W mgnieniu słów.pdf

(111 KB) Pobierz
W mgnieniu oka
Nie mówiłem : Zawróć z drogi, kiedy blisko jestem ja?
W tym mirażu nieistnienia źródłem życia jestem ja.
I gdy w gniewie mnie porzucisz na wiele setek lat,
I tak w końcu wrócisz do mnie, bo granicą jestem ja.
Nie mówiłem : Niech nie cieszy cię scena tego świata,
Kiedy mistrzem dni i nocy twych radości jestem ja?
Nie mówiłem : Jestem wodą, a ty rybą,
Nie płyń, gdzie ląd, kiedy morzem barw i smaków jestem ja?
Nie mówiłem : Byś jak ptaki nie schodził ku przynęcie?
Zawróć, bo siłą lotu, mocą nóg i skrzydeł jestem ja.
Nie mówiłem, że ograbią, serce zmienią w bryły lodu.
Kiedy ogniem, blaskiem, ciepłem twej przestrzeni jestem ja?
Nie mówiłem, ze przymioty w ciebie włożą wszechohydy,
Byś zapomniał, że początkiem wszechprzymiotów jestem ja?
Nie mówiłem, byś nie mówił, gdzie przyczyna jest porządku,
Kiedy stwórcą bezprzyczynnym jestem ja?
Jeśliś światłem serca, wiedz, gdzie jest droga do domu.
Jeśliś Bogu podobny, wiedz, ze nad tobą jestem ja.
Miłości ma! Miłości ma ! Miłości wypłoszona ma!
Och, ufności, bliskości ma. Och, balsamie na smutki me!
Na ziemi jam, księżycem tyś. Gdy nocą jam, porankiem tyś.
Tyś tarczą mą, gdy idzie zło. Och, obłoku słodyczy mej!
Ciepłem wypełniasz duszę mą, jak balsam koisz rany jej,
Religio ma ! Och wiaro ma ! Głębino pełna pereł ma !
Dla zbiegów nocy światłem tyś, dla zakochanych lokiem tyś.
Tyś gwiazdą wszystkich karawan ! Tyś panem ich i moim jest !
Zbójnikiem ty i zbawca ty ! Księżycem ty ! Merkurym ty !
Tyś tym i tamtym końcem jest ! Tyś skarbem mym, opoką mą !
Jako Józef tyś prorokiem. Przybędziesz ? gdy wypatrzę – ć okiem ?
Byś w ogniu spalił Egipt mój, spopielił bazar życia mój .
Mojżeszem z Góry Synaj tyś, Jezusem tyś cierpiących jest.
Tyś światłem światła mego, tyś Ahamadem moim jest.
Tyś druhem jest w zamknięciu mym, tyś uśmiechniętym szczęściem mym.
Wielością mnie i moimś jest, mnogości mnie tyś łaską jest.
Ty mówisz : Śmiało ! Powiedz coś ! Ja mówię co ? tyś tytaj jest .
Mówisz : Mój ptaku wiary chodź. Dowodom innym spokój daj !
Mówię : Tyś skarbem godnych jest. Mówi : O, tak, nie za nic zaś.
Ja duszy pragnę, duszy dusz. Mówię : Ciężaru ujmij mi.
Chcesz skarbu, głowę musisz dać. Miłości pragniesz, duszę daj.
Stań w szranki, nie uciekaj już ! Hejdarze wojujący mój.
W ogniu twoim spłonąłem – dymu ani śladu.
Ogień wodą zalałem – też nic nie dało.
Serce próbom podałem wieleset razy,
Lecz radość bez ciebie to mu wciąż za mało.
Co w miłości doznało, góry nie znają.
I co z ognia wydało, aloes nie dał.
Czyż serce nie w zastaw miłości oddałem ?
Kochanek rzekł : Owszem, lecz długo zwlekało.
Widzisz, zaniechanie to ze mną zrobiło,
Czego w nosie Nemroda komar nie zrobił.
Choć Jezusem cierpiącym jest rubin twych ust,
Chorobie serca mego zdrowia nie przyniósł.
Nie zranił mej duszy grot twego uroku,
Zbroję bowiem z twych pukli sobie zrobiła.
Blask twego piękna, marzenie łąk zieleni,
Ze wszystkiego wokół wybrał mnie, by spalić.
Nic nie mów, bo skarbem jest smutek kochanka.
Tylko złocień twarzy władny go opisać.
Przybądź, przybądź mój kochanku, mój kochanku.
Bądź w mym dziele bez ustanku, bez ustanku.
Tyś to, tyś to mym ogrodem, tak, ogrodem.
Wyjaw, wyjaw to, co we mnie skute lodem.
Przybądź, przybądź mój tułaczu, mój tułaczu.
I nie odchodź, bom ja w płaczu, tak, jam w płaczu.
Ze mnąś jeden jest sumieniem, tak, sumieniem.
Gdzie ja pójdę, tyś mym cieniem, tyś mym cieniem.
Gdzie zamieszkam, krewnym będziesz, krewnym będziesz.
Dniem i nocą wierny będziesz, wierny będziesz.
Dla mych wnyków tyś jedyny, tak, jedyny.
Świeco moja, takeś jasna, takeś jasna,
Że w mym domu tyś przesmykiem, tak, przesmykiem.
Grot nieszczęścia gdy mnie sięgnie, o tak, sięgnie,
Tyś mą tarczą i kolczugą, tak, kolczugą.
Moją ciszę tyś zakłócił, tyś zakłócił.
Tyś przyczaił się na rozum, na mój rozum.
Gdzież ukryję moje serce, moje serce?
W miłowaniu bezgranicznyś, bezgranicznyś.
Dumo moja, mój sułtanie, mój sułtanie.
Tyś dowódcą i mym panem. O tak, panem.
Gdy się skłonisz w moją stronę, w moją stronę.
Oczy blaskiem się rozjasnią, och, rozjaśnią.
Tam gdzie tyś jest, tam też raj jest, o tak, raj jest.
Gdzie twa stopa, tam też łaska, o tak, łaska.
Jako cienie w czas posiłku, w czas posiłku,
Tako w tobie jest zwycięstwo, tak, zwycięstwo.
Razem z tobą mądrość boża, mądrość boża.
Spokój , pewność twym namiotem, tak, namiotem.
Przebaczenie, myśl o Bogu, tak, o Bogu,
Dniem i nocą są przy tobie, tak, przy tobie.
Martwy byłem, oto żyję. Z płaczu w radość się wzbiję.
W królestwie miłości jam panem wieczności.
Patrzeniem zmęczony, duszą nieustraszony.
Odwagą lwa uwiedziony – blaskiem Wenus żyję.
Rzekł : Tyś nie szalony, tyś niegodny tej strony.
Odtąd w szaleństwie żyję, w okowach własnych żyję.
Rzekł : Tyś nie pijany. Idź boś nam nieznany.
Poszedłem po upojenie, poczułem twoje tchnienie.
Rzekł : Tyś nie zabity, tchnieniem tyś nie okryty.
Przed jego obliczem żywym upadłym i zabitym.
Rzekł : Tyś sprytniusi, wyobraźnia wciąż cię kusi.
Zgłupiałem, oniemiałem, ze wszystkim wokół zerwałem.
Rzekł : Tyś stał się świecą, kitlą salonów niecną.
Jam ni świecą, ni salonem. Jam jest dymem rozproszonym.
Rzekł : Tyś szejchem i głową, przywódcą i ozdobą.
Jam nie Szejach i nie ozdoba, jam w twej woli upodobał.
Rzekł : Ty nosisz dwoje skrzydeł, ja już nie dam tobie żadnych.
I tak pragnąc jego skrzydeł, stałem goły i bezradny.
Rzekło do mnie szczęście : Nie idź, oszczędź sobie trudu,
Bo to ja z miłości wyjdę ci naprzeciw.
Rzekła do mnie dawna miłość : Nie mień miejsca dla mnie..
Usłuchałem, tak zostałem. Wrosłem w siebie i tak stałem.
W tobie źródło blasku słońca, jam jest cieniem wierzby krzywej.
Tyle com ja w głowę dostał, mokrą plamą się zrobiłem.
Światło twe gdy padło na mnie, rozwarło się pełnią serce.
Kiedy serce utka atłas, lniane szaty w poniewierce.
Zamysł duszy o poranku przechwalał się upojeniem.
Niewolnikiem osła byłem, królem, panem się zrobiłem.
Wdzięczne jest moje pudełko za twój cukier nieskończony,
Bowiem jego bliskość do mnie zrobiła mnie nim dozgonnie.
Wdzięczna ziemia, skryta smutkiem, zakrzywieniem sfer obrotów.
To ich czujne wirowanie rozpaliło światło we mnie.
Wdzięczne sfery są niebieskie za króla, królestwo, anioły.
To z jego hojnej dobroci we mnie jasność, przebaczenie.
Wdzięczny także sługa prawdy, bo zwalczyliśmy już wszystko.
Sponad siedmiu sfer talerzy świecę jasnym blaskiem gwiazdy.
Z ciebiem ja księżycu sławny. Spójrz ty na mnie i na siebie.
To siłą twojej radości stałem się perlistym sadem.
Bądź jak szachy, które milczą, których ruch jest cały mową,
Bo w obliczu szacha światów jam światłości jest odnową.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin