Szostak Wit - Klopoty z blaznem.txt

(44 KB) Pobierz
Autor: WIT SZOSTAK
Tytul: k�opoty z b�aznem

Z "NF" 9/99


 opowie�� Gacka, b�AZNA KR�LEWSKIEGO
Gacek jestem, b�azen kr�la Egerni, nie�atwe moje �ycie. Ca�y czas musz� miny stroi�, monarch� i dw�r rozwesela�. Ale nie skar�� si�, przychodz� bowiem chwile, kiedy z kr�lem, panem mym i dobrodziejem, we dw�ch jeno zostajemy. A wtedy pou�ywa� sobie mog�. Bo ja niby g�upi jestem, ale z wierzchu jedynie, a w �rodku drzemie cz�ek bystry i m�dry. L�ej na �wiecie g�upiemu, bo jak co� g�upiego powie, to nie oddadz� go katu, ani do wie�y o chlebie i wodzie nie zamkn�, tylko po�miej� si� i w spokoju zostawi�. G�upca wi�c ca�e �ycie gram. 
Nigdy wcze�niej nic specjalnego do powiedzenia nie mia�em, ale ostatnio przydarza mi si� co� dziwnego. I jest to pierwsza w mym niekr�tkim �yciu okazja, by wreszcie rzecz now�, cho�by i sobie samemu, ale mo�e i innym opowiedzie�. Na tak� okazj� latami trzeba czeka�, tedy pi�ro chwytam i w �wietle kaganka pilnie �ciubol�, j�zyczek z uwagi wystawiaj�c. A kiedy ranek nadchodzi, pisanin� moj� do schowka pod ceg�� chowam i do ��eczka wskakuj�, by od �niadania kr�lowi swemu s�u�y�.
Zn�w b�d� g�upie miny robi�, przedrze�nia� go i o�miesza�. A on, nie�wiadom, co czyni�, rechota� b�dzie, brzuszyskiem zatrz�sie i ani nie pozna, �e to z jego majestatu  �arty sobie stroj�. G�upio mi czasami, ale co tam. Mam do tego prawo, gdy� tylko ja wiem, kim naprawd� jest kr�l. Ja jeden znam jego tajemnic�. Wszyscy boj� si� czcigodnego monarchy, padaj� przed nim na twarz. Dw�rki rumieni� si�, kiedy je mija, gdy� �ywe s� w nich wspomnienia nieodleg�ych prze�y� �aziebnych, stajennych i innych. A te spo�r�d dam, kt�re owych prze�y� nie maj�, zazdroszcz� szcz�ciarom i te� wzdychaj� do ksi�yca, marz�c o �asce kr�lewskiej. Wspomnie� i marze� czar zas�ania skutecznie i permanentnie prawdziwe kr�la oblicze. Kr�lowa za�, odk�d kr�lewicza powi�a, dosta�a w�asne skrzyd�o w zamku, odgrodzone na wszelki wypadek drzwiami ci�kimi i sztab� od reszty, wi�c o swym ma��onku, kt�rego raz albo dwa w �o�nicy go�ci�a, nic nie wie. A co dopiero dworzanie, poddani i wrogowie z odleg�ych kr�lestw? Zostaje wi�c tylko b�azen, co kr�lowi w sekretnych chwilach towarzyszy. Powiernikiem jestem jego s�abo�ci, jego gniewu i jego �ez. Znam jego marzenia i nadzieje, znam l�ki i obawy. Mnie jednemu kr�l zwierza si� z trosk swoich, a ja z g�upawym u�mieszkiem, �lini�c si� niedorzecznie, uspokajam rodz�cy si� w monarsze niepok�j, czy przyp�yw szczero�ci nie os�abi jego si�y. A kiedy widzi m� g�upaw� twarz, niepok�j niknie, bo kt� ba�by si� b�azna?
Uspok�j si� jednak, Gacusiu, jeszcze przez chwil� zapomnij o latach upokorze�, kiedy schowany w cieniu, nie mog�e� liczy� na �yczliwe s�owo. Jeszcze po�wi�c� ci ciep�ych s��w niema�o, b�d� cierpliwy. Uspok�j si� tedy, tak teraz do siebie m�wi�, i nie zas�aniaj sob� tej opowie�ci, ale pozw�l jej wybrzmie� i zapa�� w serca s�uchaczy. 

By�o tak. Wieczora pewnego spa� nie mog�em, tote� w��czy�em si�, ku�tykaj�c po zamczysku. Przemierza�em korytarze i amfilady, pe�ne posapuj�cych dworak�w, omija�em stra�e, kt�re nieuwa�nie pilnowa�y bezpiecze�stwa mieszka�c�w. Znam w tym zamku ka�dy zak�tek, ka�d� szczelin�. Znam lochy i piwnice, tajne przej�cia i ukryte w �cianach korytarze dla s�u�by, by pojawia�a si� i znika�a bezszelestnie i niezauwa�enie. Zapuszcza�em si� do zakazanych komnat i do wie�y czarodzieja. Nie chwal�c si� zbytnio, zamek nie ma przede mn� tajemnic. Tak w�a�nie s�dzi�em do owego dnia. 
Przemyka�em sobie tedy kru�gankiem i przypadkowo rzuci�em okiem na pogr��ony we �nie ogr�d. Patrz�, a tam kr�l idzie pomi�dzy ja�owcami. Patrz� dalej, a on do muru podchodzi, we �cianie maca i nagle chrum, chrum, chrz�ci kamie�, ukryte i niewidoczne wprz�dy drzwi z chrz�stem si� obracaj�. Kr�l znika. Przebieg�e kr�lisko, my�l� sobie. Ale wnet ksi�yc si� zachmurzy� i nic ju� nie zobaczy�em.
Nadszed� ranek. Kr�l �niada� w komnatach, ja w bezpiecznej odleg�o�ci, czeka�em, a� monarcha skinieniem mnie zaszczyci. Przykucn��em wi�c jak pies wierny, co na tylnych �apach przysiada. Wywali�em j�zyk i dysz�, jak to podpatrzy�em u go�czych chitryjskich, co je kr�l w psiarni trzyma. Przekrzywia�em �eb to w lewo, to w prawo. Wreszcie kr�l znak da�, a ja, kilkoma kozio�kami, znalaz�em si� obok sto�u. A� we mnie chrupn�o, od tego zimna w pa�acu mo�na si� po�ama�, zw�aszcza rann� por�. Siad�em na stole, zamajta�em nogami i spojrza�em ufnie.
-  Rozwesel mnie, Gacku, bo mi tego trzeba. 
Zrobi�em kilka g�upich min. 
- Kr�lu m�j, kr�lu - zagadn��em wreszcie - kr�lu m�j, kr�lu - powt�rzy�em - a co m�j pan porabia� dzi� noc�, �e ci�my od b�otka nieczyste?
Monarcha spojrza� uwa�nie. Niem�dry, skoro mnie podejrzewa, wie przecie�, �e ja g�upek jestem. Czasami jednak tak spogl�da, jakby s�dzi�, �e moja g�upota to poz�r. Prawda, �e nie jest m�dry? A ja chc� si� czego� dowiedzie�, mo�e powie. 
- Oj, niedobre kr�lisko, po nocy si� w��czy, za dziewkami goni. Spa� trzeba noc�, a nie ty�ki ob�apia� - zadrwi�em.
Ju� si� rozweseli�, rubasznie przeci�gn��, ale nic nie rzek�. O�mielony, widz�c, �e s�u�ba wysz�a, za brod� go delikatnie wytarmosi�em.
- Kog� dzi� w nocy kr�lisko rogaczem uczyni�o? Szambelana? Ministr�w? A mo�e kuzyna swego, co na polowanie zjecha�?
Kr�l milcza�, udaj�c dum�. Dum� za� chcia� pokaza�, �e w istocie obc� niewiast� nawiedzi� i teraz wyzna� tego nie mo�e, ale rad jest, i� kto� go docenia. Lisie stary, my�l� sobie, wiem, �e mnie oszukujesz, podj��e� poddany ci trop, jako bezpieczne wyj�cie z opresji. I po co k�amiesz przed swoim Gackiem? I tak ci� przejrz�.
Dzie� up�ywa niewinnie. Wpierw audiencja. Pos�owie k�aniaj� si� w pas, w�siskami posadzk� szoruj�. Kr�l powa�ny, ja te�. Siedz� w kucki poni�ej tronu, g�ow� na palcach wspieram, m�drze oczami przewracam. Czasem dzy�, dzy�, czapeczk� zrobi�, bo to dra�ni szambelana. Gromi mnie spojrzeniem, ale ja rozma�lam si� g�upawo, j�zyk wywalam. Nikt mi nie podskoczy. 
Potem mam wolne. Kr�l jakie� wojny toczy, wi�c w gabinecie z ministrami i wojskowymi si� zamyka. Mnie nie prosz�, ale te� si� nie pcham. Obrzydzenie mam do wszystkiego, co poza pa�acem si� dzieje. Wojny, pokoje, zarazy. Co mnie to obchodzi?
Biegn� do kuchni, skwarki wyjadam, kucharki podszczypuj�. Ma�y jestem, za to wstr�tny. To z�o�liwie na kogo� ukrop wylej�, to szczura do sosu wrzuc�. Dlatego przegania mnie warz�chwi� t�usta ochmistrzyni. Jeszcze tylko w przelocie chwytam pier� m�odej dzieweczki, co w skupieniu indora skubie, i �owi�c okiem p�s na pokrytym �licznym meszkiem policzku, z kuchni pierzcham. 
Do psiarni id�, z go�czymi si� bawi�, poszczekujemy sobie i gwarzymy. Te psy to prawie jak ludzie. Szczekaj� na r�ne melodie: inaczej, kiedy s� z�e, inaczej kiedy prosz�, chc� si� bawi� czy je��. Od nich ucz� si� min r�nych i spojrze�, by kr�la rozwesela�.
Wieczorem uczta. Go�ciem jest kuzyn i kr�la przyjaciel. Atmosfera swobodna, bez etykiety. Razem si� w m�odo�ci upijali, razem na dziwki chadzali, wi�c odrzucamy dr�tw� mow� i powa�ne spojrzenia. Ot, m�skie spotkanie. Jeden gestykuluje ko�ci�, drugi �piewa spro�ne przy�piewki. Lubi� takie uczty, mam wtedy wi�cej swobody. Trudniej jest ponurego roz�mieszy� ni� podchmielonych kompanion�w. Odstawiam wi�c numer popisowy, sikam do wazy z zup�. Towarzystwo p�ka ze �miechu. Potem demonstracyjnie si� upijam, puszczam pawia i wynosz� mnie z sali. 
I tutaj czai si� pu�apka. Bo ja trze�wiutki jestem jak stokrotka i wnet si� z mej sypialenki wymykam i w ogrodzie na czatach staj�. Uczta wygasa, w ko�cu kr�l do wiryda�a schodzi, zanurza si� mi�dzy ja�owce i w stron� muru bie�y. Ja za nim. On staje na kamiennej p�ycie i czeka. Nagle dzwon na wie�y bije, kr�l znowu kamie� naciska. Chrum, chrum, i ju� go nie ma. Czekam jeszcze chwil�, jakby zamroczony uderzeniem dzwonu. Otrz�sam si� i ju� mam ruszy� za nim, kiedy s�ysz� chrum, chrum, i kr�l wraca. Dzwon bije ponownie. Chowam si� za �cian� z bluszczu i odprowadzam wzrokiem szlachetn� sylwetk� monarchy. Dopadam sekretnych drzwi i nic, ani drgn�.
Tamtego wieczoru mi si� nie uda�o, przyznaj�. Ale te� kr�l nied�ugo zabawi�, mo�e czego� zapomnia� albo wr�cz przeciwnie, przypomnia� sobie o czym� wa�nym i zawr�ci�. Pocz�apa�em tedy do siebie, spisa�em, co mia�em spisa� i zasn��em. 
Nast�pny dzie� min�� bez �adnych atrakcji. Coraz rzadziej zamek nasz odwiedzaj� kuglarze i w�drowni grajkowie, omijaj� go poeci i trubadurzy. Ja w��cz� si� godzinami po zimnych korytarzach, zagl�dam do stajni, podpatruj� czarodzieja przy pracy. Gdzie�, poza murami, tocz� si� wojny, ludzie kochaj� si� i nienawidz�. Nie jest to jednak m�j �wiat, m�j bowiem wyznaczony jest obrysem zamczyska, kt�remu dobrowolnie odda�em si� w niewol�. Ale i zamczysko przestaje si� liczy�, schodzi na plan dalszy. Ludzie, pomieszkuj�cy w nim, goszcz�cy i pracuj�cy, wszyscy ci ludzie pos�usznie cofaj� si� do ty�u, by sta� si� w mej opowie�ci elementem t�a. T�a nieruchomego, bezbarwnego i nu��cego. Liczymy si� tylko my dwaj: ja i kr�l. Ja wiem o nim wszystko, on o mnie niewiele. Ja gram przed nim g�upka, on rozpaczliwie zmienia maski. Przewa�nie prezentuje podw�adnym sw�j w�adczy profil, orli nos i g��bok� bruzd� ��obi�c� policzek. Kr�lewski jest wtedy i dostojny. Ale ja wiem najlepiej, kto ukrywa si� za t� mask�. 
Odk�d odkry�em sekret nocnych wypad�w, obserwuj� go uwa�nie, niemal nie spuszczam z oka. Gdzie chodzi, skoro w zamku ma dziesi�tki kobiet, kt�re tylko czekaj�, by wskoczy� mu do �o�nicy? Kogo odwiedza pod os�on� nocy? Gdyby spotyka� si� ze szpiegami, zdrajcami i spiskowcami - prosz� bardzo - m�g�by to robi� podczas oficjalnych audiencji. Prawa Egerni nie stawiaj� kr�lowi przeszk�d, nic mu nie zakazuj�. Chcesz mie� kochanki, miej je, masz ochot� uwi�zi� ma��onk�, wi�, ile wlezie, kaprysem twym jest �ci�� wielkiego �owczego, zach�camy ci� nawet do tego. Tak szepc� i kusz� prawa kr�lestwa. A jednak czego� kr�l si� boi, co� ukrywa. I nikt tego nie zauwa�a, tylko ja, bom cz�ek m�dry i bystry. I do tego przebieg�y, jak ma�o kto albo nawet i li...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin