Rozdział 10.doc

(65 KB) Pobierz
10

10

 

Alexa wróciła wczesnym popołudniem, obładowana licznymi kolorowymi reklamówkami z nazwami znanych sklepów. Postawiła je na podłodze przy kanapie i opadła na miękkie poduszki, głośnym westchnieniem wyrażając zmęczenie.

Tom, usadowiony z gazetą w jednym z wyściełanych foteli, spojrzał na nią znad srebrnych okularów, a kiedy przeniósł wzrok na torby, w kącikach jego oczu pojawiły się drobniutkie zmarszczki.

- Takie małe zakupy, Alexo? Co się stało? Znowu wyczyściłaś kartę?

- Nie - odparła Alexa znużonym tonem. - Musiałam wracać. Tata prosił, żebym oprowadziła Treya po domu, zanim zaczną. Gdzie on jest? - zapytała.

- Tutaj - odpowiedział Trey, wchodząc do pokoju. Spojrzał na stos toreb przy kanapie i zagwizdał. - O kur­czę! - zawołał. - Dla ilu osób robiłaś zakupy?

-Tylko nie zaczynaj! - zaperzyła się Alexa, siada­jąc. - Tom już mnie objechał. Spodziewałam się więcej zrozumienia od rówieśnika. Ale dla ciebie też coś mam - dodała i wsunęła rękę do jednej z reklamówek. Wyjęła z niej różowo-szary sweter, jakiego Trey w życiu by nie włożył. - Co myślisz? Kaszmirowy, Paul Smith.

Trey zauważył, jak Tom poprawia na nosie okulary i chowa się szybko za gazetą.

- No... taa. Dzięki, że pomyślałaś i w ogóle, Alexo, ale to chyba nie mój styl. Jest trochę... pasiasty. - Nie odrywał od niej wzroku, żeby nie patrzeć na Toma, któ­ry wiercił się na swoim miejscu, usiłując powstrzymać śmiech.

Alexa posłała Irlandczykowi chłodny uśmiech i sta­nęła przed Treyem.

-Jesteś gotowy? - zapytała.

- Na co? - odpowiedział ten pytaniem.

- Na wielki objazd. No, może nie objazd i nie tak wielki, ale tata chciał, żebyś zwiedził dom i zobaczył, jak wszystko wygląda.

- Och. W takim razie prowadź, Makdufie*. Alexa posłała mu pytające

 

 

 

 

 

* Leadon, Macduff, przekręcony cytat z Makbeta Williama Szekspira. W oryginale: Lay on, Macduff („Nacieraj, Makdufie").

- Moja babcia zawsze tak mówiła, kiedy gdzieś szli­śmy. Dopiero w ostatniej klasie, przy okazji lektury Makbeta, dowiedziałem się, że jest to przekręcony cytat. Chyba bardziej podoba mi się wersja babci.

- W takim razie chodź. Przejdźmy przez to możliwie bezboleśnie.

Podeszła do windy i nacisnęła guzik - drzwi od ra­zu się otworzyły. Trey stanął blisko Alexy, wdychając za­pach jej perfum, ona zaś wcisnęła przycisk pierwszego piętra. Wyczuwał, że chyba ją uraził swoim komentarzem na temat swetra, w czym utwierdzała go cisza, jaka zale­gła w kabinie, kiedy zjeżdżali.

Gdy drzwi ponownie się otworzyły, Trey zobaczył duże biuro. Z wypełniającego je ogólnego szumu płynę­ły dzwonki telefonów i stukanie w klawiatury kompute­rów.

Wysiedli z windy.

- To jedna z firm ojca. Zajmuje całe pierwsze piętro - wyjaśniła Alexa i poprowadziła Treya między rzędami boksów, których niskie ścianki oddzielały biurka pracow­ników.

- Nie będę udawała, że wiem, kim są pracownicy albo czym się zajmują, w każdym razie ich działalność sprowa­dza się głównie do gromadzenia informacji. Cały personel jest podzielony w stosunku siedemdziesiąt do trzydziestu między istoty cienia i ludzi, w większości są to różnego rodzaju demony. Tom wszystkim zarządza i z pewnością zaspokoi twoją ciekawość, jeśli tylko zechcesz poznać więcej szczegółów. - Ruszyła dalej, lecz Trey chwycił ją za ramię i zatrzymał.

- Chwileczkę. Czy powiedziałaś, że większość z tych ludzi to demony? - Powiódł wzrokiem po sali, skupiając uwagę na zajętych pracą. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie.

- Zgadza się. To ma sens. Nasi pracownicy rozpra­cowują co bardziej nikczemne poczynania istot cienia w świecie ludzi i im zapobiegają. Jak brzmi to powiedze­nie: „Złodziej pozna złodzieja"?

- Zaraz, Alexo. - Trey ścisnął mocniej jej ramię. - Ot­chłań i nasz świat... współistnieją, czy tak? Jak światy równoległe?

- Coś w tym rodzaju.

- Twierdzisz, że demony i inne istoty cienia potrafią przechodzić ze swojego świata do naszego?

- I odwrotnie. Od początku czasu istniały portale między światami. Co więcej, ktoś o wystarczającej mo­cy i wiedzy magicznej potrafi stworzyć tymczasowy por­tal.

- Chcesz powiedzieć, że na tej sali są demony? -Trey jeszcze raz się rozejrzał, kręcąc głową z niedowie­rzaniem. - Wszyscy wyglądają normalnie - powiedział cicho.

Alexa, trochę zdziwiona, podążyła za jego spojrzeniem. A potem nagle popatrzyła na niego i otworzyła usta, za­czerwieniona.

- Zupełnie zapomniałam. Przecież ty ich nie rozpo­znajesz. Och, Treyu, przepraszam. Ależ jestem głupia. Bo, widzisz, oni się chowają za pomocą maskującego za­klęcia. Postać ludzka pełni rolę kamuflażu w tym świe­cie. Inne istoty cienia widzą ich przez tę zasłonę. Trudno to wyjaśnić. Jakbyś patrzył na kogoś przez przeźroczy­stego manekina; widzisz, że ten manekin porusza się i mówi tak samo jak istota w jego wnętrzu, ale wiesz, że i ni nie jest prawdziwy. - Zamilkła na chwilę. - Będziesz mógł ich zobaczyć - mówiła dalej - kiedy przemienisz się w wilkołaka, lecz pozostając w ludzkiej postaci, nie rozpoznasz demona.

- Ale ty ich widzisz. A mówiłaś, że nie jesteś istotą cienia.

- Dzięki zaklęciu. Jest trudne do opanowania, za to pozwala człowiekowi widzieć kamuflaż demona. Tom potrzebował prawie roku, żeby się go nauczyć. - Uśmiech­nęła się szeroko. - No, ale on nienawidzi magii.

Trey pokręcił głową, patrząc dookoła.

- Jeden ze speców, który pracuje w którejś z firm ojca, wynalazł hełmofon umożliwiający patrzenie oczyma istoty cienia, ale urządzenie okazało się bardzo niewygodne i zarzucono ten projekt.

- Witaj, Alexo. - Kobieta o pogodnym obliczu poma­chała do nich zza biurka, które właśnie mijali.

- Cześć, Ruth. Och, dzięki za manuskrypty, które sko­piowałaś dla mnie w zeszłym tygodniu, bardzo ciekawe - odpowiedziała Alexa i odmachała do kobiety. - Ruth jest kochana i potrafi pomóc znaleźć prawie wszystko na temat poltergeistów i telekinezy. To jej konik - dodała ściszonym głosem.

- Czy ona też jest demonem? - zapytał Trey równie cichym szeptem, spoglądając na pulchną kobietę w letniej sukience, która stukała energicznie w klawiaturę.

Alexa szerzej otworzyła oczy.

- Nie, Ruth jest człowiekiem. Ale otrzymuje od zmar­łych wiadomości, które materializują się na karteczkach w jej torebce. Niezłe, co?

Poszła przodem i zatrzymała się przed jednymi z dwoj­ga drzwi na końcu sali. Otworzyła je i weszła, dając znak, by podążył za nią.

- To jest biblioteka naukowa. - Zamknęła za nimi drzwi; znaleźli się w dużym, słabo oświetlonym pokoju ze stołami ustawionymi w podkowę. W jej wnętrzu sta­ły lampy. W świetle dwóch z nich siedziały dwie osoby pochylone nad licznymi książkami i mapami. Zerknęły przelotnie znad swoich tomów i zaraz wróciły do ich stu­diowania.

- Ojciec jest właścicielem całego budynku - mówiła ściszonym głosem Alexa. - Kiedyś był to magazyn zbo­żowy, ale dwadzieścia pięć lat temu został przebudowany. Tutaj można zacząć szukać odpowiedzi na niektóre z py­tań, które kłębią się w twojej głowie.

Podeszła do dziwnej maszyny wbudowanej w ścianę po prawej stronie. Przypominała ogromną lodówkę bez drzwi, tak dużą jak Trey, i o szerokości, na oko, czterech metrów. Kiedy dziewczyna nacisnęła guzik, we wnętrzu maszynerii zamrugało bladoniebieskie światło. Trey zo­baczył, że jest to coś w rodzaju automatycznego dystrybutora, jakie widuje się w aptekach, a gdy Alexa wstukała jakiś numer, kolumny półek przesunęły się w dół, w głąb urządzenia, zastąpione przez nowe.

Na każdej z półek stał równy szereg około dwudziestu książek; kolejne rzędy pojawiały się i znikały, a Trey za­uważył, że niektóre z tomów są tak stare, że trudno nazwać je książkami - były to ledwie pliki pomarszczonych pergaminów, oprawione w jakieś postrzępione tkaniny.

- Proszę - powiedziała Alexa i podała mu podniszczony wolumin, który zdjęła z jednej z półek. - Kolejne źródło podstawowych informacji.

- Co to jest?

- Książka o wampirach. Chyba najbardziej wyczerpująca pozycja. Autor opisuje ich fizjologię, historię, co ro­bić żeby przeżyć, i jak...

- Jak je zabić? - zapytał Trey wpatrzony w nią.

- To też. Myślałem, że cię zainteresuje.

Trey pokręcił głową ze złością.

- To nie jest prawda.

- Co nie jest prawdą?

- Ta legenda. Lucien opowiedział mi o Theissie i jego wizjach. To nieprawda. Nie zamierzam wypełniać jakiegoś zwariowanego proroctwa, przekazanego przez faceta, który usmażył się na stosie.

- Rozumiem. Ale może nie zaszkodzi się dowiedzieć, / jaką istotą będziesz mieszkał? Albo poczytać o kimś, kto chce cię zabić? - Pokazała głową na książkę, po czym odwróciła się i wyłączyła urządzenie.

- Skąd on ma na to pieniądze? - zapytał Trey. Kiwnął głowę w stronę sali, z której wyszli. - Czym się zajmuje twój ojciec?

-Jak już mówiłam, nie będę udawała, że rozumiem wszystko, co tu się dzieje. Ale wiem, że dostarcza syste­my bezpieczeństwa dla korporacji działających na całym świecie. Jakiś czas temu Kaliban doszedł do wniosku, że może osłabić ludzkość, atakując koncerny. Gdyby uda­ło mu się przeniknąć do dużych instytucji finansowych, firm elektronicznych, produkujących energię czy broń... lista jest długa... uzyskałby władzę nad światem. Ludzie mojego taty starają się mu to uniemożliwić. Co więcej, ojciec, wykorzystując pewne umiejętności różnych demonów, pomaga firmom znaleźć rozmaite surowce: ro­pę, gaz ziemny, diamenty, złoto. Ludzie gotowi są zapłacić duże pieniądze za taką pomoc.

Wyszli na korytarz.

- Druga sala jest bardzo podobna do tej, tyle tylko, że pełno w niej komputerów. Tam odrabiam lekcje - dodała Alexa.

- Uczysz się jeszcze? - zapytał Trey, idąc za nią mię­dzy boksami biura. - Myślałem, że ciebie to już nie doty­czy albo że masz prywatnych nauczycieli.

Zatrzymała się przy windzie i nacisnęła guzik. Drzwi otworzyły się natychmiast.

- Nie, Treyu. Chodzę do szkoły. Lubię normalność -wyznała, kiedy wszedł za nią do środka. - Tata pewnie będzie chciał, żebyś też poszedł do szkoły. Najwyższe piętro, jak wiesz, to nasze mieszkanie. Możesz zwiedzać wszystko, czego jeszcze nie zobaczyłeś. Nie ma tam za­kazanych stref, z wyjątkiem mojej sypialni. Aha, i jeśli chcesz zachować swoje jądra, to lepiej nie zaglądaj bez pozwolenia do pokoju Toma. - Uśmiechnęła się, a w tej samej chwili rozległ się dzwonek windy sygnalizujący, że dotarli na drugie piętro.

Wyszli do długiego, wąskiego korytarza z trojgiem drzwi po obu stronach.

- Tu jest sala gimnastyczna - powiedziała i otworzyła pierwsze drzwi po prawej stronie. W pomieszczeniu usta­wiono sprzęt do aerobiku, do biegania, wiosłowania i do różnych ćwiczeń. Pod przeciwległą ścianą stały sztangi. Ławeczkę do wyciskania i stanowisko do przysiadów ze sztangą umiejscowiono między półkami pełnymi hantli i metalowych krążków. - Za tymi drzwiami jest ring bok­serski z workami i innym sprzętem.

Zamknąwszy drzwi, otworzyła identyczne po drugiej stronie korytarza.

- To studio taneczne - wyjaśniła. Trey zobaczył drew­nianą podłogę z lustrzaną ścianą i poręczami. - Jeśli chcesz trenera, to z pewnością da się to załatwić. Możesz też ćwiczyć z ojcem albo z Tomem.

Poszli dalej korytarzem. Alexa wskazała drzwi widocz­ne na końcu korytarza po obu jego stronach.

- Tam są szatnie dla pań i panów, z toaletą i pryszni­cem; windą pojedziesz na basen na dachu.

Kiedy stanęła między drzwiami umieszczonymi cen­tralnie, pokazała za siebie.

- Sauna i łaźnie parowe są tam, ale dzisiaj - powiedzia­ła, otwierając ostatnie drzwi - idziemy gdzie indziej.

Weszli do dość ciemnego pomieszczenia, w którym po obu stronach przejścia zamontowano rzędy krzeseł. Na środku, z przodu, widać było dwa korty do squasha ze szklanymi ścianami. Trey zauważył, że nie ma środkowej ściany oddzielającej korty, co czyniło powierzchnię do gry dwukrotnie większą niż normalnie. Rozglądał się, próbując pojąć, gdzie się podziała ściana, i doszedł do wniosku, że pewnie jest wysuwana, tak jak telewizor w mieszkaniu na górze.

Światła kortów rozlewały jaskrawy blask daleko na obszar dla widowni. W kącie leżały ułożone w stos gru­be gimnastyczne materace i ochraniacze, jakich używa się na przykład podczas treningów rugby. Poza tym korty były puste.

- Ach, jesteście! - zawołał Lucien gdzieś z lewej stro­ny. Trey odwrócił się i zobaczy! Toma, Luciena oraz jesz­cze jednego mężczyznę, usadowionych prawie na samej górze widowni. Kiedy cała trójka zaczęła do nich schodzić, zauważył, że wampir ma na sobie dres, co zdaniem Treya stanowiło dość osobliwy widok.

- To jest Hopper - przedstawił obcego Lucien, a Trey podał mu rękę. - Będzie nam pomagał w dzisiejszej sesji.

- Miło cię poznać, młodzieńcze. Najprawdziwszy likantrop, tak? Powiedział ci, że jesteś ostatnim ze swoje­go rodzaju? Tak? Nie ostatnim żyjącym wilkołakiem, ale ostatnim naturalnym. Jesteś kimś wyjątkowym, tak: wyjątkowym. To zaszczyt móc uścisnąć ci dłoń. - Hop­per ani przez chwilę nie stał nieruchomo. Było coś irytującego w jego zachowaniu; nieustannie kiwał głową i mrugał małymi, świńskimi oczami, jakby miał je czymś zaprószone. Trey nie potrafił powiedzieć dlaczego, ale od razu zapałał niechęcią do tego niedużego mężczyzny.

- Nigdy wcześniej nie widziałem czystej krwi wilko­łaka - ciągnął Hopper. - Spotkałem mnóstwo tych cho­lernych idiotów, co to wałęsają się, piją wodę ze śladów wilczych łap i recytują stare zaklęcia. Wszystkim w końcu odbija krwawa palma i kończy się na tym, że zabijają mnó­stwo ludzi. Ale nie naturalny... nie, taki nigdy. Gdybyś chciał wiedzieć, to jestem dżinem plujem.

- Och, na miłość boską - jęknął Tom i odwrócił się zdesperowany.

- Zielony jest, co? Zieloniutki jak wzgórza Nongroth - rzekł Hopper i zaczął mrugać w niepokojąco szybkim tempie. - Dżin pluj. Posługując się właściwą nomen­klaturą, należałoby powiedzieć, że jestem dżinem Orn z drugiego poziomu, posiadającym umiejętności ataku i obrony plwociną. Ale wszyscy nazywają nas plujami, łatwiej wpada w ucho. Pozwól, że coś ci pokażę.

Zrobił krok do tyłu i się uśmiechnął, odsłaniając dwa rzędy brązowych zębów w nie najlepszym stanie. A potem spojrzał na przeźroczystą ścianę z tyłu kortu i splunął.

Gdy tylko pocisk wyleciał z jego ust, od razu zaczął przybierać okrągły kształt, aż wreszcie do ściany przykleiła się kula galaretowatej mazi wielkości piłki futbolowej.

- Podejdź tam - powiedział Hopper, pokazując głową na kulę. - I dotknij jej palcami.

- Nie, dziękuję - odparł Trey, krzywiąc się z obrzy­dzeniem. Nie potrafił się do tego zmusić.

- Śmiało - nie ustępował dżin. - To nie jest normalna ślina. Potrafimy wytwarzać tę substancję, kiedy chcemy. Dotknij, to nie boli. - Mocno popchnął Treya w kierunku ściany.

Chłopak spojrzał na Luciena, który wyraźnie powstrzy­mywał śmiech, obserwując przerażenie na twarzy Treya.

- Zrób to - rzucił wampir i kiwnął głową zachęcająco. - Nie odpuści ci, dopóki go nie posłuchasz.

Trey wyciągnął ostrożnie rękę i przysunął ją do drżą­cej kuli glutów.

Gdy tylko dotknął mazi, poczuł szarpnięcie i jego pal­ce zanurzyły się w kuli, jakby galaretowata substancja je pochwyciła. Chłopak drgnął i spróbował cofnąć dłoń, a wtedy jego ręka została wessana głębiej, aż wreszcie kula wciągnęła w siebie całą jego pięść aż po nadgarstek. Kiedy tylko przestał szarpać dłonią, substancja też jakby przestała wsysać, lecz ręka pozostała uwięziona.

Spojrzał z niepokojem na pozostałych, którzy obserwo­wali go z wyrazem rozbawienia na twarzach. Hopper aż podskakiwał w miejscu, a Trey pomyślał, że przypomina karzełka Titeliturego.

- Uwolnij go już, Hopper - odezwał się Tom stanow­czym głosem, widząc rosnące niezadowolenie Treya.

- Nie możesz się ruszyć?! - zawołał podekscytowany dżin. - Nie dasz rady, żeby nie wiem co! - Roześmiał się i skierował palec na dłoń chłopca.

- Powiedziałem, żebyś go uwolnił, ty glutowaty synu garnoga. Wystarczy tej zabawy. - Tom popchnął Hoppera w kierunku chłopaka.

Trey nie miał pojęcia, co to jest garnog, lecz wyraz twarzy Hoppera sugerował, że nie podoba mu się, gdy ktoś tak nazywa jego rodzica. Demon położył rękę na ramieniu Treya, a wtedy dłoń chłopca po prostu wysunę­ła się z galaretowatej kuli. Jakby dotknięcie dżina spra­wiało, że substancja traciła lepkość.

Trey spojrzał na swoje palce i ze zdziwieniem zobaczył, że są zupełnie suche i że nie ma na nich najmniejszych śladów mazi. Nic też nie poczuł, gdy je powąchał.

Lucien podszedł bliżej.

- Hopper jest tutaj, żeby nam pomóc, gdyby coś poszło nie tak. Posługuje się swoim ładunkiem bardzo precyzyj­nie i potrafi czasowo unieruchomić cokolwiek lub... ko­gokolwiek. Jest też z nami Tom ze swoją straszną bronią. - Lucien podniósł dziwnie wyglądającą strzelbę i podał ją asystentowi. Tylna część nie różniła się od strzelb, które Trey widział na filmach, i miała drewniany korpus zaraz za spustem. Za to przekrój lufy był bardzo duży, jakby ktoś ją napompował.

- To broń niezabijająca, używana do wystrzeliwania metalowej siatki, w którą chwyta się zwierzęta i ludzi. Technologia jest niesprawdzona, dlatego mamy wsparcie Hoppera.

Dżin, pociągnąwszy nosem, spojrzał na nowe urzą­dzenie w rękach Toma.

- To żelastwo śmierdzi nieszczęściem. Lepiej zostać przy sprawdzonych metodach, jak sposoby starego Hop­pera.

- Tak czy inaczej - odparł Tom - w tym przypadku nie zawadzi większa ostrożność.

- Chciałem tylko powiedzieć, że my, dżiny pluje, po­siadamy...

- Zamkniesz wreszcie tę cholerną jadaczkę, Hopper? Albo przyniosę prawdziwą strzelbę i zobaczymy, jaki je­steś szybki i precyzyjny!

Trey zerknął na Alexe. Uśmiechnęła się i pokręciła głową, spoglądając na Hoppera i Toma, którzy nie prze­stając sobie wymyślać, wyszli drzwiami w głębi kortu. Chłopiec odwrócił się do Luciena i zapytał:

- To co robimy?

- Wejdziemy tam razem - odparł ten i zza drzwi wyciągnął długi pręt z włókna szklanego. Wsunął dłoń w skórzaną pętlę doczepioną do końca pręta, który te­raz zawisł na jego nadgarstku. - A potem - kontynuował - z własnej woli zamienisz się w wilkołaka. Wtedy, panie Laporte, stoczymy pojedynek, odbędziemy sparring, że się tak wyrażę.

Trey zaśmiał się mimowolnie, ale gdy przyjrzał się uważniej twarzy Luciena, jego uśmiech zgasł. -Ty... mówisz poważnie.

- Oczywiście - przytaknął wampir i podszedł bli­żej. - Treyu, rozumiem, że cały twój świat wywrócił się do góry nogami, ale musisz zaakceptować to, kim jesteś i, co ważniejsze, nauczyć się używać mocy, które odzie­dziczyłeś.

Zrobił krok do tyłu i obrzucił chłopca uważnym spojrzeniem.

- Zostaniesz w tym ubraniu czy chcesz się prze­brać?

- A muszę? T...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin