Antologia_-_James_Lowder_-_Krainy_Chwaly_(SCAN-dal_690).rtf

(1084 KB) Pobierz
PAN NA PODWZGÓRZU

Antologia pod redakcją Jamesa Lowdera

 

 

 

Krainy Chwały

(tłum. R.Lipski)


PAN NA PODWZGÓRZU

Douglas  Niles

 

Pawldo wyszedł ze swojej norki, by powygrzewać się na słońcu w raczej rzadko spotykany letni poranek; nie było bowiem ani za gorąco, ani wietrznie czy pochmurno, jedynie lekka bryza niosła ze sobą zapach dojrzewających winogron i wilgotnych łąk. O milę dalej skrzyły się w promieniach słońca wody Corwell Firth. Ich z lekka pofalowana powierzchnia, okolona porośniętym zielenią brzegiem, odbijała miliony migoczących niczym drobniutkie diamenty refleksów.

Tęgi halfling stanął przed swoją mocną, bieloną, drewnianą chatą. Zwyczajem halflingów wkopano ją do połowy w trawiaste wzgórze, niemniej był to bez wątpienia największy dom na Podwzgórzu. Aura zamożności bijąca z domu udzieliła się również mieszkańcowi norki.

Długie, z lekka siwiejące włosy Pawlda zwijały się tuż poniżej uszu, dotykając końcami skraju jego eleganckiego, jedwabnego kołnierzyka. Nawet o tak wczesnej porze miał na sobie dobrze skrojone, drogie odzienie. Każdy, kto by go zobaczył, stwierdziłby natychmiast, że ma przed sobą halflinga świadomego piękna i uroków życia. W dole, położone w spokojnej zatoczce poza pasmem żyznych pastwisk Corwell Town już się przebudziło, zaś na ulicach miasta jak zwykle o tej porze rozpoczęła się dostojna krzątanina Ffolków, wykonujących swoje ludzkie czynności.

Kuragi  rybaków  kołysały  się już na wodzie poza linią falochronu, a brzęk młotów i szczypiec oznajmiał, że kowal od  wczesnego  ranka  pracował  w  swojej  kuźni.  Wory  ze świeżymi produktami i mlekiem, jedne ciągnione przez niewielkie kuce, inne zaś przez długonogie, włochate psy, wtaczały się z turkotem do Corwell przez otwartą bramę.

Na szczycie górującego nad miastem pagórka Pawldo dostrzegł niską, szeroką sylwetkę Caer Corwell, otoczonego drewnianą palisadą fortu, siedziby para Randolpha, a w czasie pobytu w nim Tristana i Robyn letniej rezydencji króla i królowej. Pomyślał o swoich dobrych przyjaciołach, z uczuciem radosnego wyczekiwania przypominając sobie zarazem, że za niecałe dwa tygodnie rodzina królewska powróci do Corwell, by spędzić tu letnie święta.

W końcu wzrok otyłego halflinga powędrował nieco bliżej domu, w stronę przytulnego siedliska nor, ziemianek i domków wybudowanych wokół niewielkiego okrągłego wzgórza. Odległe zaledwie o milę od Corwell Town, Podwzgórze było iście sielankowym miejscem na siedzibę niewielkiej społeczności halflingów, w której Pawldo pełnił zaszczytną funkcję lorda burmistrza.

Opodal kwitły bujne krzewy winorośli i właśnie ku nim ruszył obecnie Pawldo, przyglądając się z nie skrywaną przyjemnością, jak niedojrzałe jeszcze grona, pieszczone promieniami słońca, stają się coraz bardziej krągłe, soczyste i słodkie. Dla jego nagich stóp porośniętych z wierzchu gęstym, jedwabistym włosiem, trawa wydawała się miękka, chłodna i zapraszająca. Rozkoszując się wspomnieniem wina z poprzednich zbiorów w tej winnicy, rozsiadł się wygodnie na skrytym w cieniu spłachetku trawy. Będę musiał wysłać do Kingsbay wóz wina z ubiegłorocznego zbioru — skonstatował Pawldo. Perspektywa podróży podniecała go, wprawiając w stan rozmarzenia. Nie wyjedzie dziś, jutro ani zapewnię pojutrze, niemniej warto o tym pomyśleć. Prawdę powiedziawszy, przypominał sobie jedną z tamtejszych barmanek, hożą dziewkę o twarzy anioła, pochodzącą, podobnie jak on, z halflingów, z którą być może zdołałby ubić jakiś korzystny interes.

Prawdę mówiąc, gdyby nadal była mu równie przyjazna, jak pamiętał, stanąłby przed silną pokusą spędzenia kilku dni w tym miłym, rybackim miasteczku.

Niezbyt długo, upomniał się w duchu, gdyż para królewska przybędzie do Corwell z okazji święta Przesilenia Letniego i wówczas będzie musiał być w domu. Poza tym, nie było to zwyczajne święto, lecz również dziesięciolecie rządów Tristana i dziesiąta rocznica jego ślubu z Robyn. Tak czy inaczej okazja wymagała, by należycie ją uczcić.

Na tę myśl pyzata twarz halflinga posmutniała, jakby przez chwilę spowił ją mroczny cień. Chciał podarować im wspaniały prezent, coś odpowiedniego na tę wielką uroczystość. Niemniej jednak Pawldo wątpił, czy w takich miejscach, jak Corwell czy Kingsbay zdoła znaleźć odpowiedni podarunek, coś naprawdę niezwykłego i wspaniałego. Co począć? To pytanie dręczyło go przez ostatnie kilka tygodni, ale mimo wszystko krąglutki halfling nie pozwolił, by brak rozwiązania tej kwestii wprawił go w ponury nastrój. Wymyśli coś, prędzej czy później.

Oczywiście, w chwili gdy uświadomił sobie ów problem, mógł wybrać się w podróż na Wybrzeże Mieczy. Do tej pory wracałby już, zaopatrzony w jakiś rzadki i bajeczny wyraz swej przyjaźni i szacunku. Niestety, równie spontaniczne i zdecydowane działanie nie leżało w naturze halflingów, a teraz miał za mało czasu, by wyruszyć w rejs i zdążyć na uroczysty festyn. Nieco poirytowany — nie na siebie jednak, lecz na kalendarz, Pawldo wyzbył się wszelkich trosk i powrócił do przerwanej czynności oglądania wewnętrznej strony powiek.

— Lordzie burmistrzu! Burmistrzu Pawldo! Wysoki głos dobiegł go zza krzewów winorośli — młody halfling — mężczyzna, sądząc po głosie.

— Tutaj! — odrzekł Pawldo, siadając z głośnym chrząknięciem zaskoczenia.

Podniósł się powoli, gdyż miał świadomość, iż nie poruszał się już tak żwawo, jak dziesięć czy więcej lat temu. Spoglądając ponad linią winorośli rozejrzał się, by sprawdzić, kto przerwał mu rozmyślania.

Rudowłosy halfling zatrzymał się gwałtownie przed Pawldem i pospiesznie zdarł z głowy czapkę. Z pałającymi rumieńcem wysiłku policzkami i unoszącymi się gwałtownie ramionami, zadyszany walczył o odzyskanie oddechu, podczas gdy lord burmistrz omiótł go spojrzeniem od stóp do głów. Młodym halfingiem był jeden z plemienia Włochatostopych, gołowąs nieledwie, ubrany w prosty wieśniaczy strój, przez ramię zaś przerzuconą miał skórzaną sakwę. Nowo przybyły uśmiechnął się z nadzieją, ocierając pot z czoła wolną ręką. Zgodnie z tradycją Włochatostopych nie nosił obuwia.

— O co chodzi? — zapytał Pawldo, podejrzewając, że oto spokojny poranek dobiegł końca. Wbrew sobie czuł jednak narastającą ciekawość.

— Cofwort...   bednarz...   powiedział...   że   cię   tu...   znajdę — rzucił, wciąż jeszcze zdyszany, młody halfling.

— I znalazłeś. A niby kim ty jesteś?

— Och, proszę o wybaczenie — młodzieniec wydawał się zasmucony. — Jestem Stefanik z Llyrath Downs — wyjaśnił pospiesznie.

Pawldo znał tę wspólnotę Włochatostopych, zamieszkujących w ostępach Puszczy Llyrath, o kilka dni drogi na wschód stąd.

— Bo, no, ja... ee... znalazłem to... i nie wiedziałem komu innemu miałbym to zanieść. Bo, znaczy się... wszyscy halflingowie w Gwynneth znają ciebie i twoje przygody! Gdyby nie ty, Darkwalker...

— Dosyć! — zawołał Pawldo, unosząc obie ręce w udawanym geście rezygnacji. — Opowieści bywają często moc-no przesadzone, choć nie przeczę, że odegrałem pewną małą rolę w pokonaniu tego zagrożenia. Owszem, nie przeczę, jest w tym odrobinę prawdy... — Pokręcił głową odpędzając falę nostalgii. — Ale dość tego. Wydaje się, że chciałeś mi coś pokazać?

— O, tak — Halfling gwałtownym ruchem podał Pawldowi zamkniętą sakwę. — Proszę. Co to takiego? Skąd się to wzięło? Jakim cudem znalazło się w lesie?

— Jak na razie na każdą jedną moją odpowiedź masz aż dziesięć pytań — burmistrz zachichotał, biorąc z jego rąk skórzaną sakwę. Okazała się ciężka. W środku znajdował się jakiś spory, sądząc po rozmiarach ciężki, metalowy przedmiot.

— Zobaczmy, co tam masz.

Pawldo rozsunął lekko brzegi sakwy, ale gdy zajrzał do środka, mimo woli wstrzymał oddech ze zdumienia. Lśniący metal połyskiwał nawet w mrocznym wnętrzu skórzanej sakwy; był zbyt czysty jak na srebro — to musiała być platyna? Ujął przedmiot za tępy, zaokrąglony koniec, pozwolił sakwie spaść na ziemię i oczom jego ukazał się sztylet o długim ostrzu. Lord burmistrz dzierżąc sztylet za rękojeść, stwierdził, że był on nieco za ciężki, jak na efektywną broń, ale nie miało to większego znaczenia. Promienie słońca odbijały się oślepiającymi wzorami od połyskującej powierzchni, rzucając różnobarwne refleksy, gdy natrafiały na ścianki zdobiących rękojeść drogich kamieni. Proste obosieczne ostrze sięgało na niemal stopę poza wyłożoną przepysznymi klejnotami gardę.

— Wiem, że handlujesz różnymi rzeczami — rzadką bronią i skarbami! — ciągnął zasapany Stefanik. — Byłeś w Waterdeep, Baldur's Gate i w wielu innych miejscach. Założę się, że widziałeś więcej niż jakikolwiek inny halfling w Moonshaes! Nawet w Llyrath Downs doszły nas wieści o tym, jak uratowałeś króla przed firbolgiem! Zastanawiałem się, do kogo innego mógłbym się zwrócić, kto jeszcze mógłby odpowiedzieć na moje pytania, ale stwierdziłem, że nie znam nikogo takiego.

— Taa — wyszeptał Pawldo, zbyt pochłonięty pięknem kunsztownego przedmiotu, aby zwrócić uwagę na pochwałę.

— To jakiś nóż — stwierdził zupełnie zbędnie Stefanik.

— Ale jak się tam znalazł? Do kogo należy?

— Jakiś złodziejski sztylet — zauważył Pawldo z cichym gwizdnięciem. — Ostrze jest mało pożyteczne, ale ogólnie przedmiot ma doprawdy wyjątkową wartość. Powiedz no mi, a żywo, młodzieńcze, gdzie to znalazłeś?

— W  lesie!  W Puszczy  Llyrath!  — wykrztusił Stefanik.

— Akurat polowałem, głęboko w kniei. Znalazłem sztylet opodal mego obozowiska, u zbiegu dwóch strumieni. Leżał na brzegu, jak go teraz widzisz, tak błyszczący, że nie sposób było tego nie zauważyć!— Dostrzegł wyraz głębokiego skupienia na twarzy Pawlda. — Zrobiłem coś nie tak?

— Nie, raczej nie — nie sądzę. — Pawldo nie odrywał wzroku od srebrzystej powierzchni. Rozpoznał klejnoty — na jelcach gardy widniały wielkie, tłuste rubiny, podstawę rękojeści zdobiły szmaragdy, zaś środek jej pojedynczy, ogromny diament!

Z trudem powstrzymał drżenie dłoni. Nigdy nie trzymał w ręku równie cennego i wspaniałego przedmiotu!

— Nie wygląda, aby leżał tam zbyt długo, co? —, zapytał, usiłując zachować spokojny ton głosu.

— Nie. Ale to zabawne, bo przede mną nikogo tam nie było, a w każdym razie od bardzo dawna. Jestem dość dobrym tropicielem i potrafię odczytywać ślady — dodał Stefanik z buńczuczną szczerością. — Wiedziałbym o tym.

Lord burmistrz obrócił sztylet w dłoniach, przyglądając się ostrzu. Wykonano je również z platyny, a obosieczna klinga, wypolerowana na błysk, dorównywała ostrością brzytwie. Nagle jego wzrok padł na niewielką niedoskonałość przy złączu ostrza i rękojeści. Unosząc sztylet tak, by promienie słońca dokładniej oświetliły to miejsce, przyjrzał mu się uważnie — i zimne ciarki lęku przeszły mu po plecach. Na błyszczącej powierzchni nie było żadnej skazy. Widniał na niej ryt, przedstawiający szczerzącą zęby trupią czaszkę.

— Co to takiego? — spytał młodzian, podążając za wzrokiem Pawlda.

Przełknął głośno ślinę, kiedy uważniej przyjrzał się ostrzu.

— Nigdy dotąd  tego  nie  zauważyłem!   Co  to  ma  być czaszka?

— Powiedziałeś, że znalazłeś to ostrze w kniei Puszczy Llyrath? — spytał znaczącym tonem Pawldo.

— Tak. Ale ja nie... — Stefanik urwał nagle i zbladł, a jego oczy, wskutek nagłego podejrzenia, stały się wielkie niczym spodki. — Pałac Czaszek? — wyszeptał.

— To jedyne wyjaśnienie... jedyne możliwe — skonstatował posępnie Pawldo. — Podobno ma się pojawiać w Puszczy Llyrath raz na pokolenie... ale jedynie w okresie letniego przesilenia księżyca!

— Nowy księżyc nastał zaledwie cztery dni temu — zauważył Stefanik tonem pełnym zdziwienia.

— A ten sztylet... kiedy go znalazłeś? — naciskał Pawldo.

— Trzy dni temu! — wykrzyknął młody halfling, wzruszając ramionami. Następnie zmrużył powieki, a w wyrazie jego twarzy pojawił się dziwnie dojrzały sceptycyzm. — Ale sądziłem, że opowieści o twierdzy czaszek to jedynie legendy! Naturalnie, babka straszyła nas opowieściami o złym księciu Ketheryllu i jego klątwie, ale teraz jestem już dorosły i nie mogę traktować ich poważnie.

— Czyżby? — urwał oschle lord burmistrz z Podwzgórza.

— Nie uważasz, że w każdej z tych legend może tkwić ziarno prawdy?

Stefanik ponownie wzruszył ramionami.

— Wiem o czym mówią — że Ketheryll nadal mieszka w swojej twierdzy, ale nie jest już człowiekiem. Powiadają, że stał się czymś w rodzaju cienia, który, gdy cię dopadnie, wyssie z ciebie życie i duszę!

— A co z innymi opowieściami? — Pawldo czuł narastające podniecenie wywołane rozważanymi w duchu perspektywami.

— Opowieściami o skarbach, o jakich nikomu się nie śniło, górach bogactwa, wspaniałościach przekraczających wszelkie wyobrażenia, które tylko czekają, by je posiąść... ale tylko do nastania pełni księżyca...

— Masz na myśli skarby takie jak to? — zapytał Stefanik wpatrując się w sztylet. — Sądzisz, że to ostrze pochodzi z Pałacu Czaszek?

— Au! — jęknął Pawldo, gwałtownie upuszczając broń i dmuchając na wnętrze dłoni. — Parzy!

— Spójrz! — syknął Stefanik wskazując na sztylet.

Spadł ostrzem do dołu i przez moment kołysał się w tył i w przód, jakby miał zagłębić się w ziemi, jednak w chwilę później odbił się w górę, wylądował na boku i okręciwszy się dookoła, zatrzymał tak, że koniec klingi wskazywał południowy wschód. Platynowa powierzchnia świeciła jaśniej niż słońce.

— Z-z-zupełnie jakby mnie usłyszał — rzekł półgłosem Stefanik. — Rozgrzał się, kiedy wypowiedziałem nazwę tego miejsca.

— l spójrz, w którą stronę wskazuje — dodał Pawldo. Poświata przygasła, więc wyciągnął rękę, by dotknąć stygnącej już rękojeści broni. — Prosto w kierunku Puszczy Llyrath.

— Czy to możliwe, że pochodzi właśnie stamtąd?

— Jak  już   mówiłem,   to jedyne  wyjaśnienie!   —   Umysł Pawlda pracował jak szalony. Warownia oznaczała niewiarygodne wręcz skarby. Tym samym mógł w niej znaleźć odpowiedni prezent dla króla i królowej!

— Czy byłbyś w stanie ponownie odnaleźć miejsce, gdzie wtedy obozowałeś?

— Oczywiście! — rzucił z przekonaniem w głosie Stefanik. — Jestem również doskonałym przewodnikiem. Znam tę puszczę jak własną norkę!

— Wyśmienicie! Zastanówmy się, będziemy potrzebować nieco zapasów i dwóch kuców. Przygotowanie do drogi zajmie mi kilka godzin. Możesz odpocząć w mojej chacie, wyruszymy dziś po południu.

Jego rachuby okazały się zbyt ostrożne. W rzeczywistości dwaj halflingowie wyruszyli Drogą Królów jeszcze przed obiadem, czego strudzony drogą Stefanik w głębi duszy żałował, ale był zbyt nieśmiały, by o tym napomknąć. Noc spędzili w przytulnej gospodzie w Cantrew Court, a następnego dnia narzucili sobie tak ostre tempo, że jeszcze przed wieczorem dotarli do miejsca, skąd, opuściwszy główną drogę i kierując się na południe, dojechali do skraju lasu. Tam, pośród rzadko rosnących jodeł o uschniętych igłach, natrafili na trawiastą łąkę, gdzie rozbili obozowisko.

Podczas całej jazdy Pawldo czuł wzbierającą w nim sympatię do młodego halflinga. I fakt, iż Stefanik jawnie traktował go jak bohatera, ze wszelkimi wynikającymi z tego tytułu konsekwencjami, w żaden sposób nie zdołał osłabić więzi między nimi, zaś przedłużające się milczenie lorda burmistrza jedynie: wzmogło w młodzieńcu nieco przesadzone przekonanie co do jego umiejętności i dotychczasowych wyczynów.

Gdy nad ich maleńkim obozowiskiem zapadł zmierzch, jeszcze przez pewien czas prowadzili poważną dyskusję, porównując opowieści, jakie słyszeli na temat Pałacu Czaszek. Dla Ffolków z Moonshaes i ich sąsiadów, halflingów, miejsce to było tłem wielu opowieści o męstwie i bohaterstwie, aczkolwiek mało kto wierzył w faktyczne jego istnienie. Pawldo stwierdził, że wersja historii opowiadanej w wiosce Llyrath Downs różniła się nieco od opowieści znanych w innych częściach Moonshaes. Niemniej, jako że mała wioska halflingów znajdowała się bliżej miejsca, w którym miała stać osławiona, prastara budowla, postanowił uznać tę wersję za najbardziej wiarygodną.

— Llyrath Downs — zauważył Pawldo siadając przy ognisku. — Niewielu was tam jest, co? Stefanik wzruszył ramionami.

— Dopóki nie zobaczyłem tak wielkiego miasta, jak Pod-wzgórze, nie zgodziłbym się z tobą. Ale, gwoli jasności, jest nas w sumie dwanaście rodzin rozrzuconych na zboczach i wierzchołku rozległego wzgórza.

Pawldo stłumił w sobie uśmiech — Podwzgórze — „wielkie miasto" — dobre sobie!

— Mieszkasz w samym lesie? — zapytał.

— Na skraju. Nikt nie mieszka w środku tej mrocznej puszczy. I nie będziemy też mijać mojej wioski — Llyrath Downs jest o cały dzień drogi na wschód stąd. Nie leży przy szlaku do miejsca, gdzie znalazłem sztylet.

— A jeżeli chodzi o legendy, które słyszałeś... czy sytuują Pałac Czaszek właśnie w tej części Llyrath?

— Tak. Mówi się, że szalony książę Ketheryll wzniósł w Llyrath wielką twierdzę z czaszek swoich wrogów. Działo się to wówczas, gdy Gwynneth i pozostałe Moonshaes podzielone były na wiele maleńkich państewek. Ketheryll wszczął wojnę ze wszystkimi sąsiadami. Powiadają, że jego okrucieństwo przewyższała jedynie jego potęga. — Młodzieniec wzruszył ramionami. — Musiał być dość twardy, skoro koniec końców wyparł wszystkich innych ludzi z południowego Gwynneth.

— Wszystkie opowieści potwierdzają, że był bezlitosnym panem — przyznał Pawldo. — Jego podboje przeszły już do historii, choć zawsze uważałem, że jeśli chodzi o jego skłonności do rozlewu krwi, było w tym sporo przesady. Mimo to nikt nie wątpi w opowieści o jego Legionie Przeklętych. — Widząc wyraz zakłopotania na twarzy Stefanika, Pawldo dorzucił — w każdym razie nikt spoza Llyrath. Legion sformował ze swoich poruczników, z których każdy został magicznie napiętnowany znakiem czaszki, będącej symbolem ich pana.

— Słyszałem, że każdy z ludu księcia poprzysiągł oddać życie w jego obronie — przyznał Stefanik — ale nie słyszałem nic o żadnym piętnowaniu. W sumie to nic dziwnego, skoro książę zawsze tak bardzo interesował się magią.

Pawldo roześmiał się.

— I jak na ironię został pokonany przez czarnoksiężnika Flamsterda i jego zaklęcia, a przecież również parał się czarami.

— Taak, przez czarnoksiężnika i Matkę Ziemię. Ludzie powiadają, że bogini zemściła się na Ketheryllu, ponieważ naruszył Równowagę. — Stefanik z powagą skinął głową.

— W opowieściach jakie słyszałem w całych Moonshaes, również pojawia się Matka Ziemia — rzekł starszy halfling.

— Słyszałeś, że Ketheryll poświęcił swą posępną warownię nowemu księżycowi letniego przesilenia? Z tej okazji urządził wielką fetę z udziałem większości swych najbardziej lojalnych popleczników. Ku uciesze księcia i jego złej świty, na arenie śmierci, znanej — o ile sobie dobrze przypominam, pod nazwą Circus Bizarre, zamordowano setki jeńców. Powiadają, że pojmał również młodego króla i królową z krainy ludzi i nakazał ich stracić wraz z pozostałymi.

— Byli to pierwsi monarchowie z rodu ludzi, którzy walczyli pod sztandarem Wielkiego Niedźwiedzia — wtrącił Stefanik.

— Wyobraź sobie — zostali straceni z rozkazu Ketherylla, ale ich symbol przetrwał i stał się talizmanem najpotężniejszych królów z Ffolków. Podejrzewałem, że król musiał zostać pojmany wskutek zdrady, ale teraz uważam, że mógł go porwać Legion Potępionych.

— Legion Przeklętych — poprawił Pawldo.

— Klątwa zaczęła działać właśnie w ową bezksiężycową noc  wielkiej   rzezi  —  wyszeptał   Stefanik,   po  czym  uniósł1 wzrok, spoglądając na nocne niebo.

— Tak — zaklęcie czarnoksiężnika w połączeniu z pragnieniem zemsty Matki Ziemi. Od strony lasu napłynęła czarna mgła — rzekł Pawldo ochrypłym szeptem, a jego oczy rozszerzyły się, gdy pospiesznie zlustrował cienie wokół ich ogniska.

— Spowiła zamczysko na dwa tygodnie i przez, cały ten czas Ketheryll i jego legion nie wyściubili nosa za bramę, bojąc się opuścić pałac. I nagle, w noc przesilenia, gdy na nocnym niebie zajaśniał księżyc w pełni, mgła rozwiała się. Pałac Czaszek zniknął, a wraz z nim Ketheryll i wszyscy jego ludzie — skonstatował lord burmistrz.

— Wszyscy oprócz jednego! — wtrącił Stefanik. Kiedy zaskoczony Pawldo uniósł wzrok, by na niego spojrzeć, młody halfling dokończył.

— Przynajmniej tak mówi się w Llyrath Downs. Wśród ludzi Ketherylla był złodziej, nazwiskiem Garius, łotrzyk i obieżyświat. Garius znienawidził swojego szalonego pana — będąc złodziejem tolerował czynienie zła jako sposób na łatwy zarobek, ale pogardzał okrucieństwem dla samego okrucieństwa. Mówi się, że pod osłoną nocy wymknął się z posępnego pałacu i uciekł od swego pana!

— Naprawdę uciekł? — spytał Pawldo zaintrygowany nową wersją legendy.

— Nikt nie wie na pewno — rzekł Stefanik nieomal szeptem. — Wszyscy uważają, że wymknął się, nim klątwa spadła na Ketherylla, ale nikt go więcej nie widział. Niektórzy twierdzą, że uciekł z zamku, lecz nie umknął przed straszliwymi czarami księcia. — Wzruszył ramionami. — Starzy ludzie z Llyrath Downs powiadają, że Garius został przemieniony w coś potwornego — co miało być karą za jego zdradę.

— Może to prawda — mruknął Pawldo, ziewając — ale nigdy się nie dowiemy, czy jakiekolwiek z tych legend są prawdą, jeśli choć trochę nie odpoczniemy.

— Myślę, że tę rozmowę możemy przełożyć na jutro — rzekł radośnie Stefanik. — Będzie na to czas, ponieważ dotarcie do miejsca, gdzie znalazłem sztylet, zajmie nam większość dnia. Odnalezienie go nie powinno być trudne. Jak już mówiłem, było to u zbiegu dwóch strumieni.

— Doskonale, doskonale — odrzekł Pawldo. Urwał, i po-mimo kilku natarczywych pytań ze strony swego młodego kompana, lord burmistrz z Podwzgórza zaniechał na ten wieczór dalszych rozważań, a w każdym razie nie wypowiadał ich na glos.

Następnego dnia wyruszyli w głąb mrocznej kniei. Wokół nich wznosiły się ciemne, grube pnie drzew, a wysoko w górze nad ich głowami splecione, pokryte mnóstwem liści gałęzie tworzyły gęsty, zielony baldachim. Bujna roślinność nie przepuszczała niżej promieni słońca, toteż dwaj halflingowie jechali j stale w półmroku. Pokrywające ziemię miękkie poszycie z mchu, liści i sosnowych igieł ułatwiało jazdę.

Gdy wjechali pomiędzy gęsto rosnące drzewa, na widok ich grubych, szorstkich pni Pawldo doznał nieprzyjemnego, wręcz klaustrofobicznego uczucia ciasnoty.

Niebawem zaczął tęsknić do otwartych połaci wrzosowisk, gdzie nawet mgła wydawała się odległa i przyjazna w porównaniu z tymi mrocznymi, posępnymi strażnikami.

Powietrze było parne i duszne, wilgoć stale zraszała mu czoło, a wokoło unosiła się wszechobecna woń ziemi i pinii. Brakowało mu podmuchu wiatru, wiecznego kompana wrzosowisk, miast lekkiej bryzy kołyszącej koronami drzew. Około południa dotarli do brzegu głębokiego, chłodnego strumienia.

— Brzozowy Potok — oznajmił Stefanik. — Idąc w górę nurtu dotrzemy do miejsca, gdzie znalazłem sztylet.

Nawet strumień niknął w cieniu zielonego leśnego baldachimu, gdyż drzewa rosnące po obu jego brzegach były tak wielkie i rozłożyste, że szerokość koryta nie mogła powstrzymać ich gałęzi przed spleceniem się. Z mrocznych odmętów wystawały szare głazy — wody strumienia opływały je w niezwykłej, zastanawiającej ciszy.

Przez resztę popołudnia halflingowie podążali wzdłuż brzegów Brzozowego Potoku. Nurt był wartki, ale strumień, zdaniem! Pawlda, zdecydowanie zbyt cichy. I bez wątpienia głęboki; na jego powierzchni można było dostrzec mroczne głębie, w miejscach, gdzie woda spływała po wyżłobionej w skalach rynnie lub niewielkiej stromiźnie. Niemniej nawet przy tych progach Brzozowy Potok nie wydawał głośnych plusków ani nie był tak spieniony, jak można by się tego spodziewać. Weteranowi wielu wędrówek ów płynący bezszelestnie strumień wydawał się o wiele bardziej niepokojący niż otaczająca go mroczna puszcza.

— Tam! — zawołał Stefanik, przynaglając kuca do szybszego biegu. — Widzisz zbieg dwóch strumieni?

— Tak. Dobry z ciebie przewodnik, młodzieńcze — odparł Pawldo zadowolony.

Dwa mniejsze strumienie tworzyły literę Y, łącząc się w szerszy i głębszy Brzozowy Potok. Prawa odnoga spływała majestatycznie po skalistych półkach jak po kamiennych stopniach. Tu i ówdzie wśród gałęzi drzew widniała niewielka luka, dzięki czemu promienie słońca docierały do fal strumienia, odbijając się od nich migotliwymi refleksami. Lewa odnoga strumienia przypominała Pawldowi właściwy Brzozowy Potok — płynęła meandrycznie, a jej koryto nie miało tak stromych brzegów, jak prawe rozgałęzienie.

Pomimo iż prąd był wartki, woda nie rozbryzgiwała się z równą żywotnością, jak w sąsiednim strumieniu.

— Pośrodku — właśnie tam obozowałem. I tam również znalazłem sztylet — wyjaśnił Stefanik.

Gdy podjechali bliżej, Pawldo stwierdził, iż przestrzeń pomiędzy dwoma korytami rzeczywiście wyglądała na idealne miejsce do rozbicia obozowiska. Teren był tu płaski, pozbawiony korzeni i pni. Kilka sporych kamieni ułożonych w formie kręgu miało chronić ognisko przed wiatrem i ukryć blask płomieni przed oczyma przypadkowego obserwatora.

— Możemy przeprawić się przez prawą odnogę — ciągnął młody halfling. — Jest tam dobry bród.

Dwa kuce wjechały do strumienia — woda sięgała im nieco powyżej pęcin — po czym wyszły na płaską polanę.

Między kilkoma głazami, które wcześniej dostrzegł Pawldo, widać było zwęglone pozostałości starego ogniska.

— To było twoje ognisko? — zwrócił się do Stefanika, kiedy obaj zsiedli już ze swoich wierzchowców.

— Tak. Jest tu stary korzeń brzozy, który wyciągnąłem, zanim położyłem się spać — odrzekł młody halfling, klękając obok pozostałości wygasłego ogniska. — Od czasu mojej ostatniej wizyty nikogo tu nie było.

— Wcale mnie to nie dziwi — mruknął Pawldo. Panujący w lesie półmrok wydawał mu się obecnie nader przytłaczający, niemniej jednak, najlepiej jak potrafił, starał się tłumić w sobie to uczucie. — Gdzie znalazłeś sztylet?

— Tutaj — Stefanik podszedł do lewej odnogi zbiegających się strumieni, wskazując płytkie zagłębienie na samym brzegu. — Leżał dokładnie tutaj. Stąd go właśnie wygrzebałem.

Pawldo ukląkł przy płytkiej jamie. Jej brzegi okalała świeżo odgarnięta ziemia, choć widać już na niej było drobne kępki mchu.

Otwór pasował do długości sztyletu. Przedmiot znajdował się tuż nad poziomem wody, między dwoma kamieniami.

Spoglądając w górę kanału Pawldo dostrzegł majaczący w oddali wśród drzew zarys potężnego skalnego masywu. Strumień wypływał z głębokiej szczeliny pomiędzy dwoma granitowymi ścianami.

Pomimo że pnie drzew znacznie przesłaniały mu widok, zdołał wypatrzyć przejście wśród skał, wąski wąwóz, skąd wypływała lewa odnoga Brzozowego Potoku. Zlustrował uważnie biegnące wzdłuż stromizmy koryto strumienia, począwszy od wąskiej szczeliny w granitowym urwisku, po niewielką sadzawkę stojącej wody u swoich stóp.

Zdecydowanym gestem wyjął sztylet z sakwy i uniósł w wy-ciągniętym przed siebie ręku.

— Wskaż mi Pałac Czaszek — rozkazał, czekając aż płynąca znikąd fala gorąca rozpali rękojeść. Nic się jednak nie wydarzyło.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin