Brin_David_-_Stare_jest_piekne_(SCAN-dal_849).rtf

(814 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

DAVID BRIN

 

 

STARE JEST PIĘKNE

 

Tytuł oryginału: „The Practice Effect”

 

(Tłumaczył Bartłomiej Kowalski)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Carol i Norze

oraz wielbicielom innych światów


Spis Treści

I. SŁŁUI GENERIS              3

II. COGITO, ERGO TUTTI FRUTTI              24

III. NOM DE TERRE              40

IV. NAJKRÓTSZA DROGA DO CARNEGIE HALL              53

V. ROZWIĄZANIE DENTYSTYCZNE              75

VI. BALLON D'ESSAI              92

VII. MĘDRZEC NERON              114

VIII. EUREKAARRG!              160

IX. DISCUS JESTUS              180

X. SIC CIASTECZKUS DISINTEGRATUM              211

XI. ET DWA TUU TUUT!              227

XII. SEMPER UBI SUB UBI              252


I. SŁŁUI GENERIS

 

Ten wykład był naprawdę nudny.

Przed zgromadzonymi w słabo oświetlonej sali konferen­cyjnej przechadzał się, z dłońmi splecionymi za plecami i ze wzrokiem utkwionym w sufit, dostojny, srebrnowłosy dyrektor Saharańskiego Instytutu Technologicznego. Przechadzał się, z namaszczeniem przemawiając na temat, o którym najwyraź­niej miał dość blade pojęcie.

W każdym razie Dennis Nuel, cierpiący w milczeniu w jed­nym z tylnych rzędów, postrzegał to w ten właśnie sposób.

Być może był taki czas, gdy Marcel Flaster świecił jasnym blaskiem na firmamencie fizyki. Ale to było dawno, zanim jeszcze któremukolwiek spośród obecnych tu, młodszych wie­kiem naukowców przyszła do głowy myśl o poświęceniu się fizyce rzeczywistości. Dennis zastanawiał się, co może zmie­nić człowieka niegdyś obdarzonego talentem w nudnego, wy­zbytego obiektywizmu administratora. Przyrzekł sobie, że prę­dzej skoczy z Mount Feynman, niż dopuści, żeby coś podob­nego przytrafiło się również jemu.

Donośny głos buczał monotonnie.

- Tak więc widzimy, moi drodzy, że dzięki użyciu zevatroniki alternatywne rzeczywistości są, jak się zdaje, w zasięgu naszej ręki, otwierając możliwości ominięcia ograniczeń za­równo czasu, jak i przestrzeni...

Dennis hołubił swego kaca w pobliżu tylnej ściany za­tłoczonej sali i usilnie się zastanawiał, jaka to, do diabła, siła wyciągnęła go z łóżka w poniedziałkowy poranek i zmusiła nie tylko do przyjścia tutaj, ale i słuchania wywodów Marcela Flastera na temat zevatroniki.

W końcu powieki mu opadły. Zaczął osuwać się w fotelu.

- Dennis! - szepnęła ostro Gabriela Versgo i wbiła mu łokieć w żebra. - Bądź łaskaw siąść prosto i słuchać nieco uważniej!

Dennis podskoczył gwałtownie, mrugając. Teraz już sobie przypomniał siłę, która go tutaj przywlokła.

O siódmej rano Gabbie kopniakiem otworzyła drzwi do pokoju Dennisa i zaciągnęła go za ucho do łazienki, cał­kowicie ignorując zarówno przyzwoitość, jak i jego głośne protesty. Trzymała jego rękę w kleszczach swoich paluszków, aż oboje znaleźli się tutaj, w fotelach sali konferencyjnej Instytutu.

Dennis rozmasował ramię tuż powyżej łokcia. Któregoś dnia, zdecydował, wkradnie się do pokoju Gabbie i powyrzuca te wszystkie kauczukowe piłeczki, które rudowłosa tak lubi ściskać w dłoniach podczas pracy.

Znowu go szturchnęła.

- Będziesz wreszcie siedział spokojnie? Wiercisz się, jak­byś miał owsiki! Chcesz zostać jeszcze bardziej odsunięty od zevatroniki?

Jak zwykle Gabbie niemal trafiła w dziesiątkę. Dennis w milczeniu potrząsnął głową i z wysiłkiem skupił uwagę na wykładowcy.

Doktor Flaster zakończył rysowanie nieokreślonej bryły w stojącym przed zgromadzonymi holotanku. Odłożył pióro świetlne na podium i podświadomie wytarł dłonie o nogawki spodni, chociaż ostatni kawałek kredy został wyjęty spod prawa ponad trzydzieści lat temu.

- Oto jest zevatron - oznajmił z dumą.

Dennis z niedowierzaniem przyjrzał się świetlnemu ry­sunkowi.

- Jeśli to jest zevatron - szepnął - to ja jestem abs­tynentem. Flaster odwrócił bieguny, a pole jest przenicowane na drugą stronę!

Rumieniec Gabrieli niemal dorównał odcieniem jej pło­miennym włosom. Ostre paznokcie wbiły się w jego udo. Dennis skrzywił się, ale gdy Flaster podniósł oczy, mrugając krótkowzrocznie, udało mu się wyglądać niewinnie jak baranek. Po chwili dyrektor chrząknął, przeczyszczając gardło.

- Jak już wcześniej mówiłem, wszystkie ciała posiadają środek ciężkości. Środkiem ciężkości danego ciała jest punkt równowagi, na który oddziałują w równym stopniu wszystkie siły składowe... a więc do którego, jakby można powiedzieć, daje się przypisać istota tego ciała, jego rzeczywistość.

- Ty, mój  chłopcze - powiedział,  wskazując  Dennisa. - Czy mógłbyś mi powiedzieć, gdzie jest twój środek ciężkości?

- Hmmm... - Dennis zastanowił się z niepewną miną. Nie słuchał przecież aż tak uważnie. - Myślę, że musiałem zostawić go w domu, sir.

Rozległy się parsknięcia doktorów nauk, szczególnie tych siedzących w tylnej części sali. Rumieniec Gabbie stał się jeszcze głębszy. Osunęła się w krześle, najwyraźniej marząc o tym, żeby być gdzie indziej.

Naczelny Uczony uśmiechnął się lekko.

- Nuel, prawda? Doktor Dennis Nuel?

Dennis kątem oka zauważył, że jego niezręczna sytuacja wywołuje szeroki uśmiech na twarzy siedzącego po drugiej stronie sali Bernalda Brady'ego. Ten wysoki młodzieniec o  oczach psa gończego był niegdyś jego głównym rywalem i  wreszcie udało mu się postawić na swoim i całkowicie odsunąć Dennisa od prac w głównym laboratorium zevatronicznym. Uśmiech, którym teraz Brady go obdarzył, był destylowaną złośliwością.

Dennis wzruszył ramionami. Czuł, że po tym, co zaszło w ciągu ostatnich kilku miesięcy, ma już naprawdę niewiele do stracenia.

- Tak jest, panie doktorze Flaster. To miło z pańskiej strony, że pan mnie pamięta. Byłem kiedyś, jak pan może sobie przypomina, zastępcą dyrektora Pierwszego Labora­torium.

Gabriela kontynuowała zsuwanie się w głąb tapicerki, usil­nie starając się zrobić wrażenie, że nigdy w życiu Dennisa nie widziała.

Flaster skinął głową.

- Ach, tak. Teraz sobie przypominam. Prawdę powiedzia­wszy, pańskie nazwisko bardzo niedawno gościło na moim biurku.

Twarz Bernalda Brady'ego zajaśniała. Najwyraźniej nic nie sprawiłoby mu większej przyjemności niż wysłanie Dennisa na jakąś daleką wyprawę badawczą... powiedzmy na Grenlan­dię albo na Marsa. Dopóki Dennis pozostawał na miejscu, stanowił groźbę dla jego niepohamowanej żądzy przypochlebiania się oraz wspinania po szczeblach biurokratycznej dra­biny. Również, chociaż bez specjalnych chęci ze swej strony, Dennis był, zdaje się, przeszkodą w romantycznych zapędach Brady'ego wobec Gabrieli.

- W każdym razie, doktorze Nuel - ciągnął Flaster - z pewnością nie mógł pan gdzieś „zostawić” swego środka ciężkości. Myślę, że jeśli pan dobrze sprawdzi, znajdzie go pan mniej więcej w okolicy swego pępka.

Dennis spojrzał na sprzączkę swego pasa, potem podniósł ku dyrektorowi rozpromienioną twarz. „Rzeczywiście, jest tam! Zapewniam pana, że w przyszłości będę bardziej na niego uważał!”

- Przykro jest się dowiedzieć - powiedział Flaster prze­sadnie serdecznym tonem - że ktoś tak wprawny w po­sługiwaniu się improwizowaną procą tak mało wie o środku ciężkości!

Najwyraźniej nawiązywał do zdarzenia sprzed tygodnia, na oficjalnym balu pracowników Instytutu, kiedy to przez okno wpadł jak błyskawica mały, latający potworek i sterroryzował tłum zgromadzony wokół wazy z ponczem. Dennis zdjął wtedy pas, złożył go w procę Dawida i wystrzelonym kielisz­kiem strącił nietoperzowatą istotę, zanim miała szansę poważ­nie kogoś zranić ostrym jak brzytwa dziobem.

Ta improwizacja natychmiast zrobiła z niego bohatera wśród młodszych naukowców i techników, a także natchnęła Gabbie do rozpoczęcia obecnej kampanii, zmierzającej do „ratowania jego kariery”. W rzeczywistości Dennis chciał wtedy tylko jednego - przyjrzeć się niewielkiemu zwierzątku nieco bliżej. To, co przez krótką chwilę udało mu się zauwa­żyć, zrobiło w jego mózgu lawinę spekulacji.

Większość z obecnych na balu przypuszczała, że jest to eksperyment Centrum Genetycznego znajdującego się po prze­ciwnej stronie Instytutu. Eksperyment, który przypadkowo wyrwał się na wolność. Jednak Dennis miał inne na ten temat zdanie.

Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby nabrał przekonania, że ta istota najwyraźniej nie pochodzi z Ziemi!

Bardzo szybko zjawili się dyskretni panowie z Ochrony, włożyli ogłuszone zwierzątko do klatki i gdzieś wynieśli. Dennis był pewien, że pochodzi ono z Pierwszego Laborato­rium... Z Laboratorium, w którym znajdował się główny zevatron... teraz niedostępny dla kogokolwiek spoza grona wy­brańców Flastera.

- Doktorze Flaster, skoro już poruszył pan ten temat... - zaryzykował. - Jestem pewien, że wszyscy jesteśmy zainte­resowani środkiem ciężkości tego małego potworka, który wdarł się na nasz bal. Czy mógłby pan nam w końcu wyjaśnić, co to było?

W sali konferencyjnej nagle zrobiło się bardzo cicho. Publi­czne rzucanie wyzwania Głównemu Uczonemu nie mieściło się w ramach przyjętych tutaj zwyczajów. Ale Dennisowi było już wszystko jedno. Bez wyraźnych powodów ten człowiek odsunął go już od pracy jego życia. Co jeszcze mógł mu zrobić?

Flaster przyjrzał się Dennisowi pozbawionym wyrazu wzro­kiem. W końcu skinął głową.

- Proszę przyjść do mego biura godzinę po zakończeniu seminarium, doktorze Nuel. Obiecuję, że wtedy odpowiem na wszystkie pańskie pytania.

Dennis zamrugał, zaskoczony. Czy ten facet naprawdę zamierza to zrobić? Kiwnął głową potwierdzając, że przyjdzie, i Flaster wrócił do swego holoszkicu.

- Jak mówiłem - kontynuował – odchylenie od psy­chosomatycznej  rzeczywistości zaistniało, gdy otoczyliśmy środek ciężkości polem zakłócającym prawdopodobieństwo, które to pole...

Kiedy uwaga zgromadzenia całkowicie już się od nich odsunęła, Gabriela zasyczała w ucho Dennisa:

- No, wreszcie tego dopiąłeś!

- Hmmm?  Czego  dopiąłem? - Spojrzał  na nią nie­winnie.

- Nie udawaj, że nie wiesz! - szeptała. - Teraz on cię wyśle na Depresję El-Kattara, żebyś liczył ziarnka pias­ku! Zobaczysz!

*

Dennis Nuel w tych rzadkich chwilach, gdy pamiętał o trzymaniu się prosto, był wzrostu nieco powyżej średniego. Ubierał się zwyczajnie... ktoś nawet mógłby powiedzieć: niedbale. Jego włosy były nieco za długie w stosunku do wymogów obecnej mody - bardziej ze względu na upór niż na przekonanie. Jego twarz przybierała czasami ten senny wyraz, który często kojarzono albo z geniuszem, albo ze skłonnością do płatania figli. W rzeczywistości Dennis był odrobinę zbyt leniwy, żeby być tym pierwszym i miał nieco zbyt dobre serce, żeby ulegać temu drugiemu. Miał falujące, brązowe włosy i również brązowe oczy, teraz nieco prze­krwione od pokera, który wczoraj przeciągnął się do późnych godzin nocnych.

Po wykładzie, gdy tłum sennych pracowników naukowych rozpraszał się w poszukiwaniu ustronnych kątów, w których można by się było zdrzemnąć, Dennis stanął przed instytutową tablicą informacyjną w nadziei, że zobaczy na niej ogłoszenie jakiegoś innego centrum badawczego, zajmującego się zevatroniką.

Oczywiście niczego tam nie znalazł. Instytut Saharański był jedynym, w którym prowadzone były naprawdę zaawansowa­ne prace nad efektem zev. Powinien to wiedzieć. Wiele kro­ków naprzód w tej dziedzinie zapisywał na swoje konto. Kiedyś - sześć miesięcy temu i dawniej.

Gdy sala konferencyjna opustoszała niemal całkowicie, Dennis zobaczył wychodzącą Gabrielę. Szczebiotała, wspie­rając się na ramieniu Bernalda Brady'ego. Brady był nadęty, jakby przed chwilą zdobył Mount Everest. Najwyraźniej za­durzył się po uszy.

Dennis życzył mu szczęścia. Będzie miło, jeśli uwaga Gabrieli przez chwilę skupi się na kimś innym. Gabbie była bardzo kompetentnym naukowcem, oczywiście. Jednak jed­nocześnie była nieco zbyt opiekuńcza i nieustępliwa, żeby Dennis mógł się przy niej odprężyć.

Spojrzał na zegarek. Nadszedł czas przekonać się, czego chce Flaster. Dennis wypiął pierś. Postanowił, że nie da się zbyć żadnymi dalszymi wykrętami. Flaster odpowie na kilka prostych pytań albo on zrezygnuje z pracy!

*

- Ach, Nuel! Proszę wejść!

Marcel Flaster, srebrnowłosy i trochę zbyt tęgi, podniósł się zza błyszczącej, pustej przestrzeni swego biurka.

- Siadaj sobie, chłopcze. Zapalisz cygaro? Świeży trans­port z Nowej Hawany na Wenus. - Wskazał Dennisowi obity aksamitem fotel w pobliżu sięgającej sufitu lampy.

- Powiedz mi więc, młody człowieku, jak ci leci z tymi badaniami nad sztuczną inteligencją, którymi teraz się za­jmujesz?

Dennis spędził ostatnie sześć miesięcy, kierując niewielkim projektem badawczym, sponsorowanym przez stary, nieznisz­czalny zapis, który ciągle dostarczał funduszy, mimo że już w 2024 roku zostało udowodnione, iż sztuczna inteligencja jest naukowym ślepym zaułkiem.

Nie miał pojęcia, dlaczego Flaster go o to pyta. Nie chciał jednak być bez potrzeby nieuprzejmy, zaczął więc opowiadać o ostatnich, umiarkowanych postępach, jakich dokonała jego mała grupa.

- No cóż, zrobiliśmy pewien krok naprzód. Ostatnio opra­cowaliśmy nowy, wysokiej jakości program naśladowczy. W czasie testów telefonicznych rozmawiał on z losowo wy­branymi osobami średnio przez sześć minut i trzydzieści sekund, zanim zaczynały podejrzewać, że ich rozmówcą jest maszyna. Rich Schwall i ja myślimy...

- Sześć i pół minuty! - przerwał Flaster. - No, to pobiliście stary rekord. O ponad minutę, jak mi się wydaje! Jestem naprawdę pod wrażeniem!

Potem Flaster uśmiechnął się protekcjonalnie.

- Ale szczerze mówiąc, Nuel, nie myślisz chyba, że bez powodu przydzieliłem młodego naukowca o tak oczywistych zdolnościach jak twoje do badań, które właściwie nie mają żadnych szerszych perspektyw, co?

Dennis potrząsnął głową. Już dawno doszedł do wniosku, że dyrektor naukowy zepchnął go w kąt Instytutu, żeby móc wsadzić do laboratorium zevatronicznego swoich pupilków.

Do śmierci swego dawnego mistrza, doktora Guinasso, Dennis znajdował się w samym centrum ekscytujących prac nad analizą rzeczywistości. Potem, w ciągu kilku tygodni od tego tragicznego zdarzenia, ludzie Flastera zostali wprowadzeni do laboratorium, a ludzie Guinasso bezwzględnie stamtąd usunięci. Na myśl o tym Dennis wciąż czuł gorycz. Był pewien, że w chwili, gdy został wygnany z ukochanej pracy, znajdował się wraz z zespołem w przededniu dokonania wspaniałych odkryć.

- Naprawdę nie potrafię odgadnąć, dlaczego pan mnie przeniósł - powiedział. - Hmm, czyżby oszczędzał mnie pan dla bardziej doniosłych zadań?

Flaster uśmiechnął się, jakby nie zauważając sarkazmu tej uwagi.

- Dokładnie tak, mój chłopcze! Dajesz dowody naprawdę wyjątkowej wnikliwości. Powiedz mi więc - teraz, gdy masz już doświadczenie w prowadzeniu niewielkiego wydziału - jak by ci się podobało kierowanie całością tutejszych prac zevatronicznych?

Dennis zamrugał, kompletnie zaskoczony.

- Och - odpowiedział zwięźle.

Flaster wstał i podszedł do skomplikowanego ekspresu, stojącego na bocznym stoliku. Nalał dwie filiżanki gęstej kawy i jedną z nich podał Dennisowi. Dennis przyjął naczynie drętwo. Niemal nie czuł smaku gęstego, słodkiego naparu.

Flaster wrócił za biurko i upił mały łyczek ze swej filiżanki.

- Chyba nie myślałeś, że pozwolimy naszemu najlepszemu specjaliście od efektu zev gnić na bocznym torze do końca jego dni, co? Oczywiście, że nie! Tak czy inaczej planowałem przenieść cię z powrotem do Pierwszego Labo­ratorium w ciągu kilku najbliższych tygodni. A teraz, gdy pojawiła się możliwość objęcia stanowiska podministra...

- Czego?

- Stanowiska podministra! W rządzie Śródziemia znowu nastąpiły przesunięcia i mój stary przyjaciel Boona Calumny jest przewidziany do teki ministra nauki. Więc gdy od razu następnego dnia zadzwonił do mnie z prośbą o pomoc... - Flaster rozłożył ręce, jakby reszta była już jasna.

Dennis nie mógł uwierzyć, że naprawdę to słyszy. Był przekonany, że starszy pan go nie lubi. Co go, do diabła, skłoniło, żeby w chwili, gdy zrodziła się kwestia następstwa, zwrócić się właśnie do niego?

Zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem jego własna nie­chęć nie przesłoniła mu szlachetniejszych stron osobowości Flastera.

- ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin