Verne Juliusz - Blaga.pdf

(554 KB) Pobierz
J ULIUSZ V ERNE
B LAGA
Wstęp
(pochodzi z wydania broszurowego)
Opowiadanie Humbug jest drugim po Pływającym mieście utworem Verne’a nawiązującym
bezpośrednio do jego podróży do Stanów Zjednoczonych, którą odbył w 1867 r. Główny
bohater i narrator zarazem, tak jak i sam autor, jest Francuzem. Udaje się z Nowego Jorku do
Albany, płynąc w górę rzeki Hudson. Od zbieżności faktograficznych ważniejsze są jednak
jego obserwacje dotyczące amerykańskich zwyczajów. Z całą pewnością można je
utożsamiać z wrażeniami Verne’a.
Co więc bohater Humbuga sądzi o Nowym Świecie? Otóż jest zdegustowany
zdegradowaniem człowieka do roli maszynki do robienia pieniędzy oraz konsumowania
wytworów cywilizacji. Podkreśla również swą wyższość nad Amerykanami. Pozwala sobie
na uwagę: Wziąwszy razem ciężar i objętość człowieka, w Ameryce ma on mniejszą wartość
niż worek węgla kamiennego czy kawy. Być może Amerykanie mają rację, ale ja osobiście
oddałbym wszystkie kopalnie węgla kamiennego i wszystkie plantacje kawy za moją małą
francuską osobę! Razi go podejście do sztuki czy nauki jako kolejnych dziedzin nadających
się do robienia interesów. Pokpiwa też nieco z emancypacji amerykańskich kobiet. Wszystko
to traktuje jednak z dystansem, pewną dozą ironii, dzięki czemu nie można zaliczyć go do
grona zatwardziałych konserwatystów, wrogów innej rzeczywistości. Jest raczej bystrym
obserwatorem. Nie ukrywa również podziwu dla energii, przedsiębiorczości i pomysłowości
ludzi zza oceanu.
Za prawdziwy fenomen francuski podróżnik uznaje zdolność Amerykanów do robienia
wszelkiej maści humbugów, czyli wydumanych, blagierskich, oszukańczych przedsięwzięć,
które przynoszą naciągaczom pokaźne zyski czy wręcz fortuny. Sukces gwarantuje im
szczególna naiwność mieszkańców Nowego Świata. Co ciekawe nie są to najczęściej
działania o charakterze przestępczym, kończące się dla jednej ze stron tragicznie. Spekulant
osiąga swój cel, udaje mu się nieuczciwy interes, ale ci, na których zarobił, nie czują się
wcale pokrzywdzeni. Francuz postrzega więc Amerykę jako raj dla różnego rodzaju
życiowych kuglarzy. Pisze: przyszłość artystów bez talentu, śpiewaków bez głosu, tancerzy
bez mocnych nóg, skoczków bez sznura byłaby niewątpliwie straszna, gdyby Krzysztof
Kolumb nie odkrył Ameryki.
1
To, co dla XIX-wiecznego Francuza wydawało się takie dziwne, nieznane i wręcz
niepojęte, dziś nikogo nie dziwi nawet w Polsce. Nasza rzeczywistość oferuje nam humbugi
na każdym kroku. Kładziemy się na leżance psychoterapeuty, zamiast pogadać z
przyjacielem; kupujemy masę niepotrzebnych, byle jakiej jakości rzeczy, bo są akurat w
promocji, zamiast nabyć jedną, a porządną; nabywamy przeróżne ubezpieczenia, które mają
nas chronić od wszelkich niebezpieczeństw i zapewnić w przyszłości fortunę, zamiast
rozsądnie inwestować czy oszczędzać posiadane grosze. Przykłady, i to większego kalibru,
można by mnożyć. Przeczytajmy więc Humbug , ażeby zbyt łatwo nie ulegać złudzeniom.
Opowiadanie Humbug zostało napisane przez Juliusza Verne’a w roku 1870. Tłumaczenie
zamieszczone w tym tomiku zostało wykonane w oparciu wersję zmienioną przez syna
pisarza, Michela, zamieszczoną po raz pierwszy w zbiorze opowiadań Hier et demain. Contes
et nouvelles [Wczoraj i jutro. Bajki i opowiadania] , pod tytułem: Le Humbug. Moeurs
américaines [Humbug. Obyczaje amerykańskie] , wydanym przez Hetzela w roku 1910, pięć
lat po śmierci wielkiego pisarza.
Krzysztof Czubaszek
2
W marcu 1863 roku zaokrętowałem się na parowiec “Kentucky”, który obsługiwał linię
między Nowym Jorkiem a Albany.
W owej porze roku duży napływ ludzi powodował pomiędzy tymi dwoma miastami wielki
ruch handlowy który, nawiasem mówiąc, nie miał w sobie niczego szczególnego. Tak
naprawdę, to pośrednicy z Nowego Jorku utrzymują, poprzez swych przedstawicieli, stałe
stosunki z prowincjami najbardziej nawet od siebie oddalonymi i w ten sposób rozprowadzają
produkty ze Starego Świata, równocześnie eksportując za granicę towary pochodzenia
rodzimego.
Mój wyjazd do Albany był dla mnie kolejną okazją podziwiania aktywności Nowego
Jorku. Ze wszech stron napływali podróżni. Jedni obarczali tragarzy swymi licznymi
bagażami, inni zachowywali się niczym prawdziwi angielscy turyści, których garderoba
mieści się w jednej niemal niewidocznej walizeczce. Spieszono się, każdy chciał prędko zająć
swoje miejsce na pokładzie parowca, którego pojemność wydawała się iście po amerykańsku
elastyczna.
Już dwa pierwsze dzwonki wzbudziły panikę w tłumie spóźnialskich. Trap uginał się pod
ciężarem ostatnich przybywających, którzy, jak na ogół wszędzie, są ludźmi, dla których
przełożenie podróży jest złą przepowiednią. Ostatecznie jednak tłum ten ulokował się. Paczki
i podróżni tłoczyli się i mieszali. Płomień zadudnił w rurach kotła, pokład “Kentucky”
zadrżał. Słońce usiłowało przebić poranną mgłę, nieco podgrzewając marcowe powietrze,
które zmuszało do podniesienia kołnierzyków oraz wciśnięcia rąk w kieszenie i wmawiania
sobie: dzisiaj będzie pięknie.
Ponieważ moja podróż nie była wyjazdem w interesach, ponieważ mój neseserek
wystarczał do wzięcia tego, co mi było potrzebne, a nawet więcej, ponieważ umysł mój nie
zajmował się żadnymi ryzykownymi inwestycjami ani sprzedażą – błądziłem myślami,
oddając się przypadkowi, temu intymnemu przyjacielowi turystów. Miałem nadzieję znaleźć
jakiś przyjemny temat – temat rozrywkowy – kiedy to spostrzegłem trzy kroki ode mnie panią
Melvil, uśmiechającą się najczarowniejszym na świecie uśmiechem.
– Cóż to, mistress !1 – wykrzyknąłem z zaskoczeniem, któremu dorównać mogła jedynie
moja radość. – Pani stawia czoła niebezpieczeństwom i tłumowi na parowcu na rzece
Hudson!
– Niewątpliwie, drogi panie – odpowiedziała pani Melvil, podając mi dłoń na sposób
angielski. – Skądinąd nie jestem sama, towarzyszy mi moja stara i dobra Arsinoé.
3
Pokazała mi, siedzącą na beli wełny, swoją wierną Murzynkę patrzącą na nią z czułością.
Słowo “czułość” warte jest podkreślenia w tych warunkach, ponieważ tylko czarna służba
potrafi tak patrzeć.
– Jakimkolwiek wsparciem i pomocą mogłaby służyć pani Arsinoé – powiedziałem –
uważam się za szczęśliwca, ponieważ mam prawo stać się pani opiekunem w czasie tej
podróży.
– Jeżeli jest to prawo – odpowiedziała mi, śmiejąc się – nie będę panu nic dłużna. Ale jak
to się stało, że pana tutaj widzę? Według tego, co pan nam powiedział, miał pan ruszyć w tę
podróż za kilka dni. Dlaczego wczoraj nie powiedział nam pan o wyjeździe?
– Wtedy o nim jeszcze nie wiedziałem – odpowiedziałem. – Zdecydowałem się wyjechać
do Albany jedynie dlatego, że dzwonek parowca wyrwał mnie ze snu o szóstej rano. Widzi
pani w czym rzecz. Jeżeli zbudziłbym się dopiero o siódmej, być może podjąłbym drogę do
Filadelfii! Ale pani wczoraj też wyglądała na najbardziej zasiedziałą kobietę świata.
– Niewątpliwie! Toteż nie widzi pan tutaj pani Melvil ale przedstawicielkę firmy
Henry’ego Melvila, kupca i armatora z Nowego Jorku, udającą się dopilnować przybycia
ładunku do Albany. Pan, mieszkaniec krajów cywilizowanych starego świata, tego nie
zrozumie! Mój mąż nie mógł opuścić dzisiaj rano Nowego Jorku, więc ja go zastąpię. Niech
mi pan wierzy, że księgi nie będą gorzej prowadzone ani rachunki mniej dokładne.
– Zdecydowałem się niczemu się już nie dziwić! – zawołałem. – Niemniej, jeżeli taka rzecz
wydarzyłaby się we Francji, gdyby kobiety wykonywały prace swych mężów, ci natychmiast
zaczęliby wykonywać prace swoich żon. To oni graliby na pianinie, układaliby kwiaty,
wyszywaliby pary szelek.
– Niezbyt jest pan łaskawy dla swoich rodaków – odrzekła pani Melvil, śmiejąc się.
– Wręcz przeciwnie! Ponieważ podejrzewam, że ich żony wymyślają im rzemienie…
W tym momencie dało się słyszeć trzecie uderzenie dzwonu. Ostatni podróżni śpieszyli na
pokład “Kentucky”, wśród pokrzykiwań marynarzy, którzy uzbroili się w długie bosaki, aby
odepchnąć statek od nabrzeża.
Podałem ramię pani Melvil i poprowadziłem ją nieco dalej, na rufę, gdzie tłum był mniej
zbity.
– Dałam panu listy polecające do Albany… – zaczęła.
– O, tak! Czy życzy sobie pani, bym jej dziękował jeszcze po raz tysięczny?
– Oczywiście że nie, ponieważ stają się one całkiem niepotrzebne. Udaję się bowiem do
pana Wilsona, czyli mego ojca, do którego są one adresowane. Pozwoli więc pan nie tylko mu
siebie przedstawić, ale też zaoferować gościnę w jego imieniu?
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin