królewksie łoże.pdf

(495 KB) Pobierz
Microsoft Word - królewksie łóze
- 1 -
558543450.001.png
Królewskie łoże
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Isabella Swan, wchodząc do pałacu i stukając obcasami o biały
marmur posadzki, przywołała na twarz miły uśmiech. Przed miesiącem to
teksańskie towarzystwo Turnboltów speszyłoby ją nieco. Przed miesiącem,
gdy była skromną dziewczyną, mieszkała przy spokojnej ulicy równie
spokojnego nadmorskiego miasteczka w Kalifornii i pracowała jako kucharka
w małej restauracyjce za równie małe wynagrodzenie.
To było przed miesiącem, gdy była po prostu Isabellą Swan, a nie Isabellą
Swan Al-Nayhal, zagubioną księżniczką małego, ale bogatego kraju o nazwie
Emandia.
Po zaledwie czterech tygodniach oswajania się z nową rzeczywistością,
uczenia się pewności siebie, Isabella stała się jedną z osób bywających w
salonach państwa Turnboltów, sięgających po tartinki i różne wykwintne
napoje.
Majątek Rolley to wspaniałe miejsce, z obszernym domostwem w stylu
myśliwskim, stojącym na wzniesieniu z widokiem na piękną, tonącą w zieleni
okolicę. Miasteczko, oddalone o zaledwie pół godziny jazdy od Paradise w
stanie Teksas, leżało jakby na drugim końcu świata – emanowało spokojem,
zachwycało nieco dziką urodą. Jane dowiedziała się od swego brata, że
właściwie majątek Mary Beth i Hal Turnbolt nabyli przed paroma laty i
przemienili ów sielski zakątek w tętniącą życiem nowoczesność z trzema
hotelami, jeziorem, parkiem i lądowiskiem dla helikopterów.
Isabella upatrzyła sobie miły kącik przy kominku i usiadła, poddając
ciepłu ognia nagie plecy, których nie okrywała szmaragdowa jedwabna
suknia. Boże, jak to cudownie być samej. Choćby przez parę godzin. Lubiła
swoich nowych braci i bratową Ritę, lecz przez te cztery tygodnie tylko w
nocy, w swoim łóżku nie musiała rozmawiać o obowiązkach królewskich, ale
nawet gdy spała, nie mogła się oderwać od tych „królewskich" myśli.
- Krewetki?
Bella uśmiechnęła się do sympatycznego kelnera, pamiętając, w jakim celu
przybyła na to przyjęcie Turnboltów – by dowiedzieć się, jak wygląda w
Dallas teksańsko-meksykańskie party dla wyższych sfer, i wydać własne.
Musiała wynająć obsługę i obmyślić własne menu. Za trzy tygodnie
miała się odbyć gala wprowadzająca w świat malutką Dayę
Al-Nayhal, i Bella postanowiła wystąpić z taką ucztą, by Emmetowi i Ricie
szczęki opadły ze zdziwienia.
Sięgając po krewetkę Bella zauważyła stojącą obok małą sosjerkę.
- Co to za sos? - zapytała kelnera.
Młody mężczyzna zerknął na Isabellę, potem na sosjerkę, potem znów na
Bellę.
- To chyba bita śmietana.
-Chyba?
- 2 -
Bella wykrzywiła się. Gdyby ten facet pracował u niej, dałaby mu już w
kuchni solidną nauczkę. Tyle że Bella własnej kuchni już nie miała.
- Chciałaby pani spróbować?
Zabrzmiała w tym pytaniu nuta zakłopotania, jak gdyby
sam tego sosu nie próbował i nie był pewny, czy aby potrawa
jest świeża.
- Chętnie - odparła Bella nakładając sobie na talerz sporą
porcję krewetek.
Sos był wspaniały - ostry, zawiesisty, świetnie komponował
się z krewetkami. Obserwując niedoinformowanego kelnera, który z tacą w
ręku podszedł do stolika zajętego przez dwoje starszych państwa, Isabelli
zrobiło się żal kucharza, którego świetnych wyrobów kelner wyraźnie nie
doceniał, a o dodatkach do potrawy nie miał najwyraźniej zielonego
pojęcia.
Bella przyszło na myśl, że chyba są ogromne trudności ze znalezieniem
pracowników. Trzy przyjęcia w ciągu tygodnia - i tylko jeden kelner zwrócił
jej uwagę. Chętnie sama ofiarowałaby swe usługi swojej nowej rodzinie, ale
to nie wchodziło w grę.
Rozmyślania jej przerwał jakiś gwar. Uniosła wzrok i ujrzała kobietę
około siedemdziesiątki, o czarnych oczach i długim spiczastym nosie; stała
na podium, trzymając w obu dłoniach dwa bezcenne olejne obrazy. Była to
gospodyni tego domu, pani Mary Beth Turnbolt. Patrzyła na gości wzrokiem
nakazującym milczenie.
- Szanowni państwo - zaczęła przyjacielskim tonem. - Chciałabym wam
podziękować serdecznie za przybycie. Cudownie, że tak wielu przyjaciół
popiera tę sprawę. Jak większość państwa wie, syn naszej gospodyni, James,
cierpi na zespół Downa, i my oboje z Halem pomagamy jego
rodzicom w zapewnieniu mu opieki lekarskiej i przy zakupie leków.
Mary Beth uśmiechnęła się do pyzatej blondynki siedzącej
na kanapie. Mąż Beatrice, jak domyśliła się Jane, siedział obok niej,
trzymając ją mocno za rękę.
Wzruszenie ścisnęło Bellę za gardło, gdy uświadomiła sobie wagę tej
dzisiejszej wieczornej imprezy.
- Mamy dziś specjalnego gościa - ciągnęła Mary Beth, ściągając wzrok Jane w
stronę podium. - Bardzo rzadko zjawia się na takich spotkaniach, chociaż
wszyscy zawsze próbujemy go namawiać.
Słowom tym towarzyszył krótki śmiech, na co Isabella gniewnie zmarszczyła
brwi.
A Mary Beth, cała w uśmiechach, mówiła dalej:
- Proszę was, pomóżcie mi powitać mego drogiego przyjaciela, Edwarda
Cullen, który trenował całą dziewiątkę naszych koni.
Wzrok Belli, jak i wszystkich gości, skierował się ku drzwiom. I od razu
zrozumiała, o czym tak chętnie szeptano dokoła. Bella zapomniała niemal o
trzech smakowitych krewetkach, jakie pozostawiła na talerzu, bo całą jej
uwagę pochłonął zmierzający ku podium mężczyzna. Miał jakieś trzydzieści
parę lat, był wysoki, dobrze zbudowany - odnosiło się wrażenie, że nie mieścił
się w swojej czarnej skórzanej kurtce.
Serce Belli zaczęło mocniej bić, a delikatny powiew ciepła na plecach
odczuła jak pożar lasu.
- 3 -
Stanął przed nią nie któryś z tych wystrojonych lalusiów.
To był byle jak ubrany kowboj o dumnej twarzy, krótko ostrzyżonych
brązowych włosach, nie odmawiający chyba sobie ulubionych dań, na
przykład w postaci krewetek.
Isabelli zabrakło tchu na widok ukazującego się tłumowi, pewnego
siebie Edwarda Cullena o niesamowicie zielonych oczach. Daleko mu było do
klasycznej urody, ale towarzyszącemu zapach - zapach skóry nagrzanej
słońcem, typowo męski zapach - sprawiał, że był tu, w tym pokoju
najbardziej seksownym mężczyzną.
Obserwowała, jak dopasowuje mikrofon do swego wzrostu.
- Przede wszystkim chciałbym podziękować Mary Beth i Halowi za
zorganizowanie tej imprezy, z której dochód zasili fundusz wspomagający
chorych z zespołem Downa i przeznaczone dla nich R-ranczo, ranczo
rehabilitacyjne. Jestem także wdzięczny za zaproszenie mnie tutaj, bym mógł
przemówić w tej sprawie do wszystkich obecnych. Tym bardziej, że
powszechnie wiadomo, jak potrafię zanudzać.
Przerwał i uśmiechnął się z niemal łobuzerską miną.
Nogi się pod Bellą uginały, weszła w tłum, kierując się bliżej podium.
- Mój ojciec zwykł mawiać - zaczął Edward z teksańskim akcentem, z
jakim mówili tu wszyscy - że jeśli wygląda na to, iż rzecz nie jest warta
wysiłku, to raczej tak jest. Te jego słowa przemówiły do mnie, zacząłem
myśleć bardziej realnie, uświadomiłem sobie, co w życiu jest naprawdę
ważne. - Westchnął głęboko, po czym ciągnął głosem już bardziej pewnym: -
Większość z was wie, że moja siostra Alice zmarła przed miesiącem. Ona była
inicjatorką stworzenia owego R-rancza, największego przedsięwzięcia w moim
życiu, i bardzo mi jej brak. Ale pamięć o niej dopinguje mnie, motywuje do
życia, do wstawania z łóżka co rano. Tak, ona cierpiała na zespół Downa, ale
to nie osłabiało jej woli. Była silna i to ona rządziła mną. Ale była zarazem
moją najlepszą przyjaciółką - mówił teraz ciszej, bez cienia uśmiechu.
Rozejrzał się dokoła i wskazał na grupkę ludzi. - Sporo osób wie o tym R-
ranczu. Mamy poranny program dla małych dzieci, popołudniowe godziny
czytania, obozy letnie doskonalące sprawność umysłową, nauczanie
upośledzonych psychicznie oraz fizycznie. Wielu z państwa wspomaga od lat
tę placówkę, a inni dziś mogą się przyłączyć do tej akcji.
Edward Cullen był niedościgniony, przykuwał uwagę mężczyzn
gładkością mowy, poczuciem humoru, kobiet zaś - swoją miłością do siostry.
- Wiem - ciągnął - że mój ojciec czułby to samo i R-ranczo godne jest
najwyższego wysiłku. - Pochylił głowę. - I wy chyba też tak sądzicie.
Dobranoc państwu.
Rozległy się oklaski i Bella zauważyła, że wiele kobiet dokłada starań,
by pięćdziesięciodolarowy tusz nie spłynął im i wraz z łzami. Odwróciła
spojrzenie od tłumu. Wspięła się na palce i zaczęła szukać wzrokiem
Edwarda Cullena – czy w ogóle jest i czy jest sam, czy z kimś.
Nie mogła nadążyć za jego słowami, które sprawiały jej ból, podobnie jak
dawno temu słowa matki, gdy mówiła jej, że traci wzrok. Dziwne. Wiele osób
usiłowało porozmawiać z Bellą o jej matce, o tym, co ona czuła przed laty, o
jej lękach.
- 4 -
Lecz Isabella kryła się ze swoimi uczuciami. Wolała chyba o tym nie
myśleć. Jednakże tegoż wieczoru, z całkiem niewiadomych przyczyn
Edwardowi udało się dotrzeć do głębi jej serca.
Puls się jej rozszalał. Bella zauważyła Edwarda, gdy przy barze
wymieniał uścisk dłoni z paroma mężczyznami, a potem wziął dwa piwa i
wyszedł.
Ciekawa była, czy ktoś z nim pójdzie, a skoro nikt, ruszyła ona.
- Żeberka w galarecie? - zapytała młoda dziewczyna o zabójczo
zielonych oczach, jaśniejszych tylko trochę od oczu Belli, ze srebrną tacą w
ręku. - Dobrze smakuje z wytrawnym merlotem, jaki dziś serwujemy.
- Nie, dziękuję - rzekła Bella, potrząsając głową.
Kelnerka jest świetna, zarówno jej uroda, jak profesjonalizm, i Isabella
chętnie dowiedziałaby się, jak się nazywa, zdobyła numer jej telefonu, by
zatrudnić dziewczynę do pracy podczas owego „światowego" przyjęcia. Ale
gdy Edward Cullen stanął na podium, wszystko inne przestało się liczyć.
Zazwyczaj mało by to ją wzruszało. Patrzyła na ogół na mężczyzn pod kątem
przyszłości, mężczyzna jako materiał na męża, ojca jej trojga dzieci, które
kiedyś w przyszłości zamierzała urodzić. Nigdy by się nie uganiała za
wysokim, barczystym, gotowym do poświęceń kowbojem. Tego jednak
wieczoru jakaś przemożna siła wypchnęła ją z sali, zbyt była oszołomiona i,
szczerze mówiąc, przerażona, by ową siłę bliżej określić.
Po dziesięciu minutach poszukiwań i dopytywać się odnalazła go w końcu.
Poszedł piętro wyżej, a potem szerokim korytarzem dostał się na wielki taras.
Lekki, choć zadziwiająco chłodny wiatr poruszał gałęziami drzew i sprawił, że
Bella, chroniąc ciepło, objęła się ramionami.
Mężczyzna, który tak ładnie mówił, stał opierając się o poręcz, tyłem do
niej, i pijąc piwo rozkoszował się najwyraźniej pięknem krajobrazu. Isabella,
niczym nieudolny szpieg, weszła chyłkiem na taras i przemknęła koło jakiejś
wielkiej rośliny w donicy. Nie wiedząc w istocie, co z sobą począć,
obserwowała go dobrych parę minut. A on wypił dwa piwa i zapatrzył się w
czerń nocy.
W prawej stopie czuła mrowienie, kolana bolały ją przy zginaniu. O
czym, do diabła, ona myśli, gdzie się podziała jej rzeczowość i zdrowy
rozsądek?
Obejrzała się. Jeśli ktoś ją zobaczy w takiej sytuacji, stanie się
obiektem drwin całej okolicy, co już zupełnie wykończy jej brata i bratową.
Teraz musi się ruszyć i ukradkiem wrócić na salę, gdzie odbywa się przyjęcie.
Przecież jeśli naprawdę chce spotkać Edwarda Cullena, to jest na to co
najmniej pięć sposobów.
- Mój ojciec zwykł mawiać - rozległ się niski męski głos - że do byka nie
wolno podchodzić od przodu, do konia - od tyłu. - Obrócił głowę, spojrzał na
krzew, jakby widział, że ktoś tam jest, i dokończył: - A do głupca - z żadnej
strony.Za takiego mnie uważasz, tak?
Bella cała zamarła, zaparło jej dech w piersi.
- Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, kochanie, to mów, nie owijaj w bawełnę.
Poczuła wilgoć na karku, pod upiętymi w węzeł włosami.
Kropla potu zsunęła jej się po szyi. Co ona ma teraz począć?
Uciec? Udać, że jej tu nie było? A jeśli on podejdzie do krzewu, odgarnie liście
i zobaczy ją, jak siedzi skulona?
- 5 -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin