Czarny Anioł.pdf
(
898 KB
)
Pobierz
Czarny Anio³
GRAHAM MASTERTON
Czarny Anioł
(Przeło
Ŝ
ył: Dariusz Bakałarz)
Rok wydania: 1991
Rok polskiego wydania: 1992
W Punta Arenas spotkałem prawie stuletniego ameryka
ń
skiego marynarza. Powiedział
mi,
Ŝ
e jest jedynym rozbitkiem, który uszedł z
Ŝ
yciem z
Ŝ
aglowca „Charlotte”, kiedy ten
rozbił si
ę
podczas straszliwego sztormu przy przyl
ą
dku Horn w 1837 roku. Mówił te
Ŝ
o
dziwnym ładunku, którego zawarto
ść
kapitan trzymał w najwi
ę
kszej tajemnicy. Opowiadał o
rozlegaj
ą
cych si
ę
noc
ą
krzykach tak przera
Ŝ
aj
ą
cych,
Ŝ
e trzech członków załogi rzuciło si
ę
za
burt
ę
w prze
ś
wiadczeniu, i
Ŝ
okr
ę
t został op
ę
tany. Nie powiedział wiele ponad to. Dorzucił
jeszcze tylko,
Ŝ
e rybak z Chileno nie wzi
ą
ł na swój pokład nikogo z ton
ą
cej w lodowatej
wodzie załogi „Charlotte”. On sam ocalał chyba tylko cudem. Dodał,
Ŝ
e pla
Ŝ
a, na której cały
czas spoczywa wrak
Ŝ
aglowca, jest uwa
Ŝ
ana przez mieszka
ń
ców Chileno za miejsce
niewysłowionego wr
ę
cz zła i nazywana Miejscem Kłamstw.
Randolph Miller
„Podró
Ŝ
e po Ameryce Południowej”
Rozdział XII
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Joe Berry zjadł ostatni zwitek spaghetti z lekko kwaskowym sosem i odsun
ą
ł talerz.
Tak zako
ń
czył si
ę
jego ostatni posiłek.
- Niebo w g
ę
bie - westchn
ą
ł i wyj
ą
ł z kieszeni kraciastej koszuli paczk
ę
merit
mentholsów.
Po drugiej stronie kuchni Nina Berry krz
ą
tała si
ę
przygotowuj
ą
c szarlotk
ę
z
cynamonem, która nigdy nie miała si
ę
dopiec.
- Chcesz kawy? - spytała Nina.
Zapalił papierosa i pokr
ę
cił głow
ą
.
- Musz
ę
si
ę
wyspa
ć
. Jutro zaczynam mieszkanie w Cow Hollow.
- Przygotowałam bezkofeinow
ą
.
- Kawa bez kofeiny to nie kawa. Tak jak piwo bezalkoholowe to nie piwo.
W mieszkaniu z dwoma sypialniami, po drugiej stronie przedpokoju spali na swoich
pi
ę
trowych łó
Ŝ
eczkach siedmioletnia Karolina Berry i pi
ę
cioletni Joe Berry junior.
Szmaciana lalka Karoliny - Marta, le
Ŝ
ała w india
ń
skim koszyku. Karolina ju
Ŝ
nigdy
nie podniosła stamt
ą
d Marty. Ulubiony królik Joego Juniora - Joe Junior Junior, siedział
rozparty na słomianym foteliku. Joe nigdy ju
Ŝ
nie nazwie go Joe Junior Junior.
Był czwartkowy wieczór, jedenastego sierpnia 1988 roku godzina 21.03.
Joe wstał z papierosem w ustach i odniósł talerz do zlewu.
- Powiniene
ś
to rzuci
ć
. - Nina zabrała mu papierosa i pocałowała w policzek.
- Dwa na dzie
ń
to palenie? - upomniał si
ę
.
- To o dwa za du
Ŝ
o. Chciałabym,
Ŝ
eby
ś
Ŝ
ył wiecznie.
Zostało im mniej ni
Ŝ
osiem minut.
- Spróbuj
ę
poprzesta
ć
na jednym, dobra? Ale musisz mi da
ć
czas,
Ŝ
ebym si
ę
zdecydował na którym. Potrzebuj
ę
rano na rozruszanie i wieczorem dla ukojenia.
- Ach te decyzje, decyzje - dokuczała mu.
Joe odebrał jej papierosa i przeszedł do pokoju. Na ekranie du
Ŝ
ego telewizora z
wyciszonym d
ź
wi
ę
kiem migały obrazy. Szedł wywiad z byłym urz
ę
dnikiem, który zało
Ŝ
ył
now
ą
restauracj
ę
. Nie wł
ą
czaj
ą
c głosu Joe usiadł na kanapie, a stopy w zielonych skarpetkach
oparł na stoliku.
Wzi
ą
ł Examinera.
- Czytała
ś
ju
Ŝ
,
Ŝ
e zamy
ś
laj
ą
zlikwidowa
ć
konny patrol?! - krzykn
ą
ł. - Kosztuje miasto
półtora miliona dolców rocznie. A to tacy zabawni je
ź
d
ź
cy na
ś
miesznych koniach.
- Podoba mi si
ę
ten patrol - odpowiedziała Nina. - Tworzy atmosfer
ę
miasta.
- Jasne. Ale ka
Ŝ
dy tysi
ą
c dolarów wydany na t
ę
atmosfer
ę
to tysi
ą
c dolarów mniej na
walk
ę
z tymi gówniarzami z biednych dzielnic.
Nina przeszła przez pokój z kubkiem kawy.
- Walk
ę
z gówniarzami. Mówisz, jakby
ś
my byli na wojnie albo na czym
ś
takim.
-
ś
artujesz sobie? W tym roku zgin
ę
ło ju
Ŝ
czterech gliniarzy! A co to jest jak nie
wojna?
Pozostało sze
ść
i pół minuty. Za mało nawet,
Ŝ
eby doko
ń
czy
ć
popołudniow
ą
gazet
ę
.
Za mało,
Ŝ
eby Ninie wystygła kawa.
Kiedy
ś
, przed dziewi
ę
ciu laty, gdy zostali na noc u przyjaciół w Mill Valley, Joe
zapytał Nin
ę
:
- Gdyby
ś
mogła wybra
ć
, to co by
ś
zrobiła przed
ś
mierci
ą
?
Pocałowała go w ucho. Przez drewniane okiennice promienie sło
ń
ca s
ą
czyły si
ę
jak
ś
wie
Ŝ
o zebrany miód.
- Naturalnie, kochałabym si
ę
- wyszeptała.
Pocałował j
ą
w ucho.
Pi
ęć
minut. Za mało czasu na kochanie.
Joe miał trzydzie
ś
ci trzy lata, był szczupły i muskularny. Rzadkie, czarne włosy
okalały zadziwiaj
ą
co chłopi
ę
c
ą
twarz - dojrzało
ś
ci dodawały okazałe w
ą
sy. Po college’u
pracował jako gliniarz, bo jego ojciec te
Ŝ
był policjantem. Jednak po o
ś
miu latach czynnej
słu
Ŝ
by na ulicach San Francisco nagle postanowił nie i
ść
ju
Ŝ
wi
ę
cej do pracy. Poło
Ŝ
ył si
ę
do
łó
Ŝ
ka i nie mógł wsta
ć
. Lekarz rozpoznał wyczerpanie nerwowe, a Joe znał jego powód.
Absolutny drena
Ŝ
ducha, pustka wywołana nie szokiem czy urazem, nawet nie widokiem
zabitych kumpli, roztartych na czerwon
ą
miazg
ę
starych kobiet czy napuchłych topielców z
zatoki, ale zwykłym rozdawaniem cz
ą
stek swojej duszy tym, którzy jej potrzebowali. Dzie
ń
w
dzie
ń
, noc w noc.
Wiedział, dlaczego ksi
ęŜ
a si
ę
upijaj
ą
. Wiedział, dlaczego lekarze bior
ą
narkotyki.
Wiedział, dlaczego policjanci nie mog
ą
rano wsta
ć
z łó
Ŝ
ka. To uczucia do
ś
wiata i odruchy
człowiecze
ń
stwa wcze
ś
niej czy pó
ź
niej wyczerpuj
ą
si
ę
i ju
Ŝ
nie mo
Ŝ
na da
ć
z siebie nic
wi
ę
cej.
Teraz Joe był stolarzem. Pracował dla Fastift Interiors w Ross Valley. Przycinał
d
ę
bowe boazerie do gabinetów, mahoniowe parkiety i podkłady z sekwoi. Uwielbiał spokojn
ą
stolark
ę
- odmierzanie desek, zapach przeró
Ŝ
nych drzew. Uwielbiał sposób, w jaki ł
ą
czyły si
ę
ze sob
ą
czopy. Jednak jeszcze czasami budził si
ę
w nocy i widział twarze tych ludzi, którzy
wykradli jego dusz
ę
. Twarze blade jak
ś
mier
ć
, blade jak brzuch zatrutej ryby.
Nina nie bardzo rozumiała, co dolega Joemu, chocia
Ŝ
znała kilka
Ŝ
on policjantów,
których m
ęŜ
owie cierpieli na co
ś
, co elegancko nazywa si
ę
„wyjałowieniem”. Niektórzy, co
zgry
ź
liwsi oficerowie nazywali to „wyglinieniem”.
Wygl
ą
d Niny dokładnie oddawał jej delikatn
ą
, tolerancyjn
ą
i tylko lekko
rozkapryszon
ą
osobowo
ść
. Urodziła si
ę
w 1962 roku, była córk
ą
wła
ś
ciciela ksi
ę
garni „Red
Flag” - nieposkromionego Thada Buforda i jakiej
ś
bli
Ŝ
ej nie znanej studentki Vanessy Grale
(która w 1967 roku legalnie zmieniła nazwisko na Star Lover).
Nina spotkała Joego w 1981 roku w amfiteatrze przy Uniwersytecie Stanforda na
koncercie jazzowym z okazji Dnia Niepodległo
ś
ci. Siedzieli pod drzewem i zacz
ę
li ze sob
ą
po prostu rozmawia
ć
, jakby znali si
ę
od lat. Nie wiedziała,
Ŝ
e jest gliniarzem, a potem było
ju
Ŝ
za pó
ź
no, bo si
ę
zakochała.
Z pocz
ą
tku prawie nie dawało si
ę
wytłumaczy
ć
jej przyjaciołom,
Ŝ
e Joe nie b
ę
dzie ich
ś
cigał za ka
Ŝ
dego przypalonego skr
ę
ta. I podczas ka
Ŝ
dej imprezy czy weekendu Joe cierpiał
zawoalowane i bezpo
ś
rednie zniewagi. Jedna z przyjaciółek Niny zawsze nazywała go
Himmler. Inna wci
ąŜ
pytała, czy nie zakuje jej w kajdanki. Po jakim
ś
czasie zacz
ę
li traci
ć
kontakt z lud
ź
mi, których raziła obecno
ść
policjanta, cho
ć
by okazywał si
ę
nie wiadomo jak
równym facetem. Ich kr
ą
g towarzyski ograniczył si
ę
(jak ogranicza si
ę
wszystkim
policjantom i ich rodzinom) do innych policjantów z rodzinami.
Nina przyja
ź
niła si
ę
przynajmniej z tuzinem
Ŝ
on policjantów, ale nigdy nie
Ŝ
ałowała,
Ŝ
e ju
Ŝ
nie jest jedn
ą
z nich. Kiedykolwiek si
ę
spotykały, zawsze jadły spartaczone ciasto i
rozmawiały z wymuszon
ą
beztrosk
ą
. Wszystkie mówiły tym samym łamliwym głosem, jakby
w ka
Ŝ
dej sekundzie mogły rozlecie
ć
si
ę
na kawałki. Nawet bez ci
ą
głego
Ŝ
ycia na kraw
ę
dzi
Ŝ
ycie nie jest bajk
ą
.
Napiła si
ę
kawy.
- Mówiłam ci,
Ŝ
e dzisiaj Karolina wygrała batonik za rysunek?
Jeszcze tylko cztery minuty. Joe podniósł wzrok.
- W szkole rozdaj
ą
teraz batoniki? My
ś
lałem,
Ŝ
e słodycze to kara, nie nagroda.
- Oj, Joe, od jednego małego batonika nic jej si
ę
nie sianie.
- No nie wiem. To ju
Ŝ
sprawa rodziców, nie s
ą
dzisz? Próbujesz dobrze wychowa
ć
dzieci, dbasz o ich z
ę
by, o ich wag
ę
. Na pewno im nie pomo
Ŝ
e, je
ś
li nauczyciele zaczynaj
ą
rozdawa
ć
słodycze.
- Bardzo ładnie namalowała cał
ą
rodzin
ę
. Zatytułowała „Oto my - rodzina Berrych”.
- A siebie namalowała bez z
ę
bów?
- Joe, na miło
ść
bosk
ą
, to tylko batonik. Przyniosła do domu i zapytała, czy mo
Ŝ
e go
zje
ść
.
- A ty oczywi
ś
cie pozwoliła
ś
?
Nina pokr
ę
ciła głow
ą
.
- Jeste
ś
czasami niemo
Ŝ
liwy. Palisz, pochłaniasz tyle spaghetti, jakby ci za to płacili, i
pijesz piwo, a
Ŝ
masz w sobie tyle gazu,
Ŝ
e mógłby
ś
odlecie
ć
. A potem czepiasz si
ę
jednego
małego batonika, który dostała twoja córka, bo jest dobra z rysunków.
Trzy minuty. Za mało,
Ŝ
eby wysłucha
ć
do ko
ń
ca piosenki. Oczywi
ś
cie ich ulubionej
Barbary Streisand Evergreen (3:23).
- Dobrze, ju
Ŝ
dobrze. - Joe u
ś
miechn
ą
ł si
ę
. - Poddaj
ę
si
ę
, ale nie wi
ń
mnie, je
ś
li
wyro
ś
nie z niej bezz
ę
bny grubas.
- Pójdziesz i zobaczysz ten rysunek? - zaproponowała Nina. - Przypi
ę
ła go przy
ś
ciennym notesie. A jak ju
Ŝ
tam b
ę
dziesz, pocałuj j
ą
na dobranoc.
Joe westchn
ą
ł. Odło
Ŝ
ył gazet
ę
na kanap
ę
, zgasił papierosa, wstał i przeci
ą
gn
ą
ł si
ę
.
- Chyba si
ę
starzej
ę
- powiedział. Podszedł do Niny i pocałował j
ą
w czoło. To był
jego ostatni pocałunek. - Poło
Ŝ
yłem dzisiaj szesna
ś
cie metrów kwadratowych d
ę
bowego
parkietu. Czuj
ę
si
ę
jak Quasimodo.
Postukuj
ą
c leciutko palcami w tapet
ę
poszedł korytarzem do dzieci
ę
cej sypialni. Jak
zwykle drzwi były uchylone na kilka centymetrów. Szklana wizytówka zawiadamiała,
Ŝ
e to
pokój Joego Juniora i Karoliny. Joe otworzył drzwi i wszedł do
ś
rodka. Czuł ciepło i zapach
ś
pi
ą
cych dzieci.
Za ciemno,
Ŝ
eby wyra
ź
nie zobaczy
ć
rysunek Karoliny. Z tego, co mu si
ę
udało
dojrze
ć
, przedstawiła rodzin
ę
jako cztery jasnoniebieskie postacie z twarzami
ś
wi
ń
i z
metrowymi kijami zamiast r
ą
k. Dlaczego dzieci zawsze maluj
ą
przy ka
Ŝ
dej dłoni ze sto
palców? U
ś
miechn
ą
ł si
ę
, podszedł do łó
Ŝ
ka i popatrzył na
ś
pi
ą
c
ą
córk
ę
.
Karolina była delikatn
ą
,
ś
liczn
ą
blondyneczk
ą
, jak Nina. Widział wiele rodzin, gdzie
córka urosła i stała si
ę
podobna do ojca, a syn do matki. Starszy sier
Ŝ
ant George Swope
spłodził trzy córki i ka
Ŝ
da wygl
ą
dała dokładnie tak jak on. W
ą
skie brwi, szeroka szcz
ę
ka i
wydatny nos. Chłopaki z oddziału nazywali je „siostrzyczki sier
Ŝ
anta Swope”.
Ale tu le
Ŝ
ała Karolina z niebieskimi
Ŝ
yłkami na uło
Ŝ
onym na poduszce nadgarstku.
L
ś
ni
ą
ce blond włosy rozsypały si
ę
wokół jej głowy niczym złoto. Miała leciutko rozchylone
usta, oddychała gł
ę
boko i nieco chrapliwie.
Ni
Ŝ
ej, prawie całkiem przykryty kołdr
ą
, Joe Junior
ś
nił o czym
ś
nieodgadnionym: o
szkole, kosmosie, a mo
Ŝ
e o kanapce z serem. Joe widział tylko odgarni
ę
te do tyłu
ciemnobr
ą
zowe włosy. Nachylił si
ę
i pocałował go w małe, gor
ą
ce uszko. Mały te
Ŝ
lekko
chrapał. Mo
Ŝ
e nawil
Ŝ
acz powietrza pomógłby im l
Ŝ
ej oddycha
ć
.
Minuta pi
ęć
dziesi
ą
t pi
ęć
sekund. Za mało czasu na nawil
Ŝ
enie powietrza. Za mało
nawet na przypomnienie sobie wszystkich chwil, kiedy rodzina Berrych była szcz
ęś
liwa.
Joe podszedł do łó
Ŝ
ka,
Ŝ
eby poprawi
ć
zasłon
ę
. Spojrzał na Fulton Street. Było prawie
pusto, nie licz
ą
c zaparkowanych samochodów i dwóch m
ęŜ
czyzn w kapeluszach
gestykuluj
ą
cych
Ŝ
ywo r
ę
kami i halsuj
ą
cych od kraw
ęŜ
nika do kraw
ęŜ
nika, jakby byli
kompletnie pijani.
Sam dom był nadzwyczaj cichy. Z góry nie było słycha
ć
telewizji od pani Caccano, bo
upadła, skr
ę
ciła sobie kostk
ę
i teraz musiała odle
Ŝ
e
ć
tydzie
ń
w szpitalu. Linebargerowie z
dołu te
Ŝ
nie słuchali dzisiaj opery.
Cisza sprawiała,
Ŝ
e mglista noc zdawała si
ę
jeszcze bardziej upiorna. Joe zawsze
obiecywał sobie,
Ŝ
e wyprowadzi si
ę
z dzielnicy przy zatoce, mo
Ŝ
e do Napa albo Sacramento,
gdzie klimat jest suchszy, a dzieciaki nie sapi
ą
przez sen.
Ale tu si
ę
urodził, jego matka równie
Ŝ
, jego dziadek był rekwizytorem Chutes -
jednym z nielicznych teatrów, przetrwałym po po
Ŝ
arze i trz
ę
sieniu ziemi w 1906 roku. Czy
było dla niego inne, lepsze miejsce na
ś
wiecie?
Minuta. Ju
Ŝ
poni
Ŝ
ej minuty. Pi
ę
tna
ś
cie sekund. Dziesi
ęć
. Za mało na Modlitw
ę
Pa
ń
sk
ą
, nawet gdyby wiedział,
Ŝ
e powinien odmówi
ć
.
Pu
ś
cił zasłon
ę
. Nagle usłyszał huk jakby wybuchaj
ą
cej bomby. Łuubuuduu! - gł
ę
boka,
pot
ęŜ
na, przygniataj
ą
ca eksplozja.
- Jezu! - krzykn
ą
ł, bo przez ułamek sekundy pomy
ś
lał,
Ŝ
e to on spuszczaj
ą
c zasłon
ę
spowodował wybuch.
Nasłuchiwał. Panowała cisza.
- Nina?! - zawołał.
Cisza. A mo
Ŝ
e cichutki płacz? Nie był pewien.
Z ka
Ŝ
d
ą
chwil
ą
całe
Ŝ
ycie wokół niego zaczynało si
ę
wali
ć
, jakby Boga miało
usatysfakcjonowa
ć
dopiero str
ą
cenie całej rodziny do piekła.
- Nina! - krzykn
ą
ł. (A mo
Ŝ
e nie? Mo
Ŝ
e nie był w stanie nic z siebie wydusi
ć
? Nie miał
pewno
ś
ci. Jako gliniarz nasłuchał si
ę
nagra
ń
ludzi pod wpływem silnego stresu -
zakładników, samobójców, ludzi złapanych w pułapk
ę
kanałów
ś
ciekowych. Tym ludziom
zawsze wydawało si
ę
,
Ŝ
e mówi
ą
spokojnie i rzeczowo, ale gdy komu
ś
z nich uda si
ę
usłysze
ć
siebie, to usłyszy tylko obcy bełkot i sapanie jak przy hiperwentylacji).
Trz
ę
sienie ziemi? - pomy
ś
lał. Ale przecie
Ŝ
czuł,
Ŝ
e to co
ś
zupełnie innego.
ś
adnego
kołysania pod stopami. Wybuch gazu? Mo
Ŝ
e Linebargerowie zostawili odkr
ę
cony gaz i poszli
na wyst
ę
py swojej córki w „Eurece”?
Wyszedł do przedpokoju.
- Nina? Nina? Nic ci nie jest?
Krew pulsowała mu w uszach: Nina, Nina, Nina, Nina.
Pierwsz
ą
rzecz
ą
, jak
ą
zauwa
Ŝ
ył, były zniszczone drzwi wej
ś
ciowe. A wła
ś
ciwie nie
drzwi, ale sama framuga i stercz
ą
ce wokół cegły.
W gruzach na podłodze le
Ŝ
ał wielki lewar, u
Ŝ
ywany przez stra
Ŝ
aków do wywa
Ŝ
ania
drzwi w płon
ą
cych budynkach.
- Nina!
Nie wiedział, w jaki sposób udało mu si
ę
tak szybko doj
ść
do pokoju. Jakby przez
głow
ę
przemkn
ę
ła mu my
ś
l „pokój” i w mgnieniu oka ju
Ŝ
tam był. I wtedy zobaczył, co si
ę
stało. To było gorsze ni
Ŝ
wszystko, co mógł sobie wyobrazi
ć
.
Co
ś
mu powiedziało: to szale
ń
stwo, zbyt okrutne, aby mogło by
ć
prawdziwe. To
koszmar, który nawiedza ka
Ŝ
dego ci
ęŜ
ko pracuj
ą
cego i płac
ą
cego podatki człowieka z klasy
ś
redniej. Mógł si
ę
zdarzy
ć
tylko we
ś
nie lub na filmie.
Ogromny jak wie
Ŝ
a m
ęŜ
czyzna, w straszliwej, kanciastej masce stał na
ś
rodku pokoju.
Jedn
ą
nog
ę
opierał na przewróconym stoliku. Ci
ą
gn
ą
ł Nin
ę
za włosy, a do jej szyi przyciskał
wielki rze
ź
niczy nó
Ŝ
. Ninie zbielały usta, a oczy wyszły niemal na wierzch. R
ę
ce zwisały po
bokach, jakby była marionetk
ą
z zerwanymi sznurkami. M
ęŜ
czyzna tak mocno przyciskał nó
Ŝ
do tchawicy,
Ŝ
e spod przeci
ę
tej skóry płyn
ę
ła krew i wystarczyłoby,
Ŝ
eby Nina przełkn
ę
ła
ś
lin
ę
, a gardło by si
ę
otworzyło.
Joe ostro
Ŝ
nie podniósł r
ę
ce, oddychał z trudem. Do
ś
wiadczenie policyjne
podpowiadało mu: ochrona zakładnika, nie da
ć
si
ę
zwariowa
ć
ani spanikowa
ć
. To mo
Ŝ
e by
ć
twoja
Ŝ
ona, ale to jeszcze nie powód, aby traci
ć
nad sob
ą
panowanie. Okazuj spokój, okazuj
ch
ęć
pojednania.
Groteskowa maska nie pozwalała Joemu oceni
ć
wyrazu twarzy napastnika ani w jakim
jest wieku, ani stanu jego umysłu. Maska była czarna jak smoła, plastikowa albo z papier-
mâché, przywodz
ą
ca na my
ś
l chrz
ą
szcza, lecz raczej z jelenim poro
Ŝ
em ni
Ŝ
ze zwykłymi
rogami.
Ś
miertelnie czarne obwódki wokół oczu przypominały kształtem lisie, a martwe,
aksamitne oczy nie wyra
Ŝ
ały nic.
M
ęŜ
czyzna rozebrany był do pasa. Jego pier
ś
pokrywał rozmazany,
rdzawokarmazynowy olejek, zmieszany mo
Ŝ
e z farb
ą
, a mo
Ŝ
e z krwi
ą
. Mi
ęś
nie klatki
piersiowej miał rozwini
ę
te jak zapalony ci
ęŜ
arowiec.
Dziwne, my
ś
lał Joe, nieprzeci
ę
tny facet. Sutki miał przebite złotymi obr
ą
czkami, z
których zwisały brz
ę
cz
ą
ce koraliki i paciorki.
Czarne d
Ŝ
insy podtrzymywał ci
ęŜ
ki czarny, skórzany pas z błyszcz
ą
c
ą
sprz
ą
czk
ą
w
kształcie u
ś
miechni
ę
tej czaszki. U pasa wisiała spora, płócienna torba. M
ęŜ
czyzna był
niezwykłej postury: ponad metr dziewi
ęć
dziesi
ą
t wzrostu i dobrze powy
Ŝ
ej stu kilogramów
wagi.
Nie wygl
ą
dał jak rockers ani
Ŝ
aden z tych przebranych homoseksualnych fetyszystów,
którzy przyje
Ŝ
d
Ŝ
aj
ą
do San Francisco odwiedzi
ć
umieraj
ą
cych przyjaciół, ani te
Ŝ
jak typowy
narkoman spotykany na ka
Ŝ
dej ulicy, bez których Departament Policji San Francisco byłby
normalnym miejscem pracy.
Ten człowiek był zupełnie inny. Wygl
ą
dał jak posłaniec samego Szatana.
Co wi
ę
cej wywalił drzwi wej
ś
ciowe stra
Ŝ
ackim lewarem, a je
ś
li wcze
ś
niej nie upewnił
si
ę
,
Ŝ
e s
ą
siednie mieszkania s
ą
puste, to po prostu nie przejmuje si
ę
hałasem. Dla Joego było
jasne,
Ŝ
e facetowi nie zale
Ŝ
y, czy prze
Ŝ
yje, czy umrze, a to
ś
wiadczy o tym,
Ŝ
e nie zawaha si
ę
przed zabójstwem.
Dawno temu, na Green Street, jeden z partnerów Joego popełnił bł
ą
d próbuj
ą
c
wytr
ą
ci
ć
pistolet człowiekowi, któremu nie zale
Ŝ
ało na
Ŝ
yciu. Twarz partnera rozprysła si
ę
na
koszuli Joego jak talerz jarzynowej zupy.
Plik z chomika:
s_zbyszek
Inne pliki z tego folderu:
Krzywa Sweetmana.pdf
(972 KB)
Kondor.pdf
(1103 KB)
Katie Maguire.pdf
(942 KB)
Droga Żelazna.pdf
(2347 KB)
Brylant.pdf
(1808 KB)
Inne foldery tego chomika:
Andrzej Sapkowski
czasopisma
J.R.R. Tolkien
kulturystyka
PPS (free)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin