Nawiedzony dom - J. Chmielewska.pdf

(516 KB) Pobierz
96975699 UNPDF
J oanna C hmielewska
NawiedzonyDom
Data wydania : 1991 r.
96975699.001.png
1
— Wypracowanie domowe pod tytułem jak spedziłam ostatnie dni wakacji —
czytała Janeczka najdoskonalej monotonnym głosem, z całkowitym pominieciem
interpunkcji. — Ostatnie dni wakacji spedziłam na naradach produkcyjnych. Na-
rady produkcyjne odbywały sie w naszym domu od rana do wieczora i jeden raz
odbyły sie w domu mojej babci i dziadka, w którym zapanowało wielkie nieza-
dowolenie. Poniewaz tatus urwał dzik a róze, która była przyczepiona do sciany,
i wtedy babcia poddała sie i złozyła bro n. A dziadek i tak nie miał nic do gada-
nia. Wiec ta narada produkcyjna sko nczyła sie w ten sposób, ze wieksza połowa
przeszła na nasz a strone. . .
Nauczycielka poczuła sie jakby odrobine zaskoczona. Wypracowanie Janecz-
ki wydało jej sie nieco dziwne, troche nietypowe i zbytnio intymne. Odsłaniało
jakies nieprzyjemne tajemnice rodzinne, których z pewnosci a nie nalezało pre-
zentowac całej klasie.
— Nie mówi sie wieksza połowa, tylko wiecej niz połowa — poprawiła odru-
chowo. — Połowy s a zawsze jednakowe. Twoje wypracowanie jest niejasne. Co
to znaczy, ze babcia złozyła bro n? Jak a bro n?
Janeczka oderwała wzrok od zeszytu i patrzyła na ni a wielkimi, niebieskimi
oczyma z wyrazem bezgranicznej niewinnosci.
— Reczn a — odparła po namysle.
— Co takiego? Reczn a bro n?
— No tak własnie. Takie duze, zelazne pudełko, zamykane na kluczyk.
Nauczycielka poczuła wyrazny niepokój.
— Pudełko jako bro n?. . . Chwileczke, Co własciwie babcia zrobiła?
— Odstawiła je. Przedtem machała nim na wszystkie strony. Odstawiła je i po-
wiedziała, ze składa bro n.
Grzeczna odpowiedz Janeczki nie tylko niczego nie wyjasniła, ale wrecz za-
gmatwała sprawe. Klasa zaczynała słuchac z rosn acym zainteresowaniem. Na-
uczycielka uznała, ze jakos musi z tego wybrn ac, inaczej bowiem nast api wybuch
niezdrowej sensacji.
— Piszesz o naradach produkcyjnych — rzekła sucho. — To nie ma nic wspól-
nego z zadn a broni a. Co to s a narady produkcyjne?
3
Janeczka wzieła głeboki oddech.
— Zamieniac. . . ? W jakim sensie. . .
— W sensie mieszkania.
Nauczycielka milczała przez chwile, czuj ac, iz panowanie nad tematem wy-
myka jej sie z r ak. Dyskryminacji dziadka stanowczo postanowiła nie tykac.
— Czego dotyczyły te narady produkcyjne? — spytała zimnym głosem. —
Czytaj dalej.
Janeczka uniosła zeszyt.
— . . . nasz a strone — zaczeła. — I juz tylko jedna osoba była całkiem przeciw.
Chodziło o to, ze mój tatus dostał spadek. . .
— Co dostał? — wyrwało sie nauczycielce.
— Spadek — wyjasniła Janeczka bardzo uprzejmie. — To jest taki maj atek
od kogos, kto jest nieboszczykiem.
— A. . . tak. Czytaj dalej. Janeczka znów uniosła zeszyt.
— . . . dostał spadek. Nasz krewny umarł w Argentynie i napisał testament. Ten
spadek to jest dom i pieni adze, ale z pieniedzy nic nam nie przyjdzie, bo wszystkie
musz a isc na remont domu. I ten spadek mój tatus dostał pod warunkiem, ze do
tego domu wprowadzi sie cała rodzina, a lokatorzy z tego domu wyprowadz a sie
do naszej rodziny. I wszyscy musz a oddac swoje mieszkania. Wiec babcia była
przeciw, bo powiedziała, ze nie odda swojego mieszkania z bluszczem na całej
scianie, który hodowała dwadziescia lat, a ten bluszcz to była własnie ta dzika
róza, wiec kiedy tatus urwał dzik a róze, babci zrobiło sie wszystko jedno. Mój
tatus nie chciał tego spadku, bo mówił, ze remont to jest katastrofa i on sie nie
czuje na siłach, ale mamusia go namówiła. Bo tam jest garaz, ale tak naprawde,
to ja wiem, ze jej chodziło o taras do opalania. Mój brat i ja obejrzelismy prawie
wszystko. Koniec.
Przez chwile w klasie panowało milczenie.
— Prosiłam, zeby opisac ostatnie dni wakacji w sposób rzeczowy, prawdziwy
i bez fantazjowania — powiedziała wreszcie nauczycielka z głebokim wyrzutem.
— A ty mi tu tworzysz jakies sensacyjne bajki.
— Niepodobnego, nic nie tworze! — zaprotestowała Janeczka. — To jest sa-
ma swieta prawda! W ogóle nic innego sie nie działo, tylko te narady produkcyjne
w rodzinie i w kółko o tym domu i mysmy z moim bratem brali udział, bo ta-
tus sie nawet zdenerwował, ze nikt nic nie załatwi, tylko wszyscy na nim zeruj a
i wszystko musi on sam, wiec chcielismy brac udział, zeby tatus nie czuł sie jak
padlina. . .
— Jak co. . . ?!
— Jak padlina. Tatus powiedział, ze czuje sie jak padlina, a dookoła niego
siedz a sepy, hieny i szakale i czyhaj a, zeby go zezrec. Babcia sie wtedy obraziła.
Tam jest nawet prawie basen z fontann a, w tym domu, to znaczy w ogrodzie.
Troche błotnisty. Takie jeziorko sie utworzyło i woda bije, dosyc słabo, i potem
4
gdzies odpływa, ale my wiemy, ze to pekła rura wodoci agowa pod ziemi a, ona
jest nie nasza, ta rura, tylko od s asiedniego budynku. Podsłuchalismy, jak jeden
hydraulik o tym rozmawiał. I jak tamci lokatorzy bior a wode, to u nas fontanna
bije słabiej i jeziorko troche wysycha, a jak nie bior a, to u nas sie znów napełnia.
Nikt tego nie chce zreperowac, bo na razie nie wiadomo, do kogo ten kawałek
rury nalezy i kto gdzie bedzie mieszkał.
Nauczycielka nagle zdała sobie sprawe z tego, co słyszy, i pojeła, ze w rodzinie
jednej z uczennic nast apiły wydarzenia wstrz asaj ace. Spadek z Argentyny, dom
z tarasem do opalania, basen w ogrodzie, to było cos, co mogło ogłuszyc osobe
najbardziej nawet odporn a. Poczuła sie z lekka oszołomiona.
— Gdzie jest ten dom? — spytała słabo.
— Na ulicy Krasickiego. Na Mokotowie. A ogród ci agnie sie przy dwóch
ulicach, bo tam jest akurat skrzyzowanie.
Klasa trwała w milczeniu, wpatrzona w Janeczke, która z zimn a krwi a rela-
cjonowała rzeczy niewiarygodne. Snuła opowiesc z jakiegos innego swiata. Po
krótkich wysiłkach nauczycielka zrezygnowała z prób opanowania ciekawosci.
— I co w ko ncu? Jaki był ostateczny rezultat tych narad produkcyjnych?
— Staneło na tym, ze tatus zgadza sie na wszystko i teraz zaczynamy sie
zamieniac. I od razu bedzie remont. Tymczasem musimy sie gniezdzic po k atach,
ale potem bedziemy mieli mnóstwo miejsca, bo ten dom jest bardzo duzy. I stary.
— Jak stary?
— Róznie.
— Jak to, róznie?
— No, róznie. Bo on ma dwie czesci. Jedna ma sto lat, a moze nawet sto
piecdziesi at, a druga tylko czterdziesci osiem. Ten nieboszczyk z Argentyny wła-
snorecznie j a wybudował i wszystko jest w zupełnie dobrym stanie, wiec remont
poleci piorunem, jak sie nie pozałuje pieniedzy. Tak powiedział jeden pan, który
ma sie tym zajmowac.
— Ile pieter ma ten dom?
— Jedno. Ale ma strych. I ten strych jest bardzo tajemniczy, nikt nie wie, co
sie tam znajduje, bo w czasie działa n wojennych zgin ał klucz od drzwi. Podobno
powiesiła sie tam jakas osoba i do dzis dnia wisi, ale to nie jest pewne. Przez
dziurke od klucza nic kompletnie nie widac. A w czasie wojny mieszkał w tym
domu jeden taki Niemiec, ale nie całkiem Niemiec, tylko taki fol. . . foks. . .
— Folksdojcz.
— Aha. Własnie. Folksdojcz. I on sie wcale nie fatygował, zeby porz adnie
sprz atac. Ja to wiem, bo babcia mojej przyjaciółki chowała u niego rózne rzeczy,
amunicje i karabiny, i co popadło. . .
— Na litosc bosk a, co ty mówisz? — przerwała zaskoczona nauczycielka. —
Babcia chowała takie przedmioty u folksdojcza?
5
— No własnie. Udawała, ze sprz ata, a tak naprawde to chowała i nikt nigdy nie
szukał. Ja to wszystko wiem, bo ta babcia mi sama opowiadała. I na tym strychu
ludzka noga nie staneła juz tysi ace lat. To znaczy, prawie czterdziesci. I tam moze
byc wszystko.
Klasa słuchała z zapartym tchem. Nauczycielka dostała wypieków. Janeczka
mówiła wprawdzie z przejeciem, ale zarazem z doskonałym spokojem i tak głebo-
kim przekonaniem, ze nie mozna było w atpic w prawdziwosc jej słów. Najwyraz-
niej w swiecie proza codziennej egzystencji z hukiem została naruszona eksplozj a
niezwykłego wydarzenia.
— I to wszystko jest prawd a? — upewniła sie nauczycielka, usiłuj ac zatrzy-
mac w sobie resztki niedowierzania. — Nie wymysliłas tego?
— Przeciez pani sama kazała nic nie wymyslac, tylko opisac prawdziwe wy-
darzenia. Tatus wcale nie chciał tego domu, ale ten nieboszczyk wyraznie napisał,
ze albo bior a wszystko, albo nic, bo mu bardzo zalezało na tym domu, bo on sie
tam urodził i jego dziadek sie tam urodził, i w ogóle wszyscy sie tam urodzili.
I dlatego ma sie wyrzucic obcych lokatorów i zostawic tylko sam a rodzine.
Niejasno czuj ac, ze zaniedbuje troche swoje obowi azki zawodowe, nauczy-
cielka machneła rek a na zaplanowane zajecia lekcyjne. Sprawa zaczeła j a wci a-
gac. Pomyslała, ze powinna przeciez znac stosunki domowe ucznia, które mogły-
by mu bruzdzic w szkolnych zajeciach, i bez reszty juz, przy milcz acej aprobacie
klasy, oddała sie wyjasnieniom.
— Opisujesz wydarzenia nieco chaotycznie — rzekła z nagan a. — Spróbuj
ułozyc to jakos po kolei, zeby było bardziej zrozumiałe. Jakim sposobem ten
krewny mógł sie urodzic w domu, który sam wybudował? Wybudował go przed
urodzeniem?
— Nie, to nie tak. Urodził sie w tej starej połowie, a wybudował te now a. Juz
po urodzeniu.
— A ile jest rodzin w tym domu i ile rodzin w rodzinie. . . to znaczy, ile osób. . .
to znaczy mieszka n. . .
— Kompletów — skorygowała Janeczka i ciezko westchneła. — W rodzi-
nie s a tylko trzy komplety. Ale kazdy z ada od razu królewskich apartamentów
i kazdemu brakuje. Tatus tak powiedział i jeszcze powiedział, ze nie połozy sie
pod walec drogowy, zeby sam stworzyc wiekszy metraz. Jeden komplet to my, to
znaczy mamusia, tatus, mój brat i ja, drugi komplet to dziadek i babcia, a trzeci
komplet to ciotka Monika, to jest siostra tatusia, ze swoim synem Rafałem i z na-
rzeczonym. I razem z narzeczonym ciotki Moniki mamy cztery mieszkania. Trzy
rodziny z tego domu juz sie zgodziły zamienic, tylko jedna nie chce. Ona jest
podejrzana, ta rodzina.
— Dlaczego podejrzana? To duza rodzina?
— Nie, tylko trzy sztuki. Taka potwornie stara wiedzma. . .
— Jak ty sie wyrazasz o starszej osobie? — zgorszyła sie nauczycielka. — To
6
Zgłoś jeśli naruszono regulamin