Proctor Candice - Harfa.pdf

(1415 KB) Pobierz
Microsoft Word - Candice Proctor - Harfa
CANDICE PROCTOR
HARFA
1
Nowa Południowa Walia, wrzesie ı 1808
Kapitan Hayden St. John stał pod okapem brzydkiego bloku wi ħ ziennego w
Parramatta i patrzył, jak nadzorczyni i stra Ň nik wlok Ģ ku niemu kobiet ħ w Ļ ród ulewnego
deszczu. Gwałtowna wiosenna burza szybko zmieniła niebrukowany dziedziniec wi ħ zienia w
zdradzieckie grz ħ zawisko Ň ółtego błota. Deszcz siekł kryty gontem dach i opadał na mokr Ģ
ziemi ħ , wypełniaj Ģ c powietrze zapachem st ħ chlizny.
Błoto oblepiało postrz ħ pion Ģ czerwon Ģ peleryn ħ kobiety i zadart Ģ do kolan brzydk Ģ ,
niemodn Ģ sukni ħ z taniego br Ģ zowego materiału. Kobieta miała pochylon Ģ głow ħ , jej ciemne
włosy w pozlepianych str Ģ kach opadały na blad Ģ zapadni ħ t Ģ twarz. Wygl Ģ dała, jak
wyci Ģ gni ħ ta z rynsztoka - z którego bez w Ģ tpienia tu przybyła. Niespodziewanie szarpn ħ ła si ħ
z całej siły.
- Pu Ļę mnie, ty zawszona, pijana j ħ dzo!
Hayden oparł si ħ o skruszały ceglany mur i wyj Ģ ł cygaro z kieszeni kamizelki. Jak na
tak wychudzone stworzenie miała w sobie zaskakuj Ģ co du Ň o siły. Jakim Ļ cudem udało jej si ħ
wyrwa ę r ħ k ħ z uchwytu nadzorczyni, by natychmiast woln Ģ dłoni Ģ wpi ę si ħ w rami ħ
stra Ň nika. Zaskoczony m ħŇ czyzna zawył z bólu i zwolnił uchwyt. Odwróciła si ħ i pop ħ dziła
ku otwartej bramie.
Hayden wło Ň ył cygaro do ust i wydał odgłos b ħ d Ģ cy czym Ļ po Ļ rednim pomi ħ dzy
wypuszczanym powietrzem a chichotem. Nadzorczyni Sarah Gooding rzuciła si ħ w pogo ı za
dziewczyn Ģ , lecz na odgłos Ļ miechu Haydena przystan ħ ła. Deszcz skapywał z jej bulwiastego
czerwonego nosa i przekrzywionego czepka.
- Mówiłam panu, Ň e jest szalona! - zawołała, machn Ģ wszy tłustym ramieniem. -
Zachowuje si ħ tak, jakby nigdy przedtem Ň adna kobieta nie pochowała dziecka. Chce j Ģ pan,
kapitanie? To niech j Ģ pan bierze.
Kobieta dobiegła przez ten czas do połowy dziedzi ı ca fabryki. Hayden zastanawiał
si ħ , dok Ģ d tak p ħ dzi. Nawet gdyby udało jej si ħ wybiec z dziedzi ı ca, nie miała szans na
ucieczk ħ z kolonii. Cała karna kolonia była wi ħ zieniem.
Oficjalnie Kobieca Fabryka w Parramatta była zarówno miejscem pracy, jak i
wi ħ zieniem kobiet zesłanych z Brytanii do Nowej Południowej Walii. Lecz dla m ħŇ czyzn,
którzy przychodzili tu, by wybra ę sobie kobiet ħ , pełniła rol ħ czego Ļ pomi ħ dzy domem
publicznym a targowiskiem niewolników. Tyle Ň e te kobiety otrzymywało si ħ za darmo.
Podmuch wiatru załopotał rozpi ħ tymi polami płaszcza Haydena i omal nie zerwał mu
z głowy szerokoskrzydłego kapelusza. Oderwał si ħ od Ļ ciany, z niezapalonym cygarem w
z ħ bach, i szybko ruszył długimi krokami przez grz Ģ ski dziedziniec. Kobieta dobiegała ju Ň do
bramy, kiedy nagle po Ļ lizn ħ ła si ħ i rozpaczliwie machaj Ģ c r ħ kami, upadła twarz Ģ w błoto...
1
Bryony Wentworth le Ň ała oszołomiona, ci ħŇ ko oddychaj Ģ c. Kiedy spróbowała wsta ę ,
jej r ħ ce i kolana gł ħ boko zapadły si ħ w zimne, lepkie błoto. Krople deszczu spływały jej do
oczu. Otarła twarz wierzchem dłoni. My Ļ lała teraz tylko o jednym - o tym, by wróci ę do
swego dziecka. Spróbowała wsta ę , ale musiała zaczepi ę o co Ļ spódnic Ģ i nie mogła si ħ
podnie Ļę . Odwróciła si ħ i z całej siły poci Ģ gn ħ ła materiał spierzchni ħ t Ģ dłoni Ģ , lecz po chwili
znieruchomiała, zauwa Ň ywszy czarny but na ubłoconym kraju sukni pomi ħ dzy jej nogami.
Był to wysoki czarny but wypucowany na wysoki połysk pod rozbryzganym błotem,
but człowieka piastuj Ģ cego wa Ň ne stanowisko. Miał srebrne ostrogi, zazwyczaj noszone przez
oficerów kawalerii. Nad błyszcz Ģ cymi butami zobaczyła pot ħŇ nie umi ħĻ nione uda w
skórzanych spodniach do konnej jazdy. Musiała unie Ļę głow ħ , by zobaczy ę wi ħ cej. Peleryna
m ħŇ czyzny rozchyliła si ħ , odsłaniaj Ģ c niepokoj Ģ co du Ň y i gro Ņ ny nó Ň przypasany do w Ģ skich
bioder. Przełkn ħ ła z trudem, powoli przesuwaj Ģ c wzrok w gór ħ , ku jedwabnej kamizelce i
niezwykle szerokim ramionom, okrytym płócienn Ģ koszul Ģ z rozchylonym kołnierzykiem i
chustk Ģ , zamiast bardziej oficjalnego krawata.
M ħŇ czyzna był tak wysoki, Ň e od zadzierania głowy rozbolał j Ģ kark. Nad białym
kołnierzykiem koszuli zobaczyła szyj ħ opalon Ģ na ciemnozłoty kolor, nadaj Ģ c Ģ mu dziki
wygl Ģ d. Miał równie Ň ciemne włosy, tak długie, Ň e k ħ dziory opadały mu z tyłu na kołnierz.
Twarz wydawała si ħ zło Ň ona z surowych płaszczyzn i ostrych kraw ħ dzi. Była to gro Ņ na twarz,
z mocnymi wargami o nieco okrutnym wyrazie.
Najbardziej jednak przeraziły j Ģ jego oczy. Były przenikliwe i zimne jak zimowe
niebo. Pomy Ļ lała, Ň e jest to najokrutniejszy, najpodlejszy m ħŇ czyzna, jakiego widziała.
Gdy si ħ u Ļ miechn Ģ ł, utwierdziła si ħ w swoim przekonaniu.
- Dok Ģ d Ļ si ħ wybierasz? - zapytał, wykrzywiaj Ģ c usta, w których wci ĢŇ trzymał
cygaro.
Bryony z dr Ň eniem zaczerpn ħ ła tchu i popatrzyła na rozmi ħ Ģ ziemi ħ . Deszcz siekł jej
głow ħ i plecy. Zagryzła warg ħ ; poczuła smak wody, słonych łez i gryz Ģ cego błota. Usłyszała
uderzenie hubki o krzesiwo i zobaczyła, Ň e m ħŇ czyzna spokojnie zapala cygaro - co
wymagało nie lada zr ħ czno Ļ ci przy takiej pogodzie. Zaci Ģ gn Ģ ł si ħ , jego policzki zapadły si ħ
na chwil ħ . Nawet na ni Ģ nie popatrzył. Schował krzesiwo do kieszeni i wydmuchn Ģ ł dym.
- Jestem Hayden St. John i wła Ļ nie została Ļ mi przydzielona jako moja słu ŇĢ ca. Zaraz
zdejm ħ but z twojej spódnicy. - Wypu Ļ cił smu Ň k ħ niebieskawego dymu. - B Ģ d Ņ rozs Ģ dna i nie
próbuj ucieka ę .
Bryony zebrała wszystkie siły. Nie zd ĢŇ ył jeszcze odstawi ę nogi, kiedy zerwała si ħ do
biegu. Jednak ledwie zd ĢŇ yła wsta ę , zacisn Ģ ł dło ı na jej ramieniu
i szarpn Ģ ł tak mocno, Ň e wpadła na niego. Krzykn ħ ła z bólu, gdy jej piersi, nabrzmiałe i
twarde od mleka dla dziecka, które nigdy ju Ň nie b ħ dzie ich ssa ę , uderzyły o mocny tors.
Przysun Ģ ł twarz do jej twarzy i spojrzał jej w oczy swoim stalowym wzrokiem. Deszcz nie
przestawał pada ę .
- Posłuchaj mnie uwa Ň nie, bo nie zamierzam niczego powtarza ę - powiedział przez
z ħ by, z cygarem w ustach. - Nale Ň ysz teraz do mnie, a je Ļ li jeszcze raz spróbujesz uciec, ka Ňħ
ci ħ wychłosta ę . Zrozumiała Ļ ?
Wci ĢŇ wrzały w niej strach, gniew i nienawi Ļę , lecz nie była głupia, a dwana Ļ cie
miesi ħ cy w wi ħ zieniu nauczyło j Ģ zapominania o poczuciu godno Ļ ci i skrywania niech ħ ci.
Zacisn ħ ła szcz ħ ki i pokiwała głow Ģ .
ĺ ci Ģ gn Ģ ł ciemne brwi i mocniej zacisn Ģ ł palce na jej chudym ramieniu.
- Odt Ģ d b ħ dziesz odpowiada ę : „Tak, prosz ħ pana".
Bryony była wysoka, dorównywała wzrostem m ħŇ czyznom, a czasami nawet patrzyła
na nich z góry. Lecz si ħ gała ledwie ramienia tego człowieka i musiała odchyli ę głow ħ , by
spojrze ę na jego gro Ņ n Ģ , odpychaj Ģ c Ģ twarz. Przełkn ħ ła Ļ lin ħ , nienawidz Ģ c jego i siebie samej.
- Tak... prosz ħ pana.
2
Jeszcze przez chwil ħ przygl Ģ dał si ħ jej przenikliwym wzrokiem, jakby dostrzegaj Ģ c w
jej oczach nienawi Ļę i bunt, płon Ģ ce we wn ħ trzu, i chc Ģ c j Ģ sprowokowa ę do dania im
wyrazu. Lecz strach - a mo Ň e zwykły rozs Ģ dek - sprawił, Ň e słowa uwi ħ zły jej w gardle.
Zauwa Ň yła jaki Ļ błysk w jego przejrzystych, niewiarygodnie bł ħ kitnych oczach. Po
chwili odwrócił si ħ w stron ħ wi ħ ziennych budynków i wci ĢŇ mocno Ļ ciskaj Ģ c jej rami ħ ,
poci Ģ gn Ģ ł j Ģ za sob Ģ .
Nadzorczyni Gooding stała na kawałku drewna zanurzonym w błocie przed drzwiami
do niewielkiego, prymitywnie skleconego baraku i przykładała brudn Ģ Ļ cierk ħ do
zakrwawionego, pooranego gwo Ņ dziami ramienia stra Ň nika.
Bryony nienawidziła tego stra Ň nika. Wygl Ģ dał jak wrak człowieka. Przygarbiony, o
w Ģ skich ramionach, miał twarz tak brudn Ģ , Ň e nawet deszcz nie był w stanie jej domy ę . Lecz
to nie jego wygl Ģ d, a wzrok, jakim j Ģ mierzył, sprawiał, Ň e Bryony pokrywała si ħ g ħ si Ģ
skórk Ģ . Dobrze znała ju Ň ten błysk w oczach i wiedziała, co oznacza.
Wysoki m ħŇ czyzna w czarnych butach zatrzymał si ħ tak gwałtownie, Ň e Bryony
straciła równowag ħ i kurczowo chwyciła jego rami ħ woln Ģ r ħ k Ģ , by znów nie upa Ļę . Szybko
jednak j Ģ cofn ħ ła, jakby nagle odkryła, Ň e Ļ ciska jadowitego w ħŇ a.
Stra Ň nik uniósł wzrok i j Ģ zauwa Ň ył.
- Ej, ty! - zawołał, pryskaj Ģ c Ļ lin Ģ na rozczochrane Ň ółtawe bokobrody. - Ty wstr ħ tna
dziwko! Zobacz, co mi zrobiła Ļ . - Wyci Ģ gn Ģ ł zakrwawione rami ħ . - Chc ħ j Ģ poda ę do s Ģ du.
Chc ħ , Ň eby j Ģ wychłostano. Zobaczymy, czy b ħ dzie taka buntownicza, kiedy dostanie baty.
Stra Ň nik wyci Ģ gn Ģ ł r ħ k ħ . Bryony instynktownie si ħ cofn ħ ła, lecz zanim zdołał jej
dosi ħ gn Ģę , Hayden St. John chwycił go za nadgarstek tak mocno, Ň e m ħŇ czyzna skrzywił si ħ z
bólu.
- Auu! - krzykn Ģ ł, kurcz Ģ c si ħ pod bezlitosnym u Ļ ciskiem. - Dlaczego pan to robi?
- Ta kobieta nale Ň y teraz do mnie. - St. John wolno rozprostował palce, uwalniaj Ģ c
brudn Ģ r ħ k ħ stra Ň nika. -I nie chc ħ , Ň eby doznała tu jakich Ļ obra Ň e ı .
Nadzorczyni Gooding zarechotała i jej wydatny brzuch zatrz Ģ sł si ħ pod brudnym
fartuchem.
- Racja, racja. Na nic si ħ panu nie przyda, kapitanie, je Ļ li nie b ħ dzie nawet mogła le Ň e ę
pod panem na plecach. Ha, ha!
Bryony poczuła Ļ ciskanie w Ň Ģ dku. Ogarn ħ ło j Ģ przera Ň enie. Spojrzała na surowy,
zdecydowany profil towarzysz Ģ cego jej m ħŇ czyzny i szybko odwróciła wzrok, poniewa Ň
patrzenie na niego czyniło wszystko jeszcze bardziej realnym.
Ale Ň tak wła Ļ nie b ħ dzie, powiedziała do siebie.
Od kilku miesi ħ cy wiedziała, Ň e ta chwila nadejdzie, była tego Ļ wiadoma, odk Ģ d usłyszała, co
dla skazanych kobiet oznacza zesłanie do Zatoki Botanicznej. Jeszcze zanim statek wypłyn Ģ ł
z Anglii, dowiedziała si ħ , Ň e m ħŇ czy Ņ ni bior Ģ sobie zesłane kobiety za konkubiny. Podobno
dawniej kazali im ustawia ę si ħ w szeregu, gdy tylko statek zakotwiczył w zatoce. Oficerowie
pierwsi wchodzili na pokład, by dokona ę wyboru. Potem wpuszczano zwykłych Ň ołnierzy. A
potem cał Ģ reszt ħ .
Teraz kobiety zazwyczaj trafiały najpierw do Fabryki, lecz była to jedyna zmiana.
Słyszała, Ň e niektórzy m ħŇ czy Ņ ni trzymali te same kobiety całymi latami... nawet mieli z nimi
dzieci, lecz wi ħ kszo Ļę uprawiała handel wymienny lub sprzedawała je za rum.
Wiedziała o tym wszystkim od wielu miesi ħ cy, ale ta Ļ wiadomo Ļę wcale nie
przygotowała jej na zmierzenie si ħ z rzeczywisto Ļ ci Ģ . Czuła, jak ogarnia j Ģ paniczny strach.
Jaki Ļ wewn ħ trzny głos krzyczał w niej: „Nie, to niemo Ň liwe". Podobny krzyk rozdzierał jej
dusz ħ , gdy wtr Ģ cono j Ģ do mrocznej, przepełnionej, Ļ mierdz Ģ cej celi w Penzance, i potem,
kiedy dozorca wi ħ zienny chwycił j Ģ za piersi swymi tłustymi łapskami.
3
Usłyszała Ļ miech nadzorczyni poczuła jej oddech cuchn Ģ cy rumem i zepsutymi
z ħ bami. Ten ohydny zapach mieszał si ħ z innymi zapachami wi ħ ziennymi - odorem wilgoci,
butwiej Ģ cego drewna, moczu, niemytych ciał i strachu.
Zrobiło jej si ħ niedobrze. Zobaczyła, Ň e Hayden St. John pogardliwie wydyma wargi.
- Je Ļ li ma jakie Ļ rzeczy, które warto zabra ę , prosz ħ je przynie Ļę - zwrócił si ħ do
nadzorczyni. - A ty - dodał, przenosz Ģ c wzrok na stra Ň nika - przyprowad Ņ mi konia. I
przynie Ļ sznur.
Oparła si ħ plecami o brudn Ģ pobielan Ģ Ļ cian ħ baraku i patrzyła, jak St. John ponownie
zapala cygaro. Wypu Ļ cił dług Ģ smug ħ dymu w chłodne powietrze i szacuj Ģ cym wzrokiem
popatrzył na Bryony. Odchyliła głow ħ i zamkn ħ ła oczy.
Otworzyła je na odgłos człapania kopyt w błocie. Stra Ň nik przyprowadził du Ň ego
gniadego wałacha. Hayden St. John chwycił wodze i zacz Ģ ł podci Ģ ga ę popr ħ gi, kiedy wróciła
nadzorczyni nios Ģ c niewielki tobołek z ubraniem Bryony. Przytroczył go do siodła, po czym
si ħ gn Ģ ł po sznur i odwrócił si ħ do Bryony.
- Wyci Ģ gnij r ħ ce.
Popatrzyła na sznur, przełkn ħ ła Ļ lin ħ .
- Prosz ħ ... Nie b ħ d ħ ju Ň ucieka ę . Ja tylko... próbowałam tylko wróci ę na grób Philipa.
Nie dali... nie dano mi czasu na to, Ň eby si ħ z nim po Ň egna ę .
Zmru Ň ył oczy.
- Philip to twój syn?
- Tak.
Przygl Ģ dał si ħ jej przez dłu Ň sz Ģ chwil ħ , po czym przytroczył sznur do siodła.
- Dobrze. - Uj Ģ ł jej podbródek długimi zgrubiałymi palcami i zmusił, by na niego
spojrzała. - Ale pami ħ taj, jestem szybszy, silniejszy i du Ň o bardziej zdecydowany od ciebie,
wi ħ c nawet nie próbuj ucieka ę .
Nie odpowiedziała „tak, prosz ħ pana", gdy Ň nie była w stanie wykrztusi ę ani słowa.
Nie nalegał jednak na to. Mierzył j Ģ spojrzeniem wystarczaj Ģ co długo, by upewni ę si ħ , Ň e
zrozumiała, po czym uwolnił j Ģ i wskoczył na siodło. Był ju Ň w połowie drogi przez
podwórze, kiedy zdała sobie spraw ħ , Ň e ma za nim i Ļę . Musiała si ħ po Ļ pieszy ę , by, potykaj Ģ c
si ħ i Ļ lizgaj Ģ c, dogoni ę go, zanim wyjedzie za bram ħ .
Droga obok wi ħ zienia była wła Ļ ciwie błotnist Ģ Ļ cie Ň k Ģ po Ň łobion Ģ ħ bokimi
koleinami wypełnionymi wod Ģ . Prowadziła w dół zbocza, wzdłu Ň wezbranej rzeki, z któr Ģ
spotykała si ħ przy odległej o mil ħ nadbrze Ň nej gospodzie. Poza wysokimi murami wi ħ zienia
wiatr był silniejszy, siekł deszczem w twarz Bryony i szarpał peleryn Ģ , wydymał j Ģ wokół
niej, gdy brn ħ ła przez błoto.
Dookoła roztaczały si ħ niskie wzgórza, gdzieniegdzie upstrzone plamami zieleni i
rzadko poro Ļ ni ħ te dziwnymi cienkimi drzewami. Ich szczyty gin ħ ły w Ļ ród ci ħŇ kich szarych
chmur. Była to rozległa, pusta kraina - surowa, dzika i niego Ļ cinna.
Po prawej stronie stały rz ħ dem n ħ dzne chaty z posplatanych gał Ģ zek, pokrytych glin Ģ
dla wypełnienia Ļ cian, z prymitywnymi, nieudolnie wykonanymi dachami. W pobli Ň u, po
drugiej stronie drogi, znajdował si ħ cmentarzyk. Miejsca pochówku nie oznaczono Ň adnymi
znakami, tylko otoczono namiastk Ģ płotu z gał ħ zi i kawałków drewna. Za jakie Ļ dwadzie Ļ cia
lat wi ħ kszo Ļę ludzi zapewne zapomni, Ň e kiedykolwiek istniał. W ko ı cu byli tu chowani
jedynie zesła ı cy.
I ich dzieci.
Bryony przystan ħ ła, wpatrzona w male ı ki, Ļ wie Ň y grób.
Jad Ģ cy przed ni Ģ Hayden St. John zatrzymał konia i popatrzył tam, gdzie ona.
- To tutaj pochowano twoje dziecko?
Przytakn ħ ła. Zaci Ģ gn Ģ ł si ħ cygarem i rzucił je w błoto.
- Mamy chwil ħ czasu... je Ļ li chcesz si ħ po Ň egna ę .
4
Odchyliła głow ħ i popatrzyła na niego przez strugi deszczu. Miał zdumiewaj Ģ co
zimne, niebieskie oczy. Nie dostrzegała w nich współczucia ani lito Ļ ci. Trudno było jej
uwierzy ę , Ň e si ħ nie przesłyszała.
Skin Ģ ł głow Ģ .
Na sztywnych nogach podeszła do kopczyka Ň ółtej ziemi, któr Ģ rzucono na jej Philipa.
Le Ň ał tam w zimnie i ciemno Ļ ciach. Nie dano mu nawet przyzwoitej trumny, tylko owini ħ to
go w kor ħ , zło Ň ono w ziemi i przysypano piachem. Znajdował si ħ poza jej zasi ħ giem. Ju Ň
nigdy nie b ħ dzie mogła go przytuli ę . Nigdy ju Ň nie przyło Ň y policzka do br Ģ zowych
jedwabistych włosków ani nie wci Ģ gnie w nozdrza słodkiego, mlecznego zapachu synka. Ju Ň
nigdy nie zobaczy szerokiego, bezz ħ bnego u Ļ miechu, nie usłyszy szcz ħĻ liwego pisku. Nie
zobaczy, jak b ħ dzie dorastał, uczył si ħ biega ę , skaka ę i woła ę .
Nigdy nie pozna m ħŇ czyzny, którym miał si ħ sta ę .
Ukl ħ kła w bujnej mokrej trawie. Miała ochot ħ rzuci ę si ħ na zimn Ģ , nieprzyjazn Ģ
ziemi ħ , wy ę i płaka ę , by da ę wyraz rozdzieraj Ģ cemu bólowi, jednak bała si ħ , Ň e je Ļ li zacznie
krzycze ę , ju Ň nigdy nie przestanie. Wyprostowała si ħ i zacisn ħ ła dłonie w pi ħĻ ci, by nie woła ę
w stron ħ szarego, bezlitosnego nieba: Jak długo jeszcze? Ile jeszcze musz ħ wycierpie ę za to,
co zrobiłam? Czy to ju Ň nie wystarczy? Czy moje dzieci tak Ň e musz Ģ cierpie ę ? Najpierw
Madeline, a teraz Philip. Dlaczego? Dlaczego musiałe Ļ zabi ę moje dziecko?
Łzy napłyn ħ ły jej do oczu, zapiekły w nos i zacz ħ ły dusi ę w gardle. Zacisn ħ ła powieki,
wiedz Ģ c, Ň e je Ļ li si ħ rozpłacze, nie b ħ dzie w stanie si ħ opanowa ę . A wtedy wszyscy dowiedz Ģ
si ħ , Ň e gdzie Ļ w gł ħ bi duszy, w samym Ļ rodku, oszalała. Za ni Ģ na brzydkim gniadoszu
siedział m ħŇ czyzna, któremu została oddana. Kiedy znudzi mu si ħ czekanie, b ħ dzie musiała
wsta ę , odwróci ę si ħ i posłusznie pój Ļę za nim. Nawet dojmuj Ģ cy ból po stracie Philipa nie był
w stanie uczyni ę jej oboj ħ tn Ģ na to, co j Ģ czekało. Miała gotowa ę mu posiłki, pra ę ubrania,
sprz Ģ ta ę w domu i spełnia ę m ħ skie zachcianki. W ko ı cu to wła Ļ nie po to kobiety takie jak ona
były zsyłane do tego zapomnianego przez Boga zak Ģ tka Ļ wiata.
Z trudem stan ħ ła na dr ŇĢ cych nogach. Je Ļ li st Ģ d nie odejdzie, jej wła Ļ ciciel przyjdzie
tu i j Ģ odci Ģ gnie, a tego nie potrafiłaby znie Ļę . Oddalenie si ħ od grobu Philipa okazało si ħ
jedn Ģ z najtrudniejszych rzeczy w jej Ň yciu. Nie miała poj ħ cia, dok Ģ d zabierze j Ģ ten
nieznajomy m ħŇ czyzna ani czy kiedykolwiek b ħ dzie mogła tu wróci ę . Z czasem deszcz
rozmyje smutny kopczyk, trawa poro Ļ nie ziemi ħ i b ħ dzie tak, jakby Philip nigdy si ħ nie
urodził.
Bryony przystan ħ ła i niespokojnie rozejrzała si ħ dookoła, popatrzyła na wzgórza
ton Ģ ce we mgle, na Ň ółt Ģ , wezbran Ģ rzek ħ , na pobliskie drzewo z li Ļę mi sm ħ tnie zwisaj Ģ cymi
w ulewnym deszczu. Jak zapami ħ ta miejsce pochówku synka, male ı ki grób na cmentarzu bez
Ň adnych oznacze ı ?
Jej pier Ļ unosiła si ħ i opadała gwałtownie w rytm ci ħŇ kich oddechów. Odwróciła si ħ i
bezradnie popatrzyła na Haydena St. Johna. Siedział na koniu z r ħ k Ģ wspart Ģ o biodro. Miał
kapelusz naci Ģ gni ħ ty na czoło i nie widziała jego oczu.
Dłu Ň sz Ģ chwil ħ si ħ jej przygl Ģ dał, po czym zeskoczył na ziemi ħ i przywi Ģ zał gniadosza
do drzewa rosn Ģ cego przy otworze w cmentarnym płocie. Był to prymitywny płot spleciony z
gał Ģ zek, traw i kawałków drewna. Znajdowały si ħ w nim nawet paliki z czyjego Ļ starego
płotu. Wyci Ģ gn Ģ ł kilka z nich i ruszył w jej stron ħ przez chwasty i błoto. Nic nie mówi Ģ c,
wyci Ģ gn Ģ ł my Ļ liwski nó Ň z pochwy u biodra i u Ň ył jego trzonka do wbicia kołków gł ħ boko w
ziemi ħ na obu ko ı cach grobu.
Patrzyła na niego w milczeniu.
- Dzi ħ kuj ħ - powiedziała cicho, gdy chował nó Ň .
Nawet na ni Ģ nie spojrzał. Odwrócił si ħ w stron ħ konia.
- Chod Ņ - powiedział szorstko. - Chc ħ wróci ę do Sydney przed noc Ģ .
Wyj Ģ ł z kieszeni chustk ħ i wytarł z r Ģ k ziemi ħ z grobu dziecka Bryony.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin