Donaldson Stephen R - Moc Ktora Oslania.rtf

(2214 KB) Pobierz

Stephen R. Donaldson

Moc, Która Osłania

Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka

Księga trzecia

Przełożyła Maria Duch

Tytuł oryginału The Power that Preserves

Wydanie oryginalne: 1977



Wydanie polskie: 1995


Bądź wierny, Niedowiarku

 

Doktorowi Jamesowi R. Donaldsonowi,

którego życie wyraziło współczucie i poświęcenie

o wiele lepiej niż słowa


Co wydarzyło się w poprzednich tomach

Thomas Covenant był szczęśliwym i odnoszącym sukcesy pisarzem, dopóki gangrena nie doprowadziła do amputacji dwóch jego palców. Od lekarza dowiedział się, że jest chory na trąd. W leprozorium choroba została powstrzymana. Po powrocie do domu Thomas stwierdził, że stał się wyrzutkiem. Żona rozwiodła się z nim, a płynący z niewiedzy strach sprawił, że sąsiedzi zaczęli go unikać. Stał się samotnym, zgorzkniałym pariasem.

W odruchu buntu wybrał się do miasta. Tam, tuż po spotkaniu z dziwnym żebrakiem, potknął się przed maską samochodu policyjnego i upadł. Stracił przytomność. Ocknął się w dziwnym świecie, gdzie złowrogi głos lorda Foula przekazał mu przepowiednię dla lordów Krainy. Po odejściu Foula dziewczyna imieniem Lena zabrała go do swego domu. Traktowano go tam jak legendarnego bohatera, Bereka Półrękiego. Thomas odkrył, że jego obrączka ślubna z białego złota jest w Krainie talizmanem o wielkiej mocy.

Lena smarowała go błotem zwanym iłem leczącym, by wyleczyć jego trąd. Covenant, podniecony szybkim uzdrowieniem, stracił panowanie nad sobą i zgwałcił ją. Pomimo to jej matka, Atiaran, zgodziła się poprowadzić go do Revelstone; uważała, że jego misja jest ważniejsza od jej nienawiści do niego. Opowiedziała mu o pradawnej wojnie pomiędzy dawnymi lordami i Foulem, która spowodowała, że przez tysiąclecia profanowano Krainę.

Covenant nie potrafił uwierzyć w istnienie Krainy, w której było wiele piękna, gdzie kamień i drzewo podlegały magicznym mocom. Został Niedowiarkiem, ponieważ nie miał odwagi zaniechać dyscypliny potrzebnej trędowatemu do przetrwania. Kraina była ucieczką od rzeczywistości dla jego poszkodowanego i być może obłąkanego umysłu.

Przyjazny gigant, spotkany nad rzeką Lekkoduszą, przewiózł Covenanta swą łodzią do Revelstone, miasta lordów. Lordowie przyjęli go do swego grona i nadali mu tytuł ur-lorda, ale posłanie od lorda Foula przeraziło ich. Jeżeli Drool Skalny Robakzły jaskiniowy upiórzatrzyma potężną Laskę Praw, lordowie i cała Kraina będą w niebezpieczeństwie. Nowi lordowie nie mają mocy dawnych lordów. Z Siedmiu Działów Mądrości lorda Kevina mieli jedynie pierwszy, który rozumieli tylko częściowo.

Lordowie postanowili więc wyruszyć na poszukiwanie Laski, trzymanej przez Droola w jaskiniach pod Górą Gromu. Covenant przyłączył się do nich. Razem uciekali przed atakami pachołków lorda Foula. Ruszyli na południe, na równiny Ra, gdzie rameni służyli ranyhynwielkim, dzikim koniom. Tam ranyhyn pokłoniły się mocy pierścienia Covenanta. Chcąc zrekompensować zło, które uczynił Lenie, Thomas polecił, by każdego roku przybywał do niej jeden koń.

Potem lordowie pojechali do Góry Gromu. Tam, po wielu potyczkach ze złymi stworami i czarną magią, stanęli przed Droolem. Wielki lord Prothall wyrwał Laskę Droolowi i uciekli z katakumb, ponieważ Covenantowi udało się wykorzystać moc jego pierścienia, choć nie rozumiał, jak to uczynił.

Po ucieczce lordów Covenant opuścił Krainę. Nagle znalazł się w łóżku szpitalnym i stwierdził, że od wypadku upłynęło zaledwie kilka godzin. Powrót trądu sugerował, że to, co przeżył, było tylko urojeniem. Ponieważ nie był poważnie ranny, wypisano go ze szpitala i wrócił do domu.

Przez miesiąc żył w samotności. W końcu tęsknota za ludźmi zagnała go do klubu nocnego, gdzie piosenkarka nazwała go Berekiem. Nie zdążył jednak zdobyć od niej jakichkolwiek wyjaśnień, ponieważ nadgorliwy szeryf zmusił go do powrotu do domu. Później zadzwoniła do niego żona, ale nim zdążył się odezwać, potknął się i przewrócił, tracąc przytomność.

Ponownie był w Krainieminęło w niej już czterdzieści lat. Wielkim lordem była teraz Elena, córka Leny i Covenanta. Elena nie żywiła względem niego urazy i z czasem wytworzyła się między nimi ciepła więź. Sytuacja lordów była jednak krytyczna. Foul odnalazł Złoziemny Kamień, źródło wielkiej złej mocy; teraz przygotowywał się do ataku. Armią lordów dowodził Hile Troy, który utrzymywał, że również pochodzi z „rzeczywistej” Ziemi Covenanta. Okazał się jednak zbyt słaby, aby sprostać czekającemu go zadaniu.

Do miasta gigantów Coercri wysłano drużynę, składającą się z gwardzistów i lordów, w celu pozyskania sprzymierzeńców do walki z Foulem. Niestety, posłańcy stwierdzili, że Foul wymordował gigantówwszystkich z wyjątkiem trzech, których ciałami zawładnęły furie, złe duchy dawnych zastępców Foula. Gwardzistów i lordów zaatakował jeden z gigantów-furii, ale udało im się go zabić, a przynajmniej jego cielesną postać. Niestety, gwardziści zabrali furii fragment Złoziemnego Kamienia, który zamierzali zanieść lordom.

Inni lordowie udali się do Revelwood, miasta na konarach rozłożystego drzewa, w którym nauczano Mądrości. Stamtąd Hile Troy, któremu towarzyszył lord Mhoram, poprowadził swą armię na południe. W desperackiej próbie stawił czoło armii lorda Foula, dowodzonej przez giganta-furię. Troy został zmuszony do ucieczki. Ostatecznie wycofał się ze swymi wojskami do Szubienicznej Głębi, gdzie ostatnich prastarych drzew, obdarzonych ludzką wrażliwością, strzegł Caerroil Wildwood, potężny Pan Puszczy. Caerroil Wildwood uratował resztki armii Troya i zniszczył nieprzyjaciół. Powiesił furię, skazując złego ducha na cierpienie i opuszczenie ciała giganta.

W tym czasie Elena udała się wraz z Covenantem i przydzielonymi im gwardzistami krwi w kierunku tajemniczej MelenkurionTamy Niebiosogromnej góry, znajdującej się w pobliżu Szubienicznej Głębi. Prowadził ich Amok, osobliwy sługa Mądrości Kevina, który powiódł ich ku pradawnym tajemnicom. Udało im się dotrzeć do serca góry, gdzie Amok zestarzał się i zniknął. Elena, pomimo błagań Covenanta, napiła się wody ze źródła wskazanego jej przez Amoka. Czyniąc to, zdobyła Moc Rozkazu. W swym zarozumialstwie przywołała ducha lorda Kevina i rozkazała mu zniszczyć Foula. Ale Foul z łatwością zawładnął widmem Kevina i ten zwrócił się przeciwko Lasce Praw i Elenie, ostatecznie ją zabijając.

Covenant i Bannor uciekli niesieni prądem rzeki, która wypływała z góry. Covenant, pełen poczucia winy i smutku, obarczał się odpowiedzialnością za śmierć Eleny. W pobliżu Szubienicznej Głębi spotkali lorda Mhorama i Troya.

Caerroil Wildwood odesłał Mhorama do domu, ale Hile Troya zamienił w drzewo, aby stał się uczniem Pana Puszczy. A Covenant ponownie zniknął z Krainy.

Niedowiarek odzyskał przytomność w swoim domu. Był znowu trędowaty, w czasie upadku zranił sobie czoło. Jego żona dawno już odłożyła słuchawkę. Musiał stawić czoło świadomości, że z powodu jego niemocy Kraina stała teraz otworem przed zniszczeniem, pozbawiona większej części swej armii i mocy Laski Praw.

Oto krótkie podsumowanie Jadu lorda Foula i Wojny Złoziemnego Kamienia, pierwszych dwóch tomów Kronik Thomasa Covenanta, Niedowiarka.


1. Niebezpieczeństwo snów

Thomas Covenant mówił przez sen. Czasami zdawał sobie sprawę z tego, co robi; w senne odrętwienie wdzierały się niewyraźne strzępy jego głosu niczym przebłyski niewinności. Ale nie mógł się obudzićbył bowiem ogromnie wyczerpany. Majaczył podobnie jak miliony ludzi przed nim, zdrowych lub chorych, prawdomównych bądź kłamców. Z tą tylko różnicą, że jego nie miał kto wysłuchać. Nie byłby bardziej samotny, nawet gdyby był ostatnim żywym śpiącym.

Dopiero na uporczywy dzwonek telefonu obudził się z jękiem.

Przez chwilę siedział wyprostowany, nie mogąc odróżnić dzwonka telefonu od swego tępego przerażenia; oba rozbrzmiewały echem w jego zamglonej głowie na podobieństwo udręki. Wtem telefon zadzwonił ponownie. Jego dźwięk sprawił, że wygramolił się spocony z łóżka i powlókł do salonu, aby podnieść słuchawkę. Jego pozbawione czucia, chorobliwie zimne palce niezdarnie gmerały przy czarnej słuchawce, a gdy w końcu udało mu się ją pochwycić, przyłożył ją do głowy niczym pistolet.

Nie miał nic do powiedzenia, czekał więc zakłopotany, aby odezwała się osoba z drugiego końca linii.

Kobiecy głos zapytał niepewnie:

Pan Covenant? Thomas Covenant?

Takmruknął, po czym zamilkł, jakby zaskoczony tym wszystkim, czego prawdziwość przyznał owym jednym słowem.

Ach, panie Covenantpowiedział głos.Mówi Megan Roman.A gdy Thomas nie odezwał się, dodała nieco zgryźliwie:Pańska prawniczka. Przypomina pan sobie?

Ale on nie przypominał sobie; nic nie wiedział o prawnikach. Mgła otępienia pogmatwała wszystkie ścieżki jego pamięci. Pomimo metalicznego podźwięku jej głos wydawał mu się znajomy, nie potrafił jednak go zidentyfikować.

Panie Covenantciągnęła dalejjestem pańską prawniczką już od dwóch lat. Co się z panem dzieje? Dobrze się pan czuje?

Swojskie brzmienie jej głosu niepokoiło go. Nie chciał przypomnieć sobie, kim była.

To nie ma ze mną nic wspólnegomruknął tępo.

Żartuje pan? Nie dzwoniłabym, gdyby to nie miało z panem nic wspólnego. Nie musiałabym nic robić, gdyby to pana nie dotyczyło.W jej tonie zgrzytała irytacja i zakłopotanie.

Nie.Nie chciał sobie przypomnieć. Dla własnego dobra wysilił się, aby wyartykułować:Prawo nie ma ze mną nic wspólnego. Ona je złamała. W każdym razie mnie... nie może dotknąć.

Lepiej, aby pan uwierzył, że może pana dotknąć. I lepiej niech pan mnie wysłucha. Nie wiem, co z panem jest, ale...

Przerwał jej. Był zbyt blisko od przypomnienia sobie jej głosu.

Niepowiedział ponownie.To mnie nie wiąże. Ja jestem... na zewnątrz. Oddzielony. Nie może mnie dotknąć. Prawo nie jest...przerwał na chwilę, szukając po omacku we mgle tego, co chciał powiedziećprzeciwieństwem złości.

Wtem jednak na przekór sobie rozpoznał jej głos. Zidentyfikował ją pomimo bezdusznych zniekształceń telefonu. Elena.

Poczucie porażki pozbawiło go oporu.

...o czym pan mówipowiedziała.Jestem pańską prawniczką, Megan Roman. I jeśli pan sądzi, że prawo nic nie może panu zrobić, to lepiej niech mnie pan wysłucha. W tej sprawie właśnie dzwonię.

Takpowiedział zrozpaczony.

Niech pan posłucha, panie Covenant.Przestała skrywać swą irytację.Wcale nie jestem zachwycona byciem pańską prawniczką. Skręca mnie już na samą myśl o panu. Ale nigdy dotąd nie porzuciłam klienta i nie mam zamiaru zaczynać od pana. A teraz niech się pan weźmie w garść i wysłucha mnie.

Tak.Elena? jęknął bezgłośnie. Elena? Co ja ci uczyniłem?

W porządku. Oto jak wygląda sytuacja. Ta pańska... niefortunna eskapada... w sobotni wieczór... doprowadziła sprawy do punktu kulminacyjnego. To... Czy musiał pan iść do nocnego klubu, panie Covenant? Właśnie do nocnego klubu?

Nie miałem takiego zamiaru.Nie przychodziły mu do głowy inne słowa skruchy.

No cóż, stało się. Szeryf Lytton jest teraz górą. Dostarczył mu pan faktów, które może wykorzystać przeciwko panu. Niedzielny wieczór i dzisiejszy ranek spędził na rozmowach z ludźmi. A ludzie, z którymi mówił, rozmawiali z innymi ludźmi. Rada miejska zbierze się w południe. Panie Covenant, prawdopodobnie nie doszłoby do tego, gdyby wszyscy nie pamiętali pańskiej ostatniej wycieczki do miasta. Było wiele gadania, ale potem sprawa przycichła. Teraz odżyła na nowo. Ludzie pragną podjęcia działań. Rada ma zamiar owe działania podjąć. Nasze pozbawione skrupułów władze lokalne mają zamiar zmienić przeznaczenie gruntów, na których znajduje się pańska posiadłość. Heven Farm prawdopodobnie będzie zaliczona do terenów przemysłowych, na których zabroniona jest zabudowa mieszkalna. Z chwilą, gdy do tego dojdzie, będą mogli zmusić pana do wyprowadzki. Prawdopodobnie uzyska pan uczciwą cenę za farmę... ale nie znajdzie pan w tym okręgu innego miejsca do zamieszkania.

To moja winapowiedział.Miałem moc i nie wiedziałem, jak jej użyć.Jego ciało do szpiku kości przenikała dawna nienawiść.

Co takiego? Czy pan mnie słucha? Panie Covenant, jest pan moim klientem... bez względu na to, co to warte. Nie mam zamiaru stać z założonymi rękoma i pozwolić, aby to się panu przydarzyło. Chory czy nie, ma pan te same prawa, co każdy inny. A te prawa mają bronić obywateli przed... zaskarżeniem. Możemy walczyć. A teraz chcę...na tle metalicznych odgłosów telefonu słyszał, jak zbiera odwagęchcę, aby pan przyszedł do mojego biura. Dzisiaj. Rozpatrzymy sytuację... ułożymy apelację od tej decyzji lub wniesiemy sprawę... coś zrobimy. Przedyskutujemy wszystkie wątki i zaplanujemy strategię. Dobrze?

Na chwilę dotarła do niego świadomość jej dobrowolnego ryzyka.

Jestem trędowatypowiedział.Nie mogą mnie dotknąć.

Wyrzucą cię na zbity pysk! Niech to cholera, Covenant... pan zdaje się nie rozumieć, co tu się dzieje. Straci pan swój dom. Można przeciwko temu walczyć... ale to pan jest klientem, nie mogę walczyć bez pana.

Gwałtowność jej reakcji rozproszyła jego uwagę.

To nie jest dobra odpowiedź.Zawirowały w nim mgliste wspomnienia Eleny. Nieobecny myślami odsunął słuchawkę od ucha i odłożył na widełki.

Przez długi czas stał wpatrując się w czarne urządzenie. Jego smolista barwa i kształt przypomniały mu o bólu głowy.

Przydarzyło mu się coś ważnego.

Miał wrażenie, jakby po raz pierwszy usłyszał prawnika mówiącego: „Niedzielny wieczór i dzisiejszy ranek”. Odwrócił się sztywno i spojrzał na ścienny zegar. Początkowo nie mógł skupić na nim wzroku; gapił się bezmyślnie, jakby go oślepiał. Ale w końcu odczytał godzinę. Popołudniowe słońce za oknami potwierdziło to.

Spał ponad trzydzieści godzin.

Elena?pomyślał. To nie mogła dzwonić Elena. Elena nie żyła. Jego córka nie żyła. To była jego wina.

Czoło zaczęło mu pulsować. Ból poraził jego umysł niczym jaskrawe, ostre światło. Pochylił głowę, próbując się przed nim uchronić.

Elena nawet nie istniała. Nigdy nie istniała. To wszystko mu się przyśniło.

Elena!jęknął. Odwrócił się i powlókł z powrotem w kierunku łóżka.

Szedł, a mgła spowijająca mu mózg stawała się coraz bardziej purpurowa.

W sypialni oczy rozszerzyły mu się na widok poduszki; zatrzymał się. Na powłoczce zobaczył ciemne plamy. Wyglądały niczym jakieś czerwone grzyby zżerające białą czystość płótna.

Odruchowo podniósł dłoń do czoła. Jednakże pozbawione czucia palce nic nie mogły stwierdzić. Usłyszał śmiech choroby, która zdawała się wypełniać całą czaszkę. Nudności skręciły jego puste wnętrzności. Trzymając czoło obiema dłońmi, ruszył chwiejnym krokiem do łazienki.

W lustrze nad umywalką ujrzał ranę na czole.

Przez chwilę nie widział nic poza nią. Wyglądała jak trąd, jak niewidzialna ręka trądu ściskająca skórę czoła. Czarna, zakrzepła krew oklejała poszarpane brzegi rozcięcia, pstrząc jego blade ciało niczym głęboka gangrena; krew sącząca się z pęknięć zastygła w grubych strupach. Zdawał się czuć infekcję, zgniliznę wdzierającą się przez czaszkę wprost do mózgu. Ten widok ranił mu oczy, jakby już cuchnął chorobą i szkaradną śmiercią.

Covenant, dygocząc, odkręcił kurki, aby napełnić umywalkę. Podczas gdy do misy umywalki napływała woda, pośpiesznie namydlał ręce.

Przerwał jednak na widok swej ślubnej obrączki z białego złota na serdecznym palcu. Przypomniał sobie moc, którą tak gwałtownie pulsował we śnie ten metal. Słyszał Bannora mówiącego: „Uratuj ją! Musisz!” Słyszał, jak sam odpowiadał: „Nie potrafię!” Słyszał Hile Troya krzyczącego: „Trędowaty! Jesteś zbyt samolubny, aby kochać kogoś oprócz siebie”. Drgnął na wspomnienie uderzenia, które rozcięło mu czoło.

Elena umarła z jego powodu.

Ona nigdy nie istniała.

Wpadła w tę szczelinę, rozpaczliwie walcząc z widmem szalonego Kevina, niszczyciela Krainy, którego przywołała z grobu. Wpadła i zginęła. Laska Praw przepadła. A wystarczyło unieść rękę, żeby ją uratować.

Ona nigdy nawet nie istniała. Przyśniła mu się, gdy leżał nieprzytomny po tym, jak uderzył się głową o brzeg stolika.

Wpatrywał się w swą ranę targany sprzecznymi uczuciami, jakby była wyzwaniem, obosiecznym potępieniem. Krzyczała do niego z lustra, że proroctwo jego choroby spełniło się.

Jęcząc, odsunął się i pospieszył z powrotem do telefonu. Namydlonymi, ociekającymi wodą rękoma manipulował przy nim, usiłując wykręcić numer rodziców Joan. Mogła przebywać u nich. Była jego żoną; pragnął z nią porozmawiać.

Jednakże w połowie wybierania numeru rzucił słuchawkę. W pamięci miał jej obraz: stała przed nim nieskalanie czysta i dlatego bezlitosna. Ona wierzyła, że w sobotnią noc odmówił z nią rozmowy. Nie wybaczy mu jego bezradnego odtrącenia.

Jakże mógłby jej powiedzieć o tym, że pragnie przebaczenia za to, że w swych snach pozwolił innej kobiecie zginąć?

A jednak potrzebował kogoś... potrzebował kogoś, do kogo mógłby zawołać:Pomóż mi!

Nie mógł zadzwonić do lekarzy w leprozorium. Odesłaliby go na powrót do Luisiany. Leczyliby go, ćwiczyli i doradzaliby mu. Przywróciliby go z powrotem do życia, tak jakby tylko jego choroba miała znaczenie, jakby mądrość była tylko powierzchowna, a smutek, wyrzuty sumienia i przerażenie były jedynie złudzeniem, lustrzanym trikiem, nie pasującym do chromów, porcelany, czystości, bieli, sztywnych szpitalnych prześcieradeł i jarzeniowego światła.

Zostawiliby go nierealnemu światu jego pasji.

Covenant poczuł, że chrapliwie chwyta oddech, dyszy, jakby powietrze w pokoju było zbyt zjełczałe dla jego płuc.

Potrzebował... potrzebował.

Gorączkowo wykręcił numer informacji i zdobył telefon nocnego klubu, w którym pił w sobotni wieczór.

Uzyskał połączenie, a jakaś kobieta znudzonym głosem oznajmiła, że Susie Thurston opuściła nocny klub. Nim przyszło mu na myśl, aby o to zapytać, powiedziała mu, gdzie piosenkarka ma występować.

Ponownie zadzwonił do informacji, a potem uzyskał międzymiastowe połączenie z miejscem, w którym Susie Thurston miała występować. Przez centralę tego klubu bez zbędnych pytań połączył się z jej garderobą.

Gdy tylko usłyszał jej niski głos, wydyszał ochryple:

Czemu to zrobiłaś? Czy to on cię do tego nakłonił? Jak tego dokonał? Chcę wiedzieć...

Kim jesteś?przerwała mu szorstko.Nie mam pojęcia, o czym, do diabła, mówisz. Co ty sobie wyobrażasz? Ja nic ci nie zrobiłam.

Sobotni wieczór. Zrobiłaś mi to w sobotni wieczór.

Blaga, nic o tobie nie wiem. Nic ci nie zrobiłam. Odczep się, dobrze?

Zrobiłaś to w sobotni wieczór. On cię do tego nakłonił. Nazwałaś mnie „Berekiem”.Berek Półręki był nie żyjącym od dawna bohaterem z jego snu. Ludzie w jego śnie, ludzie z Krainy, wierzyli, że on jest odrodzonym Berekiem Półrękim, wierzyli w to, ponieważ trąd pozbawił go dwóch palców prawej ręki.Ten szalony stary żebrak powiedział, abyś nazwała mnie Berekiem, i ty tak uczyniłaś.

Kobieta milczała przez długą chwilę, po czym odezwała się ponownie.

Och, to ty. Ty jesteś tym facetemludzie w klubie powiedzieli, że jesteś trędowaty.

Nazwałaś mnie Berekiemwychrypiał Covenant, jakby dusił się grobowym powietrzem domu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin