AMISZE ZNAD WISLY.txt

(13 KB) Pobierz
Amisze znad Wisły
Jakub i Aneta Kowalscy

Co ich w sobie zafascynowało? Sš zdziwieni pytaniem. Zakochanie? Raczej nie. - Patrzylimy, czy chcemy spędzić życie razem. Uczucia sš płynne i kruche

Dzisiaj jest niedziela. Jakub Martin zgolił wšsy, ale brody już nie - trochę z szacunku do ojca i natury, trochę z lenistwa. Zamiast flanelowej koszuli i spodni na szelkach, założył garnitur. Anita Martin, jak zwykle w spódnicy do ziemi, bo według Pisma ubranie powinno zakrywać ciało, a nie odkrywać. Na głowie chusta i siedmioro dzieci. W starym fordzie jest akurat dziewięć miejsc. Poprzedni samochód Jakub malował na czarno, żeby nie było widać rdzy, ale ten jest w całkiem dobrym stanie. Po drodze przystanek w Wesołej, gdzie litr paliwa jest tańszy o kilkanacie groszy. Dzieci czytajš, Anita przysypia.

Wiara, czyli Bóg nie ma wnuczków

Martinowie jeżdżš do zboru w Warszawie od dziesięciu lat, więc Jakub zna wszystkich, a wszyscy jego. Gdy podczas piewania psalmu powstaje spór o intonację, objania znaczenie słów. Jest szanowany, może poprosić pastora o głos podczas nabożeństwa. Nie robi tego za często, bo ludzie tracš wtedy szacunek. Ostatnio mówił w zborze przed rokiem. Ale dzisiaj to Jakuba poproszono o głos. Zaraz po psalmach wyszedł na rodek z Pismem w skórzanej oprawie. "Mówimy o Bogu - Pan, ale co to znaczy? Bóg nie chce być panem, nie potrzebuje sług i najemników. On chce osobistej relacji ojca z synem. Bóg nie ma wnuczków. Sam jestem ojcem i najbardziej lubię, gdy przychodzę po pracy do domu, a dzieci same zrobiły już obrzšdek - z obowišzku wobec mnie. W przypadku Boga jest podobnie".

Dzieci Martinów nie idš z innymi na szkółkę niedzielnš, przez całe nabożeństwo sš przy rodzicach. Po modlitwie jest co dla ciała: herbata i ciasto. Znajomi - Jakub i Anita trzymajš się tych, którzy żyjš dobrze - pytajš o dzieci. A może przydadzš im się kurtki, bo zostały po zimie? Dajš drobne monety za sery, jajka i mleko, które Martinowie wystawili w sieni w wiklinowych koszach.

Niedziela jest dla Martinów najważniejsza, bo innych wišt nie ma, ale - mówi Anita - codziennie starajš się więcie żyć.

***

Jakub - najmłodszy z siedmiu braci - dorastał wród amiszów i menonitów w Pensylwanii. Anita - dziesišta z jedenaciorga rodzeństwa - jest amiszkš z Indiany. Do Polski przyjechali w 1993 roku aby założyć zbór. Razem z nimi były dwie inne rodziny amiszów, kilku młodych mężczyzn i ojciec Jakuba, który miał być diakonem. Amisze osiedli pod Warszawš. Wynajęli starš szkołę na zakład stolarski. Założyli nawet spółkę, która robiła meble, ale na wsi ludzie uważali to za zbytek. Dzieło ewangelizacji też nie wychodziło, bo nie znali języka ani kultury i zamknęli się we własnej społecznoci. Zniechęceni po trzech latach zaczęli wyjeżdżać. Martinowie też chcieli, ale Anita była włanie w drugiej cišży. Tak zostali.

Szukajšc dla siebie zboru, trafili do zielonowištkowców pod Hajnówkš. Tam poczuli właciwš atmosferę. Spodobało im się nastawienie gospodarzy: nie znali się przecież, a przyjęto ich niadaniem i obiadem; dzieci - wtedy jeszcze tylko Ruben i Josuha - dostały truskawki. W trakcie nabożeństwa Jakub chciał siedzieć gdzie z tyłu, ale zaprosili go do pierwszego rzędu, jakby był szanowanym gociem - do dzisiaj nie może wyjć z podziwu. Chcieli nawet, żeby co powiedział, ale odparł, że przyjechał słuchać. Hajnówka jest daleko, Martinowie jeżdżš tam dwa razy w roku.

Bliżej majš do Warszawy. To zbór Kocioła Zielonowištkowego. Lepszego nie znaleli, choć Jakub nie lubi instrumentów muzycznych przy psalmach, bo to tylko hałas - zwłaszcza gitara. Nie rozumie zmiany pastora, która się włanie dokonuje. Dostrzega także inne sprawy pomijane niewiadomie i wiadomie - jak nieuznawanie pewnych fragmentów Pisma, bo tak jest łatwiej. Jakub widzi tu, jak ludzie wprowadzajš swój porzšdek w boskie sprawy. Diabeł też robi swoje.

***

Ich religia? Chrzecijaństwo. Odłam? Żaden. Jakub mówi, że najważniejsze jest życie w Bogu, ale chce w tym życiu zachować własnš tożsamoć. Boga trzeba poznać na własnš rękę, nie przez księdza czy pastora.

Jakub chce prowadzić ludzi do Boga własnym przykładem. - To Bóg mówi, jak właciwie żyć. Większoć ludzi przyznaje mi rację: nie dlatego, że jestem amiszem, ale dlatego, że służę Bogu - mówi. - W katolickim kraju nie powołam się przecież na tradycję sięgajšcš 400 lat.

Jakub zamiast mówić, stara się żyć we właciwy sposób. I tak w zborze często pytajš go o rady, w domu też zdarzajš się niespodziewane wizyty. Niedawno stary i samotny człowiek szukał domu Martinów po okolicznych lasach. Chciał porozmawiać - został na kilka godzin. Może kiedy Jakub stworzy grupę, która będzie chciała żyć, jak on? Prosto, zwyczajnie. Z Bogiem.

Ufa, że jeli jego wiara będzie jasna, przycišgnie także dzieci. Najstarszy Ruben ma 11 lat i na razie nie pytał, czemu jest tak, a nie inaczej. - Staramy się dzieciom pokazać, dlaczego tak żyjemy. Dzieci czujš nastawienie rodziców: gdy sš zadowoleni z życia, ich nauki sš wręcz wchłaniane, a nie nauczane. Wtedy moi synowie będš nosili brody. Ale nie muszš być amiszami. Ważne, żeby wszystkie dzieci żyły dla Boga - stwierdza.

***

Do Jakuba można zadzwonić, bo ma telefon komórkowy, nawet z darmowymi minutami. Jedzi samochodem, nie tylko w niedzielę do zboru. To go odróżnia od ortodoksyjnych amiszów, ale im - według Jakuba - tradycja pomieszała się z wiarš. - Można wierzyć w tradycję, a nie w Boga. Telefon komórkowy i samochód ułatwiajš życie w lesie za miastem, a najwięcej zła i tak przychodzi z serca człowieka - opowiada.

Nadzieja, czyli życie na ziemi

Drogowskazu na Cięciwę nie ma. Nieliczne domy rozrzucone sš po lesie jak grzyby. Amisze? Spotkana kobieta macha rękš - gdzie tam jest ten brzydki dom z blachy.

Od poczštku byli obcy, bo wyglšdali inaczej. Jakuba, kiedy jeszcze w kapeluszu, brano za Żyda. Anitę za zakonnicę. Zastanawiała tylko rosnšca gromada dzieci. Jakub nie zawsze rozumiał, co mówiš w sklepie, ale wystarczyło, żeby wyczuć dystans i niechęć. Kiedy w autobusie komu nie spodobała się wystrzyżona broda. W Stanisławowie na targu bydła usłyszał syk: "bin Laden". Jakub mówi, że to ludzkie. Zresztš podobnie było we wsi. Amisze chodzili na luby i pogrzeby, choć nie przekraczali progu kocioła. Gdy sami nie mieli jeszcze nic, kupowali od miejscowych indyki na więto Dziękczynienia lub mleko na co dzień, prosili o podwiezienie węgla. Sšsiedzi stosunek do Martinów zmienili dopiero, gdy Jakub zaczšł u nich pracować.

Najlepszym przyjacielem rodziny został sšsiad zza płotu. Jak Martinów nie ma, zapyta o co chodzi. Jak droga błotna, przejedzie na skróty przez ich ziemię. Jakub mówi o nim ciepło, sšsiad o Jakubie też. Sšsiad należy do LPR i chce zorganizować nawet spotkanie z Jakubem, chociaż ten narzeka, że interesuje ich tylko strona społeczna, którš trudno odłšczyć od wiary. Zresztš cała polityka jest niechrzecijańska, bo polityk musi kłamać; czy jest różnica między Tuskiem i Kaczyńskim? Jakub nie głosuje, bo nie ma polskiego obywatelstwa, tylko kartę stałego pobytu. Mógłby wybierać sołtysa, ale w Cięciwie jest ten sam od 20 lat, więc po co go zmieniać.

Martinowie nie majš w domu telewizora, radia ani Internetu. Informacji o wiecie dostarczajš im przyjaciele. Ostatnio dzwonili z powodu tragedii w Pensylwanii, gdzie szaleniec zabił dzieci w szkole amiszów - pytali, czy to był kto z rodziny. Jakub wietnie się orientuje w wielu kwestiach, doskonale zna historię Polski. Język ćwiczył na Mickiewiczu i Sienkiewiczu. Podoba mu się Prus, bo szybko rozwija akcję. Teraz czyta "Lorda Jima", ale - jak mówi - Conrad za dużo pisze o smaku kawy, zamiast jej się napić. Najczęciej Jakub otwiera jednak Biblię.

***

Dom widać z daleka. Jakub obił go blachš falistš, więc płonie w wiosennym słońcu. Przed domem leżš w nieładzie zabawki i narzędzia, stary rower. Nieco porzšdku wprowadzš niebawem grzšdki ziemniaków, kapusty i fasoli. Martinowie zasadzili trochę buraków i marchewki, bo dobrze rosnš. W szklarni sš już pomidory i ogórki, a Anita znowu ma nadzieję na paprykę: sadzonki na parapecie łapiš słońce, które zdoła przebić się przez drzewa. Zbiory wystarczajš na własne potrzeby, a czasem także na sprzedaż. Jakub mówi, że ziemia umożliwia tanie życie.

Do tego krowa daje więcej mleka, niż mogš wypić - tak powstajš sery na niedzielę. Martinowie sprzedajš też jajka, bo sš za drogie, żeby je jeć. W listopadzie sšsiad pomógł zabić byka: w zamrażalniku leży jeszcze kilkadziesišt kilogramów - drugie tyle kaczek, bo likwidowali hodowlę. Z boku upchane bochenki, które dostali, bo zwykle Anita sama piecze chleb na patelni. Zresztš zamrażalnik też dostali, podobnie lodówkę i komputer. Góry ubrań wznoszš się na piętrze w domu. - Ludzie oddajš dobre rzeczy, bo wyszły z mody. Można z tego żyć, jeli się nie jest wybrednym - mówi Jakub.

Czasem Jakub pracuje na budowie, zabiera wtedy synów. Wychodzi z tego kilkaset złotych na wydatki. Najwięcej kosztuje samochód, a trzeba jeszcze opłacić pršd. Raz w miesišcu zakupy w hipermarkecie: papier toaletowy, proszek do prania, cukier. Mška nie biała, a razowa. Smalec zamiast oleju. Anita umiecha się, że nawet urodzenie dziecka kosztuje, to wydatek pięciu tysięcy złotych: za poród w szpitalu i opłaty paszportowe w ambasadzie. Martinowie majš siedmioro. - Nie rozumiem, jak można nie mieć dzieci albo tylko dwoje i nie chcieć więcej - mówi Anita.

***

Nigdy nie żałowali, że zostali. Jakub i Anita mówiš, że decyzję podjšł wtedy Bóg i mieli obowišzek zostać. Mieli nadzieję, że wszystko się uda.

Ich rodzice wcišż w to nie wierzš. Choć majš im za złe współpracę z innymi zborami i odstępstwa od tradycyjnego sposobu ubierania, a osiem lat temu ojciec Jakuba wyrzucił go z amerykańskiego zboru - dostrzegajš dzisiaj u dzieci wiernoć ich naukom. Rodzice Jakuba ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin