Pożegnanie Spazma.doc

(115 KB) Pobierz

POŻEGNANIE SPAZMA
Spazm



Rozdział 1
  Dzieciństwo nie–sielankowe

    – Sromotną klęską człowieka inteligentnego jest życie szare, takie, jakie prowadzą ludzie mniej rozgarnięci. Stąd też wynikła potrzeba napisania tego opowiadania, by live story pewnego człowieka nie przepadło po zamknięciu oczu i ust na zawsze.
    Zacznę od początku, ale nie od pieluch, bo to mało kto pamięta. Więc był sobie chłopiec około lat siedmiu o imieniu Damian. Dlaczego lat siedmiu? Co było wcześniej? On ma lukę... Z okresu „przed” pamięta, jak któregoś ranka mama pozwoliła mu nie iść do szkoły, bo go ząb rozbolał. Gdy szedł z nią rano do pracy, widział ,,dziwne obłoki na niebie” nieco przypominające poruszające się postacie ludzkie. Aaa, i jak koleżanka z zerówki się zsikała i pani kazała jej stać przy kaloryferze, aż wyschnie. To wszystko, co pamięta.
    Damian miał dwoje rodzeństwa, siostrę Marię młodszą dwa lata i cztery lata młodszego brata Michała, oprócz tego mamę, tatę, kilkoro kolegów, koleżanek i psa wabiącego się Kula. Nie zagłębiając się zbytnio, na pozór przykładna polska rodzinka. Na pozór. Nie wiedzieć czemu w rodzinach wiejskich krąg alkoholizmu zatacza szersze kręgi – ?  Może to wynik mniejszego ukulturalnienia, a może zwyczajnie prostactwa. Tak czy siak dom naszego chłopca nie wywinął się temu problemowi. Pozwolę tu sobie przytoczyć pewną refleksję, a mianowicie: nikogo nie bulwersuje wiadomość, że w tej rodzinie we wsi, gdzie chowa się trójka dzieci jest ojciec alkoholik. Co innego, jeśli problem dotyczy np. rodziny lekarzy z dużego miasta, wtedy sąsiedzi robią wielkie oczy, a tak... no jest, co zrobić, takie życie. Co więcej, inni, „normalni” mieszkańcy wsi przestają poważać taką rodzinę, ,,takie” dzieci traktują dość małostkowo, jakby wiedzieli, że nic już z nich nie będzie, bo niedaleko pada jabłko od jabłoni. Takim właśnie małostkowym człowieczkiem był Damian.

    Coś więcej o samym chłopcu? Miał hobby – dinozaury. Babcia któregoś dnia kupiła mu gazetę z kawałkiem miednicy dinozaura z plastyku i tak się zaczęło. Dostał kilka następnych numerów, które całkowicie go pochłonęły. Czytał kolorowe gazetki na nowo i nowo, aż kartki z bajkowymi stworzeniami straciły swój połysk i stały się matowe. Fascynowali go też królowie, tacy, jacy wisieli na obrazach Matejki w klasie od historii. Leszek Biały, Czarny, Władysław Lasonogi – wszyscy oni tak dumie siedzieli z wypiętymi torsami i podniesionym czołem i patrzyli przed siebie. Zapamiętywał ich wszystkich i szukał informacji, bezskutecznie, bo w książce od historii była tylko wzmianka, a pani od tego przedmiotu powiedziała: Bolesław Krzywousty miał pięciu synów, między których podzielił kraj i to były czasy Polski dzielnicowej. To wszystko... Irytująca jest chęć posiadania wiedzy, wzrost apetytu i nagły zimny prysznic – królów sobie chłopiec odpuścił. Aby była jasność, Damian nie był prymusem, raczej przeciętnym uczniem. Może gdyby w domu był spokój, gdyby miał biurko z lampką nocną, gdyby w jego pokoju panowała cisza, może świadectwo ukończenia klasy by się zaczerwieniło, tak jednak nie było.
    Ojciec chłopca, co sam kilkukrotnie stwierdził, nie powinien był zakładać rodziny. Do tak słusznych wniosków doszedł jednak mając trójkę dzieci na wychowaniu. To się nazywa opóźniony zapłon. Dni, miesiące, lata mijały, a życie ograniczało się do ucieczek z domu do babci. Parkami, rowami, autostradami – aby jak najdalej od domu. Damian wspomina tu historię ucieczki przez strumień rzeczny w parku i skąpanie się jego siedmioletniego brata. Starsza siostra oddała mu rajstopy, które miała na sobie i sama biegła w deszczu ulicą jedynie w majtkach i koszulce. Wspomina też noc, której u babci nie było miejsca, i nocowanie w piwnicy. Jako, że był to już późny październik – cała czwórka wtulona w siebie spała w szafie z kożuchami. Innym znowu razem chłopiec przytacza obraz, gdy On przyszedł za Nimi do babci, jak walił w drzwi, jak je wyłamał, jak złamał nos dziadkowi, jak wisiał przewieszony przez witrynę w drzwiach i jak kapała mu z rąk krew.

   Nagle w oku zakręca się łezka – książka.
    – Książka?
    – Tak, książka o prosiaczku o guzikowym nosie. Tę książkę mama zawsze czytała nam wieczorami, lub gdy coś się działo. Wówczas, gdy wtargnął za nami do domu, też ją czytała, trzymała Michała na rękach – pamiętam to jak dziś.
    – Pamiętam?
    – Tak...! Bo chyba już się domyślasz, że opowiadam swoje życie.
    – Smutne to, co opowiadasz...
    – To nie było smutne, to był dopiero początek. Jak dużo wytrzyma człowiek? Ile pociągną jego nerwy? Jest takie powiedzenie, że człowiek silniejszy jest od konia i ja to mogę potwierdzić.
    Kiedy miałem lat dwanaście, przeprowadziliśmy się do miasta i to był początek końca. Nowe środowisko wchłonęło ojca tak szybko, jak gąbka pochłania wodę. Pił, balował, aż nastała ta feralna noc. Późnym wieczorem ktoś walił w drzwi, to był On, cały we krwi. Pamiętam, jak matka krzyczała, czyja to krew i jego odpowiedź – nie moja. I zaraz później policja z tyłu, rzucili go na łóżko, skuli, wyprowadzili, a on na schodach tak strasznie krzyczał; żono! dzieci! i trzask zamykanych za nim drzwi. Wiesz... ludzka pamięć jest jak album ze zdjęciami. Jak dziś pamiętam go na tych schodach, jego minę, co więcej – jego głos, a właściwie to ryk, skowyt człowieka, który w tym momencie, w tej chwili stracił wszystko i nic go nie czeka. Aby zgodnie ze swoim sumieniem udzielić ci tego wywiadu, muszę do czegoś ci się przyznać... pominąłem coś... Coś się wydarzyło, kiedy mieszkałem jeszcze na wsi, nie pamiętam z tego zbyt wiele, to jednak rzutuje na sporą część mojej przyszłości... ale nie chcę o tym teraz, może później...

    Po tym jak go zamknęli, zapanował spokój i cisza. Nie było już burd w domu. Stan ten był jednak okupiony innym kopniakiem od życia. W domu z piecem na poddaszu została nasza trójka wraz z matką. Nastał okres biedy. Heh... bieda ma to do siebie, że zawsze wygląda tak samo; człowiek się nie martwi, że nie ma tego czy tamtego, wystarczy, że chleba nie ma i to wszystko, możesz chodzić w porwanych butach i bez czapki, ale niech jedzenia zabraknie... i kiedy już nie ma nadziei. Jest! Jest bochenek, ktoś się ulitował, można spokojnie iść spać. Co ciekawsze, za biedą idą choroby, szpitale, cierpienie i brak nadziei, a zarazem kolejne dni, miesiące, lata jak klawisze fortepianu... Dziś jest chleb i coś do posmarowania, jutro nie ma, pojutrze jest, nie ma jest, nie ma... Wtedy już chyba zacząłem sobie coś uświadamiać, ale o tym powiem później. Po zajęciach lekcyjnych uczyłem się rąbać drewno, wbrew pozorom trzeba to umieć. Nieumiejętne trzymanie siekiery prowadzi do pęcherzy na rękach i nadmiernego wysiłku, niestety, wówczas jeszcze tego nie wiedziałem...

    Na tym zakończymy pierwszy rozdział tej historii, dość już wylewania żalu i opowieści o moim nieistniejącym dzieciństwie. Sporo dzieci takie ma... Klik – i nie ma zabawek, radości, baloników, a zamiast tego mali tatusiowie i małe mamy jeszcze w spodenkach czy spódniczkach w kwiatki. To jest niesprawiedliwe, bo dziecko powinno mieć dzieciństwo, by nacieszyć się frywolnością życia, zanim pozna jego prawdziwy smak. Gorzki smak porażki i radość niesioną sukcesem. Wówczas, kiedy rąbałem to drzewo, byłem dumny z siebie. Choć pełno pęcherzy na rękach, to cała hałda pociętego na kawałki drewna i pewien niedosyt... Zabrakło tych słów: ,,Dobrze się spisałeś, Damian”, słów wypowiedzianych przez wzór do naśladowania, przez ojca. Ten mój... pożal się Boże, jedyne co z siebie wydusił to: „Możecie pić, palić, tylko nie ćpajcie”. Mądre to, co powiedział, jednak takie nie tatowe, pozbawione funkcji ojcostwa... ot, tak mu na język przyniosło.


  Rozdział 2  
  Wielka Miłość

    – Dlaczego się uśmiechasz? Pewnie w tym dziale opowiesz o miłości do kogoś? No mów coś...
    – Tak, miłowałem i nadal miłuję...
    – Pierwsza wielka miłość? Kim ona była?
    – Czym dla ciebie jest miłość? Czy jeśli ktoś modli się o zdrowie kogoś bliskiego, ofiarowując w zamian swą duszę, swe życie, czy to jest akt miłości? Ona nikomu nic nie zrobiła, nikomu nic nie była winna, nie zasłużyła na cierpienie. Maria, moja siostra trafiła nie po raz pierwszy już do szpitala... Bóg nie miał nad nią litości, dużo się ucierpiała, Marysia... biedna dziewczyna. Całą naszą trójkę wraz z matką łączyła ogromna więź, każdy czuł się ogromnie odpowiedzialny za innych. Kiedy Maria cierpiała w szpitalu, ja chodziłem po szkole i płakałem, nauczycielki pytały, czemu ronię łzy? Odpowiadałem, że siostrę mam w szpitalu, a one się tylko uśmiechały, nic nie rozumiały, głupie baby...
    Jak już wspomniałem, po ,,odejściu” ojca zapanowała bieda i trzeba było pomagać matce, która wypruwała sobie dal nas flaki. Wówczas to ja i siostra poznaliśmy, czym jest praca.
    Michał miał wtedy osiem lat, był jeszcze za mały, nie umiał jeszcze się poświęcać, nie rozumiał. Chodziliśmy do pracy w polu, pracowaliśmy czasem i po 10 godzin po to, by za zarobione pieniądze kupić chleb, coś do niego i papierosy dla mamy. Łuskaliśmy bób, doszliśmy do niezłej wprawy zarabiając nawet na mrożonki jakieś... Wieczorem wracaliśmy do domu zmęczeni, a za razem zadowoleni, spełnieni. Czasami kupowaliśmy węgiel, taki paczkowany, po dziesięć kilo, pamiętam noszenie tego do domu. Od składu opałowego do domu było przeszło dwa kilometry, dwa cholernie długie kilometry ciągania cholernie ciężkiego węgla. Ten precedens zostawił mi znamię, nie tyle na rękach co w psychice, bo kiedy dziecko wykonuje pracę ponad jego siły, kiedy nie daje już rady, inaczej patrzy na przechodniów, inaczej widzi otaczający świat i napawa się obrzydzeniem... I tu zaczyna się kryzys... Czy można nienawidzić ludzi?

    Kolejnym takim gwoździem do trumny był problem z mieszkaniem, bo okazało się, że lokal, który zajmowaliśmy – mieliśmy opuścić. Urząd wytoczył nawet sprawę sądową, by wyrzucić na próg samotną matkę z trójką dzieci. Tu pamiętam Panią z urzędu na sprawie. Przed wejściem na salę była tak uprzejma, tak dobrze jej z oczu patrzyło, na sali była już inna, nie miała już takich samych oczu. I to jeszcze by chociaż było o co walczyć... To było mieszkanie na poddaszu, dwadzieścia siedem metrów kwadratowych, bez łazienki i umywalki, istna ruina z wypadającymi oknami i smrodem.
    – Same tragedie, naprawdę nic pocieszającego się w twoim życiu nie działo? Żadnej nadziei?  
    – Wiesz, nie tyle nadzieje, co marzenia, pomimo tego wszystkiego lubiłem i lubię marzyć, fantazjować, to mi zawsze pomagało zapomnieć o tym, że życie to szara, gówniana chryja. Także radość na twarzy mojego rodzeństwa, nic na tym świecie nie sprawiało mi tyle radości, co uśmiech na twarzy Marii, Michała i mojej mamy. Jak słyszałem ich śmiech, to jakby śpiew syreni dla mych uszu, tak przysparzało euforii, a za razem tak uspakajało.
    Słuchaj... a miłość? Zakochałeś się w kimś?
    – Czemu wciąż nic nie rozumiesz? Owszem, zakochałem się, ale na to jest jeszcze czas, wiele jest jeszcze do opowiedzenia, zanim dojdę do apogeum i odsłonię swą duszę przed oczami i uszami twymi.
    – Wiesz, tylko się nie obrażaj... jak tak z Tobą rozmawiam, nie mam wrażenia, że jesteś, przepraszam za określenie; wieśniakiem z patologicznej rodziny...
    – Z mojego pochodzenia zostało mi jedno: dobre serce. Nie umiem gryźć, nie nauczyłem się panującej w miastach ludzkiej dwulicowości. Do każdego człowieka, bez względu kim jest i co robi, podchodzę z sercem na dłoni, może nawet zbyt ufam ludziom... To jest właśnie moja życiowa udręka: nienawidzę ludzi za to, co mi zgotowali, a za razem kocham ich wszystkich i każdego z osobna.
    – Czemu się uśmiechasz?
    – A bo wiesz, ja jeszcze wtedy nie wiedziałem, co znaczy pokochać kogoś obcego, osobę spoza mojego domu... Miłość do osoby obcej ma inny smak aniżeli ta do rodziny. Wówczas, jako osiemnastoletni Damian nie byłem w stanie, nie umiałem i nie chciałem takiej miłości... Aby móc kochać „osobę z zewnątrz”, trzeba mieć miejsce w sercu, a w tamtym czasie moje serce pełne było uczuć, wręcz przepełnione i nic więcej nie było mu potrzebne.

    Kiedy na dworze słota, usiądź przy oknie i zapytaj sam siebie, co masz w sercu? Dowiesz się, że kochasz matkę, ojca, brata, siostrę, kota, psa. Masz troskę, nieco żalu. Na pewne myśli podniecasz się, na inne ogarniasz się smutkiem, zadumą. Twoje serce nie wybija prostego, monotonnego rytmu, ono gra najtrudniejszą do wyśpiewania piosenkę, co chwila zmieniając rytm, intonację, tekst tej... ballady. Uderza ona w nuty czułe i nieczułe, a w końcu piosenka się kończy wydając ostatnie dźwięki, ostatni puk... puk... puk... Serce przestaje bić i bisu już nie ma. Pozostaje tylko sprawa, czy będą oklaski i czy będzie miał kto bić te brawa?
    – Chodź, uderzymy w cymbałki, niech serce się raduje, polejemy...


  Rozdział 3  
  Obca dusza

    Tak właściwie to nie wiem, jak to się stało. To było jak klik myszką. Z tej zupełnej przeciętności, marazmu, stałem się inżynierem. Z prostolinijności moje myśli oszalały. Nagle wybudowało się uniwersum światopoglądu niczym w „Matrixie”. Z czeluści przyziemnych potrzeb, pragnień ku obłokom wzniosłości, ku myśli nieokiełznanej o potędze rzucającej na kolana. Niemal jak opętanie. Ten chłopiec, któremu wmawiano, że prawdopodobnie nawet zawodówki nie skończy, wyrósł na inżyniera... Ale tytuł to rzecz względna, papierkowa, płonna, natomiast to, co się stało w mojej głowie – nadal nic nie rozumiem. Ja taki nie byłem. Jestem przekonany, że maczała w tym palce siła wyższa, Duch Święty, moc nieczysta, moi zmarli bliscy, to nieistotne. Moje życie stało się inne, choć czuję, że jest kontynuacją tego, co było. Umiem teraz dokładnie określić, kim jestem, w pełni zafascynowany tym, że nadal pozostaję dla siebie nieodgadniony, a wręcz tym przerażony. Życie nie odłożyło pręgierza, którego jak dotąd tak ochoczo używało, by mnie rzucić na kolana. Ciągle wymierza ciosy. Jednak teraz przyjmuję je z grymasem twarzy wskazującym na pogardę wobec bezsilności fatum.
    – Nie wiem, co powiedzieć, zamurowało mnie...
    – Myślisz, że to koniec?
    – ... a co mogło cię jeszcze spotkać? Chyba wszystkie obrzydliwości tego świata skosztowałeś, przeżułeś i wyplułeś...?
    – Życie to kosmicznie przewrotna siła, zawsze znajdzie słaby punkt, by go obrócić przeciw tobie. Przez żywot trzeba iść jak mur, nieugiętym, silnym, bo jeśli przejawisz choć odrobinę słabości, to możesz być pewien, że ta słabość obróci się przeciw tobie i uderzy ze zwielokrotnioną siłą. Tak było i w moim przypadku. Moją słabością były złe doświadczenia z mężczyznami. Gdzieś tam zabrakło jednego, inny znowu pojawił się nieproszony wnosząc swą osobą zamęt – i tak się stało, że zapragnąłem mężczyzny. To wbrew pozorom nie jest świadomy wybór. Nie dane mi było wybierać, czego chcę.
    – Czy dobrze zrozumiałem, jesteś homoseksualistą?
    – Tak, to chyba dobre określenie kierunku patrzenia mojego serca.
    – Jesteś z tym szczęśliwy? Może to wynik tej całej schizmy twojego życia?
    – Powoli... Czy jestem szczęśliwy? Na dzień dzisiejszy powiem – tak, bo tworzę piękny związek oparty na cudownym uczuciu, nic nie jest tu udawane, nic robione na pokaz. Zaprzeczam też, aby związek mój podszyty był tylko seksem, chucią. Jakkolwiek ciężko to zrozumieć, pojąć wbrew naturze mężczyzny – ojca, ja kocham innego mężczyznę ponad swoje życie. Co do drugiej części pytania – tak jak wspomniałem wcześniej, za taki stan rzeczy według mnie odpowiadają moje relacje z mężczyznami z dzieciństwa. Ktoś mógłby mi zarzucić, że skoro to stan psychiczny, czymś uwarunkowany, można go naprostować, wyleczyć mnie. Nie zaprzeczę temu, nie powiem, że niemożliwe nie próbując nawet. Ale ja nie chcę... Nie chcę się leczyć z miłości, nawet jeśli będzie ona miłością chorą. Ktoś znowu powie, że pedofil powie tak samo...
  ... wybacz, to straszny nawyk odpierania ataków, ciągle się tłumaczę, za każdym razem przegrywając ze samym sobą.
    – Ciężkie jest takie życie? Dużo ludzi nie uznaje tego typu związków czy zachowań...
    – Na to odpowiem ci tak: swojego czasu rozmawiałem z pedagog szkolnym i weszliśmy na temat „elementów, które bym w sobie zmienił”. Wspomniałem o kolorze włosów (jeszcze wtedy byłem rudawy). Pani spojrzała na mnie i odrzekła: „rozejrzyj się do wokoło, tylu jest blondynów, brunetów, szatynów, a ilu rudych? Czy na pewno chcesz zmieniać w sobie to, co wyróżnia cię z tłumu?” Aby była jasność: mój homoseksualizm nie jest dla mnie powodem do obnoszenia się z tym i tak naprawdę bardzo mało ludzi wie o tym. Ba ja chcę, by ludzie postrzegali mnie jak teraz – jako Damiana, chłopaka, równego gościa, przyjaciela. Nieraz już ojcowie zwierzali się mi, czułem ich dobre wobec mnie nastawienie, ale gdyby tylko wiedzieli...
    – Co wiedzieli?
    – Widzisz, dla większości ludzi gej równa się coś tam w łóżku. Patrzą na takiego delikwenta wyłącznie przez pryzmat jego sypialni, jego seksualności, nie widzą w nim dziecka, jego nauki chodzenia, mowy, nie widzą jego płaczu w podstawówce, bo go kolega uderzył, bo się przewrócił, nie widzą w nim człowieka, a czasami wręcz nienawidzą tylko za to, że w nocy spółkuje nie jak wszyscy wokoło z kobietami, lecz z mężczyzną.
    – Nie zasłużyłeś na nienawiść, bardziej na współczucie...
    – Nie chcę współczucia, odtrącam wszelkie przejawy pomocy mi. Nie będę i nie zawdzięczam nikomu niczego, poza moją matką, która wykazała wobec mnie cierpliwość i nadzwyczajną miłość. Książkowy wręcz obraz sielankowej miłości matki wobec swojego dziecka.
  Oglądałem coś strasznego... jakieś filmiki, reportaże, w których mówiono o „tępieniu pedałów”, jakieś straszne rzeczy o mnie... To boli. Każde ich słowo boli, przecież nic im nie zrobiłem...


  Rozdział 4
  Różne myśli rozczochrane
                                                       
    Od paru lat wiele mi takich lata po głowie. Ciągle rodzą się wątpliwości. No wiesz, jestem, kim jestem i w związku z tym mam gro tez, pytań, po prostu szukam swojego miejsca na tym świecie. Ludzie, księża mówią mi, że to, co robię to grzech. Co robię? Kocham i jestem pewny, że to miłość. Jak mnie zapytasz: skąd? – parsknę ci śmiechem w twarz. To, że ludzie nie dostrzegają tego, co czuję, jest dla mnie zrozumiałe, ale nie pojmuję tego, że słudzy Boga, Boga Miłości, Wierności i Nadziei skazują mnie już dziś co najmniej na czyściec. Tu właśnie przejawia się ta myśl dręcząca mnie od tygodnia; zanim pojawił się człowiek, zło i dobro współistniało w harmonii. To człowiek stwierdził, że wbijanie krzemienia innemu w głowę jest złe, a przytulanie na przykład dobre. Czasami mam wrażenie, że dobro i zło mają więcej wspólnego niż jedno dobro z drugim. Weźmy przykładowo zło konieczne – ot, kradzież chleba przez głodne dziecko, albo afrykańskie dzieci umierające z głodu, by jak mi powiedział pewien ksiądz, dać świadectwo męki Chrystusowej i że my mamy je na sumieniu, bo nie pomagamy. No więc wracając do myśli pierwotnej i mojej osoby – a może ludzkość się pomyliła? Omylność rzecz ludzka, się mówi. Może to, kogo kocham nie ma znaczenia? (tu należało by dodać: o ile osoba ta jest pełnoletnia, należy do gatunku homo sapiens i wyraża na to chęć i zgodę będąc w pełni władz umysłowych). Bo przecież miłość to uczucie, dzięki któremu istnieje ten świat. To dla niej nie warto go niszczyć, bo jeśli jej by nie było, co pozostanie? Choroby, wojny, klęski... Widzisz, ja nie bez powodu przybliżyłem ci ten mój, pożal się Boże, życiorys. Kiedy się z nim zapoznałeś, spojrzałeś na mnie jak na człowieka i nadal tak chyba patrzysz, pomimo że padło już słowo na homo...
    – Mnie się wydaje, że troszkę wyolbrzymiasz sprawę. Wielu ludzi aprobuje gejów, lesbijki...
    – Wielu też mówi, że Żydzi to zło największe, czy też twierdzi, że zostało uprowadzonych przez kosmitów. Nie w tym rzecz.
    – No to w czym? Czego byś chciał?
    – Odpowiem ci już nie jako homo–Damian. Odpowiem jako człowiek: chciałbym wolności. Moja głowa pokazała mi, czym jest wolność, jak swobodnie można surfować w myślach. Moim pragnieniem jest, by móc tak wolnym przeżyć swe życie i umrzeć nie w kajdanach ludzkiego kanonu dobra i zła. Czy to hedonistyczna postawa? Hedonizm zakłada wyłącznie uciechy – ja chcę żyć falą życia taką, jaka ona jest.
    – Przecież żyjesz. Masz i uciechy i tragedie, masz szkołę życia w pełnym tego słowa znaczeniu...
    – Nie! To życie jest takie, jakie chcą ludzie, aby było. Za moją szkołą życia stoi cały szwadron nauczycieli, począwszy od lekarza, poprzez nauczycieli, prawników, władze rządzące, nawet sprzątaczkę. To nie jest życie, to jego replika podszyta ludzką myślą i działaniem.
    Jestem chyba najzwyczajniej w życiu rozżalony, że to wszystko jest takie niesprawiedliwe. Dziś zobaczyłem szyld prawa – kobieta w opasce na oczach trzymająca wagę. Takie chyba właśnie jest życie: ślepe, nieczułe ale i mniej lub bardziej zrównoważone, bo jak mówią, po burzy zawsze przychodzi spokój, za złymi dniami któryś w końcu będzie dobry i pogodny.    
       
    – Chciałbym jeszcze na moment wrócić do sprawy wolnego trybu życia... tak? Nie sposób przecież w społeczeństwie stworzyć swój własny świat oparty na własnych zasadach, prawach...
    – Zgadza się. Wizja, którą ci przedstawiłem, jest utopijna. Na takie coś pozwolić sobie może jedynie mieszkaniec bezludnej wyspy sam sobie stanowiący prawo, choć i tak ludzkość może się upomnieć o niego, nawet gdyby tego nie chciał. Więc pozostaje mi żyć w kajdanach zniewolenia i użalać się nad swoim przeklętym losem człowieka, który w historii ludzkości był... on był?... A kim? Jak się nazywał? On już nie żyje?... Nikt nie zapamięta, a nawet jeśli to wszystko o mnie powie, używając jednego tylko tchnienia. To jest naturalne prawo przemijania. Ludzie też się do niego stosują tak długo, aż zapomną.
    – ... Wystarczy chyba na dziś?
    – Tak, wystarczy. Napełniłem się już rozgoryczeniem, nie mam ochoty rozmawiać.
    – Nie smuć się... Takich jak ty jest sześć miliardów... Tylko nielicznym udaje się zostać zapamiętanymi i raz na jakiś czas ktoś w teleturnieju wiedzy zapyta o to konkretnie nazwisko... I legenda się podtrzymuje, bo ktoś to oglądał i zapamiętał.
    – Martwi ludzie to legendy, o których ktoś pamięta lub nie. Szczęśliwi ci, którym prócz ryciny na nagrobku oddano hołd np. poświęcając trzyzdaniową wzmiankę w encyklopedii, bo ich legenda będzie trwać.


  Rozdział 5  
  Boskie ingerencje

    Nie wiem, czemu wielu ludzi zapytanych o Boga twierdzi, że to intymne pytanie. Co tu jest intymnego? Nawet to zabawne, bo kiedy ja o to pytam – jest intymne. Kiedy pytają przykładowo Świadkowie Jehowy, bez zawahania jest odpowiedź twierdząca, nie podlegająca nawet chwili zastanowienia.
    – Widzę, że swobodnie czujesz się w tym temacie?
    – Tak, temat Boga nie jest mi obcy, wolę rozmawiać o rzeczach intrygujących, ciekawych, niż o potwierdzonych faktach naukowych, choćby najciekawszych.
    – Więc wierzysz w Boga, czy tak?
    – Owszem, wierzę, nawet się Go boję...
 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin