Clancy Tom - Zwiadowcy 3. Walka Kołowa.pdf

(2328 KB) Pobierz
Tom Clancy
Walka kołowa
One is the Loneliest Number
Przełożyła: Anna Zdziemborska
Wydanie oryginalne: 1999
Wydanie polskie: 2000
1010784351.001.png
Prolog
Międzynarodowe lotnisko w Corteguay,
Ameryka Południowa - czerwiec 2025
Kiedy samolot zbliżał się do pasa startowego, Julio Cortez wziął głęboki oddech. Burza, z
którą zmagali się od pół godziny, nadal smagała samolot falami ulewnego deszczu i
atakowała kadłub podmuchami porywistego wiatru. Julio praktycznie nic nie widział przez
okno po swojej stronie, więc nie miał szans sprawdzenia, czy lądowanie przebiega pomyślnie.
Koła samolotu z wściekłym hukiem uderzyły w mokry pas. Julio słyszał jęk silnika i furkot
klap odrzutowca, kiedy osiągały maksymalny kąt wychylenia i czuł, jak targany wstrząsami
samolot zaczyna zwalniać. Mógł wreszcie wypuścić z płuc długo wstrzymywany oddech. Na
razie udało im się ujść z życiem.
Nawierzchnia lotniska była wyboista i zaniedbana, więc droga do terminalu dla
pasażerów nie należała do przyjemnych. W normalnej sytuacji Julio cieszyłby się, że po takim
locie znajduje się bezpiecznie na ziemi, ale to na pewno nie była normalna sytuacja.
Julio przebiegł wzrokiem po twarzach pozostałych pasażerów. Tak jak przedtem, tak i
teraz unikali jego wzroku, jakby nagle zainteresowały ich czasopisma, torby podróżne czy
współpasażerowie, co pozwalało im uniknąć spotkania się ze wzrokiem Julio lub kiwnięcia
mu na przywitanie.
Personel pokładowy CorteAir zachowywał się podobnie. Podczas ciężkiej podróży byli
uprzejmi, profesjonalni i troskliwi - ale nigdy przyjacielscy czy serdeczni wobec Julio i jego
rodziny. Nie tak, jak w przypadku pozostałych pasażerów.
Nikt nie jest pewien, czy bezpiecznie jest przyjąć do wiadomości naszą obecność,
pomyślał z niepokojem, zastanawiając się, kiedy - jeśli w ogóle - to się zmieni.
Kiedy jego rodzice zajmowali się małą Juanitą, Julio wyglądał przez okno, starając się
dostrzec pierwsze szczegóły ojczyzny, którą bardzo słabo pamiętał z wczesnego dzieciństwa,
ale widział tylko ciemność i strugi deszczu na oknie z pleksiglasu oraz odległe, migające
czerwone światła na końcu pasa startowego.
Samolot hamował, silniki stopniowo traciły moc. Podskakując na wybojach i trzęsąc się,
maszyna wykonała skręt w lewo. Wreszcie przed oczami zamajaczył im terminal,
zniekształcony w strugach deszczu. Samolot wykonał szeroki łuk i podkołował do słabo
oświetlonego głównego terminalu.
Termina Internacional w Corteguay nie był wystarczająco duży i nowoczesny, żeby
przyjmować samoloty stratosferyczne, więc Julio wraz z rodziną przybyli do
południowoamerykańskiego wyspiarskiego państewka starym typem samolotu pasażerskiego,
latającego w niższych warstwach atmosfery. Był to Boeing 777, który bez wątpienia odsłył
już pewnie dwadzieścia lat i to w ciężkich warunkach.
Cóż, pomyślał Julio, i tak nie miałem ochoty na opuszczanie Waszyngtonu i na podróż do
Corteguay, więc im dłej to będzie trwało, tym lepiej.
Ta myśl przepełniła go smutkiem.
Chociaż nie dzieli tych miejsc zbyt duża odległość, pomyślał, to i tak są to dwa różne
światy. Równie dobrze mogliśmy się przenieść na inną planetę.
Wyjątkowo niebezpieczną planetę.
W innych okolicznościach, Julio potraktowałby lot takim prymitywnym, staroświeckim
samolotem jako przygodę, w końcu bardzo przypominał ćwiczenia w symulatorach lotów,
które tak uwielbiał.
Ale tego wieczoru Julio wiedział, że sam fakt przybycia na ojczystą ziemię to
wystarczająco niebezpieczna przygoda.
Zrezygnował z wpatrywania się w ciemność za oknem i odwrócił się do swojej rodziny.
Przyglądał się rodzicom, próbującym uspokoić wystraszoną Juanitę i zastanawiał się, co
skłoniło ich do powrotu do kraju, w którym ludzie nienawidzą i boją się wszystkiego, w co
wierzą jego matka i ojciec.
Zdaniem Julio, jego ojciec zachowywał się bardzo odważnie, uśmiechając się do rodziny,
kiedy kapitan odezwał się przez interkom, witając ich w Socjalistycznej Republice Corteguay.
A właściwie dlaczego nie miałby się uśmiechać? - pomyślał Julio. Dziś kończy okres
swojego życia jako uchodźca polityczny... i zaczyna rolę kandydata na prezydenta w
pierwszych od dwudziestu lat wolnych wyborach w Corteguay.
Dzisiejszego wieczoru mój ojciec wrócił do domu...
To przecież także mój dom. Julio musiał sobie to często powtarzać. Wolałby raczej
siedzieć bezpiecznie w Waszyngtonie, gdzie spędził większą część życia i gdzie zostawił
wszystkich przyjaciół.
Siłą woli Julio oderwał się od tych rozmyślań i skupił na chwili obecnej, tak jak zawsze
uczył go ojciec. Odsunął od siebie myśli o osobistym szczęściu i bezpieczeństwie.
Tego też nauczył go ojciec, choć nie przekazał mu tego wprost.
Kiedy samolot hamował, Julio odwrócił się do matki. Miała pełne ręce roboty przy
Juanicie, która próbowała wypiąć się z pasów i jednocześnie zamknąć stolik przy fotelu. Julio
prawie się roześmiał, pomimo dręczących go obaw.
Niewiarygodne, ile kłopotów może sprawić tak mała i młoda osoba. Jestem pewien, że
nie byłem takim nieznośnym dzieckiem, uznał Julio, ponieważ tak odległa przeszłość zatarła
mu się nieco w pamięci. Juanita dopiero da nam popalić, kiedy będzie nastolatką!
Julio przyglądał się, jak matka cierpliwie poucza pięciolatkę. Z pozoru wydawała się
spokojna, a jej słowa przeznaczone dla Juanity były pełne otuchy, ale Julio wyczuwał pod tą
maską czający się cień. Natychmiast go rozpoznał.
Strach.
Jego matka się bała. O nich wszystkich. Julio też się bał. Podobnie jak ojciec, choć jako
patriarcha rodu Cortezów ukrywał swój strach staranniej niż pozostali.
Jeśli on to potrafi, to ja też, postanowił Julio.
Nieustraszona postawa ojca dała Julio do zrozumienia, że człowiek, którego znał -
ekonomista wyróżniony nagrodą Nobla, działacz na rzecz praw człowieka i profesor na
uniwersytecie - odszedł na zawsze. Na jego miejscu pojawił się polityk i niebawem osoba
publiczna, która, jeśli tak zdecydują wyborcy w Corteguay, weźmie na swoje barki
odpowiedzialność za cały naród.
Aby osiągnąć ten cel, Ramon Cortez musiał ukryć prawdziwe uczucia przed wszystkimi
oprócz najbliższych, których kochał i którym ufał. A może nawet i przed nimi.
Julio przyszło do głowy, że oni wszyscy przeszli jednego dnia wielką zmianę. Zaledwie
kilka godzin temu byli typową amerykańską rodziną, prowadzącą typowe amerykańskie
życie. Wystarczyła jednak podróż samolotem, żeby stali się politycznymi agitatorami i
wrogami obecnego rządu Corteguay. Działalność polityczna jest niebezpiecznym zajęciem w
państwie słynącym z tajnej policji, wojskowych dyktatorów i represji politycznych.
Ponure myśli Julio zostały przerwane, kiedy samolot zatrzymał się na dobre. W
pomieszczeniu rozległ się bezbarwny, elektroniczny głos informujący pasażerów, że mogą
odpiąć pasy i bezpiecznie poruszać się po samolocie.
Ale kiedy Julio rozejrzał się wokół, zauważył, że nikt nie podnosi się z miejsca. Pozostali
pasażerowi przyglądali się im i czekali, co się wydarzy i kto będzie czekał na rodzinę
Cortezów na lotnisku.
Po chwili pełnej napięcia, drzwi zostały otwarte. Na szczęście do środka nie wpadli ani
żołnierze, ani policja brojona w karabiny i tasery. Zamiast tego Julio zobaczył nieznajomą,
chociaż dość sympatyczną twarz, zdenerwowanego człowieka, który najwyraźniej miał ich
powitać. Obiecano im eskortę dla bezpieczeństwa.
Okazał się nią niski, bojaźliwy mężczyzna w źle skrojonym garniturze, który ściskał w
drżących rękach kapelusz. Uśmiechnął się na widok ojca Julio.
Kiedy ojciec wstał, żeby się z nim przywitać, Julio wymienił z matką ukradkowe
spojrzenia. Miała bladą, ale opanowaną twarz. Nie zamierzała zdradzać emocji, bez względu
na okoliczności. Personel pokładowy usunął się z drogi, żeby przepuścić ojca Julio. Obydwaj
mężczyźni nie uścisnęli sobie dłoni, tylko objęli się na chwilę, a potem człowieczek szepnął
coś do ucha Ramonowi Cortezowi.
Julio dostrzegł na twarzy ojca wyraz ulgi, który prawdopodobnie udzielił się reszcie
pasażerów, ponieważ zaczęli opuszczać pokład samolotu.
Ojciec Julio przecisnął się przez falę wychodzących pasażerów i przyprowadził niskiego
mężczyznę z powrotem do ich foteli.
- To Manuel Arias - przedstawił go. - Przybył tu, żeby nas powitać. Mój brat Mateo czeka
na nas w terminalu.
Wujek Mateo! - ucieszył się w myślach Julio. To była duża niespodzianka. Mateo został
w Corteguay i wiele wycierpiał z rąk obecnego reżimu. Zachował się odważnie przyjeżdżając
na lotnisko, żeby przywitać powracającego z emigracji brata.
Julio pamiętał wuja z dzieciństwa. W tamtych czasach Mateo był pułkownikiem w armii
Corteguay, walcząc z handlarzami narkotyków, komunistycznymi rebeliantami i
przemytnikami.
Julio poczuł ogromną ulgę. Nareszcie ktoś, komu możemy bez obaw powierzyć nasze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin