Czteromilimetrowa strzałka pozostawia mały otwór wlotowy, zaś rany wylotowej nie zostawia w ogóle. Eksploduje wewnątrz ciała. Jeśli trafia w tułów, śmierć następuje błyskawicznie. Moim zamiarem było przyjrzeć się zebranym - i jeszcze jeden drobiazg.

Podczas gdy ja próbowałem wypatrzyć mordercę, główny kelner i porządkowy podbiegli do Morrisa. Cała trójka poruszała się z taką szybkością i wprawą, że można by pomyśleć, iż zabójstwo jednego z gości za stolikiem jest tu codziennym wydarzeniem. Usunęli zwłoki szybko i w sposób nie rzucający się w oczy, jak chińscy rekwizytorzy. Czwarty człowiek zwinął obrus, zabrał go wraz z zastawą, wrócił natychmiast z drugim i nakrył na dwie osoby.

Usiadłem z powrotem. Nie zdołałem dostrzec ewentualnego mordercy. Nie zauważyłem nawet, by ktoś okazywał podejrzany brak zainteresowania zamieszaniem przy moim stoliku. Ludzie gapili się w tę stronę, gdy jednak ciało zniknęło, przestali to robić i skierowali uwagę na przedstawienie. Nie było żadnych wrzasków ani okrzyków grozy. Wyglądało na to, że ci, którzy dostrzegli to wydarzenie, uznali, że widzą klienta, który nagle zachorował lub też uderzył mu do głowy alkohol.

Portfel zabitego spoczywał teraz w lewej kieszeni mojej marynarki.

Gdy wróciła Gwen Novak, podniosłem się ponownie i odsunąłem jej krzesło. Uśmiechnęła się na znak podziękowania i zapytała:

- Co mnie ominęło?

- Niewiele. Dowcipy, które zestarzały się przed twoim urodzeniem. I inne, które zestarzały się, jeszcze zanim urodził się Neil Armstrong.

- Lubię stare dowcipy, Richard. Wiem, w którym miejscu się z nich śmiać.

- W takim razie dobrze trafiłaś.

Ja również lubię stare dowcipy. Lubię wszystko, co jest stare - starych przyjaciół, stare książki, stare poematy i sztuki. Rozpoczynaliśmy nasz wieczór jedną z moich ulubionych - “Snem nocy letniej” w wykonaniu teatru baletowego z Halifax z Luanną Pauline w roli Tytanii. Balet przy obniżonej grawitacji, żywi aktorzy i magiczne hologramy stworzyły baśniową krainę, która zachwyciłaby Willa Szekspira. Bycie nowym nie jest wcale zaletą.

Po chwili muzyka zagłuszyła postarzały humor konferansjera. Chórek wysunął się na parkiet falistym ruchem, ze zmysłową gracją wywołaną grawitacją o połowę słabszą od ziemskiej. Pojawiło się ragout, a wraz z nim wino. Gdy skończyliśmy jeść, Gwen poprosiła mnie do tańca. Mimo mojej felernej nogi przy połowie grawitacji potrafię sobie poradzić z powolnymi tańcami klasycznymi - walcem, frottage glide, tangiem i tak dalej. Taniec z ciepłą, żywą, pachnącą Gwen to uczta godna sybaryty.

Było to radosne zakończenie udanego wieczoru. Pozostawała jeszcze kwestia nieznajomego, który wykazał się tak złym smakiem, że dał się zabić przy moim stoliku. Ponieważ jednak Gwen najwyraźniej nie zauważyła tego nieprzyjemnego incydentu, zapisałem go sobie w pamięci celem późniejszego rozważenia. Rzecz jasna w każdej chwili spodziewałem się znajomego klepnięcia w ramię... tymczasem jednak cieszyłem się dobrym jedzeniem i winem oraz przyjemnym towarzystwem. Życie pełne jest tragedii. Jeśli pozwolisz, by cię one przygniotły, staniesz się obojętny na jego niewinne radości.

Gwen wie, że moja noga nie zniesie zbyt długiego tańca. Już podczas pierwszej przerwy w muzyce zaprowadziła mnie z powrotem do stolika. Skinąłem na Morrisa, by przyniósł rachunek. Przedstawił mi go natychmiast. Wcisnąłem kodowy numer kredytowy, dodałem półtora zwyczajowego napiwku i umieściłem pod spodem odcisk kciuka, Morris podziękował mi.

- Jeszcze kieliszek, sir? Albo brandy? A może pani miałaby ochotę na likier? Poczęstunek od “Krańca Tęczy”.

Właściciel lokalu - stary chytrus - był zwolennikiem hojności - przynajmniej dla stałych klientów. Nie wiem, jak traktowano tam turystów ze starej gleby.

- Gwen? - zapytałem w oczekiwaniu, że odmówi. Wypija nie więcej niż jeden kieliszek wina do posiłku. Dosłownie jeden.

- Cointreau byłoby niezłe. Chciałabym zostać jeszcze chwilę i posłuchać muzyki.

- Cointreau dla pani - zanotował Morris. - Doktorze?

- Proszę “Łzy Mary” i szklaneczkę wody, Morris.

Gdy kelner się oddalił, Gwen powiedziała cicho:

- Potrzebny mi był czas, by z tobą porozmawiać, Richard. Czy chcesz spać dziś u mnie? Nie musisz się bać. Możesz spać sam.

- Wcale tak bardzo nie lubię spać sam.

Sprawdziłem w głowie wszystkie możliwości. Zamówiła drinka, na którego nie miała ochoty, po to, by uczynić propozycję, w której coś było nie tak. Gwen to bezpośrednia osoba. Mam wrażenie, że gdyby chciała się ze mną przespać, powiedziałaby mi to, zamiast bawić się w ciuciubabkę. A więc zaprosiła mnie do swej komórki, ponieważ uważała, że postąpiłbym nierozsądnie lub lekkomyślnie, gdybym spał we własnym łóżku. Z czego wynika...

- Widziałaś to.

- Z daleka. Dlatego odczekałam, aż wszystko się uspokoi, zanim wróciłam do stolika. Richard, nie jestem pewna, co się wydarzyło, jeśli jednak potrzeba ci kryjówki, zapraszam do mnie!

- Bardzo dziękuję, najdroższa! - Przyjaciel, który chce ci pomóc, nie stawiając żadnych pytań, stanowi nieoceniony skarb. - Jestem twoim dłużnikiem bez względu na to, czy się zgodzę, czy nie. Hmm, Gwen, ja też nie jestem pewien, co się wydarzyło. Kompletnie nieznajomy facet zabity w chwili, gdy próbuje ci coś powiedzieć. To kompletny banał, do tego wytarty. Gdybym w dzisiejszych czasach spróbował napisać coś podobnego, mój cech by się mnie wyparł. - Uśmiechnąłem się do niej. - Według klasycznego schematu to ty okazałabyś się morderczynią... fakt, który wyszedłby na jaw powoli, podczas gdy udawałabyś, że pomagasz mi w poszukiwaniach. Wytrawny czytelnik już od pierwszego rozdziału wiedziałby, że jesteś winna, jednak ja, jako detektyw, nigdy nie domyśliłbym się faktu widocznego wyraźnie jak nos na twojej twarzy. Przepraszam, na mojej.

- Och, mój nos jest nieszczególny. To usta wbijają się mężczyznom w pamięć. Richard, nie zamierzam ci pomóc w zwaleniu tego na mnie, po prostu oferuję ci schronienie. Czy on naprawdę zginął? Nie widziałam tego wyraźnie.

- Hę? - Przybycie Morrisa z drinkami uratowało mnie przed koniecznością udzielenia zbyt szybkiej odpowiedzi. Gdy odszedł, odparłem: - Nie wziąłem pod uwagę żadnej innej możliwości, Gwen. Nie został ranny. Albo zginął niemal natychmiast... albo było to zaaranżowane. Czy to możliwe? Z pewnością. Można by to nakręcić na holo od ręki, przy użyciu drobnych tylko rekwizytów. - Zastanowiłem się nad tym. Dlaczego personel restauracji usunął ślady tak szybko i z taką precyzją? Czemu nie poczułem wspomnianego klepnięcia w ramię? - Gwen, postanowiłem skorzystać z twojej propozycji. Jeśli strażnicy będą mnie szukać, znajdą mnie. Chciałbym jednak porozmawiać z tobą na ten temat dokładniej, niż jest to możliwe tutaj, bez względu na to, jak bardzo ściszymy głosy.

- Dobrze. - Wstała. - To nie potrwa długo, najdroższy - dodała i skierowała się w stronę toalety.

Gdy się podniosłem, Morris podał mi laskę. Opierając się o nią, podążyłem za Gwen ku toaletom. Właściwie nie muszę korzystać z laski - jak wiecie, mogę nawet tańczyć - ale to chroni moją felerną nogę przed nadmiernym zmęczeniem.

Gdy wyszedłem z toalety dla panów, usiadłem w foyer i zacząłem czekać. ‘

I czekać.

Gdy czekanie przedłużyło się poza najdalszą granicę zdrowego rozsądku, odszukałem maitre’a d’hótel.

- Tony, czy mógłbyś kazać komuś z żeńskiego personelu sprawdzić, czy w toalecie dla pań jest Gwen Novak? Myślę, że mogła poczuć się źle albo coś w tym rodzaju.

- Chodzi o pańską towarzyszkę, doktorze Ames?

- Tak.

- Ależ ona wyszła przed dwudziestoma minutami. Sam ją wypuszczałem.

- Tak? Musiałem ją źle zrozumieć. Dziękuję i dobranoc.

- Dobranoc, doktorze. Z niecierpliwością czekamy, kiedy znów będziemy pana gościć.

Wyszedłem z “Krańca Tęczy”, postałem przez chwilę w publicznym korytarzu na zewnątrz - pierścień trzydziesty, poziom grawitacji jedna druga, kawałek w stronę zgodną z ruchem wskazówek zegara od promienia dwieście siedemdziesiąt przy Petticoat Lane. Ruchliwa okolica, nawet o pierwszej nad ranem. Sprawdziłem, czy nie czekają na mnie strażnicy. Na wpół spodziewałem się, że Gwen została już zatrzymana.

Nic w tym rodzaju. Nieprzerwany strumień ludzi, głównie “ziemniaków” przybyłych na wakacje, sądząc po ich stroju i zachowaniu. Ponadto naganiacze z domów rozpusty, przewodnicy i słomiani wdowcy, kieszonkowcy i księża. Osiedle “Złota Reguła” znane jest w całym układzie jako miejsce, gdzie wszystko jest na sprzedaż i Petticoat Lane pomaga podtrzymać tę reputację, jeśli chodzi o luksusy. W poszukiwaniu bardziej praktycznych instytucji trzeba się przemieścić o dziewięćdziesiąt stopni w kierunku ruchu wskazówek zegara na Threadneedle Street.

Ani śladu strażników, ani śladu Gwen.

Obiecała, że spotka się ze mną przy wyjściu. Czy na pewno? Nie, niezupełnie. Powiedziała dosłownie: “To nie potrwa długo, najdroższy”. Wyciągnąłem z tego wniosek, że spodziewa się spotkać ze mną przy wyjściu z restauracji na ulicę.

Słyszałem wszystkie te stare dowcipasy o kobietach i pogodzie. “La donna è mobile” i tak dalej. Nie wierzę w takie historyjki. Gwen nie zmieniła nagle zdania. Z jakiegoś powodu - i to ważnego - wyruszyła beze mnie i teraz czeka na mnie w domu.

Tak przynajmniej to sobie wytłumaczyłem.

Jeżeli pojechała ślizgaczem, była już na miejscu. Jeśli poszła na piechotę, za chwilę tam dojdzie. Tony powiedział: “Przed dwudziestoma minutami”. Na skrzyżowaniu pierścienia trzydziestego i Petticoat Lane jest postój ślizgaczy. Znalazłem pusty i wcisnąłem pierścień sto piąty, promień sto trzydzieści pięć i poziom grawitacji sześć dziesiątych, co miało mnie zaprowadzić tak blisko komórki Gwen, jak to tylko możliwe przy użyciu publicznego ślizgacza.

Gwen mieszka w Gretna Green, tuż obok Drogi Apijskiej, w miejscu, gdzie krzyżuje się ona z Drogą z Żółtej Cegły - co nie oznacza nic dla kogoś, kto nigdy nie był w osiedlu “Złota Reguła”. Jakiś “ekspert” od informacji uznał, że mieszkańcy będą się czuli bardziej jak w domu, jeśli będą otoczeni przez nazwy znane ze starej gleby. Jest tu nawet (proszę się nie porzygać) Chatka Puchatka. Cyfry, które wcisnąłem, stanowiły współrzędne głównego cylindra: 105, 135, 0,6.

Mózg ślizgaczy, mieszczący się gdzieś w pobliżu pierścienia dziesiątego, zarejestrował dane i czekał. Wcisnąłem swój kodowy numer kredytowy i zająłem miejsce, oparty o poduszkę antyprzyśpieszeniową.

Temu kretyńskiemu mózgowi uznanie, że mój kredyt jest dobry, zajęło oburzająco dużo czasu. Wreszcie owinął mnie w pajęczynę, zacisnął ją, zamknął kabinę i wiu! brzdęk! bach! Ruszyliśmy w drogę... potem szybki lot przez trzy kilometry od pierścienia trzydziestego do sto piątego, po czym bach! brzdęk! wiu! byłem w Gretna Green. Ślizgacz otworzył się.

Dla mnie usługa ta jest niewątpliwie warta ceny, jednakże już od dwóch lat zarządca ostrzega nas, że przynosi ona deficyt. Albo musimy częściej z niej korzystać, albo więcej płacić za przejazd. W przeciwnym razie maszyny zostaną zdemontowane, a zajmowane przez nie miejsce wynajęte komuś innemu. Mam nadzieję, że znajdą jakieś inne rozwiązanie. Niektórzy ludzie potrzebują ślizgaczy. (Tak, wiem, że teoria Laffera mówi, iż podobny problem ma zawsze dwa rozwiązania - górne i dolne - z wyjątkiem sytuacji, gdy wynika z niej, że oba rozwiązania są jednakowe... i mają charakter fikcyjny. Tak właśnie może być tutaj. Być może przy obecnym poziomie techniki ten system jest zbyt kosztowny dla kosmicznego osiedla).

Droga do komórki Gwen była łatwa: w dół do poziomu grawitacji siedem dziesiątych i pięćdziesiąt metrów “naprzód” do jej drzwi. Zadzwoniłem.

Drzwi udzieliły mi odpowiedzi.

- Mówi nagrany głos Gwen Novak. Poszłam do łóżka i, mam nadzieję, śpię spokojnie. Jeśli masz do mnie naprawdę pilny interes, wpłać sto koron za pośrednictwem kodu kredytowego. Jeśli zgodzę się z opinią, że obudzenie mnie było usprawiedliwione, zwrócę pieniądze, jeśli nie - śmiech, śmieszek, chichot! - wydam je na gin, a ciebie i tak nie wpuszczę. Jeśli sprawa nie jest pilna, proszę nagrać wiadomość po usłyszeniu krzyku.

Po tym nastąpił przenikliwy wrzask, który urwał się nagle, jakby nieszczęsną dziewuchę zaduszono na śmierć.

Czy sprawa była pilna? Warta stu koron? Uznałem, że tak nie jest, nagrałem więc wiadomość:

- Droga Gwen, mówi twój w miarę wierny amant Richard. Jakoś się z sobą nie zgadaliśmy. Możemy to jednak naprawić rankiem. Zadzwoń do mnie do chaty, jak się obudzisz. Kocham i całuję. Ryszard Lwie Serce.

Starałem się, by w moim głosie nie było słychać sporego rozdrażnienia, jakie odczuwałem. Czułem, że potraktowano mnie haniebnie, w głębi duszy sądziłem jednak, że Gwen nie zrobiłaby mi tego celowo. Musiało to być prawdziwe nieporozumienie, choć w tej chwili nic z tego nie rozumiałem.

Pojechałem więc do domu. Wiu! brzdęk! bach!... bach! brzdęk! wiu!

Mam luksusową komórkę z oddzielną sypialnią i salonem. Wszedłem do środka, sprawdziłem, czy nie ma żadnych wiadomości na terminalu - nie było - nastawiłem zarówno terminal, jak i drzwi, bym mógł spokojnie spać, odwiesiłem laskę i poszedłem do sypialni.

Gwen spała w moim łóżku.

Wyglądała słodko i spokojnie. Wycofałem się cicho, zdjąłem bezgłośnie ubranie, poszedłem do odświeżacza i zamknąłem za sobą dźwiękoszczelne drzwi - mówiłem, że to luksusowy apartament. Mimo to odświeżałem się do snu z tak małą dozą hałasu, jak to tylko możliwe, gdyż słowo “dźwiękoszczelne” wyraża raczej nadzieję niż pewność. Gdy byłem już tak czysty i bezwonny, jak tylko może być naga małpa płci męskiej bez uciekania się do operacji, wróciłem cicho do sypialni i położyłem bardzo ostrożnie do łóżka. Gwen poruszyła się, ale nie obudziła.

 

O którejś godzinie w nocy wyłączyłem budzik. Mimo to obudziłem się o zwykłej porze, gdyż nie potrafię wyłączyć pęcherza. Wstałem więc, załatwiłem tę sprawę, dokonałem porannego odświeżenia, postanowiłem, że chcę żyć, wciągnąłem na siebie kombinezon, udałem się bezgłośnie do salonu, otworzyłem spiżarnię i przyjrzałem się zapasom. Szczególny gość wymagał szczególnego śniadania.

Pozostawiłem drzwi pomiędzy pokojami otwarte, by mieć oko na Gwen. Myślę, że to aromat kawy ją obudził. Gdy ujrzałem, że otworzyła oczy, zawołałem:

- Dzień dobry, piękna! Wstawaj i myj zęby. Śniadanie gotowe.

- Myłam już zęby godzinę temu. Wracaj do łóżka.

- Nimfomanka. Sok pomarańczowy, z czarnej wiśni czy oba?

- Hmm... oba. Nie zmieniaj tematu. Chodź tu i jak mężczyzna staw czoło swojemu losowi.

- Najpierw coś zjedz.

- Tchórz. Richard to beksa, Richard to beksa!

- Absolutny tchórz. Ile wafli możesz zjeść?

- Ech... decyzje! Czy nie możesz ich rozmrażać jednego za drugim?

- Nie są mrożone. Jeszcze parę minut temu żyły sobie w najlepsze. Sam je zabiłem i obdarłem ze skóry. No, gadaj albo sam zjem wszystkie.

- Och, co za wstyd i żal! Porzucona dla wafli. Nie pozostało mi już nic, tylko wstąpić do klasztoru męskiego. Dwa.

- Trzy. Chyba chciałaś powiedzieć “żeńskiego”.

- Wiem, co chciałam powiedzieć.

Wstała, udała się do odświeżacza i wyszła z niego szybko, otulona w jeden z moich szlafroków. Nęcące fragmenty ciała Gwen wyłaniały się spod niego tu i tam. Podałem jej szklankę soku. Pociągnęła dwa łyki, zanim się odezwała.

- Plum, plum. Kurczę, ale dobre. Richard, czy kiedy się pobierzemy, będziesz mi codziennie robił śniadanie?

- To pytanie opiera się na założeniach, których nie jestem skłonny potwierdzić...

- Po tym, jak ci zaufałam i oddałam ci wszystko!

- ...ale nie potwierdzając niczego, przyznaję, że mogę równie dobrze robić śniadanie dla dwóch osób, jak i dla jednej. Dlaczego zakładasz, że się z tobą ożenię? Co masz do zaoferowania na zachętę? Chcesz już tego wafla?

- Posłuchaj pan. Nie wszyscy mężczyźni brzydzą się myślą o małżeństwie z kobietą, która jest już babcią! Miałam już propozycje. Tak, chcę.

- Podaj talerz - uśmiechnąłem się do niej. - Jesteś babcią, jak ja mam dwie nogi. Nawet jeśli poczęłaś pierwsze dziecko tuż po menarche, twoje potomstwo musiałoby wydać miot równie szybko.

- Nic z tych rzeczy. Jestem babcią, Richard. Chcę ci wyjaśnić dwie rzeczy. Nie, trzy. Po pierwsze naprawdę chcę za ciebie wyjść, jeśli się na to zgodzisz... albo, jeśli nie, zrobię sobie z ciebie pupilka i będę ci robić śniadania. Po drugie, naprawdę jestem babcią. Po trzecie, jeśli mimo mojego zaawansowanego wieku chcesz mieć ze mną dzieci, cuda współczesnej mikrobiologii pozwoliły mi zachować płodność, podobnie jak względnie wolną od zmarszczek skórę. Jeśli chcesz mi zrobić dzieciaka, nie powinno to być zbyt trudnym zadaniem.

- Mógłbym się do tego zmusić. W tej syrop klonowy, w tamtej jagodowy. A może zrobiłem to już dziś w nocy?

- Data się nie zgadza. Przynajmniej o tydzień. Co byś jednak powiedział, gdybym zawołała: “Trafiony!”

- Przestań się wygłupiać i kończ wafla. Następny już czeka.

- Jesteś sadystycznym potworem. I mutantem.

- Nie jestem mutantem - sprzeciwiłem się. - Amputowano mi stopę. Urodziłem się z nią. Mój układ immunologiczny po prostu odmawia przyjęcia przeszczepu i już. To jeden z powodów, dla których mieszkam w warunkach grawitacji.

Gwen spoważniała nagle.

- Najdroższy! Nie mówiłam o twojej nodze. O, mój Boże! Noga jest nieważna... z tym że teraz, kiedy już wiem, o co chodzi, będę bardziej uważała, żeby cię nie przemęczać.

- Przepraszam. Cofnijmy się do punktu wyjścia. Dlaczego więc jestem “mutantem”?

Natychmiast odzyskała swój zwykły, wesoły nastrój.

- Chyba wiesz! To, co masz, rozciągnęło mnie na amen. Przestałam się już nadawać dla normalnego mężczyzny, a teraz nie chcesz się ze mną ożenić. Wracajmy do łóżka.

- Skończmy najpierw śniadanie i rozstrzygnijmy tę spra...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin