2-Księżyć w nowiu.pdf

(1145 KB) Pobierz
549463829 UNPDF
KSIĘŻYC W NOWIU
Spis treści:
Rozdział 1-.......................................3
Rozdział 2-.......................................25
Rozdział 3-.......................................42
Rozdział 4-.......................................66
Rozdział 5-.......................................85
Rozdział 6-.......................................98
Rozdział 7-.......................................114
Rozdział 8-.......................................130
1
549463829.001.png
Rozdział 9-.......................................145
Rozdział 10-.....................................162
Rozdział 11-.....................................183
Rozdział 12-.....................................202
Rozdział 13-.....................................217
Rozdział 14-.....................................233
Rozdział 15-.....................................246
Rozdział 16-.....................................262
Rozdział 17-.....................................276
Rozdział 18-.....................................293
Rozdział 19-.....................................307
Rozdział 20-.....................................321
Rozdział 21-.....................................335
Rozdział 22-.....................................351
Rozdział 23-.....................................362
Rozdział 24-.....................................379
Epilog-............................................398
2
Rozdział 1
PRZYJĘCIE
Na dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć dziesiątych procent byłam przekonana, że
śnię, a
powody po temu miałam dwa. Po pierwsze, stałam w snopie oślepiająco jaskrawego
światła, a w
Forks w stanie Waszyngton, gdzie od niedawna mieszkałam, słońce nigdy nie
świeciło z taką
intensywnością. Po drugie, przede mną stała moja babcia Marie, a pochowaliśmy
biedaczkę sześć
lat temu. Bez dwóch zdań, był to dobry powód, aby wierzyć, że to jednak sen.
Babcia nie zmieniła się zbytnio - wyglądała tak samo, jak w moich wspomnieniach.
Puszyste, gęste włosy otaczały białym obłokiem łagodną szczupłą twarz pooraną
niezliczonymi
drobnymi zmarszczkami. Skóra przypominała swoją fakturą suszoną morelę.
Nasze wargi - jej wąskie i zasuszone - w tym samym momencie wygięły się w
wyrażający
zaskoczenie półuśmiech. Najwyraźniej i babcia nie spodziewała się mnie spotkać.
Co sprowadzało ją do mojego snu? Co porabiała przez te sześć lat? Czy tam, dokąd
trafiła,
odnalazła dziadka? Jak się miewał? Do głowy cisnęło mi się tyle pytań... Miałam już
zadać
pierwsze z nich, kiedy zauważyłam, że babcia otwiera usta, więc zamilkłam w pół
słowa, żeby dać
jej pierwszeństwo, a ona z kolei zamilkła, chcąc, żebym to ja zaczęła.
Uśmiechnęłyśmy się obie
nieco zakłopotane.
- Bella?
To nie babcia mnie zawołała. Odwróciłyśmy się jednocześnie, żeby zobaczyć, kto się
zbliża.
Ja właściwie nie musiałam się nawet odwracać. Poznałabym ten głos wszędzie, a
słysząc go,
obudziłabym się w środku nocy - ba, mogłabym się założyć, że obudziłabym się i w
grobie. Za tym
głosem poszłabym przez ogień, a już na pewno przez chłód i bezustanną mżawkę - to
drugie
robiłam akurat z oddaniem dzień w dzień.
Edward.
Chociaż, jak zwykle, bardzo się ucieszyłam, że go widzę - i chociaż byłam niemal w
stu
procentach przekonana, że to tylko sen - spanikowałam. Spanikowałam rzecz jasna ze
względu na
3
babcię. Nie wiedziała, że chodzę z wampirem - poza jego rodziną nikt o tym nie
wiedział - więc jak
miałam jej wytłumaczyć, dlaczego skóra Edwarda iskrzy w słońcu tysiącami
tęczowych
rozbłysków, jakby pokrywał ją kryształ lub diament?
Nie wiem, czy zauważyłaś, babciu, ale mój chłopak trochę iskrzy się w słońcu.
Proszę, nie
zwracaj na to uwagi. To nic takiego, on tak już ma...
Co on najlepszego wyrabiał?! Nie po to sprowadzili się do najbardziej pochmurnego
miejsca
na świecie, żeby teraz paradował sobie w słońcu, obnosząc się z rodzinnym
sekretem! Ręce opadły
mi z bezsilności. I jeszcze uśmiechał się od ucha do ucha, jakby nie zdawał sobie
sprawy, że nie
jesteśmy sami!
Zwykle dziękowałam losowi za to, że Edward nie potrafi czytać mi w myślach, tak
jak
innym ludziom, ale w tej chwili niczego tak nie pragnęłam, jak tego, żeby usłyszał
moje nieme
ostrzeżenie i czym prędzej się schował. Krzyczałam, nie otwierając ust.
Zerknęłam nerwowo na babcię. Niestety, kierowała właśnie wzrok w moją stronę, a
Edward
był przecież tuż za mną. W jej oczach czaiło się przerażenie. Zerknęłam na Edwarda.
Uśmiechnięty,
był jeszcze piękniejszy niż zwykle. Kiedy patrzyłam na mojego anioła, serce
rozsadzała mi czułość.
Objął mnie, po czym spojrzał śmiało na babcię.
Jej mina zbiła mnie z tropu. Patrzyła na mnie nie ze strachem, żądając wyjaśnień, ale
przepraszająco, jakby czekała na burę. W dodatku stała teraz tak dziwnie - lewą rękę
wyciągnęła ku
górze i lekko zgięła w łokciu. Wydawać by się mogło, że obejmuje kogoś wysokiego
i
niewidzialnego... Nagle zauważyłam coś jeszcze - że babcię otacza ciężka, złota
rama. Zdziwiona
tym odkryciem, wyciągnęłam machinalnie wolną dłoń, żeby jej dotknąć. Babcia
powtórzyła mój
gest prawą ręką, ale tam, gdzie powinny się były spotkać nasze palce, poczułam pod
opuszkami
tylko zimne szkło...
W ułamku sekundy mój sen przeobraził się w koszmar.
Nie było żadnej babci.
To byłam ja!
To było moje odbicie! Mnie - sędziwej, zasuszonej, pomarszczonej. Edwarda, jak na
4
wampira przystało, w lustrze nie było widać.
Nadal się uśmiechając, przycisnął do mojego zwiędłego policzka chłodne wargi -
jędrne,
karminowe, na wieki siedemnastoletnie.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - szepnął.
Obudziłam się raptownie, od razu otwierając szeroko oczy. Serce waliło mi jak
oszalałe.
Miejsce oślepiającego słońca ze snu zajęło znajome, dobrze przytłumione światło
kolejnego
pochmurnego poranka.
To tylko sen, uspokajałam się, to był tylko sen. Wzięłam głęboki oddech, a zaraz
potem
znowu podskoczyłam na łóżku jak oparzona - tym razem, dlatego, że zadzwonił
budzik. Jeśli
wierzyć kalendarzowi w rogu ciekłokrystalicznej tarczy zegara, był trzynasty
września, moje
urodziny.
A więc sen był jednak proroczy. Mogłam nie chcieć wierzyć w resztę przepowiedni,
ale to
jedno się zgadzało - urodziny. Kończyłam dziś osiemnaście lat.
Już od kilku miesięcy bałam się nadejścia tego dnia.
Lato było cudowne. Nigdy wcześniej nie byłam taka szczęśliwa - nigdy wcześniej
nikt inny
nie był taki szczęśliwy. Humoru nie popsuł mi nawet fakt, że było to najbardziej
deszczowe lato w
historii tej części stanu. Tylko ta data czająca się w niedalekiej przyszłości wisiała
nade mną
niczym cień.
I wreszcie się doczekałam. Trzynasty września. Było jeszcze gorzej, niż się
spodziewałam.
Czułam, naprawdę czułam, że jestem starsza. Wiedziałam dobrze, że starzeję się z
każdym dniem,
ale tym razem mogłam to jakoś określić, nazwać. Miałam już osiemnaście lat, a nie
siedemnaście,
jak wczoraj.
A Edward na wieki przestawał być moim równolatkiem.
Kiedy poszłam do łazienki i stanęłam przed lustrem, żeby umyć zęby, niemal się
zdziwiłam,
że moja twarz nic a nic się nie zmieniła. Wpatrywałam się przez dłuższy czas w
swoje odbicie,
szukając na nieskazitelnie porcelanowej skórze jakiejś zmarszczki, ale bruzdy
miałam jedynie na
czole, a te zniknęłyby bez śladu, gdybym tylko przestała się, choć na chwilę martwić.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin