James Herbert - Nawiedzony.pdf
(
800 KB
)
Pobierz
4418201 UNPDF
James Herbert
Nawiedzony
Przełożył: Grzegorz Iwanciw
Tytuł oryginału:
The Haunted
Pamięci
George'a Goodingsa – łobuza,
szubrawca, hultaja
i mojego najlepszego przyjaciela
Być nawiedzonym przez koszmary,
to znaczy ujrzeć prawdę,
która powinna pozostać w ukryciu
Sen, wspomnienie
Wypowiedziane szeptem imię.
Chłopiec wierci się we śnie. Księżyc oświetla pokój bladym, zamglonym światłem.
W tej mgle kładą się głębokie cienie.
Chłopiec kręci głową, zwracając ją w kierunku okna tak, że jego twarz staje się
delikatną, nieskazitelną, bezbarwną maską. Coś zakłóca sen dziecka. Pod
zamkniętymi powiekami oczy poruszają się gwałtownie.
Znowu dobiegający z oddali szept:
— Dawid…
Chłopiec marszczy brwi, słysząc we śnie delikatne wołanie. Dłoń zaciska się na
wilgotnej od potu pidżamie; usta rozwierają się i zamykają w niemym geście.
Błądzące myśli bezwiednie wycofują się z krainy snu do świadomości. Słowa protestu
więzną w gardle, lecz po chwili znajdują ujście i chłopiec budzi się.
Zastanawia się, czy jego krzyk istniał tylko we śnie. Spogląda przez szybę na
zamglony księżyc.
Jego serce przepełnione jest smutkiem, który wydaje się powodować, że krew
krzepnie mu w żyłach, płynie powoli i z wysiłkiem. Lecz słyszany szept częściowo
rozprasza to uczucie.
— …D
a
w
i
d… — ponow
ne woł
ani
e.
Chłopiec zna źródło szeptu i ta świadomość przyprawia go o dreszcze.
Siada i ociera łzy z policzków. Płakał we śnie. Wpatruje się w zamglony kształt
drzwi sypialni i boi się. Ogarnia go lęk… oraz fascynacja.
Odkrywa kołdrę i podchodzi do drzwi. Przydeptuje bosymi piętami nogawki luźnej
pidżamy. Chłopiec może mieć nie więcej niż dziewięć lat. Jest drobny, ciemnowłosy,
ma bladą skórę i zmęczony wyraz twarzy, nietypowy dla dziecka w tym wieku.
Zatrzymuje się przy drzwiach, jak gdyby obawiał się ich dotknąć. Jest zaskoczony.
Co więcej — jest ciekawy. Naciska na klamkę. Zimno metalu przenika wzdłuż jego
ramienia, tak jakby wyzwolił drzemiący w klamce chłód. Ale wrażenie stępia fakt, że
ca
ł
e
j
e
g
o
c
i
a
ło
z
l
a
n
e
j
est
zimn
y
m
pot
em
.
O
t
w
i
e
ra
drzwi
i
wst
ępuj
e
w
ci
emnoś
ć
,
któ
ra
tutaj wydaje mu się bardziej gęsta. Odnosi wrażenie, jakby wskutek otwarcia drzwi
wlewała się do środka. To oczywiście iluzja, ale chłopiec jest zbyt młody, żeby
zdawać sobie z tego sprawę. Drży i wycofuje się, lękając się tej nowej fali mroku.
Wzrok przyzwyczaja się i rozprasza atramentową ciemność. Chłopiec ponownie
rusza do przodu, bojaźliwie, ostrożnie, przekracza próg i znowu zatrzymuje się u
szczytu schodów. Aby zejść w dół, będzie musiał zanurzyć się w najczarniejszą
otchłań.
Przytłumiony szept ponagla go:
— …Dawid…
Nie potrafi się oprzeć. W tym cichym wezwaniu zawiera się jego nadzieja. Krucha
nadzieja, która istnieje gdzieś poza ciasnymi granicami zdrowego umysłu, lecz
stanowić może wątłą próbę zaprzeczenia czemuś, co stało się dla chłopca
koszmarnym ciężarem.
Słucha jeszcze przez chwile, być może pragnąc, aby głos ten obudził także jego
rodziców. Jednak z ich pokoju nie dobiega żaden dźwięk. Smutek i żal wyczerpał ich
ciała oraz umysły. Chłopiec patrzy w rozciągającą się poniżej ciemność, ogromnie
przerażony, lecz jeszcze bardziej nękany potrzebą, aby tam zejść.
Schodząc, dotyka ściany palcami i przesuwa je po porowatej powierzchni tapety.
Niedowierzanie miesza się z fascynacją i strachem. Małe światełka — nie wiadomo
skąd — pojawiają się i migoczą odbite w jego źrenicach.
U stóp schodów znowu przystaje, oglądając się za siebie, jakby szukając zachęty ze
strony zmęczonych rodziców. Lecz z ich pokoju nadal nic nie słychać, W całym domu
panuje cisza. Ani jednego szeptu.
Przed sobą, przy końcu korytarza, chłopiec dostrzega łagodną, bursztynową
poświatę. Powoli, odmierzając każdy krok. zbliża się do źródła światła. Zatrzymuje
się przed zamkniętymi drzwiami i teraz słyszy jakiś dźwięk, jakiś drobny ruch —
jakby westchnienie. Może to tylko przeciąg.
Palce nóg, wystające spod nogawek pidżamy, skąpane są w ciepłym świetle, które
dochodzi przez szparę pod drzwiami, i chłopiec przygląda się im, chcąc odwlec to, co
za chwilę nastąpi. Światło nie ma stałego natężenia, delikatnie migocze ponad
krawędzią palców. Ręka chłopca łapie za klamkę, która tym razem okazuje się nie
zimna, lecz wilgotna. A może to tylko jego dłoń mokra jest od potu?
Musi wytrzeć ją o pidżamę. Nawet wtedy jego uścisk jest niepewny i dłoń ślizga
się po gładkiej powierzchni, zanim udaje mu się przekręcić gałkę. Przychodzi mu do
głowy myśl. że ktoś po drugiej stronie przytrzymuje klamkę, nie pozwalając mu na
otwarcie drzwi, lecz po chwili zamek zaskakuje i drzwi ustępują. Popycha je i jego
twarz oświetla migotliwy blask.
W pokoju znajduje się mnóstwo zapalonych świec. Ich płomienie lekko pochylają
się po otwarciu drzwi i chłopiec czuje charakterystyczny zapach wosku. Cienie tańczą
na ścianach, jakby w geście powitania. Ale po chwili płomienie świec uspokajają się.
Pod przeciwległą ścianą pokoju stoi przybrany koronkowym obrusem stół. Na nim
spoczywa mała trumna. Dziecięca trumna.
Chłopiec wpatruje się w nią. Wchodzi do pokoju.
Stąpa ciężko, zbliżając się do otwartej trumny. Oczy ma szeroko rozwarte.
Kropelki potu na jego skórze błyszczą w świetle świec.
Nie chce zaglądać do wnętrza trumny. Nie chce oglądać postaci, która tam
spoczywa, nie w takim stanie. Ale nie ma wyboru. Jest tylko dzieckiem i jego umysł
żądny jest wszystkiego, co nienaturalne i nieznane. Dzieci mają wrodzony optymizm,
który czasami dziwnie się objawia. Przecież ten szept wzywał go i on nań
odpowiedział. Ma swoje powody, aby chwycić się każdej nadziei, nawet tej najmniej
prawdopodobnej.
Przysuwa się bliżej. Postać w wymoszczonej jedwabiem trumnie ukazuje się
stopniowo.
Ma na sobie białą komunijną sukienkę z bladoniebieską torebeczką przypiętą do
pasa. Jest — była — niewiele starsza od chłopca. Jej ręce spoczywają na piersi, jakby
w błagalnym geście. Twarz okalają ciemne włosy, a śmierć nadaje jej pogodny wyraz
śpiącego spokojnie dziecka. I choć ta twarz jest nieruchoma, migoczące światło igra w
kącikach ust, jakby dziewczynka powstrzymywała uśmiech.
Ale chłopiec, choć ze wszystkich sił chciałby, aby było inaczej, wie, że w
pobladłym ciele nie ma już życia. Żałobne rytuały podczas ostatnich dwóch dni i
jeszcze nie zakończone były bardziej przekonujące niż sam bolesny fakt jej
nieobecności. Chłopiec pochyla się, a na jego twarzy pojawia się wyraz żalu. Pragnie
wymówić imię zmarłej, lecz słowa więzną mu w gardle. Mruga oczami i po jego
twarzy spływają łzy. Pochyla się jeszcze bardziej tak, jakby chciał pocałować swoją
zmarłą siostrę.
Wtem oczy dziewczynki otwierają się.
Uśmiecha się do niego szyderczo…
Wyciąga rękę, jakby chciała go dotknąć…
Chłopiec zastyga w bezruchu z otwartymi ustami. Krzyk opuszcza jego gardło z
opóźnieniem, przeraźliwy krzyk, który burzy posępną ciszę w domu.
Krzyk słabnie i urywa się, a chłopiec zamyka oczy w chwili, gdy łaskawy los
odbiera mu przytomność i popycha go poza jedwabną ścianę niebytu.
Rozdział 1
…Otworzył oczy nie całkiem wiedząc, gdzie się znajduje. Miarowy stukot kół
pociągu i rytmiczne kołysanie wagonu stopniowo oddalały w niepamięć resztki snu.
Zamrugał oczami chcąc usunąć z umysłu wątłe pozostałości wizji, która nagle
pozba
w
i
on
a
z
ostał
a
f
orm
y
i
kon
tek
stu.
Da
wid
Ash
wz
i
ą
ł
g
ł
ę
boki
odde
c
h
i
odw
ró
cił
głowę w stronę okna, aby móc oglądać mijane krajobrazy.
Pola uprawne wyglądały o tej porze roku posępnie. Liście jeszcze do niedawna
brązowe i szeleszczące, a teraz przesycone wilgocią, zaczynały zbierać się na ziemi
pod koronami drzew jakby trawione nieznaną chorobą. Od czasu do czasu ukazywały
się nieliczne zabudowania, usadowione na zboczach wzgórz, nie łamały one jednak
przygnębiającej harmonii pejzażu. Późno jesienne niebo wyglądało równie szaro jak
ziemia, nad którą się
rozpościerało, przykrywając mglistą zasłoną szczyty wzgórz.
Nagle przedział pogrążył się w mroku w chwili, gdy pociąg wjechał do tunelu i
turkot stalowych kół przeistoczył się w potężny łoskot, dudniący głębokim echem w
cza
rn
y
m
w
nęt
r
zu
tun
elu.
Na
g
le
w
ci
emności
poja
wił
si
ę
mał
y
płom
y
k
,
oświe
t
l
aj
ą
c
twarz samotnego mężczyzny, jedynego pasażera.
Ash zgasił zapalniczkę. Rozżarzona końcówka papierosa rzucała czerwony
poblask, kładąc głębokie cienie na jego policzkach i czole. Wpatrywał się w
ciemność, starając się przypomnieć sobie sen, który pozostawił go zlanego zimnym
potem. Jak zwykle, szczegóły koszmaru były nieuchwytne.
Wypuścił obłok dymu, zastanawiając się, skąd
wzięła się pewność, że to właśnie
zawsze ten sam sen niepokoi go i powoduje taką reakcję. Może stąd, że zawsze
pozostaje po nim na chwile zapach płonących świec, to znaczy w jego wyobraźni, a
może stąd, że zawsze odczuwa potem kołatanie serca. A może stąd, że nigdy nie
pamięta właśnie tego jednego snu.
Do wnętrza przedziału ponownie wtargnęło światło dnia. Pociąg przejechał w
pełnym pędzie przez zapomnianą i opuszczoną stacyjkę. Pewnego dnia, pomyślał
Ash, zadowolony, że coś odwraca jego uwagę od rozpamiętywania snu. pociągi wcale
nie będą zatrzymywać się na stacjach pomiędzy większymi ośrodkami i sieć połączeń
kolejowych stanie się zamkniętym systemem, który obsługiwać będzie nieliczne
Plik z chomika:
uzavrano
Inne pliki z tego folderu:
James Herbert - Mgła.pdf
(2538 KB)
James Herbert - Mgła.mobi
(1391 KB)
James Herbert - Ciemność (doc).epub
(329 KB)
James Herbert - Ciemność (doc).pdf
(2085 KB)
James Herbert - Nawiedzony.epub
(177 KB)
Inne foldery tego chomika:
J B Livingstone
J P Delaney
J V Jones
J. D. Barker
J. D. Vance
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin